Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Maja

— W skali od jednego do dwunastu, jak bardzo byli wściekli? — spytał Adam.

Wyciągnąłem książki z szafki.

— To twoje przywitanie? — spytałem chowając zalany kawą zbiór zadań z matmy do plecaka. — Mniejsza o to... Na razie nie wiedzą.

— Jakim cudem? — zdziwił się. — Przecież jest poniedziałek, rodzice Marcela musieli już wrócić...

— Aaaa! — usłyszałem na drugim końcu korytarza. Krzywiąc się spojrzałem w stronę źródła hałasu. W naszą stronę biegł rozwydrzony Mateusz. — Nie sądziłem, że zobaczę cię jeszcze żywego, Aleks! — poklepał mnie po plecach.

— Przesadzacie — westchnąłem zamykając szafkę. — Nic wielkiego się nie stało. Powiedziałem rodzicom, że to był wypadek. Skończyło się tylko na tym, że mam zapłacić za wymianę okna. Tyle.

Uważnie obserwowałem reakcje chłopaków. Łykną to?

— Masz szczęście — powiedział Adam. — Obstawiałem, że co najmniej odbiorą ci kieszonkowe do końca liceum.

— Ta, albo uziemią na pół semestru — dodał Mateusz. — Tak wiesz, aż do studniówki.

— Mieli dobry humor po tym grillu —odparłem zarzucając plecak na ramię. — Zgaduję.

Uwierzyli mi. To dobrze. Naprawdę, wolałem im nie mówić, że od teraz jestem służącym tego świra, Marcela Wiśniewskiego. I mean, poważnie, on serio jest dziwakiem. Powinien mnie pobić i zabrać mi pieniądze, a nie wchodzić w jakieś dziwne układy. Szczerze, myślałem, że jednak wyda mnie rodzicom, ale wrócili w niedzielę wieczorem, a ja nie zostałem jeszcze wytargany za uszy. Czy to znaczy, że dotrzymał swojej części umowy?

I nagle, na końcu korytarza ujrzałem jego. Marcela Wiśniewskiego wchodzącego do szkoły. Chłopak w czarnym golfie i skórzanej kurtce również mnie zauważył. W chwili, gdy mijaliśmy się na korytarzu, niespodziewanie odezwał się:

— Powiedz, która godzina. Zapomniałem dziś telefonu.

— Hę? — odezwał się Mateusz. — Dlaczego mamy ci...

— Jest ósma siedemnaście — powiedziałem patrząc w ekran komórki. Podniosłem głowę i spojrzałem na wyższego ode mnie bruneta. — Jesteś spóźniony dwie minuty.

— Okej — Marcel tylko wzruszył ramionami. Minął nas i poszedł w stronę szafek.

Mateusz odczekał bezpieczne dziesięć sekund i od razu zapytał:

— Dlaczego mu odpowiedziałeś?!

— Jezu, Mateusz zluzuj. To tylko godzina — westchnąłem. — A ty co chciałeś zrobić? Powiedzieć, aby się walił, bo nic się od nas nie dowie? Chcesz, żeby i tobie zgasił peta na twarzy?

— Fakt, to byłoby głupie nawet jak na ciebie — zgodził się Adam. — Chodźmy, też jesteśmy spóźnieni.

Bez zbędnego rozwodzenia się nad tą sytuacją, udaliśmy się pod salę lekcyjną.

Jak dobrze, udało mi się z tego wybrnąć. Marcel wcale nie zapytał nas o godzinę. Powiedziałby wtedy ,,Ej, która godzina?". Zamiast tego użył słów ,,Powiedz, która godzina". Nikt normalnie tak nie mówi. To był rozkaz, nie pytanie, od razu to wiedziałem. Chciał mi przypomnieć o tym, że nasz umowa ciągle obowiązuje i że nadal trzyma mnie w szachu.

Czy durna piłka z autografem jest wartym całej tej szopki zakładnikiem? Brzmi absurdalnie, a jednak...

******

Podczas lekcji matematyki, kiedy znudzony bawiłem się ukrytym za piórnikiem i grubym podręcznikiem (którego nigdy nie otworzyłem) telefonem, dostałem wiadomość na Facebooku.

Marcel: Daj spisać niemiecki.

Przez chwilę myślałem, czy zignorowanie go to dobry pomysł. Nigdy wcześniej nie pisaliśmy, wiadomość mogła trafić do spamu, prawda? Mogłem jej nie zauważyć. Jednak, zaraz uznałem, że nie chcę ryzykować, aby Wiśniewski osobiście do mnie podszedł. Wolałem komunikować się z nim dyskretniej, przez telefon. Odpisałem na wiadomość:

Aleksander: mówiłeś, że nie masz telefonu

Marcel: Kłamałem.

Marcel: Podrzuć mi zeszyt na przerwie.

Gdy tylko zadzwonił dzwonek udałem się pod salę od niemieckiego. Jakie szczęście, że Adam, Mateusz i w sumie zdecydowana większość naszej klasy uczęszczała na rosyjski! Nie widzą, że rozmawiam z tym przegrywem.

— Dzięki — powiedział Marcel, gdy ukradkiem wręczyłem mu zeszyt siadając obok niego na schodach pod salą. — Oddam ci zaraz.

Brunet podniósł się z podłogi, zabrał mój zeszyt i swoje rzeczy, po czym oddalił się w stronę toalet.

Westchnąłem głośno i wyczerpany podparłem czoło dłońmi. Dopiero co skończyła się pierwsza lekcja, a on już wydał mi dwa rozkazy. Byłem zmęczony. Te polecenia nie były, co prawda, jakieś wyjątkowo trudne, jednak sam fakt, że je wydawał, wystarczająco mnie stresował. Nie chciałem, aby ktoś to zauważył. Do końca szkoły nie miałbym życia...

— Hej, Olek — Maja usiadła obok mnie na schodach.

Założyła kosmyk krótkich blond włosów za ucho, po czym splotła dłonie na kolanach długiej różowej spódnicy i uśmiechnęła się do mnie.

Miała dobre oceny i chodziła na kółko muzyczne. W zasadzie, to tylko tyle wiedziałem na jej temat. Pomimo, że byliśmy razem w klasie przez te trzy lata liceum, rzadko ze sobą rozmawialiśmy. Zwykle to ona do mnie zagadywała, szczególnie w przerwie przed niemieckim. Jej koleżanki chodziły na rosyjski, tak jak i moi kumple. Być może uznała, że skoro ja też jestem sam, fajnie będzie, jeśli do mnie zagada?

To było zbędne. Co prawda, to nie tak, że za nią nie przepadałem, ale jednocześnie nie widziałem w niej jakiejś bliskiej osoby. Niespecjalnie zależało mi na tych pięciominutowych pogawędkach dwa razy w tygodniu.

— Cześć — odparłem.

Nie zamieniliśmy więcej słów, gdyż w chwili, gdy Maja otworzyła usta, zagłuszył ją dzwonek na lekcję. Podniosłem się z podłogi, zarzuciłem rozpięty plecak na ramię i podszedłem pod salę. Nauczycielka wyszła z klasy i zaprosiła nas do środka.

— Guten tag — powiedziała.

— Guten tag — odpowiedzieliśmy.

Sala była malutka, na dwa rzędy ławek. Siedziałem z Mają w drugiej od ściany. Gdy tylko wyciągnąłem z plecaka piórnik, telefon i zbędny na tych zajęciach podręcznik od matematyki, nauczycielka przeszła do sprawdzania obecności.

— Michał Ambrożewicz.

— Ich bin da.

— Olek Jaworski.

— Ich bin da — powiedziałem nie podnosząc wzroku znad komórki.

— Maciej Kamiński.

— Ich bin da.

— Ala Niewińska.

— Ich bin da.

I tak dalej i tak dalej. Lista posuwała się coraz bardziej do przodu, a Wiśniewskiego ciągle nie było. Zaczynałem się martwić o swój zeszyt i swoją pracę domową. W końcu, mój sąsiad został wyczytany:

— Marcel Wiśniewski — nauczycielka podniosła głowę i rozejrzała się po klasie. — Marcel Wiśniewski. Nie ma go?

— Nie ma — odpowiedziała Ala.

Nauczycielka wstawiła Marcelowi nieobecność i przeszła do kolejnego nazwiska. Przez chwilę myślałem, aby powiedzieć jej, że się spóźni, ale wtedy to tak jakbym zdradził się przed tą częścią klasy, że z nim rozmawiałem. W dodatku, co mnie to obchodzi? Jego nieobecność, nie moja. Mam tylko nadzieję, że przyjdzie tu zaraz i odda mi zeszyt, nim pani Brzozowska zacznie sprawdzać pracę domową.

— Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie — usłyszałem jak na zawołanie.

— Guten tag, Marcel. Siadaj.

Czarnowłosy nie usiadł jednak na swoje miejsce w ostatniej ławce. Zamiast tego, powolnym krokiem, przeszedł przez całą salę i zatrzymał się obok mojej ławki, ławki drugiej.

Uśmiechnął się i bez słowa położył zeszyt na moim biurku.

No już mniej dyskretny nie mógł być!

Wszyscy widzieli! Siedząca obok mnie Maja, siedzący za mną Kamil i Piotrek, siedzące za nimi Ala i Magda, siedzący za nimi... Cholera, wszyscy! Nawet nauczycielka!

— Marcel, co to jest? — spytała.

— Zeszyt od niemieckiego — odpowiedział. — Spotkaliśmy się, żeby razem się pouczyć i zostawił go u mnie. Mam nadzieję, że pracę domową odrobił już wcześniej — brunet posłał mi wesoły uśmiech, który sprawił, że momentalnie miałem ochotę poobijać mu trochę tą ładną buźkę.

Poważnie, myślałem, że go zatłukę.

— Rozumiem — nauczycielka uśmiechnęła się. — To świetnie, że młodzi ludzie jeszcze wspólnie się uczą. Ale proszę, usiądź już na miejsce.

Nie wiem, czy serio w to uwierzyła, czy po prostu nie chciała przeżywać rozczarowania, gdy upewniłaby się w przekonaniu, że słowa Wiśniewskiego były jedynie perfidnym kłamstwem.

Brunet skinął jedynie głową i bez słowa wrócił na tył klasy.

To koniec. Wszyscy już wiedzą. Nawet więcej, będą myśleć, że znamy się na tyle dobrze, że odwiedziłem go w jego domu. Jasna cholera.

*****

Szczęśliwy, że wreszcie skończył się pierwszy dzień służenia Marcelowi, wychodziłem z kumplami ze szkoły. Jednakże, cały mój radosny nastrój prysł, gdy dostałem wiadomość od Wiśniewskiego:

Marcel: Chodź ze mną do maka.

Aleksander: muszę?

Marcel: Tak. Jestem głodny, w domu nic nie ma, a zapomniałem portfela. Poza tym, nie lubię jeść sam, czuję się wtedy jak przegryw bez przyjaciół.

Może to dlatego, że jesteś przegrywem bez przyjaciół?

— Aleks, idziesz? — spytał Adam.

— Sory, nie czekajcie na mnie — odparłem ze złością ściskając telefon w dłoni. — Muszę jeszcze załatwić kilka rzeczy...

— Co takiego? — spytał Mateusz.

— Wścibski jesteś — westchnąłem. — Mama prosiła, abym zrobił małe zakupy.

— Sklep jest po drodze.

— Koniecznie chciała kupić jakiś płyn do naczyń z Biedronki — wzruszyłem ramionami. — To w przeciwnym kierunku.

— Jasne, łapię. No to do jutra.

— No, narka.

Zerknąłem na ekran smartfona, który znowu zawibrował:

Marcel: Czekam przy bramie.

Podniosłem wzrok znad komórki i spojrzałem w stronę szkolnej bramy, gdzie stał Marcel. Adam i Mateusz minęli go bez słowa, zachowując bezpieczny, dwumetrowy dystans.

Nie ruszyłem się z miejsca. Czekałem, aż moi kumple znikną z zasięgu wzroku. Marcel stał przy bramie i gapił się na mnie ze znudzoną miną. Po kilku sekundach zmrużył oczy i przechylił głowę. W końcu uśmiechnął się i do mnie pomachał. Przestał machać, wyciągnął telefon z kieszeni i po chwili wysłał do mnie kolejną wiadomość:

Marcel: Widzisz mnie?

Nie, debilu, wcale nie stoisz trzydzieści metrów przede mną. Schowałem telefon do kieszeni i podszedłem do czarnowłosego.

— Hej — powiedział. — Idziemy? Oddam ci kasę jak wrócimy. W końcu, jak dobrze wiesz, mieszkam tuż obok. Wpadniesz do mnie na chwilę.

Ruszyłem z nim bez słowa.

— Rety, robi się coraz zimniej! — westchnął brunet. — Niby mamy październik, a rano musiałem zeskrobywać szron z auta. Chyba muszę kupić czapkę, bo czuję, że uszy mi zaraz odpadną. Długo na ciebie czekałem. O, mam pomysł. Chodź jutro ze mną na zakupy.

— Nie bardzo mogę — odparłem.

— Ale... musisz — powiedział jakby zaskoczonym tonem. — To rozkaz — zaśmiał się. — Czyżbyś nie rozumiał zasad?

— Nie sądzisz, że trochę przesadzasz? — spytałem. — Jakby... kurde! — westchnąłem. — To dopiero drugi dzień, a rozkazałeś mi już pięć razy.

— Pięć razy? — zdziwił się. — Sprzątanie pokoju, spisanie niemieckiego, pójście do maka, na zakupy... — wyliczał na palcach. — To cztery. Gdzie piąty?

— „Powiedz, która godzina" — przypomniałem.

— Ach, liczysz to jako rozkaz? — Marcel zaśmiał się. — Sory, Oluś, to było po prostu zwykłe pytanie.

Czułem, że robię się czerwony ze złości. No może z zimna. On się ze mnie nabijał. Od początku całego tego gówna zwyczajnie się ze mnie nabijał. Wcale nie potrzebował służącego, ale po prostu, najzwyczajniej w świecie, był znudzonym dziwakiem, który szukał sobie zajęcia.

— Jesteśmy... nareszcie — westchnąłem, gdy znaleźliśmy się przed restauracją.

— Ta, widzę. Chodź — powiedział Marcel ciągnąc mnie do środka za rękaw kurtki.

Weszliśmy do środka i podeszliśmy do ekranu dotykowego, aby złożyć zamówienie. Wybrałem sobie małe frytki.

— Dodaj, co chcesz — powiedziałem.

— Tak skromnie? — zdziwił się Marcel. — Nie sądziłem, że tak dbasz o linię. Hm... co by tu wybrać... Polecasz coś? Ostatnio jadłem w maku jakoś ze dwa lata temu...

— Myślałem, że to twoja dzienna rutyna, skoro tak ci zależało na wyjściu.

— Niekoniecznie. Mówiłem ci przecież, że nie mam z kim wychodzić. O, to wygląda fajnie. Albo to— Marcel przewijał ekran z góry na dół i z dołu na górę. — A yolo, oba wezmę.

— Nie przesadzasz trochę? — spytałem, gdy Marcel wybrał kolejną rzecz.

— No co ty, dawno tu nie byłem. Chcę podegustować.

Zresztą, co mi do tego. Zapłaciłem kartą za zamówienie i odebrałem paragon z numerkiem. Po chwili nasze jedzenie było gotowe. Usiedliśmy przy oknie.

— O, hej! — gdy usłyszałem za sobą znajomy głos niemal udławiłem się tą pieprzoną frytką. Odwróciłem głowę i ujrzałem Maję oraz jej dwie koleżanki.

— Cześć — odpowiedziałem.

— Siemka — Marcel uśmiechnął się miło i pomachał dziewczynom.

To było combo, wielka kumulacja. Teraz byłem tutaj nie tylko z jedną osobą, której nie lubię, ale z czterema. Chwila... to jest plan!

— Może się dosiądziecie? — spytałem.

Jeśli do nas dołączą, zjem szybko swoje frytki i zostawię z nimi Marcela, a sam się ulotnię.

— Sory, ale akurat wychodziłyśmy — zaśmiała się brązowowłosa Laura.

— Może innym razem — dodała Maja.

Mój plan legł w gruzach. Dziewczyny skierowały się w stronę drzwi szepcząc coś między sobą i chichocząc. Nagle, Maja odwróciła się i podbiegła do naszego stolika.

— W kolejną sobotę robię osiemnastkę — powiedziała. — Może chcecie wpaść?

Słysząc tą propozycję, znowu pomyślałem, że zaraz się zadławię. Poważnie, ci ludzie muszą przestać tak stresować wszystkich dookoła.

— Maja, przepraszam, ale — zacząłem.

— Chętnie przyjdę — Marcel wszedł mi w słowo. — Olek, ty też chodź — uśmiechnął się szeroko. — W końcu, nie możesz odmówić.

I znowu to robi. Znowu się ze mną drażni. Jego delikatny uśmieszek kompletnie nie pasuje do tego tonu, którym wypowiada tę groźbę. Maja chyba wyczuła w tym żartobliwy charakter, gdyż zaśmiała się. Ale to nie jest żart! To jest piąty rozkaz w ciągu niecałej doby, do cholery!

— Chyba nie mam wyjścia — zaśmiałem się nerwowo.

— Super! — blondynka uśmiechnęła się szeroko. — Podeślę wam potem adres. Do zobaczenia!

Szatynka pobiegła do swoich koleżanek, które czekały przy wyjściu.

— Jestem zaskoczony, że i ciebie zaprosiła — odezwałem się. — A jeszcze bardziej, że chciałeś przyjść.

— Hm? Dlaczego? Na jej poprzednich urodzinach też byłem.

— Co takiego?! — mimowolnie podniosłem głos. — Znaczy... — dodałem ciszej. —Myślałem, że jesteś raczej introwertykiem... I że nie przepadasz za ludźmi.

— Nie wyglądam, jakbym miał powodzenie u dziewczyn?

Chciałbym zaprzeczyć, ale nie mogłem. Marcel miał szczupłą twarz, wąski nos i duże zielone oczy. Do tego był wysoki i zgrabny.

Chłopak zaśmiał się zwycięsko widząc, że milczę.

— Masz, to dla ciebie — podał mi jedną z zamówionych kanapek.

— Hę? Nie, dzięki, mówiłem, że chcę tylko frytki.

— Zamówiłem dwie takie same więc weź. To podziękowanie za wzorowe wypełnienie wszystkich moich dzisiejszych rozkazów. Chyba, że mam powiedzieć, abyś zjadł tą kanapkę jako rozkaz? Mogę to zrobić, ale to byłoby słabe.

Wzdychając pod nosem rozwinąłem papierek.

— Smacznego.

— Smacznego.

*****

Wracając zatrzymaliśmy się pod domem Marcela. Chłopak wszedł na chwilę do środka. Poczekałem pod dużymi ciemnobrązowymi drzwiami, aż wrócił. Gdy tak się stało, oddał mi pieniądze, co do złotówki.

— No to do jutra — powiedział. — Jeszcze dwadzieścia dziewięć dni i zwrócę ci piłkę.

— Cześć — burknąłem i udałem się w stronę mojego domu.

— Chodźmy na zakupy jutro po szkole! — dodał wesoło, kiedy już go pozostawiłem.

Udałem, że nie słyszę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro