Życie po Cork | #1. miejsce w konkursie Poza Ramami Uwiecznionych Chwil
~*~
Cykl irlandzki, część 2.
~*~
Z pustymi kieszeniami opuściłem Waterford miesiąc temu, wciąż jeszcze słysząc szum morza. A może to tylko alkohol przelewa mi się we łbie? Nieważne. Jedyną pamiątką, jaką stamtąd sprowadziłem, było czerwone niebo o zachodzie, odmalowane tak zapewne przez dymy nad fabrykami. Nie umywało się do Cork. „Woda o zachodzie ma kolor herbaty, a niebiosa barwę szkockiej whisky" - westchnąłem. Jak sobie pomyślę, jaki piękny świat musiał widzieć Joe przed końcem żywota, zaczynam mu zazdrościć. Nie skrzeku mew siedzących na falochronie, nawet nie bezkresu morza. Po prostu... spokoju. Wiecznego spokoju, którego pewnie nigdy nie zaznam.
Do diabła! Chłód pustego mieszkania coraz bardziej daje mi się we znaki. Nie mogę przestać o nich myśleć. I nie mogę pisać — to jest najgorsze!
Tamten dzień zapisał się w mej pamięci czarnymi zgłoskami. Gdybym mógł temu zaradzić, gdyby tu dziś była...
Nie ma jej, a jednak wciąż widzę przed sobą jej okrągłą twarz i podkrążone zielone oczy. Chciałbym jej to wynagrodzić, lecz nie potrafię. Nie mam sił, by napisać choćby jedno słowo, nawet takie niemające żadnego sensu, nie mówiąc już o arcydziele, jakie marzy się każdemu, kto zszedł na tę samobójczą drogę. Nie mogę, naprawdę nie mogę!
Dziś czuję jeszcze większą pustkę w głowie niż wtedy, a wydawało mi się, że to niemożliwe. Cóż, chyba powinienem zacząć wierzyć w cuda. Najczarniejsze sny zawsze znajdą sposób, by się ziścić.
Zamykam oczy, wracając myślami do tamtego dnia, by poczuć choćby odrobinę ciepła jej obecności. Moja Adele, tak bardzo ją skrzywdziłem! Nie dotrzymałem obietnicy, złożonej jej ojcu. Nie zasłużyła na mnie. Nie po tym, co się ze mną stało.
Wspomnienie, to jedyne, co mi dziś po nich pozostało. Pamiętam ten dzień doskonale. Było cieplej niż dziś, lecz tak samo ponuro. Dzień tak samo parszywy i tak bardzo nieidealny na pisanie, jak to tylko możliwe.
— Do diabła z tym! — Wyrwałem kartkę z maszyny do pisania, po czym zmiętą jak psu z gardła rzuciłem za siebie. Niech przynajmniej nasze zalęgłe tu szczury się nażrą papierem. — Nie ma we mnie emocji. Nic nie mogę napisać. Nic nie czuję. Patrzę i nic. Salomonem nie jestem, a nawet on by z pustego nie nalał. Dawidem też nie, żeby machać psalmy na zawołanie.
— No proszę, to sobie znalazłeś przeszkodę, żeby tylko nie pracować! Mało to ludzi pisze co dzień po dziesięć stron o niczym?! Napisz cokolwiek! — Nie okazawszy mi cienia współczucia, wzięła na ręce naszego syna, starając się uciszyć jego wrzask tuleniem. — Twoje dziecko choruje, nie mamy za co żyć! To dla ciebie za mało?!
Ona była tylko zwykłą szwaczką w brudnej, szarej sukmanie. Co miałaby wiedzieć o pisaniu, o sztuce? Nic! Nigdy przecież nie przeżywała katuszy, jakie tylko artyści znali. Co jej kazali, to zszywała, a co nie kazali, to nie zszywała. Nigdy mnie nie rozumiała, lecz wierzyłem, że naprawdę kochała, choć bardzo rzadko to okazywała.
— Adele, staram się! — krzyczałem, będąc już na granicy obłędu. — Próbuję coś stworzyć, nie widzisz? Siódme poty wylewam, żyły sobie wypruwam! Co mam jeszcze zrobić?!
— Wziąłbyś się za porządną robotę w końcu, a nie tylko to pisanie i chlanie. I poker! Żadnego z ciebie pożytku. Wszystko przegrałeś, łajdaku! — wyrzuciła, co jej leżało na sercu, a ja wiedziałem, że miała rację. To ja wszystko zepsułem. Upadłem i nie mogłem się podnieść. Zniszczyłem życie nasze i naszego dziecka, ledwie tylko się narodziło. Wszystko na własne życzenie.
— Wybacz mi. Nie pójdę do innej pracy, bo nic więcej nie umiem. Sam bym chciał stworzyć wiekopomne dzieło, ale nie mogę. Nie opiszę piękności lata w ogrodzie Vauxhall w tysiącu epitetów, jeżeli siedzę w ciemnej ruderze ze szczurami i bez żadnych uczuć. A morze?! Jak miałbym opisać spokojne wody, kiedy jestem ich przeciwieństwem?!
Moja żona zdawała się mnie zupełnie nie słuchać. Zabawiała Liama, byle tylko już więcej się nie wydzierał i nie straszył psów za oknem.
— Inni jakoś potrafią sobie radzić, ty jeden oczywiście nie — kontynuowała ciszej, gdy chłopiec się już trochę uspokoił. — Tylko ślęczysz nad tą maszyną i nic nie robisz całe dnie. Słyszałeś o Buckleyu? Twój najlepszy przyjaciel właśnie otworzył dwa sklepy w Newport. A ja?! Nawet na parę butów mnie nie stać. Jak myślisz, jak długo to wytrzymam, hm?!
— To każ ojcu naprawić stare — bąknąłem do siebie, wbijając wzrok w odrapaną ścianę. Dobrze, że tego nie usłyszała, bo zapewne nie przeżyłbym tamtego wieczora.
Oczywiście, że chciałbym umieć pisać tak po prostu, bez zastanawiania się nad tym. Lać wodę lepiej niż wodnik i zbierać za to laury, któż by tego nie chciał?
Stary Foley miał rację. Jestem słabeuszem. Nie nadaję się do tego.
Tak właśnie zapamiętałem ten ostatni dzień, nim nocą uciekła z naszym synem. Minął tydzień, a ja wciąż wpatrywałem się w nieistniejący punkt w przestrzeni, szukając choćby jednego słowa, od którego mógłbym się odbić. Od tamtej pory szczurów namnożyło się jeszcze więcej i tylko one dotrzymywały mi towarzystwa. Co jakiś czas opalam sobie któregoś nad świecą, popijając deszczówką. Chwilami naprawdę czuję ulgę, że ich tu nie ma i że nie muszą żywić się tym, co ja.
Dziś wreszcie poczułem siłę, by to z siebie wyrzucić. Opiszę historię Foleya, obu Foleyów. I wieloryba. Ich pamiętam doskonale.
Zamykam oczy i widzę. Nie jest to morze starego Foleya ani Joe'ego. To moje morze, to w Waterford, z którym odpłynęły ode mnie wszystkie pieniądze. Widzę mewy odpoczywające na palach w oczekiwaniu na lepsze czasy. W oddali Foley i jego świta znów szukają wielorybów. Co za okrutnicy! Ach, szarawa woda stoi, jakby to było tylko jezioro. To morze, morze w Waterford, jakie pamiętam! Niebo nie jest jak whisky, bardziej jak różowa suknia ślubna Adeli.
Adele...!
Postanawiam wsunąć kolejny arkusz do maszyny, jednak w ostatniej chwili także go wyrywam, pozostawiając udarty róg. Są ważniejsze rzeczy do spisania niż jakieś tam powieści, które samo serce dyktuje. Maczam zatem moje ulubione pióro — jedyną odświętną i wartościową rzecz, jaka mi jeszcze pozostała - w atramencie, by nakreślić słowa, których nie mogę wypowiedzieć.
Ukochana Adele, wróć!
Pozwól, że czułe słówka i poetyckie porównania pozostawię na Twoje przybycie. W tym krótkim liście wyznam Ci jedynie, iż bez ciebie nic mi się nie udaje. Czekaj na mnie, proszę. Jeżeli znów przegram, strzelę sobie w łeb, obiecuję Ci. Wtedy może mnie docenią. Jak Bóg da, wtedy nie zabraknie Wam pieniędzy.
Wtedy na zawsze się ode mnie uwolnisz.
Pogrążony w czeluści niemocy,
kochający Cię ponad wszystkie pieniądze świata,
Twój mąż Connor
Wypalam nad płomieniem brzegi, by przykryć swój wstyd. Nie potrafię nawet dopilnować, by list wyglądał schludnie. Pismo koślawe, kartka zgryziona przez myszy, a róg oberwany. Oto ja w całej okazałości — niedorobiony, biedny, rozerwany, żyjący wśród śmierdzących ścierwojadów. Pan na suterenie.
Otwieram okno, po czym puszczam spisane słowa na wiatr. Niech niesie je ku mojej zgubie, mojej pięknej Adele, którą zabrałem od ojca szewca, a na jej nieszczęście sprowadziłem do swej ruiny.
Przysiadłem raz jeszcze na chybotliwym krześle przy stoliku, po raz kolejny załadowując papier do skrzynki z literami na przyciskach. Wraz ze stukiem moich spuchniętych palców po klawiszach zaczynam raz jeszcze wszystko od pierwszego zdania. Oby tym razem nie zabrakło mi sił.
"Foley wypłynął niegdyś na jednej z trzech łodzi z młodym chłopakiem zwanym rudym Joe..."
~*~
Opowiadanie wygrało w konkursie na oneshot zorganizowanym przez ZatokaGwiazd
To luźna kontynuacja "Wracając do Cork", jednak jest oddzielnym bytem i tylko nawiązuje do poprzednika. Ot, taka fantazja na temat życia narratora tamtego opowiadania.
Relacja Connora i Adeli jest przedstawieniem walki, jaką co raz częściej muszę staczać z własną podświadomością.
Część trzecia przygód Connora i Foleyów „Tęskniąc za Cork" ukazała się w projekcie „Noorshallanckich opowieści" pod numerem 21. u wspaniałej xNoorshally .
Link do publikacji w przypiętym komentarzu ->
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro