Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wracając do Cork | #1. miejsce w I. konkursie Obrazy Słowem Malowane

Moja największa duma :)

Praca zdobyła #1. miejsce, czyli Złotą Perłę w konkursie "Obrazy Słowem Malowane" w akcji #pisarskiwattpad!


~*~
Cykl irlandzki, część 1.

~*~

Wpatruję się po kolei w każdy znaczek, by się upewnić, że czegoś nie przeoczyłem i że ta szóstka to jednak szóstka, nie dziewiątka. Swędzi mnie nos, lecz nie mogę się podrapać, bo obnażyłbym swoją teraźniejszą słabość.

Do diabła, tylko para! — klnę w myślach, zaciskając zęby. Nie mogę się skupić. Ten młody, jasnowłosy człowiek przede mną wygląda na pewnego siebie, jakby już wygrał. Patrzę na niego i widzę tamtego człowieka, którego spotkałem przed trzema laty w Cork. A niech tam, zagram na przetrzymanie.

Biorę łyk piwa, starając się trzymać w ryzach. On naprawdę wygląda znajomo, mimo że jest dobre trzydzieści lat młodszy od śmierdzącego rumem Foleya z irlandzkiego pubu.

Wciąż go pamiętam. Miał ranę ciętą na prawym policzku i z daleka można było poznać, że niejeden sztorm w życiu ujarzmił. Przysiadł się do mnie, uznając z jakiegoś powodu, że to właśnie ja będę idealnym słuchaczem jego historii życia.

Obserwuję go bacznie. Może jednak wcale nie jest taki pewny zwycięstwa, jak mi się wcześniej zdawało? Może z moją jedną parą nie jestem w najgorszym położeniu.

Wracając do Cork. Przypominam sobie, że Foley miał podobne rysy i oczy także piwne. Także grywał pokera, ale nie ze mną. Uważał mnie za słabeusza. Miał rację. Jestem nim. Nigdy nie umiałem grać i dziś zapewne też przyjdzie mi stracić ostatnie szylingi. Wspominał, że był niegdyś wielorybnikiem na północnych wodach, ale tylko jedną z jego przygód zapamiętałem dokładnie.

Foley wypłynął niegdyś na jednej z trzech łodzi z młodym chłopakiem zwanym rudym Joe, jak to mówił, szukać grubej sztuki. Cztery godziny błąkali się po Atlantyku, nie napotkawszy żadnego stwora wartego wysiłków. Dwa razy ujrzeli płetwę rekina, może ludojada, lecz nawet tak kuszący łup nie był dla nich wystarczający. Oni i wielu innych na statku przypłynęli tu po skarb, po najdroższego potwora.

— Panie Foley, widzisz pan? — ozwał się Joe, wskazując na niezbyt wyraźny kształt w oddali.

— Co mam widzieć, twoje dziury w zębach? — Kiwnął przy tym towarzyszom z drugiej załogi, choć gdyby mógł, poharatałby ich swymi długimi, czarnymi paznokciami.

— Nie, niech pan spojrzy w tę stronę. — Piegowaty rudzielec zachwycał się jak małe dziecko, stając jedną nogą na burcie. — Woda o zachodzie ma kolor herbaty, a niebiosa barwę szkockiej whisky. Czy może być na świecie coś piękniejszego?

— Te, poeta, takie farmazony to sobie przy dziewkach możesz opowiadać, na pewno je to poruszy. Harpuny lepiej szykujta — polecił wiarus, wyrzucając butelkę po ulubionym trunku do morza.

— Tak, panie Foley.

Młodzian po raz enty rozwinął i zwinął ponownie liny, potem sprawdził mocowanie, pozostawiając je w gotowości do ataku. Przetarłszy czoło ramieniem, spojrzał raz jeszcze ku ciepłemu światłu zachodzącego słońca, a przed nim rysował się już znacznie wyraźniejszy kontur pięknego niczym widmo zapłaty za ambrę statku, a przed nim podobny do żółwia piekielny jeździec apokalipsy, plujący żar z wysokiego pyska.

— Panie Foley, patrz pan! — harpunnik aż podskoczył, mało nie tracąc równowagi, gdy łódź się zakołysała.

— Czego znowu, syreny czy krakeny? — mruknął stary, próbując przynajmniej się zdrzemnąć.

— Nie, statek ciągają! — Młodszy wskazywał palcem.

— Temeraire — szepnął do siebie wilk morski, przymrużając oczy. — Temeraire'a do portu biorą. Ponoć już nigdy nie wypłynie.

— Pa-pa-panie Foley, widzisz pan ten mały statek przed nim? — Potrząsał jego ramieniem. — Tam się pali!

— I ma się palić, młody. Nad tym kominem i na tych chmurach dymu będziemy jeszcze tłuszcz wytapiać, zobaczysz.

— Jak to tak? — spytał nieco zmieszany.

— Na każdego przyjdzie pora, Joe. Na statek i na naszego potwora. Im prędzej to zrozumiesz, tym dla ciebie lepiej. — Poklepał go po plecach, gdy obok taflę wody przebił ogromny ogon.

Chłopak nie garnął się jednak do pracy. Świat przysłaniały mu teraz mgły unoszące się znad wysokiej rury, wzbogacające niebo w odcienie szarości. Ich drażniący zapach mieszał się z jeszcze mniej przyjemnym zapachem gnijących ryb oraz brudu trzymającego się ich ciał od co najmniej sześciu miesięcy.

— Joe, rzucaj ten harpun! — wrzasnął na całe gardło. — Zanim tamte łajdaki go złapią!

Przestraszony młokos pochwycił czym prędzej oręż, ostrzem przypadkiem przejeżdżając po twarzy drugiego marynarza, pozostawiając mu krwawą pamiątkę na policzku.

— Przepraszam, panie Foley! — krzyknął, po czym zakotwiczył je w ogromnej bestii, która natychmiast zaczęła ciągnąć ich z niewyobrażalną prędkością w stronę przybijającego właśnie Temeraire'a, lecz zmienił kurs w połowie drogi.

— Mamy go. — Stary wielorybnik począł rechotać spazmatycznie, jakby szatan w niego wstąpił, mimo że z twarzy kapała mu krew. Wieloryb wciąż tracił siły, a tamte łajdaki z innych łodzi jak hieny przypłynęły go dobić. — Szczęście nam przyniósł. Patrz sobie teraz na tego Temeraire'a, ile chcesz. Możesz nawet zrobić z niego relikwie.

— Pan by chciał, panie Foley? — zapytał, czując się winnym za jego krzywdę i nie bacząc już zupełnie na ich wspólną zdobycz.

— A mogę chcieć, co mi tam.

Rudy Joe bez słowa wyskoczył za burtę i popłynął przez lodowatą wodę w stronę żaglowca, sprawnie omijając mały parowiec. Ostatkami sił złapał się rufy, usiłując się wspiąć na górę.

Foley i towarzysze z pozostałych łodzi przyglądali się walce, gdy niebo powoli zakrywało się czarnymi, płaczącymi kłębami, a pęd powietrza się wzmógł. Zdało się im, że tak przyczepiony coś wyrwał, przynajmniej jakąś drzazgę, poczęli zatem wiosłować w jego stronę. Oto młody Joe miał już powrócić jako podwójny zwycięzca, lecz gdy tylko był już o włos od ratunku, gdy miał właśnie złapać dłoń przyjaciela, jasna strzała przeszyła niebo ledwie milę lub dwie dalej. Ujrzeli rozdzierające się bramy niebios, przez które z przepotężnym grzmotem Bóg strącał po raz kolejny niegodnego sługę spod swego tronu aż do Dolnej Krainy. Nie było już rudego Joe, nie było już wieloryba. Zniknęli wraz z gniewem Pana.

„Odtąd tylko na kutrach pływałem" — skwitował swoją opowieść Foley, a ja obiecałem sobie, że nigdy więcej nie tknę rumu. Poczułem, że nie na niego nie zasługuję i do dziś słowa dotrzymałem. Zaraz, czy ja aby na pewno niczego nie przekręciłem?

Mniejsza o to. Nie mogąc już dłużej tego przeciągać, postanawiam się poddać.

— Pasuję — oznajmiam kolegom, odkładając karty.

— Kolor! — melduje tryumfalnie człowiek, któremu przyglądam się już od dłuższej chwili. A jednak miał się czym pochwalić.

— To nas załatwiłeś, Foley — mówi wąsacz po mojej prawej stronie, udając uprzejmość.

Foley, też Foley. Coś jest na rzeczy.


~*~

Opowiadanie na konkurs "OBRAZY SŁOWEM MALOWANE" dla akcji #pisarskiWattpad

Dawno nie pisałam jednostrzałowców. To moje pierwsze podejście do tekstów typu szkatułkowego. To też pierwszy raz, kiedy zdecydowałam się poeksperymentować z narracją i czasem. Miałam pewne obawy, że z uwagi na tę konstrukcję nie zmieszczę się w limicie słów, więc wyszło, jak wyszło. Mam nadzieję, że chociaż da się czytać. Dajcie znać, co myślicie :)

Dla jeszcze większych wrażeń podczas czytania, polecam w tle puścić szanty, zwłaszcza "Drunken sailor" i "Cztery piwka". A jeżeli chcecie poznać dalsze losy pokerzysty, przesuńcie stronę na kolejny rozdział.

PS: Tak jako ciekawostkę uściślę, iż Foley i Joe pływają łodzią wielorybniczą — jednostką podległą statkowi wielorybniczemu — która nie jest tożsama z kutrem, służącym do połowu ryb. Dlatego Foley stwierdza, że po tamtej przygodzie pływał już tylko kutrem, a nie łodzią wielorybniczą.

Wielorybnictwo rozwijało się od średniowiecza, lecz największe natężenie tego procederu miało miejsce w wiekach XIX i XX, doprowadzając na skraj wymarcia wiele gatunków ssaków morskich. Pozyskiwano z nich m.in. tłuszcz do lamp i produkcji mydła czy fiszbiny na gorsety. Proceder niestety nie został wytępiony i do dziś mnóstwo zwierząt pada jego ofiarą. Co jeszcze bardziej przykre, wiele z nich to cielne samice.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro