Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ich ślady

     Gdy detektyw Charleson dotarł wreszcie na miejsce zdarzenia, na parkingu przed Hotelem Venice panowało spore zamieszanie, pomimo tak późnej godziny. Policjanci krzątali się zabezpieczając dowody, czy rozmawiając ze świadkami. Z niektórych okien widać było sylwetki ospałych gości, przebudzonych przez głośne syreny oraz ostre, niebiesko-czerwone światła. Detektyw zaparkował tuż obok czarnego, opancerzonego transportera, po czym wysiadł z samochodu podpierając się elegancką, drewnianą laską.

     — Gdzie pański kapelusz, detektywie Poirot? — Powitał go z daleka postawny policjant. Detektyw Charleson rozpoznał go w sekundę, był to komisarz Jenkins, z którym kiedyś służył w wojsku.
     — Został w domu, w pośpiechu zapomniałem go zabrać — odparł Charleson z lekkim uśmieszkiem. Czarny, lekko podkręcony wąs dodawał sympatycznego wyrazu jego twarzy. Dzięki niemu faktycznie przypominał postać ze znanego kryminału.

     — Ha! Nieczęsto pozwalasz sobie na takie niedopatrzenie. Dobrze cię widzieć, Charles! — odpowiedział policjant wyciągając ku inspektorowi swoją wielką dłoń. Detektyw zdjął czarną, skórzaną rękawiczkę, po czym uścisnął rękę przyjaciela.

     — Ciebie również, Jenkins.

     Gdy tylko panowie zwolnili uścisk, momentalnie spoważnieli.

     — Przechodząc do obowiązków. — zaczął policjant — Sprawę zgłosił młody recepcjonista z hotelu. Twierdził że dostrzegł kaburę rewolweru u gości którzy zatrzymali się bez rezerwacji. Jakaś młoda parka, oboje na oko krótko przed dwudziestką. Dyżurny pewnie olałby sprawę, gdyby chłopak nie wspomniał czym przyjechali. Opis auta zgadzał się z tym, które skradziono z miejsca morderstwa z dzisiejszej nocy. Chodzi o tą dziewczynę znalezioną w piwnicy jakiejś willi, mówiłem Ci o tym przez telefon. — ciągnął komisarz Jenkins.

     Detektyw na zmianę przytakiwał i kręcił głową z niedowierzania. Nie przerywał mu jednak cierpliwie czekając, aż ten wyklaruje sytuację.

     — Wysłaliśmy więc radiowóz pod hotel licząc, że uda nam się ich zatrzymać i zadać grzecznie kilka pytań. Gdy chłopcy wjeżdżali windą na górę, usłyszeli strzał. Weszli do pokoju z którego dobiegł huk, jednak na miejscu znaleźli tylko jakiegoś faceta leżącego na podłodze pod otwartym oknem, oraz wylewającą się spod niego kałużę krwi. — dokończył Jenkins.

     — Wiadomo kim był ten mężczyzna? — Zapytał wreszcie detektyw.

     — Idź i sam się przekonaj, twierdzi że cię zna. Ratownicy zajmują się nim w wozie. Został postrzelony w brzuch i stracił przytomność, ale szybko się obudził. Nam nic nie chce powiedzieć, ale może ty będziesz miał więcej szczęścia. Ja w tym czasie obejrzę dokładniej miejsce zdarzenia. — Rzucił komisarz machając ręką na odchodne, po czym odszedł żywym krokiem w kierunku drzwi hotelu.

     Charleson uniósł nieznacznie dłoń, po czym wsunął na palce rękawiczkę. Westchnął głęboko i odwrócił się w kierunku policyjnego wozu. Ze środka dobiegały dźwięki niewyraźnej rozmowy dwóch osób, najprawdopodobniej ratowników. Detektyw przystawił ucho do tylnych drzwi czarnego transportera, chcąc podsłuchać rozmowę. Niestety, z opancerzonego wozu wydobywało się tylko przytłumione echo, z którego trudno było wywnioskować jakiekolwiek słowa.

     — No i dobrze, przynajmniej będzie wiedział, że rozmawiamy sam na sam. — Pomyślał detektyw.

     Bez chwili zwłoki pociągnął za klamkę. Metalowe zawiasy szczękały, gdy detektyw, z niemałym wysiłkiem, otwierał ciężkie drzwi. W środku przywitał go widok dwóch ratowników zmieniających opatrunek rannego mężczyzny leżącego na noszach, zwróconego w kierunku Charlesona. Detektyw rozpoznał tajemniczą postać w sekundę, nawet pomimo siniaków i krwi na jej twarzy. Tożsamość tego człowieka zdradziły dwie krzyżujące się blizny pod lewym okiem oraz błyszczący, złoty ząb, który odbijał światło lamp. Mężczyzna paskudnym uśmiechem dał detektywowi znać, że ten również go poznaje.

     — Detektyw Charleson, jak zawsze na służbie. — Zabrzmiał głęboki, ochrypnięty bas wydobywający się z krtani rannego mężczyzny. — Zaczynałem się bać, że nigdy więcej się nie spotkamy. Panienki już wychodzą, prawda? Wygląda na to, że pan detektyw ma mi do zadania parę pytań. — mówiąc to, zwrócił się do ratowników.

     Detektyw spojrzał prosząco na medyków. Ci jedynie przewrócili oczami, po czym wyszli zamykając za sobą drzwi z donośnym hukiem.

     — Kiepsko wychowany ten wasz personel, trzeba przyznać. — dodał ranny mężczyzna.

     Charleson podkręcił palcami wąsy, po czym powolnym chodem zbliżył się do noszy. Jego drewniana laska stukała głucho o podłogę wozu.

     — Zanim zaczniemy pragnę przypomnieć, że przebywa pan na zwolnieniu warunkowym, panie Dahl. Niewykluczone jednak, że pomoc w tej sprawie może pana uchronić przed przedłużeniem wyroku i powrotem do zakładu, gdzie... — wypowiedź detektywa przerwał donośny śmiech mężczyzny.

     — Hahaha! Słyszałem już te brednie setki razy, a ty nadal myślisz, że w nie uwierzę? — Dahl ponownie zaśmiał się, jednak ból od rany postrzałowej widocznie dał się we znaki, gdyż po chwili zaczął głośno kaszleć i charczeć. Gdy udało mu się wreszcie uspokoić, kontynuował — Mimo to, chętnie odpowiem na twoje pytania, Charles. A wiesz dlaczego? Bo to i tak nie ma żadnego znaczenia.

     — Co ma pan na myśli? — Zapytał zdziwiony detektyw.

     — To, Charleson, że ja i tak umrę jeszcze przed świtem. Te dzieciaki i tak będą zawsze krok przed wami, dopóki nie spotkają szefa. Potem zginie i szef, a z nim tamta dziewczyna. A po tym, zostanie wam tylko wielki burdel do posprzątania.

     Detektyw uniósł lekko powieki i wpatrywał się głęboko w brązowe, roześmiane oczy gangstera. Ku jego zdziwieniu, były one obłąkanie szczere, jakby właśnie był świadkiem mrocznego objawienia, na które jego mózg potrafił zareagować jedynie beznadziejnym śmiechem. Taka wypowiedź bardziej pasuje do wieszcza sekty, niż starego gangstera. Podobne zachowania widział tylko wśród psychicznie chorych morderców, z którymi do czynienia miał wielokrotnie. Wiedział jednak, że Dahl, choć brał udział w napadach, pobiciach, pewnie też i zabójstwach, to nigdy nie okazywał objawów zaburzeń psychicznych.

     — Skąd ta pewność, panie Dahl? Przecież mówi pan o przyszłości, a ta się jeszcze nie wydarzyła.

     Słysząc te słowa, gangster wyszczerzył zęby jeszcze bardziej.

     — I tu się mylisz, Charleson. To wydarzyło się wiele razy. Sam nie wiem ile. Ba, nawet sam szef pewnie nie ma takiej wiedzy.

     Detektyw, choć wyraźnie nie dowierzał słowom Dahla, nie przerywał mu i pozwalał kontynuować swoją dziwną opowieść.

     — Widzisz detektywie, wcześniej sam miałem problem z uwierzeniem w tą całą przepowiednię szefa. Wszystko zawsze uchodziło mu płazem. Ze strzelanin zawsze wychodził bez szwanku. Policja nigdy nie potrafiła niczego na niego znaleźć. Żaden bandyta nie był w stanie mu zagrozić, choć nazwanie go niepozornym, to wielkie niedomówienie. — ciągnął gangster.

     — A kim jest ten cały szef? — przerwał wreszcie detektyw.

     Dahl raz jeszcze zaniósł się śmiechem, przerwanym przez rozrywający ból w brzuchu.

     — To też nie ma znaczenia, detektywie. Obiecałem jednak, że tego nigdy, przenigdy nie wyjawię. — przerwał na chwilę gangster, po czym kontynuował. — Jego tożsamość wkrótce poznacie sami. Ale to też nie ma znaczenia, bo jak niby chcecie ukarać trupa?

     — Na wszystko mamy swoje sposoby. A teraz proszę, niech pan opowie co stało się w hotelu. Im więcej szczegółów, tym lepiej. — Powiedział detektyw, nie pokazując oznak zniecierpliwienia.

     — Skoro nalegasz — Wycedził Dahl szczerząc przy tym zęby.

     Mężczyzna podniósł się, by usiąść na noszach. Detektyw przysiągłby, że słyszy pękające szwy, a brudno-bordowy bandaż na jego brzuchu rozjaśnił się od świeżej krwi. Twarz starego gangstera nie pokazywała nawet najmniejszych oznak bólu. Charleson z trudem powstrzymywał jednoczesne obrzydzenie oraz podziw dla hardości Dahla.

     — Zacznijmy od początku. Co robiłeś tej nocy w Hotelu Venice? — zapytał detektyw patrząc głęboko w roześmiane oczy rannego bandyty.

     — Nic specjalnego, wracałem do miasta. Było już późno, więc uznałem, że tu przenocuję.

     Detektyw uniósł gęste brwi w wyrazie niedowierzania.

     — Chce mi pan przez to powiedzieć, że spotkanie tej dwójki dzieciaków, to był czysty przypadek?

     Dahl oparł dłonie o kolana, splótł ze sobą palce, po czym odparł z głosem pełnym powagi.

     — To nie przypadek detektywie, już to mówiłem. To przeznaczenie. Tuż przed wejściem do hotelu, zadzwonił do mnie szef, z dość nietypową wiadomością. — gangster skierował wzrok w podłogę — Za chwilę wejdzie tu dwójka dzieciaków. Zakradnij się do nich i dopełnij przeznaczenia.

     — Innymi słowy, szef kazał panu ich zabić? — zapytał detektyw, po czym oparł kciuk na podbródku.

     — Początkowo też tak sądziłem, podobnie pewnie i szef. Jednak to nie do końca prawda. Zgodnie z rozkazem, miałem zakraść się do ich pokoju z myślą zabicia tej dwójki, ale moim przeznaczeniem było zlekceważyć ich i przegrać.

     — Co ma pan na myśli? Jak to „przeznaczeniem"? — zniecierpliwił się detektyw. — Na świat składa się nieskończona liczba zmiennych, na które wiele czynników może mieć wpływ. Działań tych czynników nie da się przewidzieć, proszę pana. Dlatego nie wierzę w żadne przepowiednie, ani fatum. Proszę trzymać się tematu rozmowy.

     Stary gangster spojrzał znów detektywowi Charlesonowi w oczy i zaświecił uśmiechem ozdobionym złotym zębem.

     — Sam nie wierzyłem w słowa szefa, dopóki moje przeznaczenie nie zaczęło się spełniać. Uznałem, że do tej roboty nie potrzebuję spluwy. To przecież tylko dwójka niczego nie spodziewających się małolatów. Nawet nie zamknęli drzwi. Wystarczyło wyczekać odpowiedni moment i zakraść się do nich z nożem. — Po tych słowach Dahl zamilkł na chwilę i znów wlepił wzrok w podłogę.

     — Jednak coś poszło nie tak? Proszę mówić dalej. — Popędził rozmowę detektyw.

     Gangster spojrzał groźnie na Charlesona.

     — Pojawiliście się wy. Światła z kogutów na dachu radiowozu najwidoczniej zdradziły moją obecność. Zaskoczyło mnie to, przez co dałem się kopnąć małolacie w twarz, a potem jej chłoptaś postrzelił mnie z rewolweru. — Po wypowiedzeniu tych słów, twarz Dahla wyraźnie złagodniała, a na ustach pojawił się zaskakująco szczery uśmiech — Ale przecież nie mogę mieć wam tego za złe. Tak miało być!

     Detektyw parsknął niemrawo, widocznie mając dość tej dziwacznej rozmowy, jednak nie mógł odpuścić mając tak niewiele informacji. Pokręcił lekko głową, po czym zadał kolejne pytanie.

     — Dlaczego pana szef chciał śmierci tych dzieciaków? Znali się? — zapytał podirytowany Charleson.

     Uśmiech gangstera nabrał szelmowskiego wyrazu, jakby podczas gry w pokera, od razu dostał na rękę wysokiego fulla.

     — Nie, nie sądzę żeby się znali. Te dzieciaki musiały poznać sekret szefa. Dlatego ten musiał wysłać mnie na polowanie. A jako że zawiodłem, zmuszony jest również wystartować do pościgu.

     — Cóż to za sekret? — zapytał detektyw zakładając ręce na piersi.

     — Okropny. Tego mogę być pewien. Szczegółów, niestety, nie znam nawet ja. — Zaśmiał się cicho Dahl. — Jestem jedynie powiernikiem przepowiedni.

     Niedowierzanie wciąż narastało w głowie detektywa. Z drugiej strony, intuicja nie pozwala mu kompletnie zignorować słów starego gangstera, a ciekawość popycha do prób dokopania się do jakichś sensownych informacji spod sterty dziwacznego bełkotu.

     — Zastanawia mnie jedna rzecz, panie Dahl. — zaczął Charleson — Skoro pański szef jest taki doskonały, a w dodatku, jak pan twierdzi, znał przyszłość, to jakim cudem dał się podejść dwójce?

     Stary gangster znów zaśmiał się cicho.

     — Nie znał, Charleson. Teraz znam ją tylko ja, ale to nieistotne. Jeśli zdążę, wyjaśnię to później. — Dahl przyjrzał się dokładniej twarzy detektywa, twarzy pełnej widocznego sceptycyzmu. — Rozumiem, że trudno jest ci uwierzyć w moje słowa. Dam ci więc dowód potwierdzający prawdziwość moich słów.

     Detektyw podkręcił palcami swój wąs oraz uniósł brwi z zaciekawienia,

     — Zamieniam się w słuch. — dodał uśmiechając się serdecznie.

     Gangster zbliżył swoją twarz do detektywa, nie odrywając przy tym wzroku od jego oczu, po czym wyszeptał:

     — Zrobi się naprawdę gorąco! — Dahl wybuchł śmiechem tak głośnym, że prawdopodobnie słychać go było poza furgonetką. Jego rechot jednak ponownie został przerwany przez okropny kaszel.

     Detektyw westchnął głęboko. W tym momencie rozbrzmiał dzwonek telefonu. Charleson wyciągnął urządzenie z kieszeni, by sprawdzić, kto dzwoni. Był to komisarz Jenkins.

     — Nie krępuj się, ja i tak się stąd nie ruszam. — Powiedział nieco już uspokojony Dahl.

     Detektyw wzruszył ramionami, wyszedł z wozu dając znać medykom, by wracali do środka, po czym odebrał połączenie.

     — Tak, Jenkins? — powiedział przykładając słuchawkę do ucha.

     — Jeśli masz chwilkę, chodź do pokoju 104 w hotelu. Muszę ci pokazać parę rzeczy.

     Detektyw Charleson spojrzał przez ramię na zamykające się drzwi czarnej furgonetki, po czym odpowiedział:

     — Zaraz tam będę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro