XXXV
Ciepło wdzierało się do jego ciała, powodując przyjemne mrowienie i napawając go nadzieją, której tak dawno nie czuł. Coś się zmieniło. Jakby wybudził się z koszmaru, w którym ciągle za kimś gonił. Gonitwa zdawała się nie mieć końca, im bliżej był, im bardziej wysuwał dłonie, by chwycić cel, tym los bardziej się z niego śmiał. Nie pamiętał osoby, którą tak pragnął dotknąć, wiedział, że wtedy mu zależało. W tym momencie jednak liczyło się to niesamowite ciepło, którego doznawał z nieznanego mu źródła. Miał wrażenie, że czyjeś dłonie dotykają go, zamykając w uścisku, po chwili rozpoczynając wędrówkę w kierunku jego twarzy. Palce dotykały jego wszystkich części buzi, nakreślając tym samym jego rysy, kolejno posunęły się ku włosom i delikatnie, subtelnie przeczesały.
- Wyrosłeś - cichy, ciepły głos był niczym miód dla jego uszu.
Nie chciał, aby to przyjemne ciepło miało swój koniec. Tkwił nieruchomo z zamkniętymi oczami, delektując się panującym spokojem. Jego myśli uspokoiły się, odczuwając jednocześnie wszystko, a zarazem nic. Wszyściutko, co miało dla niego sens, rozpłynęło się, ustępując temu przyjemnemu uczuciu. Czuł się lekki jak piórko i wolny jak ptak. Jego dusza wirowała w przestworzach w harmonii z wiatrem, naturą, jakby od dawna był jedną z wielu cząstek tej układanki.
- Wróciłem po was - wyszeptał cicho, lecz miał wrażenie, że jego głos niesie się wraz z wiatrem przed siebie, jakby chciał to ogłosić całemu światu.
Dłonie po raz kolejny przeczesały jego włosy. Uczucie nieprawdopodobnej błogości, której właściwie nie da się opisać. To był stan, w którym nie miało znaczenia żadne "mieć" czy "być". Poszukiwał prawdy absolutnej, znalazł, może nie prawdę, lecz absolutną wiarę, nadzieję i dobro. Było tak błogo, tak beztrosko, czarująco, że chciał trwać w tym miejscu i chwili.
Pozostawał w stanie uczucia spokoju, miłości i ciszy. Czuł się bezpiecznie, jak nigdy dotąd, jakby to było najpiękniejsze doznanie, które dotąd przeżył. Przyjemny letni wiatr falował jego włosami, lekki szum liści docierał do jego uszu. Zdecydował się otworzyć oczy. Uśmiechnął się widząc u niej taką samą reakcję. Nie widział dokładnie jej twarzy, dłoni czy nóg, lecz samą sylwetkę, a mimo to czuł bijące od niej dobro. Nic a nic się nie zmieniła, piękna, pogodna, kochająca go, a przede wszystkim żywa.
- Cieszę się - jej wargi poruszyły się lekko. - Cieszę się, że on ciebie uratował.
- Kto mnie uratował? Kim jest on?
Jego wszystkie zmysły momentalnie się wyostrzyły, ożyły. Czuł zapach kwiatów, słyszał śpiew ptaków, bicie serca... lecz nie swojego. Z jego klatki piersiowej nie dochodziło żadne uderzenie, panowała bezwzględna cisza.
- Jesteśmy teraz szczęśliwi, nie szukaj nas...
- Obiecałem sobie! - Załkał, a pierwsza rysa zachwiała idealnym światem.
- Nie wybieraj pomiędzy przeszłością a przeznaczeniem. Nie daj odejść twojemu szczęściu dla czegoś, co nigdy nie wróci.
- Zostanę z tobą, mamo.
- To jeszcze nie twój czas, synu.
W jej dłoniach pojawiło się lusterko. Wcześniej myślał, że jest piękny niczym wolna dusza hulająca wśród chmur, nieskazitelny niczym brylant, czysty niczym łza. Momentalnie stłukł lutro, a hałas zakłócił panujący spokój.
Demon wpatrywał się w niego zawistnie.
- Zabierz to!
Po błogim, spokojnym świecie nie było śladu. Ogarniała go ciemność, kradnąc jego ciepło i poczucie bezpieczeństwa.
- "Nie ma znaczenia jaką formę przyjmę, dopóki mogę do ciebie wrócić... Mamo..." [Mad Paradox Klasa III ]
- Nie, Edward - zaprzeczyła. - Ktoś na ciebie czeka. Cieszę się, że odnalazłeś szczęście.
Uderzyła go w klatkę piersiową. Jego ciało momentalnie zaczęło go palić, jakby trawił je żywy ogień. Padł na czarną ziemię, a w rozsypanych drobinkach szkła widział swoje demoniczne odbicie.
- Wracaj.
I znów.
- Wracaj.
Znów. Jakby ktoś palił jego duszę żywcem.
Dlaczego mu to robiła? Dlaczego kazała mu wracać?
Kucnął, chowając głowę pomiędzy nogami, a dłonie mocno zacisnął na białych, rozwianych włosach. Z trudem udało mu się zaczerpnąć powietrza, chociaż nie było to proste, gdy wszystko wokół rozpadało się niczym przy zderzeniu z tornadem. Wiatr szarpał jego ciałem na boki, a on... był kompletnie przerażony i mocno zaciskał powieki, chcąc uchronić się przed złem, które chciało go pożreć. Odliczał w myślach do dwudziestu, myśląc, że gdy kolejny raz otworzy oczy wszystko będzie jak dawniej, lecz gdy dotarł do czternastu obudziło się w nim uczucie. Jak dawniej czyli jak?
W głowie natychmiastowo pojawił mu się obraz - rodzinny dom, kuchnia, do której spóźniony wbiegłby na śniadanie, a ojciec zmierzyłby go pełnym dezaprobaty wzrokiem, lecz mama w przeciwieństwie do niego obdarzyłaby czułym uśmiechem i pogładziła po policzku. Jej uśmiech i udawana złość ojca. On potajemnie chwytający w dłoń plasterek szynki, którą zjadły ją bez chleba wbrew kazaniom matki o jedzeniu syto, by głód nie doskwierał jak najdłużej. Idealnie namalowany przez malarza obraz przedstawiający ich, piękny, perfekcyjny, bez skazy, tak beztroski. To dlaczego to uczucie wciąż krzyczało, że to wszystko jest sztuczne i tak panicznie chciało się skryć w bezpiecznych ramionach? Wewnętrzny głos podpowiadał mu, że tak beztroskie życie jest niemożliwe, a obraz artysty przedstawia życie na kontynencie bez tlenu - w skrócie: kłamie. Przecież był w domu, chroniła go rodzicielska miłość, lecz... uniósł głowę wciąż nie otwierając oczu, nie chcąc się rozpłakać. Matka właśnie go otrąciła, nie chciała go, kazała wracać...
Ale dokąd? Po co?
Kto był jego szczęściem? Kto był jego przeznaczeniem? Kogo tak bardzo chciał dogonić?
W kogo ramionach chciał odnaleźć poczucie bezpieczeństwa jak nie rodziców?
W głębi duszy czuł, że zatracił coś ważnego. Kogoś ważnego?
Kim jesteś?
Do jego nozdrzy wdał się intensywny, lecz przyjemny zapach, którego wcześniej nie wyczuwał. Mącił mu w głowie i rozbudzał zmysły. Jego ciało momentalnie zaczęło tęsknić, mimo że on nie rozumiał. Tęsknił za kimś, kogo nie pamiętał. Gonił kogoś, kogo nie pamiętał. Brakowało mu dotyku, którego nie pamiętał. Serce waliło mocniej wspominając kogoś, do kogo od dawna należało.
- Wracaj.
Jego serce momentalnie zaczęło bić. Jak mógł zapomnieć?
Stał przed nim, uśmiechając się, jak zwykle rozbrajająco, a lewą dłoń wysunął w jego stronę. Gdy podniósł swoją, chcąc go dotknąć, ten zdawał się od niego oddalać.
Już wiedział, kogo tak pragnął dogonić.
Biegł za nim, potykając się o niewidzialne przeszkody stawiane przez pożerającą ten wymiar ciemność. Padł raz, drugi, potykając się co rusz o czarne jak smoła głazy, czy wpadając do ciemnego niczym czarna dziura rowu. Biegnąc na oślep znów zahaczył stopą o jakiś wystający element. Padł na ziemię i zamknął oczy zrozpaczony, ponieważ los nieustannie zdawał sobie z niego kpić. Czy nigdy nie będzie im dane być razem?
W tym idealnym świecie dryfował niczym liść na wodzie, lecz zwiędnięty, mimo że wydawało mu się być najpiękniejszym na świecie, mieniąc się jesiennymi barwami. Wydawało mu się, że był szczęśliwy, lecz jego ciało tęskniło z każdym dniem coraz bardziej, gdy dryfował coraz dalej i dalej od źródła szczęścia. Dotykając go, czuł, że mógłby rozkwitnąć na nowo. Chciał go dotknąć, chciał do niego wrócić.
Ratując rodziców, przekreśliłby relację ze swoim przeczeniem. Będąc z nim, musiał zapomnieć o rodzinie. Wiedział, że musi decydować.
Nie daj mu odejść.
Nie tkwił już uwięziony pomiędzy przeszłością, a teraźniejszością. Wybrał.
Pierw poczuł ich ciepło, a dopiero później dostrzegł ich złączone dłonie. Z walącym biciem serca i przyspieszonym oddechem spojrzał na niego, a Glave uśmiechnął się do niego czule.
***
MatashiAte ☕🌵
Rozdziały mogą się pojawiać teraz sporadycznie. Egzaminy i te sprawy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro