Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXIX


Nie mąć mi więcej w głowie.

.

.

.

.

.

Zamącił.

.

.

.

.

.

" Musimy się nauczyć tracić. Musimy być świadomi tego, bez względu na to, czy zdobywamy, wcześnie czy później tracimy"[ A.Espinosa].

.

Stracił. Stracił. Stracił.

.

Jechał na starym wozie obserwując oddalające się drzewa w tle. Wypłacił na tę podwózkę cały swój półroczny dorobek. Woźnica z Velder zgodził się go podwieźć pod granicę.

- Podwiozę cię do granicy regionu Ellswortha, dalej za żadną cenę nie będę narażał życia. Moc dalej tam jest skażona.

Wóz telepał się jadąc przez pustkowia, powodując, że we dwoje co rusz podskakiwali. Słońce smażyło niemiłosiernie, na szczęście skrywał się pod półokrągłą płachtą powozu. Siedział tyłem do woźnicy, a nogi miał spuszczone poza wóz. Ogromne drewniane koła z metalowymi elementami toczyły się powoli. Wsłuchiwał się w dźwięk podków konia i skrzypienie starego drewna. Odkąd odpuścili Elder był dziwnie milczący. Umiał nie odezwać się przez cały dzień, milczał, był obecny ciałem, ale nie duchem. W beczce przy wozie wieźli zapas wody, zaś w szytych dużych worach zapasy jedzenia. Czas mijał. Dzień, dwa, tydzień, kolejny.

Czasu nie da się zatrzymać, nieubłaganie ucieka pomiędzy palcami. Tylko najpotężniejsze istoty potrafią nim władać... lecz one nie mają serca. On jako zwykły człowiek nie miał na niego wpływu. O ile mógł się jeszcze nim nazywać. Teoretycznie powinien nie żyć od kilkuset lat. Żył dzięki niebieskiej nici mimowolnie przypominającej mu o nim. Że on gdzieś tam jest. Że nie zniknął całkowicie.

Czas biegł dalej, a chwila ich rozstania coraz bardziej zatapiała się w przeszłości. Stawała się z każdą chwilą coraz bardziej odległa i nierzeczywista, lecz wciąż cholernie, piekielnie bolała.

Został sam przy wyrwie budynku. Add spędził dzień na chłodnym dworze jakby odebrano mu siły. Jego ciało nie przestawało drżeć, a jego usta od chłodu stały się suche i spierzchnięte. On naprawdę zniknął.

Ból mieszany z obojętnością.

Raz chciał wykrzyczeć całemu światu jak bardzo szaleją w nim emocje, zaś później zamykał się w sobie jakby tworząc wokół siebie mur. Nadal nie wierzył, że to się stało naprawdę. Czuł się jakby zaraz miał się obudzić i zaistniała sytuacja okazałaby się tylko koszmarem. Ale tak wyglądała rzeczywistość. Został sam. Sam ze swoimi myślami, które niemal krzyczały, przyprawiając go o ból głowy.

Uczucie rozpadania się. Gdy jesteś w stanie znieść wszystko, najgorsze sytuacje, największe ciosy, nienawiść ludzką, rzucane kłody pod nogi przez życie, wszystkiemu jest się w stanie stawić czoła. W momencie gdy rozpadasz się wewnętrznie... to niszczy cię od środka. Wiedział, że Glave  uczynił coś potwornego, od samego początku powinien się domyślić, że ktoś tak potężny nie mógł pobić kogoś, okraść, napaść. To było oczywiste, że miał na swoich rękach ludzką krew. Na tych śnieżnobiałych rękawiczkach widniały krwiste plamy krwi. Na dłoniach, które dotykały jego ciała. Jego czoła, ust, nosa, torsu, rąk... całe jego ciało. Było mu niedobrze.

Na kolejny dzień zmuszony uczuciem głodu ruszył w kierunku miasta, którego światła widział nocą. Zdziwił się, gdy ujrzał znajome regiony. Miał wrażenie, że odkąd wyruszyli z Glavem do Peity minęły wieki. Wszystko było całkiem inne. W nim wszystko się zmieniło. Przez ten obrót spraw całkowicie zapomniał, że był poszukiwany przez całe Elios. Miał porozmawiać z Elswordem, lecz nie dał rady psychicznie. Schlał się do upadłego w pobliskiej karczmie. Jak przez mgłę pamiętał sytuację z tamtej nocy.

Dźwięk rozbitego kufla.

"Kocham Cię, Add".

Stół rozpadający się na kawałki.

Obudził się w wąskiej uliczce, śpiąc na kawałku drewna. Doprowadził się do takiego stanu, że nie wiedział, w którą stronę jest jego dom, stracił orientację i finalnie zasnął jak bezdomny w wąskiej uliczce pomiędzy zabudowaniami mieszkalnymi. Nim na kolejny dzień spotkał się z Elswordem wziął lodowaty prysznic i przebrał się w czarną koszulkę, na wierzch narzucił fioletową bluzkę z licznymi cięciami, do tego czarne spodnie z paskiem i łańcuchami oraz dwa łańcuszki na szyję. Można by stwierdzić, że w końcu wyglądał jak on. Nie licząc rozpadającej się wewnątrz duszy.

Drzwi zatrzasnęły się, a on z pewnością siebie siadł wygodnie na fotelu.

- Tęskniłeś? - Zwrócił się do Elsworda, uśmiechając szeroko. Jak łatwo szło mu uśmiechanie się, gdy jego dusza sypała się. Zawsze taki był, pewny siebie, arogancki, zuchwały, pyskaty... To czemu nie mógł do tego wrócić? Przygasł, jak gaszony knot świeczki. Nie czuł krążącego w swojej krwi szaleństwa, chęci wybicia wszystkich potworów oraz droczenia się z każdym. Nie, teraz było inaczej. Zupełnie inaczej.

Opowiedział czerwonowłosemu o starożytnym potworze. W dwójkę doszli do takich samych wniosków: "Moc Eldrytu musiała osłabnąć na tyle, że zdołał przedostać się do naszego kraju." W pewnym momencie z suchych, spierzchniętych ust padło pytanie:

- Elsword, czy mamy jakieś informacje, co wydarzyło się w dniu wybuchu Eldrytu?

- Co ty tak nagle?

- A pomyślałem, że może będzie tam jakaś instrukcja, jak zapobiec temu zbliżającemu się końcu Elios.

- Mój prapradziadek trzymał takie zapiski w podziemiach pałacu.

Dotknął kartki, była tak stara, że rozsypała mu się w dłoni, napisy były ledwo widoczne i co gorsza to nawet nie był ich język. Ale lata w bibliotece nauczyły go wielu języków.

- Pismo poprzedzające Elios. Mój dziadek próbował to rozszyfrować. Mówiłem ci, że to bezsensu.

Czemu ten wypierdek musiał tu przyjść z nim.

" Stare Elios sięgało kiedyś aż po Góry Ellswortha, były to z reguły piaszczyste tereny o słabszych glebach, więc ludzie żyli głownie z wypasu. Znajdowały się tam też liczne jaskinie."

" Ludzie z północy stali się demonami. Byli najbliżej, gdy kryształ wybuchł. Smutek gości w sercach o tych tysiącach młodych, którym odebrano życie. Potwierdzono również prowadzenie nielegalnych badań na dzieciach. Jak można wstrzykiwać dzieciom krew demonów? Nawet gdy to piszę, moja ręka drży. Małe dzieciaczki, które zmieniały się w demony lub umierały z bólu. Nieludzkie".

" Skażenie w Elios miejscowo zaczęło znikać. To punktowe zanikanie nie daje mi spokoju".

Zignorował resztę tekstu i przerzucił kartkę, tym razem uważając, żeby nie zmieniła się w proch. 

" Jest to tylko miejscowa legenda o najsilniejszej istocie, który włada czasem i przestrzenią. Naruszenie jego prywatności wiązało się z poniesieniem ogromnej kary, dodam tylko, że odebranie życia było jedną z lżejszych. Na samą myśl mam dreszcze, że on gdzieś tam jest. Dopóki żaden człowiek nie naruszy jego granic, trzyma się z dala od naszego wymiaru. Oby ludzkość nigdy nie poznała Henira."

- Faktycznie, nic z tego nie będzie.

Odłożył kartki. Co prawda było ich multum, ale nie miał czasu je wszystkie analizować. Chciał zachować dla siebie, że rozumie ten tekst. Zaraz zaczęłyby się pytania. Zapewne wymyśliłby jakąś wymówkę na szybko, ale nie miał na to sił. Nie w tym stanie. Bo mimo że grał, miał wciąż ochotę zamknąć się wśród czterech ścian i nie wychodzić przez tydzień. 

Znowu się upił. Nie mógł znieść bólu na trzeźwo. 

- Coś się stało?

Zatrzymał się poirytowany. Chung spoglądał na niego ze zmartwieniem.

Nie patrz się na mnie w ten sposób! Tak jakbyś się nade mną litował!

- Nie! - Wrzasnął nerwowo.

- Ale przecież widzę, że...

- Powiedziałem nie!

Zamachnął się. Sekunda. Na twarzy Chunga malował się czerwony ślad dłoni. Przeraził się i schował dłoń. Uderzył go. Tak samo jak kiedyś jego, on uderzył. Potknął się cofając. Niezdarnie wstał.

- Add...

- Przepraszam!

- Add, poczekaj!

Uciekł. Nie do domu, lecz z miasta. Nie mógł tam przebywać, stanowił zagrożenie dla innych. Co jeśli uderzy Rene czy Aishe? Będzie taki, jak jego oprawcy. Takim samym potworem. Ruszył przed siebie. Nie wiedział, gdzie idzie, ale cel miał jasny.

Do miejsca, gdzie wszystko miało swój początek. Wracał do miejsca swoich narodzin. Czas ostatecznie zamknąć ten rozdział jego życia, raz na zawsze. Góry Ellsworth'a znajdowały się dwa tygodnie drogi stąd poza granicami Elios. Z wiedzy jaką posiadał, nikt aktualnie tam nie żył. Mimo to wyruszył.

- Jesteśmy na miejscu. Tu za tą ogromną skałą zaczyna się region Ellswortha. Nie wiem, czego szukasz w tak parszywym miejscu, ale radzę ci nie używać mocy. Bywaj.

Został sam.

Zanim przekroczył granicę wyciągnął z magicznego schowka zapasy. Baniak wody. Trochę jedzenia. Miał nadzieję, że wystarczy. Wtedy sobie przypomniał, wrócił myślami ponownie do schowka i wyciągnął z niego ciemny eldryt demonów - ten, który kupił mu Glave w sklepie Alvara w Peicie. Fakt, że przypomniał sobie o tym w tym momencie, nie mógł być przypadkiem. Nasycony kamień z duszą demona zawsze miał barwę czarną, lecz jego był przezroczysty. Magia z niego zniknęła, ulotniła się. Jednak moc ta nie może zostać uwolniona samoistnie, musiał zaistnieć bodziec, który go aktywował. Nie rozumiał. 

Jedyne, co przychodziło mu w tej chwili do głowy, niekontrolowana sytuacja na którą ani on ani Glave nie mieli wpływu, to przeniesienie się 300 lat w tył. Pamiętał, że czasoprzestrzeń sprawiła, że źle się poczuł, starszy musiał stracić kontrolę nad mocą, chociażby na ułamek sekundy. Pamiętał, że wtedy pomyślał o cieple rodzinnym, o tym, żeby wykorzystać ciemny eldryt demonów, by ich uratować.

Ponownie spojrzał na kamień.

" Nie wiem jak to się stało... nie mogę tego zrozumieć." Odtworzył w myślach słowa Glave'a. Chociaż jedna rzecz się wyjaśniła. Dopiął kamień do swojego łańcuszka.

Maszerował cały dzień. Dziwne było znów zablokować w sobie magię. Jak w domostwie Kyle'a i Alei. Wszystko, co napotykał, przypominało mu tę chwilę, a przede wszystkim jego. Nie mógł wyrzucić go z głowy. Nie potrafił o nim zapomnieć. Każdego dnia budził się z myślą, że on tu jest. Obserwuje go. To było tylko wrażenie. Miał wrażenie, że zwariował... nie mógł pozbyć się uczucia do osoby, która zabiła jego rodziców.

Wybrał się tu, by wszystko wyjaśnić. Chciał poukładać to sobie w głowie. Jego dziecięcy dom pamiętał jak przez mgłę, chwile spędzone z matką, ojcem. Wszystko wydawało się tak odległe.

- 300 lat.

Dotarł nad niewielki strumień, lecz nie ten nad którym odbywała się "Sobótka". Znacznie mniejszy. Pochylił się, żeby przemyć twarz. Upał doskwierał mu nieziemsko, opóźniał podróż, zmniejszał zasoby wody. Spojrzał na swoje odbicie. Jego twarz była smutna, szara, zmęczona. Nigdy nie miał tak długich włosów, część z nich opadała mu na oczy kończąc się na linii podbródka. Wydoroślał? Może tak. Może nie. Przemył twarz, a gdy otworzył oczy nie ujrzał swojego odbicia. Kogoś bardzo podobnego. Długie, białe włosy związane w kitę. Brązowe oczy. Uderzył gwałtownie w odbicie, fioletowe tęczówki wróciły. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że nie licząc uczesania i koloru oczu, wraz z Kyle'm byli niemalże identyczni.

Ruszył dalej. Zdawało mu się, że im bliżej był, tym bardziej chciał zrezygnować. Uciec. Czego on właściwie szukał? Tu nic nie było. Tu nikogo nie było. Ani ludzi czy też zwierząt. Żadne ptaki nie śpiewały. Tylko martwa cisza.

To miejsce naprawdę było wyłączone z życia, zapomniane, opuszczone. Wszelkie ślady egzystencji zupełnie zanikły.

- Pcham się w gnój - stwierdził.

...

MatashiAte

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro