Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XLII

- Taki żałosny.

Usłyszał ponownie ten głos, który naprawdę brzmiał znajomo. Zdał sobie sprawę, że mocno zacisnął powieki, a głowę schował pomiędzy kolanami. Gdy uniósł wzrok, zamurowało go, bo miejsce, w którym się znalazł nie przypominało zupełnie szczeliny, w której rozegrały się przed chwilą drastyczne wydarzenia. Ziemia była turkusowa, jakby ktoś pomalował ją akrylową farbką, przed nim rosło na niewielkim wzniesieniu drzewo mające zamiast drewna kryształy o ciemniejszym odcieniu przy podstawie i lśniące bielą w koronie. Wokół drzewa rosły fioletowe, krystaliczne kwiaty. Bezbarwna, przezroczysta odmiana kwarcu o różnych barwiących domieszkach zdominowała krajobraz. Nawet gdzieniegdzie rosnące grzyby nieskazitelnie błyszczały. Wszystko wyglądało, jakby znalazł się w obrazie, w dziele artysty, który niesamowicie uwielbiał diamenty.

- Jesteś żałosny, okrutnie, przerażająco żałosny.

Powolnie stawiane kroki odbijały się echem, a on uniósł wysoko brwi, całkowicie zszokowany. Znał tę sylwetkę, jak by mógł jej nie poznać, lecz im dłużej przyglądał się swojemu białemu konturowi o niewidocznej twarzy ani ubraniach tym czuł, że coraz mniej go poznaje. A przecież patrzył na samego siebie.

- Kiedyś byliśmy silni. Teraz płaczesz jak dzieciak, chcąc wrócić do niego.

Usłyszał cichy szept o barwie, którą znał bardzo dobrze, może niższa, bardziej zachrypnięta, ale wciąż jego. Słyszał głos samego siebie, czy to było normalne? Nie, z pewnością nie, gdzie on się znalazł? Dlaczego jego własny sobowtór wytwarzał taka aurę, jakby chciał zdeptać go jak robaka, śmiejąc się przy tym w niebo głosy.

- Marnujesz mój czas na bezsensowne słowa. 

- Widząc jak bardzo jesteś ograniczony, trafiłeś w końcu na mur. Gdy cię tutaj zostawię, zgnijemy bezużytecznie odcięci od świata.

Jego biała sylwetka poruszyła się ku niemu, a on przełknął z trudem rosnącą gulę w gardle. Spłonął niemało, gdy biała dłoń delikatnie musnęła jego ramię, lecz wtedy to uczucie ustało na rzecz czegoś... ekstremalnego, mocnego nieprawdopodobnie, diabelsko przepotężnego, wypełniając jego wnętrze. Wnet jego obliczenia stały się doskonałe, a z taką mocą odczuwał, że może zniszczyć dosłownie wszystko!

- Wypuściłem odrobinę jej, tylko odrobinę, a ty już odlatujesz. 

- Kim jesteś? Czego ode mnie chcesz?

- Jestem silniejszą wersją ciebie. 

- Co zrobić, żeby...

- On ciebie osłabia. 

Zimno zaczęło ogarniać całe jego ciało, powoli docierając do umysłu i mrożąc w nim myśli.

- Nieprawda!

- Pomyśl, Add,  kiedyś pustoszyliśmy wszystko na swojej drodze. Proszę cię, my i miłość? To tylko żałosne ludzkie potrzeby. Wyzbądź się ich, a zdobędziesz moc, jaką pragniesz.

- Nie chcę tego. Daj mi już spokój.

- I co chcesz zrobić? Utknąłeś tutaj. Jestem jedynym wyjściem. 

- Coś wymyślę, jak zawsze.

- Jestem potęgą.

Wiedział to.

Czuł to.

Jak mógłby tego nie odczuwać, gdy wszystko wokół niego zdawało się drzeć?

- Zawsze jej pragnęliśmy, a teraz gdy mamy ją na wyciągnięcie ręki, ty ją odrzucasz.

Chwila ciszy, która trwała wieki. Najgorsze, że miał rację, pragnął siły ponad wszystko, zawsze za nią gonił, trenował i przekraczał wszystkie granice. Wytyczał sobie coraz dłuższe i trudniejsze zadania, pobijając własne rekordy, lecz wciąż dążył do perfekcji.

- Odrzuć nie nas, lecz to co nas osłabia.

Nie!

- Gdy udowodnię tobie, że kochając go, jestem równie silny, wydostanę się stąd? 

- A walcz no sobie. I tak zaraz będziesz szukał jego pomocy.

Jak to jest walczyć samemu ze sobą? Odpowiedź brzmi: do dupy. Gdy dwie osoby myślą tak samo, wykonują te same ruchy, są niczym odbicie lustrzane, jest to niemożliwe. Toczył wewnętrzy konflikt pomiędzy starą, a nową wersją siebie. 

Prawda, osobiście uważał, że się zmienił, zrozumiał wiele i nauczył się lepiej rozumieć zasady kierujące tym światem. Nigdy jednak nie myślał, że to była przemiana na gorsze. Ale wcześniej nie płakał tak często, nie chował się w stodole przestraszony własnymi uczuciami, nie błagał Glave'a o przywrócenie nici. Pamiętał ten smutek w sercu, gdy w szpitalu starszy po prostu wyszedł i go tam zostawił. Gdyby tylko on był przy nim... STOP. O tym właśnie mówił mu on sam. Gdy tylko pojawiają się problemy, zaczął szukać w starszym pomocy.

- Nie wygram z tobą - poddał się, zagryzając mocno wargę.

- Mówiłem ci. 

- Ja nie mogę znów przegrać... 

- Wiesz co nas różni?  Przepaść mocy. 

Tak, całkowita racja. Pamiętał to szaleństwo, gdy walczył z Perkisasem, czy walczył ze starożytnym demonem. Ahh, jedno z piękniejszych uczuć, jakie można doświadczyć, a gdy pomyślał, jak z nową mocą wgniótłby tego robaczka w ziemię i zmiażdżył, to na samą myśl miał dreszcze ekscytacji, które z czasem odpadły. I co dalej? Później poszedłby szukać kolejnego potwora i tak bez końca, po drodze nie mało zabijając tak przypadkiem kilka osób, a w między czasie zaglądając do swojego laboratorium i w szale szukając nowej mocy. On naprawdę tak żył wcześniej? Zdążył już zapomnieć. Z perspektywy czasu wydawało mu się to tak puste i bezowocne, że nie chciał do tego wracać. Pomyślał jak przed momentem współpracował z Glave'em, dlaczego dopiero teraz przejrzał na oczy? Ludzie nie byli tak bezużyteczni jak myślał, ich jedynie trzeba nauczyć, jak siać zamęt. Przecież Glave nigdy nie pozwalał sobie na przekroczenie własnych granic, a tu proszę. Jednak starszy czegoś się od niego nauczył. Na samą myśl Add uśmiechnął się szeroko. 

- Nie tylko. Ty jesteś sam. Ja mam ich. 

Za jego plecami zaczęły pojawiać się kontury. Elsword, Raven, Chung, Ara, Aisha, Eve, Rena, nawet Elesis... i na samym końcu on. Glave wysunął się na przód, a reszta kształtnych, białych sylwetek ruszyła za nim, otaczając go. 

- Każdy z nich wbije ci nóż w serce.

- Mylisz się. Dostałem moc, nie po to, by bezmyślnie rzucać nią na lewo i prawo, lecz by raz na jakiś czas uratować im tyłki.

Ruszył do niego, a jego kontur cofnął się przybierając pozycję bojową. 

Czasem najlepszym wyjściem jest kompromis. 

- My nie jesteśmy kompromisowi. Albo idziemy na całość, albo wcale. Jesteśmy perfekcjonistami. 

- Gdyby tak było, nigdy nie doszłoby do tej sytuacji. Nasza perfekcja zawiodła. Wygraliśmy każdą bitwę, ale przegrywamy wojnę, kłócąc się samym ze sobą.

Add wysunął przed siebie dłoń.

- Kiedyś uważałem, że relacje międzyludzkie są chore. Teraz uważam, że są tylko dziwne, dziecinne i mega irytujące - odpowiedział, na co jego klon miał wrażenie, że drgnął zainteresowany. - Ale każdy z nich skrywa w sobie tajemnicę, którą musimy zbadać. 

- Chcesz, żebym był tak żałosny jak ty?

- W byciu żałosnym są pewne uroki - uśmiechnął się szeroko, czując jak lina przeciąga się w jego kierunku.- Czasem myślę, że moje żałosne ja, które zakochało się w Glave'ie, jest całkiem fajne.

- Jak możesz tak otwarcie przyznawać mi rację?  

-  Oj, no chodź, dalej możemy siać zamęt. Przecież to nasza specjalność.

- Więc żałość to nasze drugie imię.

Po czym podał mu dłoń, prąd przeszedł jego ciało, moc popłynęła w krwioobiegu, gotując w nim krew do tego stopnia, że zaczęło mu piszczeć w uszach. Gdy pisk ustał, otworzył oczy, nie widząc swojego białego sobowtóra. 

Melodyjka pianina zapętliła mu się w umyśle.  Nagle wokół niego zrobiło się nieziemsko pięknie, jakby przeniósł się do Niebios, chociaż nigdy wcześniej tam nie był. Białe mury, pozłacane budynki, królewskie fontanny wraz z piękną zielenią. Czuł, jak się odpręża, jak jego mięśnie rozluźniają się. Mógłby zostać tutaj na zawsze, niech tylko ta melodia nigdy się nie kończy. Nie wiedział skąd docierało to piękne brzmienie, ale jak zahipnotyzowany ruszył w tamtym kierunku.

- Ocknij się. Natychmiast.

Momentalnie cofnął się od krawędzi, co on właściwie chciał zrobić? Wpadł w hipnozę i bezmyślnie podążał za melodią, prawie rzucając się w przepaść?  Musiał się stąd wydostać i przyrzekł sobie, że więcej jego stopa nie postanie w żadnej magicznej szczelinie. Malowany obrazek zniknął, a on znów znalazł się wewnątrz wyrwy, padł na jedną z platform, wszystko było jak wcześniej, a rozmowa sprzed chwili zdawała mu się przyśnić.  Nie wiedział, gdzie się znalazł i czego właściwie przed momentem dokonał. 

- To było dziwne - stwierdził sam do siebie. - Świat jest dziwny. 

Wszystko zaczęło się trząść, biegł długimi, niekończącymi się korytarzami. Gdy własny kontur powiedział mu, że z nową mocą stąd się wydostanie, spodziewał się, że będzie to bułka z masłem. Biegał tak od... zgubił rachubę czasu. Mięśnie paliły go potwornie. Każdy korytarz, który minął rozpadał się tuż po dotknięciu podsadzki. Chciał głośno wołać jego imię, ale za każdym razem wewnętrzny głos bezwstydnie go beształ. 

- Już szukasz jego pomocy? 

- Zamknij się!

Cisnął przed siebie.

- Wykrzycz jego imię!

Podpuszczał go.

- Wykrzycz!

Nie da się nabrać, otrzymał niesamowitą moc, którą chciał wykorzystać, by udowodnić samemu sobie, że potrafi sam stawić czoła barierze. 

Jakby jego stopy zatrzymały się wbrew jemu, jakby jego drugi on na chwilę przejął władzę nad jego ciałem. Głośno, nie kontrolując tego, nabrał powietrza w płuca, po czym wykrzyczał:

- Glave!!!

 Dlaczego stawiasz opór? 

Przecież wygrałeś ze mną, kochając go.

Wracajmy do niego i bądźmy dalej żałośni.

***

- Wróciłeś po mnie - Add rzucił się w objęcia Glave'a. 

- A co ja miałbym robić na tym świecie sam, bez głupiego, nieodpowiedzialnego, nierozsądnego, zbyt głośnego, niesłuchającego mnie dzieciaka. Przyrzekam, że jeszcze jeden taki wyczyn, a osobiście cię uduszę. 

- Też cię kocham, ty zgorzkniały staruchu! 

- Jak dobrze - Glave odetchnął z ulgą, rozluźniając mięśnie, które spinał od kilku godzin. - Jak dobrze znów słyszeć twój wrzask.

Add zaśmiał się i wtulił w starszego, chłonąc ten piękny zapach swojego chłopaka, którego... ah, no, przyznał to w końcu, kochał nad życie. 

- Glave, czy ja jestem żałosny? - Zapytał, a starszy nie mało się zadławił.

- Co to za pytanie?

- Czy, odkąd się w tobie zakochałem, stałem się żałosny? - Widział to niezrozumienie w oczach Glave'a i milion myśli, które w tym momencie przebiegały przez jego umysł, głowiąc się, co się stało w szczelinie, gdy Add go z niej wypchnął. 

- Nie wiem, kto ci nagadał takich bzdur - skomentował wreszcie, nie znajdując odpowiedzi na trapiące go pytanie. - Ja kocham ciebie i czy przez sekundę pomyślałeś, że jestem żałosny?

- Nie. Nigdy. Ale ty to ty. Zawsze byłeś, jesteś i będziesz niesamowity.

Zawsze, gdy mówił prosto z serca, Add był najbardziej pięknym i uroczym obrazem, jaki Glave mógł sobie wyobrazić. Ah, gdyby tylko ktoś mógł mu dla niego naszkicować ten malunek, wpatrywałby się w niego bez końca pod jego nieobecność. Te pojawiające się jasnoróżowe rumieńce na bladej twarzy młodszego, gęste rzęsy, spod których spoglądały na niego dwie fioletowe niczym kwitnący bez tęczówki i to, jak lekko, nieświadomie zagryzał wargę... Chciałby go pocałować.

- Od kiedy wyruszyliśmy do Peity, bardzo dorosłeś, Add - odparł, walcząc ze swoimi myślami.- Nigdy nie pomyślałbym, że jesteś żałosny. 

- Ryczałem przy tobie, jak dzieciak. 

- Zrozum to, skarbie. Jeżeli pokonałeś swoje własne słabości, już wygrałeś. 

- Jeśli kłamiesz, to zwiążę cię i ugotuje w kotle.

- Jesteś tu dwie minuty, a już zdążyłeś mnie całkowicie zdezorientować - Glave podszedł i przytulił go do siebie. - A teraz wybacz, muszę coś zrobić.

- To nie może poczekać?

- Nie może.

I pocałował go. Ich usta spotkały się w namiętnym pocałunku.

Jak mówił wcześniej samemu sobie. W byciu żałosnym są pewne uroki. Mógł na przykład bezwstydnie odwzajemnić pocałunek i wsunąć język do jego jamy ustnej, zahaczając przyjemnie o jego odpowiednik i później przesunąć po jego podniebieniu, wywołując cichy pomruk starszego. Mógł nieskromnie wsunąć palce w jego włosy i przylec wyzywająco do każdego skrawka jego ciała. I mógł również, gdy Glave niechętnie przerwał ich pocałunek, zdążyć lubieżnie, ponętnie przesunąć końcówką języka po jego wilgotnych wargach, na których wyraźnie wyczuł wymieszany smak swój i jego. Czuł, że zawstydza swoją śmiałością starszego, bo na jego policzkach pojawiły się piękne rumieńce, oczy błyszczały, a oddech był znacznie szybszy, wręcz nienaturalny. Mężczyzna o dwubarwnych tęczówkach spojrzał mu głęboko w oczy i wyszeptał: 

 - Niegrzeczny dzieciaku... I jak ja mam nie być z ciebie dumny? Osiągnąłeś poziom ponad transcendencję.

- Co takiego?  - Add zapytał zdumiony. - Wyczułeś to przez pocałunek? 

- Chodź, wrócimy do miasta i odpowiem na twoje milion pytań. 

***

Siedzieli na bujanej ławie w ogrodzie w Besmie. Nawet nie zdawał sobie sprawy o istnieniu takiego miejsca, w którym znajdowało się pełno egzotycznych okazów, które prezentowały się, mimo jego zerowego pojęcia o ogrodnictwie i architekturze krajobrazu, naprawdę ładnie i odpowiednio, staraninie skomponowane.

- Czym jest kolejny poziom po transcendencji?

- To test, w którym walczysz ze swoimi słabościami. Mało kto je przechodzi, niewielu jest w stanie pokonać samego siebie. To stąd twoje przekonanie, że jesteś słaby przeze mnie. Test nie sprzyja uczestnikowi, rzuca mu kłody pod nogi tak, by w końcu upadł i więcej się nie podniósł. 

- Naprawdę wyczułeś to poprzez pocałunek?

-  Cytując słowa kogoś, kogo bardzo kocham. Jestem niesamowity - odparł, uśmiechając się kpiąco, na co Add głośno prychnął zirytowany.

- Trzymaj się moja psychiko! - Wykrzyczał w niebo.

- Add, nie krzycz. 

- Nie krzyczę!

- Właśnie, że krzyczysz.

- Nie krzyczę! 

- Ty naprawdę ogłuchłeś, kochanie - posłał mu swój charakterystyczny uśmiech, a Add nadymał policzki. 

- Przecież lubisz mój wrzask - założył ręce i obrócił głowę, patrząc w jakieś kwiatki przed sobą. - I nagle masz z tym problem! Zrzędliwy na starość się robisz!

- Ale lubię też, gdy milczysz, całując mnie - westchnął, chwytając dłonią za podbródek młodszego i zmuszając do spojrzenia mu w oczy, na co policzki Adda pokryły się czerwienią.

- Nie wytrzymam z tobą!

- I znowu krzyczysz.

Add wstał, otrzepał niewidzialny kurz. Oddalił się naburmuszony od starszego i przysiadł na większym kamieniu. Odpuścił sobie dalsze drążenie tej rozmowy, bo nie skończyłoby się niczym innym, niż większą jego kompromitacją.

- Czuję teraz przepotężną moc - wyznał po dłużej chwili, spoglądając na swoją dłoń i poruszając palcami, z których co kilka sekund tryskały fioletowe iskierki.

- Nie, nie będzie powtórki z pojedynku - uprzedził go starszy, a Add zdenerwował się sam na siebie, bo do diaska, to powinno być jego pierwszą myślą! Ten hańbiący kaktus wciąż śnił mu się po nocach!

- Chciałbym jeszcze z tobą walczyć ramię w ramię, partnerze - wyznał szczerze i uśmiechnął się do niego. - Skąd miałeś Ziarno Prawdy?

- Gdy odłączyłem się od ciebie, nim usunąłem zabezpieczenia, cofnąłem się w czasie, przybyłem na miejsce nieco szybciej niż my, zabrałem maszynę i wstawiłem na jej miejsce podróbkę, by nie zmieniać przyszłości. 

- Maszyna musiała mieć jakieś zabezpieczenia, które poinformowały Zakon, że ktoś, kto nie ma uprawnień jej dotknął - domyślił się Add, wstając z kamienia i kierując się z powrotem do starszego. - Plan był dobry. Ta maszyna jest niebezpieczna, trzeba ją odnaleźć i zniszczyć raz na zawsze - drewno zaskrzypiało, gdy usiadł koło Glave'a.

- Moje błędy przeszłości nigdy nie przestaną się za mną ciągnąć - powiedział smutno wyższy z nich. - Nie zdążyłem ci podziękować, chociaż wciąż uważam, że to było głupie, nieodpowiedzialne, egoistyczne...

- Dobra, zrozumiałem! - Parsknął Add, dźgając go łokciem w bok. - Będziesz mi to wypominać teraz pięć lat.

- Dziękuję - wyznał Glave ze szczerością chwytającą ze serce. - Poświęciłeś siebie, by wypchnąć mnie ze szczeliny. 

- I gdybym mógł cofnąć czas, zrobiłbym dokładnie tak samo... głupku. Poważnie mówię, nie ciesz się, bo wyglądasz podejrzanie. Glave? - Uniósł zdezorientowany brwi.

- Masz pająka we włosach.

Add momentalnie zerwał się z ławeczki i mocno potrząsnął głową.

- Już? - Zapytał po chwili.

Wtem Glave wybuchł głośnym śmiechem.

- Żartowałem.

- Pan żartowniś od siedmiu boleści - mamrotał pod nosem, a śmiech Glave'a odbijał mu się w umyśle. Był piękniejszy niż tamta melodia, piękniejszy niż miejsce, w którym zahipnotyzowany się znalazł. Najpiękniejszy. 

Wtem Glave chwycił go za dłoń i nim się obejrzał, siedział na jego kolanach, spoglądając na niego nieco z góry. Starszy delikatnie dotknął dłonią jego twarzy i spojrzał z taką miłością w oczach, że w ułamku sekundy wpadł w jej głębie, po czym cicho, lecz pewnie wypowiedziane słowa dotarły do jego uszu:

- Kochasz mnie.

- No tak, głupku.  

- A ja kocham ciebie.

- To też wiem, głupku - Add cicho szepnął, nie chcąc za żadne skarby przestać się wpatrywać w dwukolorowe tęczówki. - Ale możesz to powtarzać, aż mi się znudzi. 

- Kocham cię.

- Jeszcze raz.

Glave przysunął się do niego tak blisko, że ich nosy stykały się, a płuca oddychały jednym powietrzem.

- Kocham cię, ty cały mój świecie.

*

MatashiAte ☕🌵

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro