Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XI

Gdy wstali słońce górowało na sklepieniu. Musiało być koło południa. Przez nocną akcję dotarcie do Peity się opóźniło, lecz wszystko wskazywało na to, że przybędą do niej jeszcze tego dnia. Przyszykowali się do dalszej drogi. Add schował wszystkie rzeczy do swojego schowka. Wyszedł na dwór i usiadł na trawie, czekając aż Glave uwinie się ze swoją częścią i schowa namiot. Wyciągnął w tym czasie swoje śniadanie. Akurat skończył jeść, gdy mężczyzna wyszedł z namiotu, trzymając przed sobą swój płaszcz. Spojrzał na Adda z niezadowoleniem, a ten uśmiechnął się niewinnie.

- Będziesz go prał.

Płaszcz wylądował na jego głowie.

- Co? Kpisz sobie?

Glave zignorował jego oburzenie. Add burknął coś pod nosem.

- Sprzeciwiasz się?

Add ściągnął z siebie płaszcz i zacisnął na nim mocniej palce. Miał tę świadomość... nie wywinie się od tego. Nie miał wyjścia.

Nim przeszli dziesięć minut, usłyszeli szum rzeki. Glave zszedł ze ścieżki i ruszył w stronę niewielkiego strumienia. Miał z metr szerokości.

- Zajmij się moim płaszczem- powiedział i usiadł na kamieniu przy drodze.

- Ale że teraz?

- Zbliżamy się do Peity. Nie wejdę do miasta bez niego.

Add wymruczał parę przekleństw pod nosem. Chciał się z tego wykręcić albo przynajmniej zrobić to w łazience. Zamoczył płaszcz, czując wciąż na sobie wzrok Glave'a.

- Bawi cię to?- Fuknął, gdy mężczyzna wydał z siebie rozbawione prychnięcie, w czasie gdy on próbował zmyć zaschniętą krew.

Add spojrzał na płaszcz. Wyglądał całkiem znośnie. Wycisnął z niego wodę i podszedł do Glave'a.

- Wybacz, że mokry, ale nie urodziłem się suszarką- przewrócił oczami.

- Nic nie szkodzi.

W rękach Glave'a pojawił się czarny materiał, który po chwili narzucił na sobie. Add stał trzymając mokry płaszcz z wyraźnym poirytowaniem.

-Skoro miałeś zapasowy, to dlaczego musiałem prać go teraz!- Oburzył się.

Glave wzruszył ramionami, po czym usiadł przy strumyku. Add westchnął ciężko i trzepnął dłońmi, pozbywając się z niej wody. Chciał mu jakoś dociąć, ale finalnie przemilczał to. Glave od kilku minut nie przestawał się na niego patrzeć. Zaczynał się denerwować.

- Chcesz mi jeszcze czymś dowalić?- Wybuchł zły.

Zapadła niezręczna cisza.

- Dlaczego tam poszedłeś... beze mnie?

Add drgnął. Zaskoczył go. Sądził, że dotnie mu jak zawsze. Kucnął przy strumieniu metr od niego. Szykowała się dłuższa rozmowa.

- Czy to nie oczywiste?- odpowiedział pytaniem na pytanie- chłopak z wioski powiedział, że ktoś wyglądający jak ty ich atakuje.

- Sądziłeś, że to ja?- Rzekł poirytowany.

-Co w tym dziwnego? Miałem ku temu pełne prawo. Glave, do cholery, ja nic o tobie nie wiem. Twoje działania są dla mnie niezrozumiałe. Czuję się jakbym walczył z tobą ramię w ramię, lecz w pewnym momencie ty zadajesz mi w plecy śmiertelny cios po czym śmiejesz się, że to przypadkiem.

Wypowiedziane przez niego słowa w pełni oddały jego odczucia względem Glave'a. Nie potrafił przekalkulować jego zachowania. Gdy zdawało mu się, że natrafił na dobry trop, mężczyzna czynił coś, co odwracało sytuację o sto osiemdziesiąt stopni.

- Mimo to tulisz się do mnie w nocy.

Właśnie o tym mówił. Speszony odwrócił głowę w drugą stronę. Dostrzegł w oddali zabudowania. Czyżby to już była Peita?

- Daj mi rękę.

Add wydał z siebie dźwięk, który przypominał zbitek liter wyrażający zaskoczenie.

- Żebyś mnie znowu wymacał? Glave, nie myślałeś o znalezieniu sobie dziewczyny?- Założył ręce i uniósł dumnie głowę.

Mężczyzna prychnął i wysunął dłoń przed siebie.

- Nie interesują mnie związki- powiedział poważnie- Add, to nie była prośba.

Wiatr zawiał mocniej, a dwie białe czupryny zostały rozwiane. Mimo to żaden z nich nie poprawił włosów. Jeden z wysuniętą dłonią wpatrywał się w drugiego, który głowił się, cóż takiego wymyślił starszy. Add spojrzał na dłoń, unosząc przy tym brew. Widział, że Glave był poważny, mimo to nie będzie tańczył, tak jak mu zagra. Nie będzie nikomu posłuszny. Powiedział, że nie poda ręki to nie, chociaż...

Add wysunął dłoń przed siebie z poirytowaną miną. Dotknął koniuszkami palców jego ręki. Wciąż był nieufny, a tak przynajmniej wydawało się mężczyźnie. Wtem fioletowe iskierki zatańczyły wokół bledszych palców. Glave gwałtownie cofnął dłoń.

- Poraziłeś mnie prądem...- Powiedział groźnie.

Add nie mógł powstrzymać się od szyderczego uśmieszku. Cofnął dłoń i spojrzał na nią. Wciąż wirowały na niej małe iskierki.

- Chyba moja moc cię nie lubi- odpowiedział, wciąż rozbawiony.

Glave parsknął. Rękę znajdującą się po stronie młodszego położył na trawie, po czym raptownie pochylił się w stronę chłopaka. Drugą dłonią chwycił jego podbródek. Add zastygł, nie spodziewał się nagłego ruchu.

- Jeszcze jeden taki wybryk, a wrócisz do domu w kawałkach- jego głos brzmiał przerażająco spokojnie. Zdawał się nie nieść za sobą żadnych emocji.

Beznamiętna twarz Glave'a przypominała mu nocne zdarzenia. Osobę, która z zimną krwią wymordowywała wszystkich. Zadrżał, lecz nie ze strachu. Przerwał kontakt wzrokowy i przeniósł wzrok na dłoń, która usilnie go trzymała.

- Zjadłeś swój ogon, kotku.

Glave wlepił w niego wzrok zszokowany. Add rozbawiony przewrócił oczami i palcem wskazał ślad na dłoni starszego. Na skórze uformowała się czerwona pamiątka po jego iskrach. Ślad przypominał siedzącego kota, lecz brakowało mu ogona. Glave spojrzał na punkt wskazywany przez dzieciaka i nie mógł się nie uśmiechnąć.

- Mój ogon jest teraz gdzie indziej. I raczej mu tam dobrze- odpowiedział, uśmiechając się dwuznacznie.

Jego wzrok z twarzy młodszego powędrował niżej. Add uderzył gwałtownie jego rękę i uwolnił się z uchwytu. Momentalnie wstał na równe nogi i odwrócił plecami.

-Stary zboczeniec!

Ruszył w kierunku Peity, zostawiając Glave'a za sobą. Ręce schował do kieszeni i narzucił szybkie tempo.

- Co on sobie wyobraża... - Mruczał zażenowany pod nosem. Cholerne podteksty... mimo że do niczego nie doszło, czuł się ponownie doszczętnie zmacany.

Dotarł do bram Peity. Tuż po chwili dołączył do niego Glave ubrany w płaszcz i maskę.

- Co teraz, Panie Kawiarzu- wyburczał wciąż zażenowany.

- Add, nie nazywaj mnie tak przy ludziach- jego głos przybrał chłodny ton.

- Oh, czyli jednak martwimy się o swoją reputację?- Uśmiechnął się niecnie.

- Najlepiej nie odzywaj się do mnie wcale- powiedział niewzruszony jego docinką- spotkamy się za godzinę w sklepie Alvara. W między czasie rozejrzę się, a ty porozmawiaj z władzami. Być może jeszcze nie wiedzą o Eldrycie w Elder.

Add kiwnął głową, choć zachowanie Glave'a było dziwne. Nie. Właśnie było normalne.

Chłodny. Obojętny. To przez ostatnie kilka dni był wyjątkowo dziwny.

Do miasta weszli osobno. Ochrona Peity przeskanowała go magicznym urządzeniem do wykrywania demonów, a gdy pokazał się wynik negatywny, wszedł do większej miejscowości. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to nietypowe zabudowania. Wszędzie rosły drzewa, a domy zostały zbudowane pomiędzy nimi. Przed nim toczyła się dość szeroka z czarnego kamienia droga, wzdłuż której ciągnęła się roślinność. Niewielkie, przeróżne zabudowania. Po prawej stronie były wąskie schody prowadzące na drewnianą kładkę. Przebiegł po niej wzrokiem. Prowadziła ona do domów zbudowanych na drzewach. Miasto było zupełnym przeciwieństwem Elder. W królewskiej osadzie czuć było podniosłość, potęgę. Wielka brama, kamienne, białe ulice, mocarne mury. W Peicie natomiast czuć było dość niezwykłą atmosferę. Przypominało labirynt. Być może przez drzewa, które ukrywały to, co znajdowało się za nimi lub przez wąskie, powietrzne kładki pomiędzy wysokimi roślinami.

Ruszył przed siebie. Ludzie zwracali na niego uwagę. W końcu czuć było od niego aurę. Ignorował ich. Nie zależało mu na opinii innych. Nie chciał być popularny. To była rola Elsworda. Nie jego. Zazgrzytał zębami, gdy jakieś dziecko wskazało na niego palcem i krzyknęło: On jest super!

Drzewa przerzedziły się, a on dotarł do wielkiego, z czerwonej cegły ratusza. Tuż obok przepływała rzeka. Przeszedł przez szeroki, drewniany most i stanął przy budynku. Chciał wejść do środka, lecz zatrzymała go ochrona miasta.

- Ku wolności Elios- wyrecytował niezbyt chętnie- Elsword przysyła mnie z misją.

Wpuszczono go do środka. Pomieszczenie wydawało się... ciężkie? Nie mógł znaleźć innego określania. Małe okna, wpuszczające niewiele światła. Z sufitu wisiały czarne, przypominające więzienną kratę lampy, które nieznacznie rozpraszały mrok w pomieszczeniu. Czuł jakby cała budowla miała mu się zawalić na głowę. Weszli przez mocarne drzwi do większego pomieszczenia. Na wprost znajdował się wielki witraż przedstawiający kapłankę z Eldrytem. Światło wpadało przez niego wprost na zbiór krzeseł, w tym środkowe zapewne należało do władcy miasta, lecz w tym momencie stały puste.

Po chwili podszedł do niego mężczyzna, a jego kroki niosły się po mocarnej budowli. Przyczyną tego było to, że miał na sobie srebrną zbroję. Czarne, wilcze tęczówki spojrzały na niego nieufnie.

- Jestem Lento, królewski rycerz- przywitał go- co cię sprowadza do naszej osady?

- Muszę porozmawiać z władcą. To ważne- odpowiedział.

- Władca nie spotyka się z nikim bez zapowiedzi. Jestem jego prawą ręką. Mam prawo ciebie wysłuchać- powiedział poważnie.

Fioletowe tęczówki wpatrywały się nieufnie w czarne, wilcze.

- Skąd pewność, że mogę ci ufać?- Zapytał czarnowłosego mężczyznę.

- Nie ja. Nie ty. Tylko demony. One są naszym wrogiem. Stoimy po tej samej stronie. Nie twórzmy niepotrzebnych nieufności- odparł.

Add kiwnął głową. Lento odwrócił się i ruszył przed siebie, a on podążył za nim. Weszli do dość małego pomieszczenia. Lento nakazał zamknąć mu za sobą drzwi, po czym oparł się o biurko z założonymi rękoma.

- O co chodzi?- Zapytał wodząc za każdym jego ruchem.

Add zbliżył się do niego tak, by nikt nie mógł podsłuchać.

- Eldryt w Elder... jego moc zanika.

***

Stanęli przed wielkim filarem. Wokół niego nie było roślinności, a drzewa rosły dopiero kilka metrów dalej tworząc okrąg wokół metalowej struktury. Zbliżył się do niego i położył dłoń na szybce. Zamknął oczy i skupił się na mocy eldrytu. Był w środku. Czuł jak jego ciało przepełnia niesamowita moc. Ponownie skupił się na mocy eldrytu. Nie osłabła.

- Wszystko w porządku.

Cofnął się i spojrzał na Lento, który odetchnął z ulgą. Add wiedział jak wielka odpowiedzialność ciąży na władzach miasta. Zapewnienie bezpieczeństwa dla mieszkańców było ich priorytetem.

- Skoro przybyłeś do Peity, nie wiecie, co jest przyczyną słabnięcia kamienia- wywnioskował. "Nie wiecie" zapewne miał na myśli "Bohaterów Elios".

- Nie- odparł- gdyby kamień zaczął słabnąć...

-Skontaktuję się z wami- odparł pewnie- coś jeszcze musisz mi przekazać?

- A ty?- Pytanie na pytanie.

Lento spojrzał na niego zdziwiony.

- Przede mną nie ukryjesz prawdy. Wciąż jesteś spięty i dużo myślisz. To nie jest obowiązek rycerzy. Ich rolą jest walka. Myśleniem zajmuje się władca... chyba, że go nie ma, prawda?- wykalkulował.

- Moim zadaniem było tylko cię wysłuchać. Możesz odejść- odparł.

***

Sklep Alvara znajdował się w uliczce przy fontannie. Tak powiedział mu pierwszy lepszy zaczepiony mieszkaniec Peity. Wciąż miał czas. Powolnym krokiem szedł do centrum osady. Choć nie pozyskał informacji od Lento, nie zamierzał tak łatwo się poddawać. Wszędzie gdzie poszedł znajdował problemy. Ludzie zdawali się budować na nich fundamenty społeczeństwa. Od dramatycznych wyborów pomiędzy czerwoną, a niebieską sukienką aż do zagrożeń życia przez demony. Mimo to nieobecność władcy w tak wielkiej osadzie nie wróżyła niczego dobrego. Był chory? Porwany? Nie żyje?

Dźwięk dzwonka oznaczający otwarcie drzwi wyrwał go z zamyślenia. Poczuł zapach czekolady. Skoro miał jeszcze czas mógł pozwolić sobie na odrobinę przyjemności. Wszedł do kawiarni i zamówił pięć rodzai ciast czekoladowych. Z orzechami, z polewą truskawkową, z musem kawowym, z płatkami migdałowymi i owocami. Zajął miejsce przy oknie i zaczął delektować ciastami. Czekolada była jego słabością. Nie istniał u niego limit przesłodzenia. Przez kilka dni żywił się dość marnie, co potęgowało smak czekolady. Zachwycony oparł głowę o dłoń i spojrzał za okno. Mimo że w kawiarni było głośno, miał wrażenie że jest aż za cicho. Kilka dni spędzonych z Glavem nauczyło go, że z nim nawet cisza jest głośniejsza od miejskiej wrzawy. Czuł się spokojny i zrelaksowany. Naprawdę potrzebował chwili wytchnienia od niego. Na spokojnie przemyśleć parę spraw. Jego zachowanie... a może swoje? Budzenie się wtulonym w mężczyznę, do diaska, nie było w jego typie! Ponownie skręciło go w żołądku na myśl o poranku.

- Mój syn jest na mieście, a co jeśli..!

Kobieta ze stolika obok uniosła się gwałtownie. Add spojrzał na nią z brakiem zainteresowania.

- Spotkałam go, kochana, nie bój się, jest teraz u mojej matki- odpowiedziała blondynka, która zapewne była jej dobrą znajomą.

Brunetka wyraźnie odetchnęła z ulgą. Add wywrócił oczami. Czemu wszystkie kobiety wydawały mu się takie irytujące?

- Dziękuję- usiadła przy stole i otrzepała spódnice z niewidzialnego kurzu- Dlaczego pozwalają komuś takiemu poruszać się po mieście?

- Słyszałam, że każdy kto mu się sprzeciwił, przechodził okropne katusze, a następnie był zabijany w okrutny sposób. Nikt nie chce mu się postawić. Lepiej zostawić go tak jak jest.

- W wiosce niedaleko znikali ostatnio ludzie, to też jego robota.

- Codziennie modlę się, by zniknął. Przepadł. Dla wszystkich będzie lepiej.

- To potwór- stwierdziła z pogardą- Jeszcze ta maska, moje dziecko po nocy przychodzi do mnie z płaczem...

Blada dłoń uderzyła w stół.

Kobiety uskoczyły od siebie, a drewniane krzesła odezwały się skrzypnięciem. Obok nich stał białowłosy chłopak, a w jego filetowych tęczówkach szalała złość.

- Wydawało mi się, że widziałem tu pająka- wymamrotał beznamiętnie.

Nie odezwał się więcej ani słowem. Nie podziękował za posiłek ani nie pożegnał. Opuścił kawiarnię. Napędzany złością szedł przed siebie.

Patrzcie wszyscy, obraziłem GO i żyję!

Chciał to wykrzyczeć, zwłaszcza tamtym kobietom prosto w twarz. Złość pomału mijała. Czemu się tak wkurzył? Dlaczego zareagował tak intensywnie? Nienawidził... obrażania osób, których się nie zna. Co prawda wiele razy słyszał plotki o Glavie, lecz nigdy nie zareagował na nie tak jak teraz. Uspokoił się i spojrzał na godzinę.

- Jestem spóźniony!

Biegiem ruszył do sklepu. Zauważył fontannę i według wskazówek skręcił w prawo. Przed nim ukazał się szyld "Sklep u Alvara" na żółtym tle, a przy drzwiach oparta o nie dobrze znana mu sylwetka.

- Sprawa w ratuszu nieco się przedłużyła- skłamał.

Glave podszedł do niego i spojrzał z góry. Chwycił za swoja maskę i uniósł. Na dłoniach nie miał rękawiczek. Zainteresowany ich brakiem, nie zauważył, kiedy Glave wyciągnął dłoń w jego stronę. Ciepły palec przejechał po jego ustach. Mężczyzna cofnął dłoń i oblizał kciuk, spoglądając na Adda ze złośliwymi iskierkami w oczach.

-Czekolada... z kawą.

~MatashiAte





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro