Przełom cz. I
Powoli powieki uchyliły się ukazując fioletowe tęczówki. Obraz mu się rozmazywał. Przez długi czas nie mógł skoncentrować wzroku. Ponownie zamknął oczy. Spał. Czekał. Regenerował siły.
Najważniejsze dla niego było to, że ze ból ustał.
Gdy ponownie otworzył oczy, czuł się stabilnie. Jego wzrok nie błądził w przestworzach, lecz skoncentrował się na postaci przed nim. Glave ze skupionym wzrokiem klęczał nad nim, a z jego dłoni wypływał strumień niebieskiej mocy wprost na jego ciało. Wiedział, co starszy robił. Tak samo było, gdy opatrywał mu rany po walce ze smokiem. Po prostu go leczył. Add nie był w stanie ruszyć ciałem, więc obserwował go. Jego twarz wydawała się wyrażać obojętność. Ile to czasu potrzebował, żeby nauczyć się dostrzegać w nim więcej. Glave był zmęczony, zmartwiony i niezwykle skupiony. Fioletowe tęczówki niezwykle powoli przeniosły się ze starszego na swoje dłonie. Uspokoił się. Widział je wyraźnie. Nie tylko zarys, lekką poświatę,. Wszystko wydawało się w porządku.
Wydawało się.
Musimy iść.
Natychmiast.
Słowa rozbrzmiały mu w głowie. Musiał z nim porozmawiać.
- Add? - Niepewny ton przerwał jego myśli.
Pomrugał kilka razy oczami, rozprostował palce u rąk. Powoli się podniósł.
- Ostrożnie - uprzedził go starszy.
Był słaby... chyba nigdy jego ciało nie było tak słabe. Jakby się rozpadł, a teraz ponownie składał w całość.
- Glave, czy z dzieckiem wszystko w porządku?! - Oprzytomniał.
Starszy pokiwał głową.
- Tak, chłopiec jest cały.
Uśmiechnął się pod nosem. Jak to jest, że matki zawsze wiedziały, kogo noszą pod swoim sercem?
- Czuję się tragicznie - przyznał się starszemu. - Przeholowałem z bimbrem i to ostro. W pewnym momencie nie czułem swojego ciała. Nie dotknę alkoholu przez następne lata.
Glave spoglądał na niego długo. Za długo milczał, przez co młodszy zaczął się obawiać. W myślach błagał, by Glave potwierdził jego słowa, że to wszystko, co miało miejsce, było winą alkoholu. Uczucie rozpadania się, wręcz rozrywania na szczątki, duszności, zanikanie jego ciała... Naprawdę liczył, że to wszystko mu się wydawało, bo co tak innego mogło się wówczas stać?
- Add, to nie alkohol.
Glave powiedział słowa, których tak bardzo się obawiał. A więc co się do diaska stało?
- Glave... - zaczął.
- Na razie śpij. Musisz zregenerować organizm. Porozmawiamy jak wstaniesz.
- Wykręcasz się.
- Nie, powiem ci wszystko. Zasługujesz, by znać prawdę.
- Glave, zostań przy mnie.
Desperacko chwycił go za nadgarstek jakby starszy miał nagle zniknąć.
- Nigdzie się nie ruszam, Add.
Nie dzieciaku, Add. Zawsze, gdy sytuacja była poważniejsza zwracał się do niego bezpośrednio po imieniu.
Gdy się obudził na dworze było już ciemno. Leżał w dużym, opuszczonym pomieszczeniu. Znajdowali się na wzniesieniu. Przez ogromną wyrwę w ścianie widział delikatne blask księżyca oraz, mieniące się w oddali poniżej, światła z zabudowań miejskich. Przeniósł wzrok niżej. Glave siedział przy krawędzi wyrwy i spoglądał w niebo. W dłoniach trzymał kostki czasoprzestrzenne, które co rusz podrzucał w górę. Zataczając niezwykłe konfiguracje, opadały z powrotem. Ten widok był dla niego magiczny. Podszedł do Glave'a i usiadł tuż przy nim.
- Gwiazdy przypominają mi czasoprzestrzeń- odezwał się do starszego.
Glave chwycił kostki w dłoń i spojrzał na niego.
- Przez ciebie będę musiał je znienawidzić.
- Dlaczego?
Pytanie zawisło w powietrzu bez odpowiedzi. Glave był zamyślony. Nie uśmiechał się. Nie patrzył na niego. Myślał nad czymś.
- Mogę? - Zapytał niepewnie starszego, wskazując na kostki czasoprzestrzenne.
Glave potaknął, ale dalej się nie odezwał. Jednym płynnym ruchem kostki same przyleciały na jego dłonie. Wpatrywał się w nie z fascynacją. Mieniące się. Śliczne. A do tego takie potężne. Wpatrywał się w nie długo, lecz co rusz spoglądał na starszego.
Czekał aż zacznie. Aż mu wszystko wyjaśni. Był świadom, że Glave pamięta i nie musi się upominać, chodzić za nim i błagać o wyjaśnienia. Cierpliwość nie była jego mocna stroną, mimo to czekał, podrzucając delikatnie kostkami.
- Przeze mnie prawie umarłeś.
Wciągnął głośno powietrze. Czuł, że się rozpada. Że znika. Ale dlaczego przez Glave'a?
- Nie wiem jak to się stało... - Glave ponownie spojrzał w niebo. - Nie mogę tego zrozumieć.
Add spoglądał na niego w milczeniu. Obawiał się słów, które zaraz usłyszy. Skoro Glave czegoś nie rozumiał, to musiało być przerażające.
- Gdy uciekaliśmy przed strażnikami, otworzyłem teleport. Przeniosłem nas w inne miejsce, ale... nie w tych czasach.
Co?!
Glave mówił bardzo spokojnym tonem, ale Add dobrze wiedział, że każde użyte przez niego słowo jest przemyślane. Po tym wyznaniu młodszy czuł coraz większą obawę. Przenieśli się do innych czasów?
Glave spojrzał mu w oczy.
- Alea i Kyle... to twoi rodzice, Add.
Niekontrolowanie krzyknął.
Nie tego się spodziewał.
Nic nie rozumiał.
Rozmawiał ze swoimi rodzicami?
- Ja ich nie pamiętałem... Skąd ty...
- W momencie, gdy Alea zaczęła rodzić, doszło do konfliktu czasoprzestrzennego. Dopiero przyszedłeś na świat, wiec ty jako ty nie mogłeś istnieć. Rozumiesz, Add? Dlatego zacząłeś znikać. Niemożliwe było współistnienie ciebie w dwóch formach.
Rozumiał.
Niby rozumiał.
Ale wciąż był w szoku.
- Zorientowałeś się, gdy zajrzałeś do mojej głowy? - Upewnił się.
Glave pokiwał głową, a przyjemna bryza rozwiała im obojgu włosy. Siedzieli w ciszy.
- Kilka sekund i byś zniknął. Dlaczego tego nie zauważyłem? - Glave spojrzał na swoje dłonie. Czyżby nie panował nad swoją mocą? Nie, to nie było możliwe. - W twojej głowie ujrzałem źródło bólu, zobaczyłem ich, twoich rodziców, was razem. Spokojnie, nie grzebałem ci w myślach.
Alea, która przygarnęła ich do siebie. Była taka dobra, troskliwa. Kyle, na pierwszy rzut oka, wkurzający jak nie wiem co, ale przy poznaniu zyskiwał na wartości. Sposób w jaki patrzył na Alee. Sposób w jaki oni we dwójkę się na siebie patrzyli. Jego rodzice kochali się ponad wszystko. Add wspomniał chwilę, gdy zbliżył głowę do jej brzucha ciążowego. Słuchał swojego bicia serca. To było dla niego zbyt wiele. Przecież teraz już ich nie było. Minęły setki lat. Nie chciał rozgrzebywać tego, co było. Nie chciał pamiętać dnia, gdy najechali ich wioskę i... i...
Mocniej zacisnął kostki. Skoncentrował na nich wzrok. Ukradkiem widział, jak mężczyzna nie przestaje na niego spoglądać. Jego wyraz twarzy był dla niego nieodgadniony.
To nie była wina starszego, że ich tam przeniósł. On nigdy nie chciałby go skrzywdzić. Wiedział to doskonale. Jego serce łomotało. Chciał mu powiedzieć, że wszystko już jest w porządku. Że go nie zranił. Że się pozbiera. Czas leczy rany.
Jednak znał Glave'a na tyle, by wiedzieć, ze ten potrzebuje pobycia w ciszy. Że mówienie będzie dobrze nic tu nie da. Ale dlaczego jego serce tak łomotało? Skąd ta potrzeba przytulenia się do niego?
Ich spojrzenia w końcu się spotkały. Niczym grom z jasnego nieba wróciły do niego wspomnienia. Zarumienił się potwornie.
Całowali się.
Mocno. Żarliwie. Namiętnie.
W podświadomości wciąż odczuwał usta Glave'a na swojej klatce piersiowej, a jego momentalnie zaczęły go parzyć.
"Przypomnę ci sekunda, po sekundzie"
Nie musiał. Ich pocałunki wryły mu się w umysł. W głowie co chwilę pojawiał się jeden moment. Jego zarumieniona, rozpalona twarz, iskrząca złota tęczówka wpatrująca się w niego z uczuciem pożądania. Poczuł narastający ucisk w brzuchu. Więc stąd ta potrzeba.
- Glave ja...
Co on właściwie chciał powiedzieć?
Starszy nie przestawał mu się przyglądać, widział pojawiające się na tej młodej, bladej twarzy rumieńce. Chwilę, gdy przyspieszył mu oddech, te nieświadome wiercenie i rozbiegany wzrok. To na niego, później na wszystko inne, mocno zaciskając przy tym usta.
- Więc pamiętasz, Add.
- Ocz-oczywiście! - Wykrzyknął. - Nawet nie waż się mówić swojego typowego przepraszam. Nawet nie wiesz jak mnie to denerwuje... że jesteś tak daleko.
Glave odwrócił głowę i spojrzał w gwiazdy. Powinien się cieszyć. Powinien... w życiu nie był bardziej szczęśliwy. Ten dzieciak go chciał. Wiercił się, czekając tylko na jego sygnał. Był pewny, że sekunda i by przywarli do swoich warg. Ale.. Nie mógł dalej go oszukiwać.
Chwycił go za dłoń. Nagle. Niespodziewanie.
- Add, powinienem ci powiedzieć to już dawno - obraz zaczął się zmieniać. - Zasługujesz na całą prawdę.
Nieodgadniony wyraz twarzy był ostatnim co zobaczył, nim przeniósł się w inne miejsce. Wiedział, że Glave nie użył teleportacji. Wciąż znajdował się przy krawędzi wyrwy, a starszy siedział obok trzymając za dłoń. Po prostu przekazywał wspomnienia bezpośrednio do jego głowy.
Nim obraz się pojawił, miał chwilę, by zastanowić się nad spojrzeniem Glave'a.
Obojętność? Niepewność? Troska? Strach?
- Jestem pewny, że już nie spojrzysz na mnie tym samym wzrokiem.
Odwrócił się, ale nikogo tu nie było. Co ten Glave kombinował? Co za chwilę zobaczy? Dlaczego zdecydował pokazać mu to teraz? Glave tyle razy mu powtarzał, że jest zły. Czuł, że po tym, nie będzie już normalnie. Obserwował każdą zmianę zachodzącą w otoczeniu. Obraz pomału stawał się wyraźny. Pierwsze co ujrzał to odrapane ściany, dopiero później wzrok padł na dwie postacie... a właściwie trzy.
- Nie wypieraj swoich wspomnień. Nigdy nie pozwól, by ktoś ci je odebrał - głos Glava'a zdawał się brzmieć z dalekiej oddali.
Add właśnie obserwował sam siebie jako niemowlaka. Jego zdenerwowanie przemieniło się w niepokój. Spał w ramionach brązowowłosej kobiety, a tuż obok niej kucał mężczyzna ze związanymi włosami w kitkę. Alea i Kyle.
- Jest taki śliczny - w małym pomieszczeniu rozbrzmiał jej szczęśliwy głos. Kobieta przyglądała się dziecku z miłością, tuląc do serca.
- Jak go nazwiemy, kochanie? - Ton Kyle'a był też niezwykle ciepły.
- Czuję, że ktoś tu z nami był, czuję, że wiele dla nas zrobił... wydawał się tak dobrym człowiekiem, mimo że nic nie pamiętam - powiedziała uśmiechając się szczerze, a z jej oczu płynęły łzy szczęścia. - Edward, damy mu na imię Edward.
Zakuło go w klatce. Pierwszy raz.
***
Znaleźli się w innym pomieszczeniu. W dobrze znanym mu pokoju nie znalazł już łóżeczka dziecięcego, więc zdarzenia odbywały się po kilku latach. W kącie przy oknie siedział Kyle i on. Na oko miał z trzy latka. Jego białe włosy były chaotycznie rozwiane i gęste jak na małe dziecko. Wielkie, fioletowe tęczówki wpatrywały się w te brązowe. Kyle nic się nie zmienił. Oboje siedzieli po turecku.
- Edward. Mam na imię Edward. Powtarzaj za mną - nakazał opiekuńczym tonem - Ed-waar-rd.
- Edwald - jego młodsza wersja odpowiedziała uśmiechając się od ucha do ucha.
Kyle wybuchł głośnym śmiechem i wytrzepał mu włosy. Ten śmiech mężczyzny odświeżył mu pamięć. Jak wielką siłą wyparł wspomnienia z głowy, że nie przypomniał sobie o nich? Przecież Kyle co chwile się z niego nabijał, zanosząc się przy tym swoim specyficznym śmiechem.
Wielkie, fioletowe tęczówki dziecka nie odrywały się do mężczyzny. Wpatrywały się w niego z ciekawością.
- Spróbujmy inaczej - zastanowił się chwilę - Edd. Jesteś Edd.
- Add!
Mina Kyle wyrażała więcej niż tysiąc słów.
- Nie "a", "e"! Jeszcze raz.
- Add.
Kyle westchnął z niedowierzaniem.
- Uparciuchu mały. Może być Add, ale weź to wytłumacz teraz swojej mamusi.
Zakuło go... po raz drugi.
***
- Co to?
Jego włosy były jeszcze dłuższe. Podrósł. Miał z pięć lat.
- To, Add, są nazoidy.
Widział u siebie na twarzy fascynację.
- Czym one są?
- To takie roboty, które żyły na ziemi przed nami. Patrz na to.
Robot wstał i zrobił parę kroków w ich stronę.
- Udało mi się naprawić rdzeń - ton Kyle'a był niezwykle dumny.
- To jest super! Umie coś jeszcze?
- Oczywiście, że tak! - Robot zakręcił się i pomachał do nich ręką. - A wiesz, że na świecie są jeszcze lepsze modele niż te?
- O jacie!
Obraz przyspieszył pokazując ich w laboratorium.
On przy nazaoidzie. On przy maszynie. On bawiący się śrubkami. On składający rozrzucone części w całość.
Raz po raz sceny się zmieniały. Spędził z Kyle'm tyle czasu. On zaszczepił w nim tę pasję. Chęć odkrywania, badania, analizy. Jego ojczulek miał bzika na tym punkcie, jak on. Uśmiechnął się. Ta scena go rozczuliła.
Zakuło go... po raz trzeci.
***
Scena znów się zmieniła. Ponownie znajdowali się w mieszkaniu. Kyle uderzył dłonią w stół, po czym padł bezsilnie na krzesło, chowając głowę w dłoniach.
- Co się dzieje?
Alea podbiegła do niego. Kyle podniósł twarz, na której zaczęły pojawiać się pierwsze zmarszczki. Jego białe włosy związane w kitę sięgały mu już do barków. Dziewczyna zaś wciąż wyglądała ślicznie ze ściętymi włosami do ramion. Tylko ten smutek przemieszany z przerażeniem na ich twarzach.
- To nas zabija - długowłosemu drżał głos. - To, co unosi się w powietrzu, nas zmienia. Wiesz co jest najgorsze? Nie umiem tego powstrzymać! Nie umiem!
- Ile czasu nam zostało?
- Rok, miesiąc, dzień? Nie wiem. Nie wiem!
Czuł bijącą od nich panikę. Strach. Przerażenie. Kyle gwałtownie wstał i po chwili stół rozpadł się pod wpływem uderzenia.
- Alea - Kyle nieopanowanie przyciągnął ją do siebie i mocno pocałował. W ich oczach pojawiły się łzy.
- Mamo? Tato?
Zza ściany wyłonił się mały chłopiec, przytulając małego pluszowego misia.
- Kochamy Cię, Eddi- Alea rzuciła się w jego stronę, kucnęła i przytuliła go mocno.
Siedmioletni dzieciak stał ze zdezorientowaną miną z wielkimi, przestraszonymi oczami.
- Mamo, czemu płaczesz? - Zapytał zmartwiony. - Przytul Pana Misia, on mi zawsze mówi, że będzie dobrze.
Alea rozpłakała się jeszcze bardziej. Nie panowała nad sobą. Wstała i złapała za barki długowłosego.
- Kyle, proszę, ratuj nasze dziecko. Uratuj je. Proszę. On musi żyć ! - Jej błagalny ton rozdzierał mu serce.
Kyle pokiwał głową i przytulił ją do siebie. Stali jeszcze chwilę, wtuleni w siebie. Każda chwila mogła być tą ostatnią.
- Add - Kyle kucnął przy dziecku i uśmiechnął się do niego, choć jego oczy wyrażały rozpacz. - Dawno nas nie było w laboratorium. Chodź, tatuś ci coś pokaże.
Obraz przeniósł się do jaskini. Dziecięca wersja siedziała na krześle, lecz nogi i ręce miał związane.
- Tato, wypuść mnie.
Krzyk dziecka. Krzyk dziecka niósł się echem po ścianach jaskini. Próbował uciec, lecz związane kończyny mu to uniemożliwiały.
- To pali! Pali. Tato! Weź to.
Unikalny wzór oczu Adda był wynikiem wszczepienia mu przez ojca pewnego rodzaju chipa zabezpieczającego. Kyle w końcu spojrzał na niego, a po jego policzkach płynęły łzy.
- Przeżyjesz, Edward. Przeżyjesz dla nas.
Zakuło go... po raz czwarty.
***
Krzyki ludzkie rozdarły ciszę.
- Alea, najechali wioskę i zabijają każdego. To ludzie, nie demony... Chociaż ludzie wybijający się wzajemnie są gorsi niż demony. Gdzie Add? Musimy uciekać. Prędko.
Miasto.
Unoszące się nad nim kłęby dymu.
Płonące budynki.
Śmiech przemieszany z błaganiami o litość.
Krzyk dziecka rozcinał zapadłą złowrogą ciszę. Dźwięk palonego drewna, głośniejsze trzaśnięcia oznaczające złamanie się grubszej belki. Młodszy on padł na kolana i krzyknął histerycznie. Dookoła unosił się odór śmierci targany razem z popiołem złowieszczymi podmuchami. On stał wśród spalonych ciał. Był pośród tych, którzy wczoraj byli mu najbliższymi, teraz - jedynie zwęglonymi kształtami. Drewno z najbliższego budynku trzasnęło, a cała konstrukcja zawaliła się. Jego twarz zalała się łzami. Dzieciak patrzył na pochłoniętą ogniem ruinę. Na swój dom.
- Mamo...-wycharczał przez łzy. W dali pojawiły się sylwetki barczystych mężczyzn.
- Gnojek żyje - jeden z oprychów chwycił go za szyję.
- Jeszcze, mały, pożałujesz, że nie umarłeś - zaryczał nad jego uchem.
- Puść - wydukał cicho po czym zwymiotował.
- Jeszcze zarazisz mnie jakimś choróbskiem, gnojku- splunął na niego. Łzy ponownie potoczyły się po jego ubrudzonej od błota twarzy.
- Demony - wyszeptał ze złością.
- W każdym z nas jest demon - najwidoczniej ucieszyło go porównanie do potwora.
Wyrywał się, lecz ucisk był zbyt mocny. Krzyczał. Szarpał. Ugryzł mężczyznę aż do krwi. Walczył o przetrwanie.
Add zobaczył swoją matkę zachodząca jednego z oprychów od tyłu, trzymając w ręku nóż kuchenny. Bez chwili zastanowienia wbiła go mocno, zanurzając całe ostrze w jego ciele. Mężczyzna splunął krwią, osunął się na ziemię martwy.
- Mamo - Add rzucił się w jej ramiona.
- Musimy uciekać - chwyciła go za dłoń i pociągnęła za sobą.
- Gdzie tata?
- Tatuś cię bardzo kocha - głos jej się łamał.
Ułamek sekundy. Reszta mężczyzn rzuciła się za nimi, wymachując mieczami.
- Add - zwróciła się do niego. - Gdy powiem, biegnij z całych sił, dobrze?
Kiwnął głową.
- Teraz, biegnij... nie zatrzymuj się. Przeżyj.
Ich ciepłe dłonie się rozdzieliły. Kobieta została z tyłu, a w jej ciele zatopiło się ostrze. Jej bezwładne ciało osunęło się na ziemię. On sam stał jak sparaliżowany. Nie biegł, jak obiecywał. Szok odebrał mu zdolność ruchu.
- Nie! - Ryknął i rzucił się w jej kierunku.
- Szmata - wysyczał jeden z bandziorów.
Add biegł, potykając się co rusz o wszystko, wystający kamień, gałąź, własne nogi. W końcu padł ponownie, a wielkie łapska pociągnęły go w tył. Wtedy pierwszy raz go uderzono. Pierwszy, drugi, trzeci. Stracił przytomność, zaś jego bezwładne dziecięce ciało związali i wrzucili do przyczepy. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie był w niej jedyny.
Scena się zmieniła.
Z gwizdem nabrał powietrza. Znał to miejsce. Znał aż za dobrze.
Lewitował nad budynkiem, lecz z łatwością przeskakiwał pomiędzy piętrami. Tak jakby z każdego pietra zedrzeć sufit. We wspomnieniach wszystko było takie łatwe.
Widział pomieszczenie na piętrze, w którym oprawcy chlali do zapomnienia.
Widział podziemne lochy. Te kamiennie, chłodne ściany. Jego przykutego do ściany z licznymi siniakami, podbitym okiem, popękanymi ustami, sklejonymi włosami. Jego bladą skórę pokrytą ziemią wymieszaną z błotem.
Widział, jak do pomieszczenia wchodzi dwóch mężczyzn, a ich śmiechy zdawały się nie mieć końca. Zaczęli go bić. Stukot metalowych kajdanek o chłodną ścianę, dźwięk łańcuchów. Mały on krzyczał, a oni się uśmiechali.
- Przepraszam. Przepraszam - jego małe krwawiące usta wymawiały słowo jak mantrę.
Add, mimo że był daleko, tak dobrze słyszał rozmowy kilku osób.
- Te bachory za szybko zdychają.
- W takim tempie wszyscy zmienimy się w demony!
- Zamknij się tam, widziałeś dzieciaka spod trójki? Jego organizm zdaje się tolerować krew demonów.
- Ale dalej nic się nie dzieje! Potrzeba antyciał! Potrzebujemy szczepionki! Bo inaczej wszyscy się zmienimy. Nie możemy zwiększyć mu dawki?
To wszystko był jeden wielki eksperyment.
- To właśnie planowałem.
Dopiero przyglądając się scenie, gdy umieścili go w szklanej kuli, zrozumiał, co działo się w tym miejscu. Inne dzieciaki w pokojach obok. Codziennie wynosili martwe ciała, a na ich miejsca pojawiały się kolejne niewinne dzieci. Tylko on trwał w tym syfie bez końca. Multum podłączonych rurek, przez które dopłynęła czarna ciecz. On w masce tlenowej. Jego ciało unosiło się, a krew demonów otaczała jego ciało. To wyżerało go od środka, mimo to wciąż żył. Żar metalu wyżerał jego szyję na skórze, który oprawcy przyłożyli mu do szyi w ramach swojej zabawy.
Przeżyj.
Co takiego wstrzyknął mu Kyle? Nie wiedział co, ale dzięki temu przeżył, nie trafiając do wora razem z resztą martwych dzieciaków.
Epicentrum bólu. Add padł. Zarówno młodszy i ten starszy. Pamiętał, cholernie to pamiętał. Ten ból przez który chciał zniknąć. Umrzeć. Po prostu zniknąć. Ponowny krzyk przeplatany z demonicznym sykiem. Ziemia zaczęła się trząść, ściany całego budynku drżały. Część przedmiotów spadła ze swoich miejsc, znacznie hałasując przy tym. Mężczyźni pilnujący go cofnęli się pod ścianę.
- Coś jest nie tak!
- Musimy postawić barierę! Teraz! Ruszcie tyłki, bezużyteczne gnoje!
Kolejny wstrząs ziemi i wtem kula, w której go trzymali, momentalnie pękła wbijając kawałki szkła w ciała najbliżej stojących osób.
Białowłosy dzieciak stał boso na ziemi, a jego śmiech roznosił się po pomieszczeniu. Śmiech rozpaczy z nieludzkim, demonicznym sykiem. Nie poznał siebie. Oczy czarne jak węgiel. Nienaturalny uśmiech. Palce zmieniły się w szpony. Czarne drobiny wirujące wokół niego.
Jeden po drugim. Jego oprawcy padli trupem.
To był on?
Był demonem?
- Oh, interesujące.
Przeszły go dreszcze, gdy usłyszał głos tuż za sobą.
- Glave, co ty tu robisz ?
Nie odpowiedział. On także był częścią wspomnienia. Lewitował tuż przy nim. Ta czarna maska, białe rękawiczki, długi płaszcz. Tak dobrze znany mu widok, a jednak coś było inaczej. Mrok. Tajemnica. Zniszczenie. Kamienne serce. Bijący chłód. Dystans. Glave założył ręce i usiadł na krześle, z cząsteczek czasoprzestrzennych. Nie spuszczał na sekundę wzroku z budynku.
- Nie! Przestań! Zostaw! - Dzieciak złapał się za głowę i padł na kolana.
Jego dziecięcy krzyk rozerwał ciszę. Dziwne oznaki zaczęły znikać. Znów pojawiły się fioletowe tęczówki. Rogi zniknęły. Szaleństwo zniknęło, a pojawił się strach. Po korytarzu rozniósł się tupot pozostałych zbirów.
- Zabić demona!
Obserwował swój paniczny, szalony bieg. Mimo że patrzył na wszystko z góry, czuł, jakby ponownie to on sam biegł boso po nierównej, kamiennej drodze.
Biegł. Biegł. Aż w końcu znalazł się nad przepaścią. Ślepa uliczka. Za nim szalony tłum żądny mordu, zaś on zmęczony, pobity, brudny. Poddał się. Po prostu rzucił się w przepaść.
Płaszcz Glave'a momentalnie zaszeleścił.
- Nie tak prędko, dzieciaku.
Po chwili jego ciało unosiło się nad przepaścią, a z jego klatki piersiowej unosiła się niebieska wić, która łączyła się z Glave'em. Niebieska nitka.
- Naprawdę niezwykłe. Jesteś jeszcze człowiekiem? Czy już demonem? Spróbuj nie umrzeć, co, dzieciaku?
Powietrze zaczęło wirować. Złota poświata otoczyła jego nieprzytomne ciało i szamotała głośno płaszczem starszego. Szybciej. Coraz szybciej.
- Jeżeli opuścisz to miejsce, to zginiesz - jego głos rozniósł się po bibliotece.
Add miał pustkę w głowie. Biblioteka, w której spędził tyle lat swojego życia tak naprawdę była dziełem starszego? Po co? Dlaczego? Co było twoim celem Glave? A może wciąż jest?
- A w tym czasie... - Glave przeniósł się nad laboratorium. - Ludzie są żałośni.
Ptryk palców. Miejsce przestało istnieć.
***
Czas wyjaśnić sprawy, a w drugiej części będzie jeszcze ciekawiej 😈
Pamietajcie, że to moja wersja wydarzeń!
MatashiAte ☕
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro