Czarne Motyle
Rozdział IV - Rok 2626
Myślę, że ludzie narzekający na jetlag powinni spróbować podróży w czasie. Po kilku skokach w krótkich odstępach czasowych człowiek czuje się, jakby zawisł nad czarną dziurą i zaczął się rozciągać na wszystkie strony niczym kosmiczne spaghetti. Mam wrażenie, że nasze SHemy (SmartHologramy) zostały specjalnie tak zaprogramowane, by nas oznajmiać, w którym wieku się znajdujemy, bo inaczej ciągle byśmy o to pytali. Westchnęłam, zdając raport z misji i powlokłam się ledwo żywa korytarzem, w kierunku mojego mieszkania służbowego, znajdującego się w siedzibie straży czasu. Co jak co, ale dla kogoś, kto spędził osiemnaście lat w sali sypialnianej na setkę łóżek i nigdy nie miał prywatności, to mieszkanie było największym plusem całej tej pracy. Miało prawie sto metrów kwadratowych i trzy pokoje, z czego salon miał przepiękny widok na miasto, gdyż cały apartament znajdował się w wieżowcu, wysokim na sto dwadzieścia pięter. Już widziałam siebie, zmywającą tą obrzydliwą krew w mojej pięknej łazience, mocząc się w ślicznej wannie, gdy Cory znienacka wepchnął się do mojego cudownego mieszkanka i zamknął w pośpiechu za sobą drzwi. Westchnęłam. Na samym początku, gdy poznałam Cory'ego, który był jedynym Czarnym Motylem, którego kojarzyłam z sierocińca, byłam niesamowicie podekscytowana, gdyż pomyślałam sobie wtedy, że będę mieć w końcu przyjaciela. W końcu pośród wszystkich tych milczących, rywalizujących ze sobą, jak w sierocińcu postaci, to on był ze mną najbardziej związany, gdyż dzieliliśmy wspólną historię. Poza tym, jaki był teraz sens rywalizacji? Już osiągnęliśmy wielki sukces, byliśmy cichymi bohaterami historii! Niestety szybko się przekonałam, że za pięknymi azjatyckimi rysami i bursztynowymi oczami czai się gargantuiczna paranoja. Cory był bowiem święcie przekonany, że za wszystkim, z czego ja byłam tak dumna, czyha okrutny podstęp i jeszcze okrutniejszy sekret. Chłopak przyjrzał mi się badawczo, niebezpiecznie długo wstrzymując spojrzenie na moim pokrytym zaschniętą krwią dekolcie, po czym odezwał się swoim miękkim, głębokim głosem, który sprawiłby, że niejednej dziewczynie zmiękłyby kolana.
– Znowu kazali Ci kogoś zamordować? – zapytał głosem wyprutym z jakichkolwiek emocji. Usiadłam na stołku barowym w kuchni i przewróciłam oczami.
– Dobrze wiesz, że to dla dobra czasoprzestrzeni – odparłam spokojnie zmęczonym tonem. Jakże marzyłam o tej gorącej kąpieli w pachnących olejkach...
– Tak? A widziałaś linię po tym zdarzeniu? – zapytał podejrzliwym tonem, w każdej chwili gotowy do zaatakowania mnie swoimi urojeniami. Westchnęłam. Oczywiście, że nie widziałam linii czasu, nie mieliśmy dostępu do takich informacji, tylko Manipulatorzy mogli się nimi posługiwać. Cory tak jak i każdy inny Czarny Motyl doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
– Przecież wiesz, że nie mamy do nich dostępu. Nie wiem co Ty ciągle próbujesz udowodnić i czemu musisz to robić akurat, kiedy wróciłam do domu się wykąpać – burknęłam wyraźnie niezadowolonym tonem, licząc, że przynajmniej tym razem sobie daruje. Od dwóch lat słucham jego urojeń. Odkąd tylko zostałam Czarnym Motylem i skończyłam dwadzieścia lat, wysłuchuję jego niepotwierdzonych domysłów paranoika. Ileż można!
– Axis, wiem, że nie chcesz wierzyć w to, że coś jest nie tak, ale tym razem będziesz chciała mnie wysłuchać – powiedział spokojnie chłopak, a ja przewróciłam oczami.
– Tak? A to niby dlaczego?
– Ponieważ moim następnym zleceniem jest William Leclere – odpowiedział grobowym tonem, a ja poczułam się tak jakby ktoś włożył mi między żebra rozżarzony pogrzebacz. Will jest celem? Słodki, troskliwy, irytujący Will? Zaśmiałam się głucho.
– To niemożliwe. On jest z rodu zrzeszonego. Jest jego dziedzicem, nie mogą go zabić – odezwałam się zduszonym głosem. Cory uruchomił swój SHem, a na hologramowym wyświetlaczu, pojawiło się zlecenie na ledwie dwudziestotrzyletniego Willa. Nie potrafiłam spojrzeć na te jego piękne szmaragdowe oczy, więc odwróciłam wzrok.
– Też tak myślałem. Dlatego zrobiłem coś co już dawno planowałem – odparł Cory z lekkimi oporami w głosie. Zmrużyłam oczy nie rozumiejąc.
– Co zrobiłeś Cory? – zapytałam ze strachem, a Cory westchnął i wyświetlił mi coś, co dla mnie wyglądało jedynie jak poskręcane holograficzne nitki. Niczego już nie rozumiałam. Co on mi w ogóle pokazywał?
– Ukradłem SHem jednego z Manipulatorów – odpowiedział, a ja zamarłam. Za to groziła śmierć.
– Cory! Na litość boską! Zabiją Cię za to! – wykrzyknęłam teraz już kompletnie przerażona. Cory mnie irytował, ale był jedyną osobą, z którą łączyła mnie jakakolwiek relacja, nie licząc Willa, którego zlecono zamordować. Cory przewrócił oczami.
– I tak już dawno temu miałem to zrobić. Zlecenie na Willa... Ja go nie zabiję Axis. Nie mogę. Znam go. O niewielu osobach mogę to powiedzieć. Z resztą Ty mnie rozumiesz... Wiesz, że i tak chcieliby mnie usunąć jeślibym tego nie zrobił. Jeśli i tak ma mi grozić kara śmierci to co za różnica, ile zasad teraz złamię? Z resztą dobrze, że to zrobiłem. Popatrz na tą linię. Dotknij tych węzłów, to wydarzenia kluczowe. Chwilę mi zajęło rozgryzienie tego systemu. Zobacz, jak wygląda linia życia Willa i jak wygląda linia czasu z nim i bez niego.
– Nie rozumiem... - szepnęłam patrząc na zmieniające się sceny z przyszłego, ale dla nas już przeszłego życia Willa. – Przecież on pomaga ubogim i walczy o ich prawa. Dlaczego chcą go zabić? Przecież świat bez Willa jest gorszy!
– Wiem. Też mnie to zastanowiło. I wtedy zacząłem przeglądać inne linie życia, a konkretnie moich poprzednich celów i wtedy zrozumiałem. Axis, pamiętasz, kiedy przedstawili nam dyrekcję i powiedzieli, że jesteśmy tajną organizacją rządową? Axis... Sprawdziłem to... Nie ma takiej organizacji rządowej...
– Co? Ale przecież my istniejemy... To nie ma żadnego sensu... - odparłam zupełnie zdezorientowana. Jeden rzut oka na twarz Cory'ego wystarczył mi, bym zrozumiała, że odkrył coś naprawdę strasznego. Bałam się, co odkrył, w końcu nigdy nie brałam jego domysłów poważnie i podczas tych czterech ostatnich lat czułam się niesamowicie dumna z tego kim jestem i co osiągnęłam.
– Axis to jest organizacja prywatna. Jest utrzymywana w ścisłej tajemnicy, bo jest nielegalna. Nie jesteśmy cichymi bohaterami historii, nie zmieniamy jej na lepsze. Działamy w interesie bogatych, którzy są jej właścicielami. Im nie zależy na dobrobycie społecznym, tylko własnym. Bogaci się bogacą, a biedni giną. Jesteśmy płatnymi mordercami Axis. Zabijamy dla tych cholernych bogatych świni na górze! – wykrzyknął zbulwersowany Cory. Przez chwilę miałam wrażenie, że chciał nawet splunąć, ale w porę zorientował się, że jest w moim mieszkaniu. Zamarłam. To co mówił nie mieściło mi się w głowie... Tyle lat poświęciłam na bycie zwykłym cynglem dla bogaczy? Nienawidziłam zabijać, ale zawsze myślałam, że robię to w imię wyższego dobra, że przysługuję się społeczeństwu i sprawiam, że ludzie tacy jak ja żyją lepiej... Jezu... Czy to wszystko było kłamstwem?
– Cory... To nie może być prawda... Nie może... Nie mogliśmy zabijać dobrych ludzi... Cory o Jezu.... – zaczęłam płakać. Byłam mordercą. Cory zawsze miał rację. Zostaliśmy podle wykorzystani i mieliśmy tyle krwi na rękach... Jezu miałam ją nawet teraz na sobie...
– Axis... proszę nie płacz... to nie koniec... - odparł Cory, kompletnie nie wiedząc jak się zachować, a ja spojrzałam na niego z twarzą mokrą od łez. Było tego więcej? O Boże, wybacz mi, bo tak strasznie zgrzeszyłam...
– Jest tego więcej? Cory na wszystkie piekła, co może być od tego gorszego? – załkałam, a Cory wciągnął mocno powietrze, jakby szykował się sam mentalnie do tego horroru, który zamierzał właśnie ujawnić.
– Wiesz skąd pochodzi cyranium, prawda? – zapytał, a ja kiwnęłam głową, kompletnie przerażona tym co miał mi o nim powiedzieć. – Okazuje się, że cyranium nie jest pierwiastkiem, tak jak nam powiedziano. Cyranium to krew Axis, krew istot, które kiedyś zamieszkiwały Deimos...
– Nie rozumiem... Przecież tam nigdy nie wykryto życia... W całym układzie słonecznym nigdy nie wykryto życia prócz tego na Ziemi... - odezwałam się jak we śnie, czując jak wszystkie moje szare komórki powoli tracą cierpliwość i szykują się do masowego samobójstwa. Cory przełknął głośno ślinę i spuścił nisko głowę. Bałam się tego, co powie...cholernie się tego bałam.
– To prawda, dlatego, że mieszkańcy tego księżyca byli na tyle inteligentną rasą, że opracowali technologię zakłócającą działanie naszej. Gdyby tego nie zrobili odkrylibyśmy ich już w XXI wieku... Ale oni znali się na ludziach Axis... Wiedzieli, że przynosimy ze sobą jedynie wojny i okrucieństwo...
– Dlaczego ciągle używasz czasu przeszłego względem nich? – przerwałam mu nagle zupełnie spanikowana, podejrzewając najgorsze. Cory westchnął.
– Myślisz, że mamy ich krew, bo ją dobrowolnie co jakiś czas nam oddają? Wybiliśmy ich Axis... I teraz faszerujemy się krwią tych biednych umarłych – odparł, a mnie zrobiło się niedobrze. W moich żyłach płynęła krew wymarłej rasy, którą okrutnie wymordowano w tajemnicy przed światem. Podbiegłam do zlewu i zwymiotowałam. Cory przyglądał się temu beznamiętnie. Mam wrażenie, że on już swój obiad dawno zwrócił.
– Axis... to nie wszystko – powiedział, gdy przepłukałam gardło i opadłam ciężko na kafle pod zlewem w drgawkach. Spojrzałam na niego, tak jakbym zapewne spojrzała na jeźdźca apokalipsy oznajmiającego mi moją śmierć. Jego głos był pozbawiony jakichkolwiek emocji. Zupełnie tak jakby nie znajdował już odpowiednich by wyrazić swoje cierpienie i po prostu otępiał.
– Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego, skoro cyranium tam wzmacnia ludzki organizm i zatrzymuje starzenie ludzie powszechnie go nie używają? – zapytał, a ja poczułam się tak jakby ktoś mnie ogłuszył. Ile jeszcze miałam znieść tego horroru? Czy istnieje jakiś limit okrucieństwa, którego możesz zaznać w życiu, który jak go przekroczysz po prostu Cię zabija?
– Zawsze myślałam, że jest go bardzo mało i rząd wydziela go jedynie nam... - odparłam zgodnie z prawdą, a Cory smętnie pokręcił głową.
– Jest go pod dostatkiem. Gdy kradłem SHema od Manipulatora przypadkiem podsłuchałem rozmowę dwóch naukowców pracujących z cyranium... Axis to jest straszne, myślałem, że tam zemdleję, gdy to usłyszałem, albo wyskoczę z mojej kryjówki i ich wszystkich pozabijam...
– Jezu Cory, nie trzymaj mnie w takiej niepewności, czego się dowiedziałeś? – zapytałam głosem niknących w suchym gardle wyraźnie zniecierpliwiona oczekiwaniem na koszmarne rewelacje chłopaka.
– Cyranium jest cholernie toksyczne Axis. To, że utrzymuje się w naszych żyłach zamiast krwi to jakiś ewenement medyczny, którego do tej pory nie rozgryziono. Ten proces, który przeszliśmy Axis... Przeżywa go jedna na sto osób... Ci wszyscy ludzie, którzy byli z nami w sali... Axis to były trupy – powiedział zachrypniętym głosem Cory, a mnie kompletnie zmroziło. To niemożliwe... Zabili te wszystkie dzieciaki? Zamordowali je z zimną krwią? Poświęcili w imię swoich własnych egoistycznych zachcianek? Boże czy ty w ogóle jeszcze istniejesz w takim świecie?
– Cory... Oni umierali w agonii przez kilkanaście godzin... - wymamrotałam, zakrywając mokrą od łez twarz rękoma. Z bursztynowych oczu chłopaka pociekły słone łzy. Otarł je wierzchem rękawa. W tym momencie naszła mnie przerażająca myśl. Spojrzałam na Cory'ego.
– Skąd oni wzięli te dzieciaki? – zapytałam, znając odpowiedź, ale naiwnie licząc, że się mylę, że to wszystko nieprawda. Cory spojrzał mi w oczy. Zobaczyłam w nich ból, będący odbiciem mojego własnego.
– Z sierocińców Axis... - odpowiedział, a ja się rozpłakałam. Cory chwilę patrzył na mnie w przerażeniu. W końcu roboty nigdy nie nauczyły nas jak radzić sobie z emocjami, bo same ich nie posiadały. Wreszcie podszedł do mnie i niezgrabnie objął mnie ramionami. Pierwszy raz w moim dwudziestodwuletnim życiu ktoś mnie przytulił. Spojrzałam na Cory'ego z wdzięcznością. To było coś co tylko człowiek mógł dać człowiekowi. Coś niezwykle potrzebnego. Coś czego zostaliśmy brutalnie pozbawieni w naszym zimnym, metalowym dzieciństwie przygotowującym nas do jeszcze zimniejszej i okrutniejszej dorosłości...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro