Bordowa Czapka
Rozdział II
Ciężkie mahoniowe drzwi szkoły zatrzasnęły się z nieprzyjemnym hukiem za Carmen Diaz. Spojrzała na akta sprawy. Minął tydzień od śmierci Mary. Moron wciąż upierał się, że to samobójstwo, ale z biegiem kolejnych przesłuchań jej bliskich chyba sam przestawał w to wierzyć. Oczywiście, depresję można ukryć, ale czy Mary była aż tak dobrą aktorką?
-Dzień dobry, zapewne pani Diaz z policji? - przerwała rozmyślania Carmen, niska, przysadzista kobieta w okrągłych okularkach o pociągłej twarzy. Policjantka wyciągnęła odznakę.
-Carmen Diaz z Wydziału Zabójstw. Przykro mi z powodu tej tragedii. Znała pani Mary? - odparła głosem formalnej obojętności, której po niemal dekadzie pracy w otoczeniu śmierci, czasami nie potrafiła się wyzbyć. Kobieta sztucznie wykrzywiła twarz w grymasie smutku.
-Mary była moją uczennicą. Niepoprawna optymistka można by rzec. Zawsze starała się dopatrzeć w kimś czegoś dobrego... Także w dyktatorach zapisanych na czarnych kartach historii... - odpowiedziała kobieta, krzywiąc się lekko przy ostatnim zdaniu. Najwyraźniej doszukiwanie się dobroci w Mussolinim nie pasowało nauczycielce, a może jej po prostu nie lubiła?
-Optymistka? Nie miała żadnych problemów z nauką?
-Z nauką? Mary miała jedną z najwyższych średnich w szkole. Ale nie przepadała za historią. To jedyny przedmiot, z którego miała czwórkę. Wiem, że ubiegała się o stypendium z informatyki. Powinna pani porozmawiać z profesor Richards, ona będzie wiedziała lepiej - odrzekła historyczka, a Carmen podziękowała i ruszyła w stronę sali komputerowej.
***
Carmen westchnęła ciężko. Trzy godziny rozmów z nauczycielami i rówieśnikami Mary nic nie dały. Nie dowiedziała się niczego co rzuciłoby chociażby promyk światła na sprawę jej śmierci. Jednego była jednak pewna. Mary Corse nie podcięła sobie żył. Ktoś ją zabił. Ale kto? Jaki miał motyw? I dlaczego upozorował samobójstwo? - na te pytania nie znała odpowiedzi. Ruszyła powoli do wyjścia, jednak zanim pociągnęła za klamkę, postanowiła sprawdzić szafkę dziewczyny. Nie oczekiwała sukcesu. Nie mogła liczyć na to, że znajdzie w jej szafce liścik z pogróżkami czy groźbę nabazgraną krwią. Ale miała nadzieję. Tą głupią, okrutną nadzieję. W szafce Mary Curse były książki. Podręczniki, zeszyty i notesy. Nic niezwykłego. Otworzyła jeden z zeszytów. Drobniutkie, równiutkie pismo wiło się wśród linii, kratek i barwnych podkreśleń. Notatki godne wzorowej uczennicy. Zeszyt wyślizgnął się z dłoni policjantki i upadł na podłogę otwierając się na przypadkowej stronie. Kobieta schyliła się po notatki i w tym momencie zauważyła to... Zobaczyły setki obcych znaków, twarze widoczne tylko pod odpowiednim kątem i zapisany numer telefonu, który powtarzał się kilkukrotnie w pozornie przypadkowej sekwencji. Carmen znieruchomiała. Krwawe uśmiechy upiornych postaci śmiały się ze stron zapisanych przez martwą dziewczynę z identycznym uśmiechem na ustach. Ich przerażający śmiech zdawał się rozbrzmiewać w głowie policjantki, która zdawała się być bezsilna wobec ogromu koszmaru tej sytuacji.
-Boże święty... - wyszeptała kobieta podnosząc zeszyt i całując krzyżyk, który miała zawieszony na szyi. Czy ta dziewczyna była satanistką? A może zwariowała? Albo tak bała się jakiś ludzi, że w jej wyobraźni ewoluowali na demoniczne potwory z piekła rodem. Drżącymi dłońmi wyciągnęła telefon i wpisała numer z kartek pełnych dziwnych symboli.
-Znalazła pani coś ciekawego? - czyjś szyderczy głos sprawił, że roztrzęsiona policjantka upuściła swój telefon. Odwróciła się w stronę wysokiego szatyna o zimnych oczach barwy lodu. Rozpoznała go w ułamku sekundy. Aaren Winterhall - chłopak Mary, odmówił zeznań.
-Myślałam, że nie chcesz rozmawiać z policją. Dlaczego więc to robisz?
-Narusza pani prywatność dziewczyny, którą kochałem szukając nieistniejącego dowodu na to, że się zabiła. Czy to wystarczający powód? - zapytał głosem ostrym niczym sztylety, a w jego oczach dostrzec można było jedynie bezkresny chłód.
-Nie szukam dowodów potwierdzenia teorii jej samobójstwa. Szukam jej mordercy - odpowiedziała mocnym niczym stal głosem Carmen mimowolnie zaciskając dłonie w pięści, po czym podniosła telefon i wykonała połączenie. W holu rozległ się dźwięk dzwonka. Aaren zmrużył oczy spoglądając w oczy zszokowanej policjantce, po czym pobiegł za dźwiękiem. Carmen ruszyła za nim.
W sali muzycznej dzwonił telefon, na środku wisiał trup, którego twarz przysłaniała identyczna bordowa czapka jak ta znaleziona przy ciele Mary, a na tablicy znajdowały się dwa słowa - Za wcześnie...
-Ethan? - wyszeptał drżącym głosem Aaren spoglądając szeroko otwartymi oczami na zwisające ciało. Policjantka przełknęła głośno ślinę.
-On także się nie zabił, prawda? - zapytała z wzrokiem wpatrzonym w pustkę, pomimo, że doskonale znała odpowiedź. Aaren pokręcił głową, a w jego oczach można było dostrzec jedynie lodowaty ból. Za wcześnie... - zdawało się szeptać powietrze wokół Carmen. Za wcześnie... - zdawał się zawodzić chłopak. Za wcześnie... - syczał morderca.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro