Dialog piąty
— Wystarczy?
— Nie.
— A teraz?
— Nie.
— Już?
— Nie.
— Granger, na świętego Munga, więcej się już nie zmieści w tym kieliszku.
— To daj mi całą butelkę! Albo większy kieliszek!
— To może od razu wiadro?
— Żebym cię mogła nim uderzyć?
— Pass, zróbmy tak: wypijesz to, co masz, a ja potem będę dolewać, co ty na to?
— Brzmi zadziwiająco rozsądnie.
— Wyczuwam w twoim głosie pewną wątpliwość.
— Zastanawiam się, czy dalej nie próbujesz mnie zabić.
— Gdybym chciał cię zabić, już byś nie żyła.
— Mówiłeś coś?
— Nie.
— Super.
— Świetnie.
— Fantastycznie.
— Genialnie.
— Wybornie.
— ...
— ...
— ...?
— ...!
— Granger?
— Jakiego rodzaju... aktywności miałeś na myśli?
— Na pewno nie granie w eksplodującego durnia.
— Aha. Jesteś pewien?
— Może i dźwięki są podobne... I przymiotnik eksplodujący w pewnym sensie oddaje jakiś zakres... tej... czynności... Ale nie, nie miałem na myśli eksplodującego durnia.
— Na pewno się nie przesłyszałeś? Jest dużo podobnych słów zaczynających się od tej litery.
— Sanki, ser. Na pewno nie uprawiali sanek ani sera.
— Sałatę. Mogli uprawiać sałatę...?
— Oczywiście, uprawiali sałatę w zamkniętym pokoju. Na pewno. Już to widzę.
— Czyli jednak.
— Owszem.
— Na Merlina...
— Zdarza się.
— Ale w tym wieku...?
— Oni nie mają pięciu lat, są względnie dorośli. Ale na wykłady z bananem się już spóźniłaś.
— Banan jest dla chło... Zaraz, zaraz. Skąd wiesz o bananie? Przecież to mugolska technika. Malfoy, czy ty się rumienisz?
— Nie. Tutaj jest po prostu gorąco.
— Pokazywałeś banana swojemu synowi?
— Nie pokazywałem żadnego banana, Granger! Po prostu słyszałem co nieco.
— O bananie? Zresztą twojemu synowi raczej lekcja z bananem nie była potrzebna, zważywszy na jego orientację.
— Granger. Lepiej uważaj. Bo do tanga trzeba dwojga, ale w niektórych przypadkach jeden dodać jeden daje trzy, szczególnie jeśli zapomina się o bananach.
— ...
— Tylko tu nie mdlej, babciu.
— Ty... ty... ty!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro