Dialog drugi
— Nie chcę żadnego cholernego wina.
— Twoja strata. Jest wyjątkowo dobre. Świetny rocznik, ciekawa nuta, chociaż niewprawne podniebienie raczej nie uchwyci subtelnych niuansów smakowych.
— Przestań wpatrywać się z taką nabożną czcią w ten przeklęty kieliszek i posłuchaj.
— Scena jest twoja, Granger.
— Bagatelizowanie zachowania twojego syna może mieć zły finał. Nie wiadomo, co by było, gdyby Albus nie odciągnął go na bok. Bynajmniej nie skończyłoby się na złamanym nosie.
— Oczywiście, kolejny Święty Potter uratował sytuację. Oni chyba mają to w genach...
— Malfoy, to nie czas ani miejsce na szydercze uwagi. Jest problem i należy go rozwiązać.
— O, czyżby Ministerstwo tak mało płaciło, że postanowiłaś zostać terapeutką?
— Malfoy.
— Cóż za ostrzegawczy ton. Ale wiesz, wzrusza mnie twoja niepotrzebna troska o mojego syna. Podkreślam: niepotrzebna.
— No tak, bo według ciebie rzucenie się na kogoś bez powodu to całkiem normalne zachowanie.
— Właśnie. Nie zastanowiłaś się, dlaczego Scorpius to zrobił? Bo, uwierz mi, nie wychowałem go na psychopatę.
— Niezrównoważona osobowość jest dziedziczna, gdybyś nie wiedział.
— Skłonności do przemocy również. Aż na myśl nasuwa się trzeci rok. A mówiłaś, że nie mamy co wspominać.
— Zasłużyłeś.
— A Hugo nie zasłużył? Nazywanie Scorpiusa... Jak to było? Synem tchórza... O! Synem tchórza i śmierciożercy. Bezużytecznym... Masz ochotę dokończyć?
— To do niczego nie prowadzi.
— Bezużytecznym substytutem czarodzieja, który w ogóle nie powinien się urodzić. Było tego więcej, ale reszty nie pamiętam. Słowotwórcze zdolności ma z pewnością po tobie.
— Brawo, Malfoy. Kolejny raz umiejętnie odwracasz kota ogonem. Próbujesz mi wmówić, że Scorpius jest tylko niewinną ofiarą i po miesiącu od słownej potyczki nagle postanowił, że się odegra?
— Nie tylko. Powód był jeszcze jeden.
— O co mu chodziło?
— Raczej: o kogo.
— Zamieniam się w słuch.
— O Rose.
— ...
— Granger?
— Chyba muszę się napić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro