18. Michaił
Kiedy Różańska zniknęła za drzwiami, cała energia, którą do tej pory wykorzystywałem na to, by poczuła się choć trochę bezpiecznie, uszła ze mnie jak powietrze z dziurawego balonu. Opadłem ciężko na jedno z plastikowych krzeseł, identycznych jak te w holu, przymknąłem oczy i odchyliłem głowę do tyłu. Dłonią pocierałem nogę, czując, że biodro zaczynało pulsować może niezbyt mocnym, ale bardzo irytującym bólem. Nic dziwnego, przeforsowałem je dziś w nocy.
— Wszystko w porządku? — usłyszałem tuż obok i, zaskoczony, wyprostowałem się, patrząc spod półprzymkniętych powiek.
Pan Różański zajął miejsce tuż obok. Opierając łokcie na kolanach, wychylił się w moją stronę i przyglądał z czymś, co trochę przypominało troskę.
Jego czarna koszula była wymięta, a jej skraj podwinął się na brzuchu, wyglądając dość nieestetycznie. Wełniany, elegancki płaszcz również leżał na nim jakoś krzywo, a sam mężczyzna miał zaczerwienione, rozbiegane oczy oraz mocno napięte szczęki. Poczułem coś na kształt satysfakcji, odrobinę zadowolony, że wreszcie nie był pieprzonym Panem Idealnym. Zaraz jednak przyszły wyrzuty sumienia: przypomniałem sobie, dlaczego wyglądał tak, jak wyglądał.
— Tak — mruknąłem po chwili. — Niech ten dzień się już skończy.
— To nic nie zmieni — odparł rezolutnie. Czy on nawet w takiej chwili musiał mieć rację?! — Posłuchaj, Michaił. Nie lubię cię, okej?...
— Niech pan mi powie coś, czego nie wiem. — Przewróciłem oczyma.
— Nie lubię cię, ale zachowałeś się jak mężczyzna. Jestem ci wdzięczny.
Zmieszałem się, nie mając pojęcia, co odpowiedzieć. Milczałem.
— Nie mam nic przeciwko, żebyś widywał się z Ewą, jeśli tego będzie chciała, pod warunkiem, że nie będziesz robił więcej głupich rzeczy. Nie możesz jej narażać — mówiąc to, Różański oglądał z nadzwyczajną uwagą plakaty jakiejś antyprzemocowej kampanii społecznej na ścianie naprzeciwko nas. Wszystko, byleby nie patrzeć na mnie.
Odruchowo chciałem się zgodzić, ale czy mogłem to obiecać? Sam sobie nie ufałem, wiedząc, że potrafiłem własną bezsilnością i bezmyślnością zniszczyć rzeczy, na których mi zależało.
— Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby ona przeze mnie nie cierpiała — zapewniłem pojednawczo. Może dodałbym coś jeszcze, ale rozdzwonił się mój telefon. — Przepraszam.
Zakląłem pod nosem, widząc "Tata" na wyświetlaczu. Zupełnie zapomniałem o kwestii samochodu. Odszedłem kilka kroków, by Różański słyszał jak najmniej, w końcu nie spodziewałem się przyjemnej rozmowy.
— Misza, jesteś cały? — usłyszałem zamiast powitania.
— Tak, tato. Nic mi nie jest. Mogę to wyjaśnić...
— Nie wiem, czy chcę tego słuchać. — W jego głosie mimo wszystko brzmiała ulga. Noga coraz mocniej szarpała, więc instynktownie oparłem się o szarą lamperię, by ją odciążyć. — Gdzie jest samochód i co ty znowu narobiłeś głupiego?
— Przepraszam, że narobiłem ci kłopotu. Mam nadzieję, że nie spóźnisz się przeze mnie do pracy. — Dopiero teraz przyszło mi to do głowy i zacząłem mieć wyrzuty sumienia. Mimo wszystko, nie mogłem zachować się inaczej. — Weź zapasowe kluczyki, a ja wyślę ci adres SMS-em. To zaraz obok mojej szkoły, powinieneś dać radę podjechać po auto komunikacją miejską.
— To nawet nie chodzi o auto — prychnął. Nie brzmiał, jakby był wściekły, lecz raczej... załamany? dobity? — A ty gdzie jesteś?
— Na komisariacie policji — wypaliłem, nim zdążyłem pomyśleć, jak źle to mogło zabrzmieć. Było już za późno i nie mogłem cofnąć swych słów.
Po drugiej stronie zapanowała cisza. Słyszałem tylko ciężki oddech ojca.
— Tato? — przestraszyłem się, ale odmruknął coś niewyraźnie w odpowiedzi. — Naprawdę nie zrobiłem nic głupiego. Samochód jest cały, ja też. Nie mam kłopotów, a na policji tylko czekam na... — Zawahałem się, czy powinienem mówić o takich rzeczach przez telefon. Moim rodzicom należało się jednak wyjaśnienie, w końcu już wystarczająco denerwowali się z mojego powodu. Tyle razy ich zawiodłem, że teraz musiałem wyjaśnić tę nieszczęsną sytuację. Zniżyłem więc głos. — Ewa została... skrzywdzona i czekam z jej ojczymem, aż złoży zeznania. Potem pewnie pojadę z nią do szpitala. Nie mogę jej teraz zostawić.
Ojciec przez chwilę trawił to, co usłyszał.
— Wyślij mi ten adres, bo zaraz będę spóźniony — powiedział w końcu nieco łagodniej i się rozłączył.
Pokuśtykałem do zajmowanego wcześniej krzesła i osunąłem się na nie bezsilnie. Musiałem jakoś trzymać klasę, by nie zbłaźnić się przed Różańskim, ale tej nocy miałem aż za wiele wrażeń. Pomijając serce pękające na myśl, co przeżyła Ewa, martwiłem się swoją relacją z rodzicami, no i czułem się w tym miejscu nieswojo, przecież już kiedyś tu przebywałem — w charakterze podejrzanego. Może i wywinąłem się wtedy bez większego trudu, ale nie należało kusić losu.
No i cholernie bolało od brzucha aż po kolano.
— To po wypadku? — zapytał z ciekawością Różański, wskazując na moje zaciskające się do zbielenia kłykci palce, które wbijałem w udo. Zdobyłem się ledwie na kiwnięcie głową. — Kość udowa? — próbował zgadywać.
— Miednica — poprawiłem. Syknął ze zrozumieniem. Zastanawiałem się, co go to w ogóle obchodziło.
— Wiele się nacierpiałeś przez człowieka, który ci to zrobił. Dziwię się, że nie chcesz tego oficjalnie zgłosić na policję.
Pokręciłem powoli głową. Ta decyzja mnie też się nie podobała, ale wiedziałem, że tak będzie lepiej. Musiałem sam znaleźć tego człowieka... Tyle że nic nie robiłem w tym kierunku, póki co. Czułem, że pewnego dnia to się na mnie odbije.
— Jak chcesz. — Wzruszył ramionami i spojrzał z niepokojem na zamknięte drzwi pokoju przesłuchań. Wyglądało na to, że rozmawiał ze mną głównie po to, by zająć się czymkolwiek, co odsunie na chwilę myśli od gwałtu na jego córce. Doskonale go rozumiałem. — Długo to wszystko trwa.
— Minęło dopiero czterdzieści minut. Im dokładniej ją teraz przesłuchają, tym lepiej, bo pamięta wciąż jeszcze dużo szczegółów.
— Czy o czymś takim w ogóle da się zapomnieć? — Podniósł na mnie oczy. Myślałem, że to pytanie retoryczne, ale on oczekiwał odpowiedzi, chyba licząc na to, że skoro sam zostałem skrzywdzony, to coś mogłem o tym wiedzieć.
— Nie da się zapomnieć — odpowiedziałem z namysłem, bardziej do siebie, niż do niego. — Ale da się z tym żyć, i z czasem nawet coraz mniej boli.
Pokiwał tylko głową ze zrozumieniem.
Musiałem się zdrzemnąć, bo kiedy drzwi do pokoju przesłuchań stanęły otworem, szybkie zerknięcie na zegarek powiedziało mi, że zbliżała się szósta. Różańska wyglądała na wyczerpaną, ale nieco spokojniejszą i mniej zaszczutą.
— Przekażę teraz pani odzież technikowi. Tak jak mówiłam, proszę się udać do szpitala, a ja się wszystkim zajmę — głos policjantki był spokojny i współczujący. Dokładnie tak, jak powinno być, czego zupełnie się nie spodziewałem, mając z policją co najmniej kiepskie doświadczenia.
— Dziękuję, pani oficer — wymruczała Różańska, słaniając się jednocześnie na nogach. Przytrzymałem ją za ramię, chociaż sam ledwo stałem, jednak z wdzięcznością przyjąłem, gdy Robert wziął ją pod ramię i zaczął prowadzić drogą, którą przyszliśmy.
— Załatwimy to szybko — obiecał mężczyzna, kiedy znów zajęliśmy miejsce na tylnej kanapie samochodu. O tym właśnie marzyłem, ale szczerze wątpiłem, że mogło się to udać. Na SORze czekało się zazwyczaj bardzo długo, a obrażenia Ewy, jakkolwiek potworne nam się wydawały, nie zagrażały jej życiu i nie wymagały natychmiastowej pomocy lekarskiej.
Nie doceniłem jednak jej ojczyma. No cóż, mój zmęczony umysł nie wpadł na to, że skoro był lekarzem sądowym, to musiał ukończyć medycynę, a więc miał spore znajomości na oddziale. Ten facet chyba wszędzie miał znajomości.
Najważniejsze było to, że w ciągu kilkunastu minut udało mu się zorganizować ginekologa, który zbadał Różańską, pobrał materiał dowodowy dla policji i wypisał jej jakieś leki. Robert wskoczył jeszcze po drodze do apteki, zostawiając nas na chwilę samych w samochodzie.
Może i mieliśmy dużo do omówienia, mogło to jednak zaczekać. Obojgu z nas otworzenie ust czy wydanie z siebie głosu wydawało się wprost nieludzkim wysiłkiem, na co nie było nas stać o szóstej rano, po nieprzespanej, pełnej cierpienia i napięcia nocy.
Choć może nie takiej najgorszej, biorąc pod uwagę, że znów byliśmy razem.
Od razu znienawidziłem siebie za tę myśl. Antonow, ty zasrany egoisto. Przecież oddałbym wszystko, żeby tylko nie spotkało jej to, co stało się jej udziałem tamtego wieczoru, nawet poświęciłbym nasz związek...
Sam siebie próbowałem oszukiwać.
* * *
— Co to? — zainteresowała się nagle Ewa, kiedy już wykąpana i przebrana w piżamę usiadła na łóżku, a ojczym podał jej kilka tabletek oraz butelkę wody.
Przypatrywałem się temu spod opadających ze zmęczenia powiek, siedząc na rozkładanym łóżku polowym, które Różański wyjął z komórki pod schodami i przygotował dla mnie po tym, jak dziewczyna poprosiła, bym z nią został. Widziałem niechęć w jego oczach, kiedy się na to godził, ale widocznie potrzeby córki były dla niego ważniejsze od własnych.
Może i go nie lubiłem, ale nie potrafiłem wyjść z podziwu, jak bardzo kochał Ewę, choć nie był przecież jej biologicznym ojcem.
— Te podłużne, owalne, to tabletki przeciwwirusowe. Ochronią cię przed HIV, WZW i podobnym syfem, które mógł ci sprzedać ten skur...
Wzdrygnąłem się na samą myśl. Miałem nadzieję, że takie leki mają dużą skuteczność, ale byłem pewien, że nie stuprocentową.
— A ta biała? — wskazała palcem na najmniejszą, przerywając mu, nim dokończył przekleństwo. Mężczyzna jakby się zmieszał, a może mi się tylko wydawało?
— To Ellaone. — Chyba chciał na tym stwierdzeniu zakończyć temat, lecz ona gestem nakazała mu kontynuować. — Antykoncepcja awaryjna. Po prostu to połknij, dobrze?
Zamarła z ręką uniesioną w pół drogi do ust. Z jej oczu wyczytałem, że nie spodobało jej się to, co usłyszała.
— To znaczy, tabletka wczesnoporonna? Mam zabić swoje... swój płód, jeżeli wtedy miałam dni płodne?
— Ewuniu, to nie żadna tabletka wczesnoporonna, a ty nie masz żadnego płodu, co najwyżej zlepek komórek, który nawet nie zdążył się zagnieździć w macicy. — W jego głos i ruchy wdarła się irytacja. Patrzyłem na niego z mieszanką ciekawości i niesmaku. Oto Pan Idealny, samotny ojciec, poległ w tłumaczeniu córce medycznych meandrów antykoncepcji awaryjnej. Nie winiłem go za to, i tak miał ciężko, a mało kto udźwignąłby taki ciężar bez pomocy matki swojego dziecka.
— Twój tata ma rację — wtrąciłem się łagodnie, zyskując nagle ich uwagę. — Skarbie, ostatnie, co ci jest teraz potrzebne, to ciąża z tym palantem. Nie zabijesz żadnego dziecka, nie bój się, po prostu unikniesz kłopotów.
— Dziękuję — wyszeptał bezgłośnie Różański, kiedy Ewa podniosła garść leków do ust i połknęła je, obficie popijając wodą.
Kiedy jej ojczym wyszedł, usiadłem obok niej na łóżku i dotknąłem jej za ramię. Znów się wzdrygnęła, tak jak wtedy, w przedpokoju. Poczułem ukłucie w sercu, zastanawiając się, kiedy będę ją mógł tak po prostu dotknąć, nie wywołując u niej instynktownego strachu. Przecież przez te dni, gdy się nie spotykaliśmy, tak bardzo brakowało mi jej ciała.
— Przepraszam — mruknęła. Teraz to ona postanowiła mnie przytulić. — Śpij dziś ze mną.
— Przecież będę. — Wskazałem brodą na łóżko polowe, nie rozumiejąc, o co jej chodziło.
— Nie. Śpij dziś ze mną w jednym łóżku — uściśliła z naciskiem. Zawahałem się.
— Nie wiem, czy to dobry pomysł...
— Proszę — przerwała mi, a w jej oczach malowała się desperacja. Kiwnąłem więc tylko głową, mimo jej protestu zgasiłem światło i wślizgnąłem się pod jej kołdrę. Tym razem się nie odsunęła, a wręcz przytuliła mnie rozpaczliwie, by po chwili dać mi znać miarowym oddechem, że zasnęła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro