Chapter 19
Spotkanie jej następnego dnia było krępujące i dziwne. Karolina udawała nieprzeciętnie zajętą, więc i on nie starał się wchodzić z nią w jakiekolwiek interakcje. Pierwszy raz od dłuższego czasu uszanował czyjąś wolę i nie próbował na siłę forsować swojego zdania. Mimo, że udawał, że zupełnie nie rusza go zachowanie Karoliny, nie potrafił oderwać od niej myśli ani na sekundę. W końcu na dłuższej przerwie prawie siłą wyciągnął Nową z budynku i zaprowadził w miejsce, służące za nielegalną palarnię. Opowiedział jej w wielkim skrócie co się ostatnio wydarzyło w jego życiu i co mu leży na wątrobie. Mówił, chyba tylko po to, żeby wszystko z siebie terapeutycznie wyrzucić. Nie liczył na zrozumienie, ale poczuł się lepiej, kiedy ku swojemu zaskoczeniu Nowa wykazała się sporym taktem i wyrozumiałością. Przynajmniej do momentu, kiedy nie wspomniał o Anetce.
- Przepraszam, że tak wiesz, ostentacyjnie, ale zrobiłeś CO? - Agata nabrała tyle powietrza w płuca, że przez chwilę wyglądała jak przestraszona rozdymka.
- Oddychaj, bo sobie krzywdę zrobisz - mruknął niewyraźnie, trzymając tlącego się papierosa w kąciku ust.
- Czekaj, daj mi chwilkę, muszę ochłonąć. Szacuję, że tak z pięćdziesiąt lat powinno mi wystarczyć. Zrobiłeś CO? Myślałeś wtedy o konsekwencjach? O czymkolwiek? Czy ty w ogóle wtedy myślałeś?
- Szyszka, powiedziałem ci to w konkretnym celu. Nie chcę biczowania. Zasugeruj mi, co byś zrobiła na moim miejscu. Wsparcia potrzebuję, tak jakby...
- Nie jestem w stanie zasugerować ci niczego, bo ja osobiście, NIGDY W ŻYCIU, za żadne skarby świata, nie zrobiłabym czegoś takiego. I to na niczyim miejscu, nie tylko na twoim.
- A romans z wuefistą? - popatrzył na nią spod uniesionych wysoko w górę brwi.
- Romans się nie liczy, bo jest Wy-My-Ślo-Ny. Nie-Pra-Wdzi-Wy! Kapiszi?
- Ludziom z klasy to powiedz - obojętnie wzruszył ramionami.
- W dupie mam tłumaczenie się przed kimś, kogo... też mam w dupie - wydęła usta w najwyższej pogardzie - O rany. Wydawało mi się, że masz więcej oleju w głowie. Może nie jakoś szczególnie dużo, ale chociaż odrobinkę. Coby te trybiki pod twoją kopułą, płynnie się obracały.
- Szyszunia... - mruknął błagalnie.
- Nawet mi ciebie trochę szkoda - potrząsnęła głową z dezaprobatą, ale nie potrafiła zatuszować współczucia w tonie głosu - Przytuliłabym cię, ale boję się, że mnie też mógłbyś przypadkiem...
- Agata - przerwał jej cicho, zachowując przy tym nienaturalną monotonię w głosie - Chociaż ty się nade mną nie znęcaj - ścisnął palcami nasadę nosa.
- Ale żeś wdepnął w gówno, nie zazdroszczę - dotknęła jego ramienia niemal z czułością - No nic, trudno. Czasu już nie cofniesz, a spod podeszwy będzie ci waliło do momentu, aż jej skrupulatnie nie wypucujesz. Zacznij pucować, bo jak Karolina się o tym dowie...
- Karolina wie o wszystkim. Znaczy się, o Anecie i o dziecku - znowu nie pozwolił jej dokończyć.
- Czyli o dziecku jej powiedziałeś, a o tym, że się z nią nie przespałeś, nie? Interesujące rozłożenie priorytetów - mruknęła - No dobra, wracając do twoich nader ciekawych relacji prawie rodzinnych. Nie przeszkadza jej to wszystko? Akceptuje? - powiedziała to w taki sposób, jakby chciała dać do zrozumienia, że ona by nie akceptowała.
- A, to już jest zupełnie odrębna kwestia - wykrzywił usta w coś na kształt smutnego uśmiechu i z zażenowaniem podrapał się w czubek głowy.
Zamienili jeszcze parę słów, po czym Krzyś dla rozładowania napięcia, zgarnął trochę śniegu, ubił w zgrabną kuleczkę i wycelował w Nową. Próbowała zwiać, potykając się i ślizgając w mokrym śniegu. Finał był taki, że co prawda śnieżką nie oberwała, ale wylądowała kolanami w rozjeżdżonej, mokrej brei. Kiedy wreszcie wspólnymi siłami doprowadzili ją do jako-takiego stanu, wpadli do klasy delikatnie już spóźnieni.
***
- No proszę, proszę! Ktoś tu miał stosunkowo udaną przerwę! - zaśmiała się radośnie Judyta, tak głośno, żeby nikomu nie umknął fakt mokrych kolan Agaty i tego, co mogło być ich przyczyną - Już się zdążyłeś pocieszyć po Karolinie?
Krzyś, upewniwszy się, że Karolina patrzy w jego stronę, złapał Agatę w pasie, przechylił i pocałował. Choć trwało to zaledwie parę sekund, Karolina zdążyła zgarnąć książki do plecaka i wybiec z klasy bez słowa wyjaśnienia. Krzyś popatrzył przepraszająco na Nową i znikł w ślad za Karoliną. Dogonił ją, zrównał się z nią krokiem, ale rozmyślnie nie próbował jej zatrzymywać.
- Czemu wyszłaś tak nagle? - uśmiechnął się bezczelnie - Lekcja ci się nie spodobała?
- A ty? Po co tu za mną przylazłeś? Idź sobie! Kolejnej zrób dzieciaka, będziesz miał już trzy do kompletu - zbiegła schodami do szatni.
- Pogniewałaś się na mnie? - w dalszym ciągu mówił spokojnym, prześmiewczym tonem - O co? Przecież jasno mi wczoraj powiedziałaś, że to moje pieniądze dają ci szczęście, nie ja. Kompletnie nie rozumiem twojego poruszenia. Stało się coś?
- Zupełnie nic - warknęła przez zaciśnięte zęby. Wyciągnęła z portfela dorobiony kluczyk do boksu i starała się wycelować w dziurkę od kłódki.
- To dlaczego teraz uciekasz? - dotknął jej dłoni, która drżała do tego stopnia, że nie potrafiła trafić kluczykiem w zamek - Powiedz mi, jak się poczułaś, kiedy ją pocałowałem? Jakby ci odrzucili podanie o kredyt?
- Jesteś nie fair - westchnęła cicho, ale nie cofnęła dłoni.
- A co jest fair? To, że się wypierasz własnych uczuć? Kogo jeszcze mam pocałować, żebyś sobie wreszcie dobrze zinterpretowała to, co się z tobą dzieje? Naprawdę ci nie zależy?
- Krzysiu... - jęknęła załamana.
- Spójrz mi w oczy i powiedz, że się mylę. Wystarczy słowo, a już nie będę ci się więcej narzucał. To nic wielkiego. Po prostu powtórz to, co powiedziałaś wczoraj, ale tu mi patrz - ujął jej twarz w obie dłonie i zmusił, by podniosła wzrok.
Nie potrafiła. Poza łzami, które toczyły się znowu po jej policzkach, nie dostał od niej żadnej konkretnej odpowiedzi.
- Strasznie dużo płaczesz ostatnio - burknął, ale nie dało się przeoczyć nutki czułości w jego głosie.
- To z tęsknoty za twoim portfelem - odgryzła się pociągając nosem.
Wspięła się na palce i z czułością dotknęła jego szorstkiego policzka. Uśmiechnęła się smutno i pocałowała go, delikatnie i ostrożnie, jakby bała się jego reakcji. Bez wahania przycisnął ją do siebie i całował z taką zachłannością, jakby robił to po raz pierwszy i za razem ostatni w życiu.
- Olejmy dzisiaj szkołę, co? Porwiemy Młodego z przedszkola na jego pierwsze wagary - wymruczał zachęcająco w jej włosy - Spędzimy cały dzień w kinie, wieczorem coś mu zorganizujemy, a jak pójdzie spać to... porozmawiamy.
- Młody jest teraz na wycieczce w kopalni soli, prosto z wycieczki idzie na imprezę urodzinową w kręgielni, a na końcu spędza noc u kolegi na piżama party.
- Jest na wycieczce - pokiwał głową z zaangażowaniem, jakby to właśnie była ta najistotniejsza informacja, przekazana zgrabnie między wierszami - aha...
- Nie pamiętasz. A sam za nią płaciłeś - westchnęła.
- Niestety - potwierdził jej przypuszczenia - Poza tym płacę za wiele rzeczy. Głównie za własne błędy.
W odpowiedzi popatrzyła na niego tak sceptycznie, jakby chciała mu tym przekazać, że nie wierzy, żeby w życiu płacił za cokolwiek. Wszelkie konsekwencje, porażki, błędy - te popełniane rozmyślnie, czy nie - wszystko uchodziło mu płazem. Zawsze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro