Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter 19

Spotkanie jej następnego dnia było krępujące i dziwne. Karolina udawała nieprzeciętnie zajętą, więc i on nie starał się wchodzić z nią w jakiekolwiek interakcje. Pierwszy raz od dłuższego czasu uszanował czyjąś wolę i nie próbował na siłę forsować swojego zdania. Mimo, że udawał, że zupełnie nie rusza go zachowanie Karoliny, nie potrafił oderwać od niej myśli ani na sekundę. W końcu na dłuższej przerwie prawie siłą wyciągnął Nową z budynku i zaprowadził w miejsce, służące za nielegalną palarnię. Opowiedział jej w wielkim skrócie co się ostatnio wydarzyło w jego życiu i co mu leży na wątrobie. Mówił, chyba tylko po to, żeby wszystko z siebie terapeutycznie wyrzucić. Nie liczył na zrozumienie, ale poczuł się lepiej, kiedy ku swojemu zaskoczeniu Nowa wykazała się sporym taktem i wyrozumiałością. Przynajmniej do momentu, kiedy nie wspomniał o Anetce.

- Przepraszam, że tak wiesz, ostentacyjnie, ale zrobiłeś CO? - Agata nabrała tyle powietrza w płuca, że przez chwilę wyglądała jak przestraszona rozdymka.

- Oddychaj, bo sobie krzywdę zrobisz - mruknął niewyraźnie, trzymając tlącego się papierosa w kąciku ust.

- Czekaj, daj mi chwilkę, muszę ochłonąć. Szacuję, że tak z pięćdziesiąt lat powinno mi wystarczyć. Zrobiłeś CO? Myślałeś wtedy o konsekwencjach? O czymkolwiek? Czy ty w ogóle wtedy myślałeś?

- Szyszka, powiedziałem ci to w konkretnym celu. Nie chcę biczowania. Zasugeruj mi, co byś zrobiła na moim miejscu. Wsparcia potrzebuję, tak jakby...

- Nie jestem w stanie zasugerować ci niczego, bo ja osobiście, NIGDY W ŻYCIU, za żadne skarby świata, nie zrobiłabym czegoś takiego. I to na niczyim miejscu, nie tylko na twoim.

- A romans z wuefistą? - popatrzył na nią spod uniesionych wysoko w górę brwi.

- Romans się nie liczy, bo jest Wy-My-Ślo-Ny. Nie-Pra-Wdzi-Wy! Kapiszi?

- Ludziom z klasy to powiedz - obojętnie wzruszył ramionami.

- W dupie mam tłumaczenie się przed kimś, kogo... też mam w dupie - wydęła usta w najwyższej pogardzie - O rany. Wydawało mi się, że masz więcej oleju w głowie. Może nie jakoś szczególnie dużo, ale chociaż odrobinkę. Coby te trybiki pod twoją kopułą, płynnie się obracały.

- Szyszunia... - mruknął błagalnie.

- Nawet mi ciebie trochę szkoda - potrząsnęła głową z dezaprobatą, ale nie potrafiła zatuszować współczucia w tonie głosu - Przytuliłabym cię, ale boję się, że mnie też mógłbyś przypadkiem...

- Agata - przerwał jej cicho, zachowując przy tym nienaturalną monotonię w głosie - Chociaż ty się nade mną nie znęcaj - ścisnął palcami nasadę nosa.

- Ale żeś wdepnął w gówno, nie zazdroszczę - dotknęła jego ramienia niemal z czułością - No nic, trudno. Czasu już nie cofniesz, a spod podeszwy będzie ci waliło do momentu, aż jej skrupulatnie nie wypucujesz. Zacznij pucować, bo jak Karolina się o tym dowie...

- Karolina wie o wszystkim. Znaczy się, o Anecie i o dziecku - znowu nie pozwolił jej dokończyć.

- Czyli o dziecku jej powiedziałeś, a o tym, że się z nią nie przespałeś, nie? Interesujące rozłożenie priorytetów - mruknęła - No dobra, wracając do twoich nader ciekawych relacji prawie rodzinnych. Nie przeszkadza jej to wszystko? Akceptuje? - powiedziała to w taki sposób, jakby chciała dać do zrozumienia, że ona by nie akceptowała.

- A, to już jest zupełnie odrębna kwestia - wykrzywił usta w coś na kształt smutnego uśmiechu i z zażenowaniem podrapał się w czubek głowy.

Zamienili jeszcze parę słów, po czym Krzyś dla rozładowania napięcia, zgarnął trochę śniegu, ubił w zgrabną kuleczkę i wycelował w Nową. Próbowała zwiać, potykając się i ślizgając w mokrym śniegu. Finał był taki, że co prawda śnieżką nie oberwała, ale wylądowała kolanami w rozjeżdżonej, mokrej brei. Kiedy wreszcie wspólnymi siłami doprowadzili ją do jako-takiego stanu, wpadli do klasy delikatnie już spóźnieni.


***

- No proszę, proszę! Ktoś tu miał stosunkowo udaną przerwę! - zaśmiała się radośnie Judyta, tak głośno, żeby nikomu nie umknął fakt mokrych kolan Agaty i tego, co mogło być ich przyczyną - Już się zdążyłeś pocieszyć po Karolinie?

Krzyś, upewniwszy się, że Karolina patrzy w jego stronę, złapał Agatę w pasie, przechylił i pocałował. Choć trwało to zaledwie parę sekund, Karolina zdążyła zgarnąć książki do plecaka i wybiec z klasy bez słowa wyjaśnienia. Krzyś popatrzył przepraszająco na Nową i znikł w ślad za Karoliną. Dogonił ją, zrównał się z nią krokiem, ale rozmyślnie nie próbował jej zatrzymywać.

- Czemu wyszłaś tak nagle? - uśmiechnął się bezczelnie - Lekcja ci się nie spodobała?

- A ty? Po co tu za mną przylazłeś? Idź sobie! Kolejnej zrób dzieciaka, będziesz miał już trzy do kompletu - zbiegła schodami do szatni.

- Pogniewałaś się na mnie? - w dalszym ciągu mówił spokojnym, prześmiewczym tonem - O co? Przecież jasno mi wczoraj powiedziałaś, że to moje pieniądze dają ci szczęście, nie ja. Kompletnie nie rozumiem twojego poruszenia. Stało się coś?

- Zupełnie nic - warknęła przez zaciśnięte zęby. Wyciągnęła z portfela dorobiony kluczyk do boksu i starała się wycelować w dziurkę od kłódki.

- To dlaczego teraz uciekasz? - dotknął jej dłoni, która drżała do tego stopnia, że nie potrafiła trafić kluczykiem w zamek - Powiedz mi, jak się poczułaś, kiedy ją pocałowałem? Jakby ci odrzucili podanie o kredyt?

- Jesteś nie fair - westchnęła cicho, ale nie cofnęła dłoni.

- A co jest fair? To, że się wypierasz własnych uczuć? Kogo jeszcze mam pocałować, żebyś sobie wreszcie dobrze zinterpretowała to, co się z tobą dzieje? Naprawdę ci nie zależy?

- Krzysiu... - jęknęła załamana.

- Spójrz mi w oczy i powiedz, że się mylę. Wystarczy słowo, a już nie będę ci się więcej narzucał. To nic wielkiego. Po prostu powtórz to, co powiedziałaś wczoraj, ale tu mi patrz - ujął jej twarz w obie dłonie i zmusił, by podniosła wzrok.
Nie potrafiła. Poza łzami, które toczyły się znowu po jej policzkach, nie dostał od niej żadnej konkretnej odpowiedzi.

- Strasznie dużo płaczesz ostatnio - burknął, ale nie dało się przeoczyć nutki czułości w jego głosie.

- To z tęsknoty za twoim portfelem - odgryzła się pociągając nosem.
Wspięła się na palce i z czułością dotknęła jego szorstkiego policzka. Uśmiechnęła się smutno i pocałowała go, delikatnie i ostrożnie, jakby bała się jego reakcji. Bez wahania przycisnął ją do siebie i całował z taką zachłannością, jakby robił to po raz pierwszy i za razem ostatni w życiu.

- Olejmy dzisiaj szkołę, co? Porwiemy Młodego z przedszkola na jego pierwsze wagary - wymruczał zachęcająco w jej włosy - Spędzimy cały dzień w kinie, wieczorem coś mu zorganizujemy, a jak pójdzie spać to... porozmawiamy.

- Młody jest teraz na wycieczce w kopalni soli, prosto z wycieczki idzie na imprezę urodzinową w kręgielni, a na końcu spędza noc u kolegi na piżama party.

- Jest na wycieczce - pokiwał głową z zaangażowaniem, jakby to właśnie była ta najistotniejsza informacja, przekazana zgrabnie między wierszami - aha...

- Nie pamiętasz. A sam za nią płaciłeś - westchnęła.

- Niestety - potwierdził jej przypuszczenia - Poza tym płacę za wiele rzeczy. Głównie za własne błędy.

W odpowiedzi popatrzyła na niego tak sceptycznie, jakby chciała mu tym przekazać, że nie wierzy, żeby w życiu płacił za cokolwiek. Wszelkie konsekwencje, porażki, błędy - te popełniane rozmyślnie, czy nie - wszystko uchodziło mu płazem. Zawsze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro