Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter 16

- Igor! - zawołała i zapukała z werwą w drzwi. Nie chciała tu być, czuła się z tym podle, wiedziała jednak, że nie ma wyjścia - Igi, proszę! Otwórz mi. Potrzebuję cię!
Drzwi w końcu otworzyły się z wolna, a na progu stanął chudy, dwudziestoparoletni dryblas.

- O, Karolinka. Szmat czasu. Miło cię widzieć - uśmiechnął się krzywo, przeczesując nerwowo włosy.

- To świetnie - odpowiedziała, ignorując jego kwaśną minę - Bo chciałabym, żebyś coś dla mnie zrobił - i nie pytając o zgodę, weszła do jego mieszkania, dość mocno trącając go przy tej okazji barkiem. Była niemal pewna, że zastanie Igora samego w mieszkaniu i nie pomyliła się. Jego rodzice większość życia spędzali na dyżurach w karetce, a Igor, jak wielopokoleniowa tradycja rodzinna nakazywała, szedł w ich ślady i był obecnie na drugim roku medycyny.

- Cóż ja, uniżony sługa, mogę zrobić dla królowej? - skłonił się płytko, zatrzasnął za sobą drzwi i skrzyżował ramiona, w dalszym ciągu patrząc na nią w napięciu.

- Pozszywaj mnie - zażądała tak, jakby należało jej się coś tak oczywistego, jak szklanka wody i pajda chleba po długim dniu ciężkiej pracy. Bez tracenia czasu na zbędne konwenanse i wstyd, już na przedpokoju zrzuciła kurtkę i zaczęła rozpinać drobne guziki koszuli. Zatoczyła się przy tym delikatnie, ale na tyle wyraźnie, że Igor postanowił przyjść jej z pomocą i podtrzymał, przyciskając ją do siebie.

- Piłaś? - zapytał zaskoczony, odsuwając się na tyle, żeby badawczo zlustrować jej twarz.

- Nie, ale być może wzięłam odrobinę za dużo środków przeciwbólowych - odpowiedziała beztrosko.

- A ile to jest "odrobinę za dużo"? - próbował uściślić, bo na jego oko zachowanie Karoliny znacznie odbiegało od normy.

- Jakoś z... osiem pigułek w ciągu ostatniej godziny? - liczyła na palcach, po czym machnęła na to ręką - Albo o kilka więcej, nie pamiętam już dokładnie.

- Zwariowałaś? Chcesz się otruć? - mruknął niezadowolony.

- Nie chcę. Dlatego brałam po kilka z różnymi substancjami czynnymi. Głupia nie jestem. Coś tam pamiętam z tego, czego mnie uczyłeś. A... nie jesteś ciekawy, dlaczego je brałam? - przekrzywiła zalotnie głowę i odchyliła koszulę.
Wreszcie zauważył. Zwinięty w kulkę, zakrwawiony kawałek materiału, zabezpieczony woreczkiem foliowym i przyklejony do ciała biurową, przezroczystą taśmą klejącą.

- Matko i córko, cóż za innowacyjny opatrunek! - gwizdnął z udawanym podziwem - Kto cię tak na drogę zabezpieczył?

- Nina - jęknęła i przytknęła dłoń do żeber.

- No tak, Nina - powtórzył za nią i uśmiechnął się na samo wspomnienie o niej - Ta pyskata, stara sąsiadka z góry.

- Nie taka znowu stara - zganiła go zmęczonym spojrzeniem.
Nina była starszą, stateczną panią, która pomimo okoliczności dbała o to, żeby żyć na względnym poziomie i trzymać fason, dlatego w środowisku była nazywana Markizą. Cieszyła się szacunkiem również z powodu swojego dobrego serca i niezwykle ciętej, acz trafnej riposty. To do niej Karolina zwracała się z wszystkimi problemami i to Karolinę Nina upodobała sobie najbardziej i traktowała jak własną córkę, której nigdy nie miała. Niezliczoną ilość razy ofiarowywała jej schronienie, gdy wraz z bratem uciekali przez okno w środku nocy, kiedy rodzice wypili za dużo i robiło się niebezpiecznie. Wspierała finansowo, pomagała w nauce i zajmowała się młodym. Bywało, że tygodniami pomieszkiwali u Niny, własny dom omijając szerokim łukiem.

- Coś to znowu narobiła? - mruknął, delikatnie podważając taśmę opuszkiem palca - Nadziałaś się na drut kolczasty?

- Matka mnie dźgnęła nożyczkami. Przypadkiem - dodała szybko, bo zauważyła, że Igor zdążył znieruchomieć na kilka sekund.

- Przypadkiem? Kurwa, Karola! Sto razy ci mówiłem, żebyś się gdzieś zgłosiła. Już dawno powinnaś się stamtąd zawinąć. Byle jaki ośrodek opiekuńczy byłby o niebo lepszy od tej twojej nory.

- A ja ci sto razy odpowiadałam, że w tej mojej norze mieszka jeszcze jedno zwierzątko. I nie będę ryzykować, że mnie z nim rozdzielą.

- Są rodzinne domy dziecka, pogotowia opiekuńcze, rodziny zastępcze - wyliczał, ostrożnie odklejając taśmę z drugiej strony - O rany, ostrzegaj! - sapnął, bo kiedy odsunął materiał, ze świeżej rany zaczęła sączyć się krew.

- Ostrzegałam przecież. Pytałam, czy mnie zszyjesz, a nie, czy nakleisz plasterek - skrzywiła się, zgarniając krew otwartą dłonią.

- Nie miałyście gazy, albo bandaża? - zerknął z dezaprobatą na zwinięty w kulkę, materiał.

- Jakoś nie miałyśmy - jęknęła zniecierpliwiona.

- Może na pogotowie cię zawiozę, co? Tam się tobą dobrze zajmą - zaproponował nieśmiało.

- Żeby się musieć tłumaczyć skąd mam ślady nożyczek na żebrach? Przecież doskonale wiesz, jak to by się skończyło. Przyszłam do ciebie, bo ci ufam. No i dlatego, że jesteś na medycznych. Tam was chyba uczą szyć ludzi? - ni to zapytała, ni stwierdziła.

- Ano, czegoś tam nas uczą - przytaknął i pomógł jej położyć się na łóżku, które wcześniej zabezpieczył czystym ręcznikiem - Leż tu, a ja idę do apteczki po jakieś środki odkażające i bandaż. Może ogarniemy to paskami.

- Paskami? - zapytała ze zdziwieniem - Nici szukaj.

- Poszukam, jak paski zawiodą - mruknął i zniknął w kuchni. Po chwili niósł sporych rozmiarów pudło, robiące za domową apteczkę.

- Dobra, pokaż to i nie ruszaj się w miarę możliwości, ok? - wymruczał w skupieniu. Pochylił się nad raną. Zaklął raz, potem drugi, bo paski nie chciały się trzymać mokrej od krwi skóry.
- Głębokie to masz - cmoknął z niezadowoleniem - Żebro ci widać.

- Niejedno - westchnęła zniecierpliwiona - jestem chuda, to mi wyłażą. Szyjesz?

- Ja mówię o kości. Widać ją. Poza tym, przecież nie dam ci znieczulenia - ponownie potrząsnął głową i spojrzał na nią poważnie - Mocno sugeruję pogotowie.

- A ja jeszcze mocniej sugeruję szycie bez znieczulenia. No dawaj, bo nie mam czasu. Muszę jeszcze Jakuba z przedszkola odebrać, a potem mam ful roboty. Przecież to nie jest rozległa rana wojenna. Szyj pan!

- Na twoją odpowiedzialność - westchnął ciężko. Wciągnął rękawiczki, spryskał ranę środkiem odkażającym i sięgnął po igłę - Jak skończę, to mi karteczkę podpiszesz, że jak umrzesz na sepsę, to nie będziesz rościła sobie żadnych praw do odszkodowania, oraz nie wniesiesz skarg i zażaleń.

- Jak - mam - to - zrobić - skoro - będę - trupem? - cedziła przez zęby, robiąc co chwila krótkie pauzy z powodu bólu, jaki sprawiała jej wbijana w ciało igła.

- Jak chcesz mieć ładną bliznę, to się nie ruszaj z łaski swojej - upomniał ją, kiedy drgnęła gwałtownie, gdy zakładał ostatni szew.

- Blizna to blizna. Blizny zawsze są brzydkie - podniosła głowę i wbiła wzrok w ścianę za sobą, byle tylko nie patrzeć na to, co Igor robił z jej ciałem.

- Naprawiłem - odetchnął w końcu - Posmaruję to jeszcze maścią i założę opatrunek, żeby ci się nie paprało, ale pamiętaj, że przy pierwszych objawach podobnych do grypowych, gorączki, dreszczy, czy nasilającego się bólu, biegniesz do lekarza, jasne? I pamiętaj, że ja nim nie jestem. Antybiotyku ci nie wypiszę. Co najwyżej mogę podrzucić cię na SOR. Myj to normalnie szarym mydłem, jak masz. Albo psikaj tym - podał jej białą buteleczkę z atomizerem.

- Dzięki Igi - Usiadła z lekkim trudem, trzymając się za opatrunek. Igor ukląkł przed nią i zaczął zapinać guziki jej koszuli. Czekała spokojnie, aż skończy, po czym wstała asekurowana przez jego pomocne ramiona. Weszła do łazienki, umyła zakrwawione dłonie, wytarła je pobieżnie i sięgnęła po kurtkę - Wiedziałam, że zawsze mogę na ciebie liczyć.

- Szkoda, że nie można tego samego powiedzieć o tobie - wyrwało mu się.
Karolina zatrzymała się wpół kroku i popatrzyła na niego z wyrzutem.

- Jesteś niesprawiedliwy - westchnęła wyraźnie urażona - Pomogłabym ci w razie draki i doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Ale nie pozwolę się tak traktować. Nawet nie próbuj wywoływać we mnie wyrzutów sumienia i obarczać mnie winą za coś, co sam koncertowo spierdoliłeś. Ale... - machnęła lekceważąco ręką - zrobiłeś, co zrobiłeś. Trudno, życie. Mówi się trudno. Nie każdy musi być zdecydowany w kwestii wyboru.

- Byłem zdecydowany - potrząsnął stanowczo głową, próbując jakoś wybrnąć z sytuacji - Nadal jestem - dodał z o wiele mniejszą śmiałością.

- Aż strach pomyśleć, co by się działo, gdybyś nie był. Ciekawe ile wtedy miałbyś dziewczyn. NA RAZ - prychnęła ze złością.

- Nie chciałem tego. Tłumaczyłem ci już, że to nie ja, tylko ona. Gdybyś wtedy zechciała ze mną porozmawiać jak człowiek, a nie od razu wyciągała błędne wnioski...

- Błędne, to ty miałeś spojrzenie, jak was przyłapałam - przerwała mu kolejnym złośliwym prychnięciem - Daj spokój Igi. Tylko się pogrążasz. 

- Karo... - zawahał się - Naprawdę żałuję tego, że tak wyszło. Pamiętaj, że gdybyś jednak zdecydowała się wysłuchać mojej wersji wydarzeń, to...

- Nie, dziękuję. Byłam tam. Nie potrzebna mi twoja wersja, skoro mam własną - włożyła już buty i wygładziła poły kurtki, krzywiąc się z bólu.

- Ja tu jestem. I będę czekać. Nie tylko po to, żeby cię zszywać i ratować ci życie. I... ja też będę miał kiedyś pieniądze. Jestem w końcu na medycynie.
Zmarszczyła brwi i zlustrowała uważnie jego twarz.

- Czekaj, chwila. Co ty powiedziałeś? - zapytała ostrożnie, doskonale wiedząc, skąd to nagłe wyznanie.

- Nic, tak tylko - zmieszał się wyraźnie - żebyś wiedziała, że...

- Dlaczego pomyślałeś, że to ma dla mnie jakieś znaczenie? - przerwała mu.

- Nie miałem nic konkretnego na myśli, po prostu przypadkiem mi się wyrwało - próbował się wywinąć.

- Pół życia się znamy, nic ci się nigdy przypadkiem nie wyrywa. Gadaj!

- No nic, naprawdę.

- Mów w tej chwili, albo już nigdy się do ciebie nie odezwę! - nie dawała za wygraną.
Westchnął zrezygnowany, sięgnął do kieszeni po telefon, odblokował go, znalazł to, czego szukał, a potem odwrócił aparat ekranem w jej stronę. Patrzyła teraz na zdjęcie swojej bielizny, leżącej na podłodze, w kącie sypialni Krzysztofa. To było dokładnie to samo zdjęcie, które zrobił Dębski.

- Pomyślałem, że skoro spotykasz się z KIMŚ TAKIM, nie może chodzić o nic innego...

- Wiesz co? Wolę jednak, jak nie myślisz - warknęła, zastanawiając się, czy bardziej jest wściekła na Igora, czy na siebie samą.

- Okej. Na przyszłość sobie zapamiętam: mniej myśleć, więcej szyć - mruknął z miną skrzywdzonego szczeniaczka.

- Znowu to robisz! Znowu wywołujesz we mnie poczucie winy! - zmierzyła go wściekle, z trudem zapinając kurtkę. Rana, choć zszyta, dalej bolała jak cholera.

- Nie miałem takiego zamiaru - burknął, ale przestał patrzeć na nią tak, jakby wyrwała mu serce i rzuciła bezdomnym psom na pożarcie.

- Nieważne, czy miałeś, czy nie, za każdym razem świetnie ci się to udaje.

- Czyli, że jak mam to widzieć? - niezadowolony z rozmowy, która nie poszła po jego myśli, znowu próbował odwrócić kota ogonem - Zakochałaś się w nim? Planujecie wspólną przyszłość?

- Czyli, że masz zamknąć oczy i w ogóle tego nie widzieć. Udawać, że nie wiesz, albo, że tego nie było - już miała wyjść, ale zawahała się i zatrzymała w progu - Kto ci to wysłał? Bo na pewno nie Dębski. Nawet się nie znacie.

- Nie pamiętam - skłamał gładko, ale dokładnie tego się po nim spodziewała.

- To Judyta, prawda? - popatrzyła mu głęboko w oczy i mimo, że nie odpowiedział, była niemal pewna, że ma rację - Pozdrów ją ode mnie. Mam nadzieję, że dalej jesteście w tak... - tu zrobiła pełną znaczenia pauzę - bliskim kontakcie, jak wcześniej.
Odwróciła się na pięcie i zniknęła za drzwiami, które sama z impetem zatrzasnęła za sobą.
Igor otworzył je ponownie i wychylił głowę na klatkę schodową.

- Nie rozmawiam z nią! Przez ciebie!

- I ma mi być z tego powodu przykro? - roześmiała się szczerze - Sorry, ale nie jest! Było nie próbować działać na dwa fronty!

- A! I nie ma za co! - zawołał za nią, oczekując reakcji, ale zawiódł się, bo rytm jej kroków nie zmienił się ani na sekundę.

- Przecież podziękowałam! - krzyknęła - Na twoim miejscu nie spodziewałabym się wylewniejszych wyrazów wdzięczności - rzuciła za siebie i wybiegła z klatki.

Igor zaklął. Stał chwile oparty o poręcz schodów, a kiedy wreszcie dotarło do niego, że czeka na coś, co i tak nie nastąpi, wrócił do mieszkania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro