Chapter 18
Zamknęła na chwilę oczy. Otulona grubym ręcznikiem, ulokowała się z podręcznikiem biologii Villego na jednym z leżaków na skraju basenu, tuż obok kominka, w którym teraz wesoło trzaskały polana. Specjalnie przez ostatnie dni ubierała kostium jednoczęściowy i z powodzeniem maskowała zgrubienie plastra pod materiałem. Szwy zdjęła sama. Nie miała ani ochoty zwracać się z tym do Igora, ani tłumaczyć się przed lekarzem rodzinnym skąd to, co to i kto to szył. Igor wykonał kawał dobrej roboty, bo rana goiła się świetnie, a szwy okazały się założone estetycznie, w równiutkich odstępach, jak od linijki. Krzysztofowi wmówiła wypadek i mimo, że uwierzył z łatwością, starała się jak mogła unikać manifestowania światu śladu swojego kolejnego upokorzenia.
Westchnęła z lubością i zamiast skupić się na zgłębianiu wiedzy na temat układu nerwowego ssaków, bez krępacji gapiła się na Krzysztofa, wygłupiającego się z Kubą po równoległej stronie basenu. Krzysztof usilnie starał się nauczyć Kubę jak skutecznie poruszać się w wodzie, a Kuba z równą mocą unikał stosowania się do jakichkolwiek porad i poleceń. Obserwowanie ich beztroskich przekomarzanek, było przemiłą odskocznią od tego, co działo się ostatnio.
- Wspaniały widoczek, prawda? - usłyszała czyjś głos, tuż nad swoją głową. Macocha Krzysztofa bezszelestnie zajęła miejsce na sąsiednim leżaku, przyglądając się Krzysztofowi z wyraźną przyjemnością - Widzę, że ci tu u nas dobrze - mruknęła z zimnym uśmiechem - Mam nadzieję, że co najmniej tak dobrze, jak mnie.
Karolina kiwnęła ostrożnie głową, nie podejmując tematu. Odniosła nieodparte wrażenie, że ten przekaz zahaczał jednoznacznie o drugie dno, którego była już na szczęście świadoma.
- Dobry jest, prawda? - uśmiechnęła się z charakterystyczną dla siebie kokieterią.
- Nie rozumiem - zamrugała gęsto, udając, że nie wyłapuje kontekstu.
- Rozumiesz - uśmiechnęła się szeroko - Rozumiesz doskonale. Wiesz, że to ja go wszystkiego nauczyłam? Pewnie ci nie mówił, ale....
- Mówił - przytaknęła spokojnie, nie odrywając wzroku od książki - Krzysztof nie ma przede mną tajemnic.
- Zapewniam cię, że ma - roześmiała się kpiąco.
- Skąd takie przypuszczenie? - przewróciła kolejną kartkę w książce, w ogóle nie zwracając uwagi na jej treść.
- Bo ciągle tu jesteś - uśmiech nie schodził ze ślicznej buzi Anetki - Więc, albo wiesz o nim niewielki ułamek tego, co powinnaś, albo jesteś skrajnie głupia. Na głupią nie wyglądasz, więc wniosek nasuwa się sam.
- Nie pomyślałaś o tym, że może jego przeszłość nie ma dla mnie większego znaczenia? - wzruszyła ramionami, udając obojętność.
- A jego przyszłość ma? - droczyła się.
- O jakiej przyszłości mówisz?
- Choćby o takiej, w której urodzę mu dziecko. O! Czyli jednak istnieją rzeczy, o których nie miałaś pojęcia - roześmiała się złośliwie, widząc zaskoczenie malujące się na twarzy Karoliny.
Nie odpowiedziała. Odłożyła książkę, wstała, rzuciła niedbale ręcznik gdzieś za siebie, wskoczyła do basenu i podpłynęła do Krzysztofa. Objęła go udami w pasie i pocałowała. Zaskoczony oddał jej pocałunek i przycisnął do siebie.
- Manifestacja siły? - mruknął cicho w jej rozchylone usta.
- Ewakuacja - wymruczała, całując go znowu. Kątem oka dostrzegła, że macocha zniknęła - Czemu mi nie powiedziałeś, że zostaniesz ojcem? - roześmiała się szczerze, przekonana, że Aneta kłamie.
Zbladł. Widziała wyraźnie, jak uśmiech spełza z jego twarzy, a figlarne iskierki w oczach gasną.
- Nie powiedziałem ci, bo... nie mam pewności, czy to będzie dziecko moje, mojego ojca, czy kogokolwiek innego. Nie wiem nawet, czy ona w ogóle jest w ciąży. To, że mówi, że jest, jeszcze o niczym nie świadczy. Kiedy domniemany dzieciak pojawi się na świecie, zrobię testy DNA i wtedy będziemy się martwić. Karolina... - westchnął, kiedy odsunęła się od niego wyraźnie zszokowana - pamiętaj, że to było wcześniej. Jeszcze zanim my...
Skinęła głową i bez słowa odwróciła wzrok.
- Czy jeżeli okaże się, że i ja jestem w ciąży, to mi też nie uwierzysz? Też będziesz robił badania na ojcostwo? - głos jej się załamał. Nie czekając na odpowiedź, wyszła z basenu i to samo nakazała Kubie - Odwieź nas do domu, proszę - zażądała cicho, nie zwracając uwagi na protesty małolata - Muszę sobie wszystko poukładać. Sama. Bez ciebie.
- Poukładać? W głowie, czy w życiu? - stanął obok niej. Specjalnie zbyt blisko, rozmyślnie łamiąc granice, które starała się odbudować.
- W jednym i drugim - wymamrotała.
Nie oponował. Rozumiał co nią kierowało i uszanował to. Przez całą drogę do domu nie odezwała się słowem. Kiedy marudny Kuba wyszedł z samochodu i wbiegł do klatki, a Karolina w dalszym ciągu nie zaszczyciła go ani jednym spojrzeniem, poczuł jak wzbiera w nim niepokój. Wysiadł i zagrodził jej drogę.
- Nie płacz - przygarnął ją spontanicznie do siebie i pocałował ją w czubek głowy. Efekt był zupełnie odmienny od założonego, bo zamiast się uspokoić, Karolina łkała niekontrolowanie, schowana w połach jego kurtki - Przecież wiesz, że jestem debilem. Rzadko mi się zdarza przemyśleć to, co powiem. Nie mam świadomości tego, w jaki sposób coś może zostać odebrane. Nie gniewaj się, proszę...
Potrząsnęła głową i odsunęła go od siebie stanowczo.
- Za dużo tego wszystkiego. Tych podchodów i spisków. Każdy twój problem odbija się na mnie. Ja tego nie chcę, Krzysztof. Nie pisałam się na to. Myślę, że teraz, kiedy już poprawiłeś oceny, możemy zakończyć... współpracę. Postaram się jak najszybciej oddać wszystko, co dostałam od ciebie. Ja to ogromnie doceniam, Krzysiu, ale ... Nie potrafię przestać myśleć, o tym co stało się po osiemnastce u Judyty. O tym, co było między nami, o konsekwencjach... Ja się tak nie zachowuję, nie poznaję sama siebie! Ja jestem ta rozsądna, mądra, nudna i poukładana! Ja nie robię TAKICH rzeczy! A dzisiejszy dzień... i jeszcze ona... - domyślił się, że mówi o Anetce - To jest ponad moje siły.
- Czemu tak się przejmujesz wszystkimi wokół? Czemu nie potrafisz ich olać i cieszyć się tym, co ci daje życie, co? Tym, co masz?
- To nie życie mi daje, tylko ty - wybuchnęła śmiechem przez łzy - Poza tym, co ja mam? Oprócz jakiegoś chorego układu z tobą, w który dałam się naiwnie wmanewrować? Nic. Zupełnie. Łudziłam się perspektywą studiów, starałam się być we wszystkim najlepsza, mieć świetne wyniki w nauce, tylko co z tego, skoro to wszystko na nic? Nie wyjadę na żadne studia, nie oszukujmy się. To nie jest możliwe. Pomijając już kwestię finansową, muszę zostać tu i zająć się Młodym. Nie mogę się wyprowadzić i zabrać go ze sobą, jak sobie kiedyś ubzdurałam, bo nie jestem jego prawnym opiekunem, a żeby w ogóle wystąpić o przyznanie opieki, potrzebna mi jest dobra praca, stałe dochody i mieszkanie. Bez studiów tego nie osiągnę, rozumiesz teraz? Utknęłam w błędnym kole, jak chomik w kołowrotku. A jeszcze dowiaduję się, że istnieje realne prawdopodobieństwo tego, że mogę być w ciąży, co mi wcale nie pomaga. Chcę na wszystko zapracować sama. SAMA. Ale z każdą złotówką, którą na mnie wydajesz, czuję się coraz bardziej wdzięczna, coraz mocniej zobowiązana, słabsza i bardziej od ciebie zależna. I coraz mniejszą mam możliwość wycofania się. Robię to więc teraz. Zanim przywyknę do piękna, luksusu, do... ciebie, bo jestem świadoma tego, że odzwyczajanie się od tego wszystkiego, będzie długim i bolesnym procesem. Musimy to skończyć, zanim uwierzę, że tak może być wiecznie. Chcesz wiedzieć, dlaczego tak się przejmuję wszystkimi wokoło? Bo mają rację, Krzysiu. Oni wszyscy mają rację. Że mnie kupujesz. Kawałek po kawałku, na tysiące sposobów. A ja ci na to pozwalam. Wszystko, dosłownie WSZYSTKO, co dzieje się ostatnio dobrego w moim życiu, to wynik zasobności twojego portfela...
- Czekaj. Chcesz mi teraz wmówić, że każdy twój pocałunek, każdą bliskość, wszystko to przeliczasz na pieniądze? Tak to widzisz? Serio? A wiesz, co ja widzę? Że tak bardzo boisz się przyznać sama przed sobą, że zaczynasz coś do mnie czuć, że wolisz myśleć o sobie jak o... - nie dokończył. Zaśmiał się tylko z niedowierzaniem i przeczesał włosy palcami - Naprawdę w to wierzysz? Że to, że kupiłem Ci coś, co cię uszczęśliwiło, znaczy, że kupiłem ciebie? Boże, dziewczyno! Nikt nigdy nie był dla ciebie zwyczajnie miły?
Nie odpowiedziała. Potrząsnęła tylko głową, jakby chciała zaprzeczyć temu, co mówił, ale nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów. Obserwował biernie, jak powoli odsuwa się od niego i odchodzi. To był jej wybór. Jej ostatnie słowo, a on wiedział, że musi to uszanować. Dopiero kiedy podjechał pod swoją bramę, poczuł jak rozpacz rozdziera mu serce. Znowu czuł ten poziom smutku, który miażdży organy i zostawia bez tchu. Zaklął. Sięgnął po telefon i mimo, że obiecał sobie, że tego nie zrobi, zadzwonił do niej. Melodia, którą sam ustawił w jej telefonie, wydobywała się teraz ze schowka w samochodzie. Zacisnął szczęki, zamknął powieki i klnąc jak szewc, ze wszelkich sił powstrzymał się przed roztrzaskaniem iphona o przednią szybę Panamery.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro