☆ Specjał ☆
[Perspektywa ???]
Przetarłam oczy. Ciężka noc, nie ma co... nie pamiętam nawet, o której położyłam się do łóżka. Musiałam się ostro pouczyć do historii i fizyki, a naprawdę nie miałam na to ochoty. Porysowałam trochę, a potem trochę popisałam, ale kiedy mama wydarła się na mnie, że powinnam się uczyć, to zaczęłam kuć.
Ech...
Ręką wymacałam komórkę leżącą na szafce obok łóżka. Z przymrożonymi oczami spojrzałam na ekran telefony.
09:37
- Cholera! - wrzasnąłem zrywając się z miękkiego łóżka. Na nogi naciągnęłam wełniane skarpetki, a na kark narzuciłam mój kraciasty szalik. Znowu spóźnię się do szkoły. To już... za nic nie przypomnę sobie, który raz, ale chyba setny...
Wybiegłam z pokoju i doznałam szoku.
To nie jest mój korytarz. Długi, biały, z eleganckimi obrazami na ścianach...
Usłyszałam cichy trzask zamykanych drzwi. Próbowałam je otworzyć, ale klamka ani drgnęła.
Przywarłam plecami do ściany i uspokajając oddech rozejrzałam się.
Korytarz był cichy. Nic nie było słychać. Na końcu korytarza znajdowało się przejście do innego pokoju. Powoli, w moich wełnianych skarpetkach, weszłam do salony.
Wszystko było czyste i zadbane. Duże okna wychodziły na piękny ogród, a na horyzoncie widziałam las. Na stoliku przy kanapie widziałam kilka papierów i jakieś notatki zapisane niedbałym pismem.
Nagle mój żołądek wyczuł coś pysznego. Byłam głodna, więc niewiele myśląc ruszyłam do kolejnego pomieszczenia. Okazało się, że to kuchnia.
Hmm, gratki dla mnie - zapach jedzenia jest w kuchni! No bo kto by się spodziewał?!
Zajrzałam do lodówki. Nic oprócz kilku kanapek, jakiejś coli i popsutego schabowego nie znalazłam. Kurczę, utknęłam w jakimś domu, odstrzelonym w kosmos, a w lodówce nic takiego nadzwyczajnego nie ma. Więc co to za niebiański zapach?! Jeszcze raz rozejrzałam się po nowoczesnej kuchni i...
Ujrzałam ekspres do kawy. Ktoś zaparzył świeżutkiej kawy, czyli ten ktoś zaraz tu wróci...
Jak na komendę usłyszałam czyjeś przeciągłe ziewnięcie i leniwe kroki zbliżające się do kuchni. Zamarłam, stojąc przy ekspresie.
Do kuchni wszedł szesnastoletni chłopak o ciemnych włosach. Był kilka centymetrów wyższy ode mnie. Miał na sobie tylko spodnie od piżamy, a przez kark przewiesił sobie ręcznik. Gdy mnie zobaczył, na jego twarzy po kolei wykwitło zaskoczenie, szok, a na końcu gniew. Wyciągnął z kieszeni dresów brzytwę i natychmiast ją otworzył.
- Kim jesteś?! - krzyknął celując ostrzem we mnie. Zamrugałam i przetarłam oczy.
Niee...
- Czy to jest... Szkoła Morderców? - zapytałam słabym głosem.
Nie, nie, nie... to niemożliwe !
- No raczej - warknął chłopak w odpowiedzi. Już miałam na ustach kolejne pytanie, gdy do kuchni wpadł wysoki brunet o modnej fryzurze. Spojrzał na chłopaka z brzytwą, a potem na mnie. Od jego spojrzenia zmroziło mnie do reszty.
- Kto to jest, Hell? - zapytał brunet. Oddech mi przyśpieszył.
- J-jesteś Hell Stigmatus? - upewniłam się patrząc na chłopaka z brzytwą. On zmarszczył brwi.
- Hell Aliquid - poprawił mnie. Uśmiechnęłam się słabo.
- Jeszcze nie wiesz, że... - zakryłam sobie usta z przerażeniem. - Kiedy była misja przejęcia narkotyku?
- Wczoraj...
- Czyli to się dzieje... - Pacnęłam się w czoło. Zabolało, ale uświadomiłam się co się dzieje.
Wczoraj wieczorem myślałam nad specjałem z okazji 1.000 wyświetleń. Nie mogłam niczego wymyślić więc zrezygnowana położyłam się spać. A teraz jestem w Szkole Morderców! Mam nadzieję, że wszystko co się tutaj dzieje znajdę na telefonie, bo nie mam zamiaru opisywać wszystkiego od początku.
- Wiesz, chyba nie dosłyszałem twojego imienia - warknął brunet. Waham się. To wszystko było tak nierealne. Prawda, często sobie piszę o przygodach i przypadkach Hell i jego przyjaciół... ale...
- Jestem Capricorn - odpowiedziałam po krótkim milczeniu.
- Poczekaj... - Tyr jeszcze raz przetarł skronie wpatrując się we mnie. Byłam szczerze zaskoczona jak moja wizja podczas pisania była podobna do tego, co teraz widzę.
- Jesteś naszą TWÓRCZYNIĄ?!
- Emm... nie? Nie wiem? - zaczęłam się jąkać - Ja zapisuję waszą historię... I jakby ją tworzę...
- Czyli wiesz o nas wszystko? - dopytał Dean. Stanowczo zaprzeczyłam głową.
- Nie. Znam mniej więcej wasze przyszłe losy. Ale o was samych... - wzruszyłam ramionami. - Wiem za to wiele innych rzeczy!
- Na przykład? - zapytał podejrzliwie Hell. Uśmiecham się złowieszczo i przeszukuje galerię w telefonie.
- Wiem, że uwielbiasz tą bluzę Artmate, którą dostałeś od Deana... - mówię pokazując mu zdjęcie...
Hell - tak jak się spodziewałam - zaczerwienił się jak kwitnąca róża. Zabrał mi telefon i zaczął przeszukiwać wszystkie foldery w poszukiwaniu innych zdjęć. Próbowałam mu wyrwać go z ręki, ale Hell był jednak za szybki i
Znalazł Wattpada. Cholera.
Skubaniec nie może się dowiedzieć o tym co zrobiłam z Gordonem... pokićka mi cały mój mozolnie układany plan.
- Chwila... widzę dwa szkice... tak... zaraz przeczytam naszą przyszłość... - dostał po łapach od Artmate. Moja komórka wypadła mu z rąk, a szybko go zgarnęłam.
- Dzięki Artmate - powiedziałam w stronę kolorowego. Chłopak uśmiechnął się.
- Chcę mieć niespodziankę jak dojdzie co do czego - stwierdził. Dean pochylił się i szepną mi coś na ucho:
- A spodoba mi się ta przyszłość?
- Zobaczysz - odpowiedziałam wymijająco chłopakowi. Dean odsunął się i przybrał minę pełnego zdumienia. Jako autorka wiedziałam, że jego myśli muszą krążyć wokół pytania "co może się pod tym kryć...".
Zapadła cisza, którą Hell zwykł nazywać kleikiem. Wszyscy spuścili głowy, co jakiś czas zerkając na mnie z niezadanymi pytaniami na ustach.
Westchnęłam i klasnęłam w dłonie.
- Dobra, koniec. Skoro już tu jestem, to chcę to wykorzystać jak najlepiej - spojrzeli na mnie pytająco. Na moich ustach zagościł uśmiech.
- Przyprowadzicie Zectora...
Chłopak o bladej cerze może zblednąć jeszcze bardziej. Serio.
Zector siedział przede mną z pięć minut w absolutnej ciszy, jakby badając sytuację w jakiej się znalazł.
- Więc... dlaczego wszyscy mieli wyjść?
- Bo nie chcę mieć świadków przy tej rozmowie - wyjaśniłam włączając dyktafon w telefonie i kładąc go na stoliku między mną, a Zectorem. Chłopak pokiwał głową.
- Posłuchaj, zwykle zachowuje zimną krew i w ogóle...
- Wiem.
- ... Ale trochę mnie stresujesz. Z resztą nie mam tajemnic - zauważył. Skinęła głową.
- Fakt. Nie masz tajemnic. Ale jako, że mam możliwość porozmawiania z wami osobiście, postanowiłam poruszyć wątek, który nie do końca został zakończony - wyjaśniłam jak najprościej. Zector zmarszczył się, a na jego gładkim czole pojawiła się rysa.
- Jaki wątek?
- Tego co się wydarzyło w waszym domu. Jak dostaliście się do Szkoły. Jak zostaliście tu przyjęci.
- Dużo tego - westchnął. Wzruszyłam tylko ramionami. Przecież to nie moja wina (powiedziała autorka).
- A dlaczego nie może pogadać z tobą Artmate? On zawsze jest pierwszy do takich rzeczy...
- Ale dawno nie byłeś w centrum uwagi - odparłam. - Możemy zaczynać? - zapytałam ponaglająco. Zector zaczął skubać rąbek swojej czarnej, zniszczonej bluzy.
- No dobra...
Dzisiaj dzień zaczął się jak zwykle. Z Artim zjedliśmy śniadanie, po śniadaniu mama miała nas zaprowadzić do przedszkola. Chodzimy już do zerówki, ale mama nadal się upiera, że zawsze chce nas odprowadzać. Artmate lubi te spacerki. Zawsze jest rozgadany, chodzi po krawężniku i udaje pana z cyrku, który chodził po linie.
Ale dziś rano, kiedy się obudziliśmy, do pokoju przyszedł tata. Zdziwiliśmy się trochę.
- A nie jesteś w pracy? - zdziwił się mój brat. Tata popatrzył to na mnie, to na Artmate.
- Nie. Dziś wziąłem wolne dla moich skarbów - powiedział. - Jesteście już tak dużymi chłopcami, że musicie przejść kolejne badania psychologiczne - powiedział. Zrobiłem dzióbek, aby pokazać swoje niezadowolenie.
- Myślicie, że jesteśmy jakimiś złymi psychopatami?
- Synku - zaczął tata. - Nie wszyscy psychopaci są źli. Znałem jako dziecko, pewnego chłopaka, który był strasznym wariantem i cały czas niepotrzebnie się narażał. Ale był dobry. Jednak podczas dnia ustawy 7 zaginął. Nie wiem co się z nim stało, za to wiem, że nie był zły - powiedział. Pokiwałem głową powoli przyswajając sobie tą wiedzę. O dniu ustawy 7 słyszałem kiedyś w przedszkolu od jakiegoś starszego chłopaka, który przyszedł do naszej opiekunki. Mówił, że jego tata walczył w tym dniu z tymi złymi. Nigdy nie mogłem zrozumieć w jaki sposób dokonano takiego podziału.
W każdym razie wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do czarnego samochodu mamy. Troszkę się stresowałem, ale Arti powiedział, żebym się uspokoił, bo nie ma potrzeby do obaw. Pokiwałem tylko głową na jego słowa.
Skąd masz tą pewność?
Szczyt mojego stresu nastąpił po słowach pani psycholog "usiądźcie". Wtedy nawet Artmate się stresował. Pani wyglądała na miłą i uśmiechała się do nas promienie.
- Dzień doby Zector. Dzień dobry Artmate.
- Hejo-Hero-Hello - powiedział Artmate radośnie. Zaśmiałem się.
- Witam - odpowiedziałem nadal uśmiechnięty. Kobieta pokiwała głową jakby ta odpowiedź była bardzo istotna.
- Macie sześć lat, prawda?
- Tak! - odpowiedzieliśmy jednocześnie. Kobieta pokiwała głową.
- Dobrze moi drodzy. Pokaże wam kilka obrazków. Powiedzcie co o nich sądzicie. - Po tych słowach wyciągnęła z szafki w biurku kilka zdjęć.
Pierwsze przedstawiało wiewiórkę w parku.
- Fajna!
- Ma śmieszny ogon!
Na drugim obrazku kolorowe balony na tle błękitnego nieba.
- Śliiczne!
- Kolorowe - stwierdziłem. Artmate zaśmiał się i szturchną mnie.
- Aleś się rozgadał.
- Chłopcy, Jeszcze tylko kilka obrazków - powiedziała pani psycholog. Pokiwaliśmy głowami i dalej wpatrywaliśmy się w pokazywane przez panią zdjęcia.
Trzeci obrazek przedstawiał jakąś panią i jakiegoś pana, stojącymi do siebie plecami ze smętnymi minami.
- Przykre... my byśmy tak nie mogli, co nie Zector?
- Głupi! Jasne, że byśmy tak nie mogli - zapewniłem go. Pani psycholog zanotowała to, a potem pokazała czwarty obrazek.
Widać było na nim uśmiechniętego chłopca, który wisiał na stryczku. Włosy zakrywały mu oczy, ale widać było jego radosny uśmiech.
- Zobacz! - wskazał palcem wisielca. - On się uśmiecha!
- Musi być szczęśliwy - uznałem. - Ciekawe o czym myśli skoro jest taki szczęśliwy... - zastanowiłem się na głos.
Pani bez zbędnego komentarza pokazała nam ostatni obrazek.
- Ale śliczna róża! Taka, taka...
- Krwisto czerwona? - podpowiedziałem.
- Tak! Dokładnie! - pisnął Artmate. Pani psycholog pokiwała głową. Powiedziała, abyśmy poczekali na zewnątrz, a potem zaprosiła do gabinetu naszych rodziców.
Długo czekaliśmy, aż wyjdą. A kiedy wyszli, chciałem, aby już nigdy na mnie nie patrzyli.
Ich spojrzenie było przepełnione rozczarowaniem i odrazą. Tak jak się patrzy na brudne i popsute buty.
Kiedy byliśmy w domu, Artmate spytał się mamy co się stało. Chyba nie rozumiał, dlaczego nasi rodzice mieli by tak na nas patrzeć. Ja też nie rozumiałem.
Mama spojrzałam na niego z obrzydzeniem.
- Jesteście psychopatami. Nie wiem po co jeszcze żyjecie. Dla mnie powinniście być martwi. Nie takie dzieci chciałam. - Załamał się wtedy mój świat. Świat Artmate, miał się załamać już wkrótce.
Znów zostałem uderzony tuż nad okiem. Tylko dlatego, że chciałem zasłonić brata. Tylko dlatego, że nie chciałem by coś mu się stało.
Tylko za to, że postrzegamy świat inaczej.
Jęknąłem cicho, kiedy ręka ojca podniosła mnie za kołnierzyk koszulki.
- Zdechnij - wysyczał. Uchyliłem powiekę i spojrzałem w szare oczy ojca - takie same jak moje i Artmate.
Pokręciłem głową. Miałem już dość. Arti złapał ojca za rękaw.
- Tato! Jego to boli! - Został odepchnięty w kąt pokoju jednym silnym ruchem.
- Wiem, że jego to boli. Ale pomyśl, jak będzie bolało innych ludzi, gdy w przyszłości zostaniecie psychopatami. Lepiej pozbyć się takich szkodników, jak wy, jak najszybciej... - wypuścił kołnierzyk koszulki, a ja spadłem na pupę z głuchym łoskotem. Wszystko mnie bolało. Ojciec spojrzał na mnie krzywo i wyszedł z naszego pokoju.
Artmate natychmiast do mnie podbiegł.
- Zector... co się stało...? - zapytał z płaczem. Też płakałem. Z bezradności. Łzy strumieniami zaczęły mam spływać po policzkach, a my wtuleni w siebie, próbowaliśmy pocieszyć jeden, drugiego.
Nie wyszło.
- Muszę się przejść - powiedział w końcu. Podniosłem na niego zmęczone spojrzenie. Oczy mnie piekły, a na ranach zakrzepła mi krew. Artmate nie czekał na moją relację. Wyszedł przez okno i znikną w nocy. Poczołgałem się do łóżka, ale nie miałem siły nawet na nie wejść. Znieruchomiałem na wykładzinie i stwierdziłem, że tak jest nawet wygodniej.
Jednak zaraz wstałem i ruszyłem za bratem w noc. Troska o niego, może nie dodała mi skrzydeł, ale dała mi siłę, aby wstać i mimo wszystko ruszyć za nim.
Choćby i na koniec świata.
(- Rozumiem, wtedy poszedłeś do Artmate i spotkałeś Dean? - zgadłam. Zector pokiwał głową.
- Trochę się przestraszyłem kiedy spotkałem brata z jakimś nieznajomym, ale Dean okazał się koniec końców dobrym psychopatą - stwierdził. Pokiwałam głową. Powinnam być załamana, jakim życiem ich obdarzyłam tworząc ten świat, jednak jak to w bajkach bywa, znaleźli swoje miejsce na ziemi.
- A co się stało, kiedy wróciłeś od Dean do domu?
- Wtedy... zabiliśmy po raz pierwszy...)
Kiedy Dean skończył mnie opatrywać, jak najszybciej wróciłem do domu. Na szczęście Arti tam był. Było już za późno, bym go szukał.
Jednak nie był w pokoju sam.
- Co to za pomysł, by wychodzić przez okno z domu? - zapytał gniewnie ojciec. Stał nad jednym z naszych wielkich pluszowych misi i trzymał na nim nogę.
Nie... chwila.
To nie był pluszowy miś...
- Artmate!!! - wrzasnąłem rozpaczliwie. Chciałem się rzucić w stronę brata, ale ktoś mnie powstrzymał. Obróciłem głową i napotkałem oczy matki. Miała kamienną twarz, nieokazującą emocji.
- Wybaczcie. Nie możecie już wychodzić bez naszej wiedzy - powiedziała zimno. Dalej wyrywałem się, ale byłem za mały i za chudy by wyrwać się ze stalowego uścisku.
W końcu ojciec zdjął but z Artmate, a matka wypuściła mnie. Upadłem na twarz, a potem tylko doczołgałem się do brata. Płakał.
Rodzice wyszli z pokoju, mówiąc coś o tym, że za to przewinienie nie dostaniemy jutro jedzenia.
Zignorowałem to. Pomogłem Artmatemu położyć się do łóżka. Nie był ranny, ale był zdruzgotany.
Jeśli mój świat załamał się już wcześniej, to jego pękł właśnie na milion kawałeczków.
Obiecuję. Poskładam cię Artmate...
Miną dzień. Zapadła noc. Arti cały czas leżał w łóżku i co jakiś czas mamrotał coś o mamie i tacie.
Ja natomiast spakowałem nam najpotrzebniejsze przedmioty. Kilka tabliczek czekolady, które dostaliśmy tydzień temu od opiekunki w przedszkolu i dwa kartoniki soczku pomarańczowego, których nie wypiliśmy podczas podwieczorku.
Ile się może zmienić, przez głupie obrazki i interpretacje psychologa?!
Spakowałem także trzy ciepłe i znacznie za duże na nas bluzy, które dostaliśmy po kuzynie. Więcej nie miałem w pokoju. Nie chciałem z niego wychodzić, bo obawiałem się spotkania z rodzi... tymi ludźmi.
Wybiła dziewiętnasta, a Artmate obudził się w końcu. Natychmiast przytuliłem się do niego.
- Arti...
- Powiedzieli, że już nas nie kochają. Że już nikt nas nie pokocha...
- Nawet nie słuchaj ich...
- Że jesteśmy karaluchami, które trzeba wytępić...
- Nie mów tak! - krzyknąłem mu do ucha. Przez chwilę słyszałem tylko jego płytki oddech. Potem odsuną się i spojrzał mi w oczy. Zawsze kiedy patrzyliśmy tak na wprost siebie, miałem wrażenie, że patrzę w lustro. Byliśmy identyczni. Ale każdy inaczej patrzył na ten dziwny świat.
- Pamiętasz jak tata powiedział nam, że miał za przyjaciela dobrego psychopate? - zapytał. Pokiwałem z wolna głową, nie wiedząc do czego zmierza.
- I jak skończył ten dobry psychopata?
- Pewnie zginął w dniu ustawy 7 - stwierdziłem. Artmate pokiwał głową.
- Nie chcę zginąć. Nie w taki sposób. Jeśli tak ma to wyglądać... to chcę być złym psychopatą - wyznał. Również skinąłem głową, a na mojej poranionej twarzyczce pojawił się uśmiech, rozjaśniający ciemność w pokoju.
- Zabijemy ich.
- Szybko.
- Cicho.
- I dobrze. Zakończymy to piekło.
Ukradkiem weszliśmy do kuchni. Jedli akurat kolację. Zaburczało mi w brzuchu, na sam zapach, ale uspokoiłem swój żołądek. Zaraz będzie lepiej.
Zakradłem się pierwszy. Nie zauważyli mnie nawet kiedy z blatu kuchennego zabrałem duży nóż. Musiałem go złapać oburącz, bo był strasznie ciężki. Artmate kiedy zobaczył, że udało mi się przemknąć niepostrzeżenie, okrążył jadalnię z drugiej strony. On chwycił szpikulec do mięsa. Zakradliśmy się do stołu.
Ja od strony matki - "Wybaczcie" - tyle miała do powiedzenia kochającą mama do swojego dziecka. Uniosłem nóż. Zawahałem się.
Zrób to! Zrób to! Zrób to!
Mijały kolejne sekundy, a nóż drżał w moich tycich rączkach. Panie boźu... mamy po sześć lat. Dlaczego musimy to robić?!
Zrób to! Zrób to! Zrób to Zector!
Nie spodziewałem się, że matka wstanie po dokładkę, tak gwałtownie. Nadziała się na nóż, który wszedł jej w taki wystający punkt z tyłu szyi.
Trysnęła krew, a jedyne co usłyszałem z jej ust to chrząkanie krwią. Potem upadła, a ojciec zobaczył mnie, całego splamionego krwią żony i uzbrojonego w nóż.
Byłem przerażony. Właśnie zabiłem własną matkę.
Ojciec poczerwieniał na twarzy. Przewrócił stół na bok i rzucił się na mnie. Nóż wypadł mi z rączek. Upadliśmy obok zwłok matki, nadal ociekających szkarłatną krwią.
Uderzył mnie w twarz, a ja poczułem jakby na mojej twarzy wybuchł wulkan bólu.
Potem poczułem jak krew ojca tryska mi prosto w twarz. Ciało mężczyzny nie stawiało oporów więc odepchnąłem je na bok. Przetarłem twarz rękawem bluzy i spojrzałem co się wydarzyło.
Przez głowę ojca przechodził szpikulec od mięsa. Spojrzałem na Artmatego, który stał nad zwłokami rodziców. Do oczu napłynęły mu łzy.
Zaczął się wydzierać. Krzyczał słowa bez ładu i składu. Zasłonił sobie oczy, ale dłonie całe we krwi splamiły mu kasztanowe włosy i twarzyczkę niewinnego dziecka.
Podnosiłem się z podłogi i mocno przytuliłem brata.
- To nie nasza wina. To wina tego uśmiechniętego wisielca... - Po tych słowach zamilkł i bezwładnie opadł na mnie. Zasnął.
Wziąłem go na barana i ciągnąc za sobą torbę z przygotowanymi rzeczami, opuściliśmy dom.
Stojąc przed domkiem jedno rodzinnym na wzgórzu, z garażem i uroczym ogródkiem znów do oczy napłynęły mi łzy.
Mój dom. A w środku moi rodzice.
Już nie Zector. Nic już nie jest twoje.
Wyciągnąłem z bagażnika czarnego samochodu mamy kanister z benzyną. Oblałem nią drewniane części domu. Potem wyjąłem z kieszeni bluzy zapalniczkę. Podpaliłem krwisto czerwoną różę z krzaka przed domem. Rzuciłem ją na drewno oblane benzyną. Potem ruszyłem z Artmate na plecach i workiem w ręku.
Ku nowemu życiu.
Otarłam kącik oka. Nie sądziłam, że zdołałam stworzyć postać o tak ponurej przeszłości. Chciałam wytrzymać bez łez - siłą rzeczy to ja stworzyłam ten chory świat. Jednak nie wytrzymałam.
Przeskoczyłam stoliczek na kawę i rzuciłem się w Zektora. Wtuliłam się w jego bluzę i zaczęłam płakać.
- Emm... Capricorn?
- PRZEPRASZAM! - wrzasnęłam. - TO WSZYSTKO PRZEZE MNIE! DLACZEGO MAM TAKĄ CHORĄ WYOBRAŹNIĘ?!
- Ejj... dziewczyno... weź się trochę uspokój... - zaproponował ponurak. Zesztywniał i robił coś na kształt klepania po plecach. Ochłonęłam kapeczkę, aż w końcu osunęłam się od niego i wróciłam na swoje poprzednie miejsce.
- Ekhm - chrząknęłam. - Tego nie było, okej?
- Okej - odparł. Znów zapadła cisza.
Nagle do pokoju wszedł Tyr.
Spojrzał na mnie. Spojrzał na Zectora.
Zaczął się krok, po kroku wycofywać.
- Wracaj!
- Spadaj!
- Tyr! Mam pytania do ciebie! - warknęłam. Jednooki stanął i podrapał się po głowie.
- A ja mam ci na nie odpowiedzieć ponieważ... A nie, chwila, ja nic nie muszę! - stwierdził. Zmrużyłam oczy jak kot podczas polowania.
Zector w tym czasie uciekł w stronę drzwi i czmychnął z pokoju nr 2.
Szczerze mówiąc nie mam mu tego za złe.
Za to awansem mam teraz Tyra na fotelu przesłuchań.
- No dobra. Powiedzmy, że mam ochotę z tobą gadać - westchnął. - Co chcesz wiedzieć?
- Niewiele - zapewniłam. - Z grubsza to chciałam się dowiedzieć jak ci się żyło przez te kilka set lat - wyjaśniłam. Tyr jęknął.
- A nie wiesz tego z jakiego powodu?
- Człowieku, miałam ci wymyślić sześćset lat życiorysu?! - zapytałam. - Mam też swoje życie! Sam się ukształtowałeś! Nie moja wina, że chcę, by bohaterowie żyli własnym życiem (powiedziała autorka). Ja was tylko nakierowuje na odpowiednie tory życia.
- Głębokie to było - stwierdził. Spojrzałam na niego sceptycznie.
- Taa, głębokie jak kałuża. Mów co się stało jak ożyłeś nagle! - warknęłam. - Mam już 3060 słów i naprawdę nie wiem ile moi czytelnicy zdołają przeczytać - zauważyłam. Tyr przewrócił... okiem.
- To komuś się w ogóle chce czytać twoje wypociny? - zdziwił się. Zmarszczyłam brwi.
- Kiedy cię tworzyłam wydawałeś się uroczym, lekko zmęczonym życiem, niezdarą... mam dość twoich humorów!
- Dobrze, dobrze... - powiedział spokojnie. - Opowiem ci jak wyglądało moje powstanie z grobu i jak wszedłem w posiadanie przepisu na serum...
- Poczekaj tylko wcisnę kursywę, bo potem znowu będzie mi się zmieniało jak u Zectora... - mruknęłam bardziej do siebie, niż do Tyra. On to uszanował i postanowił nie wnikać.
Zapadam się. Ciemność wydaje się taka ciepła.
O Panie Wszechmogący... dlaczego ja, taki młody i nieporadny zostałem skazany na śmierć?
Nagle poczułem jak jakąś niewidzialna siła wyciąga mnie z ciemności. Próbowałem się wyrwać tej sile. Ciemność była taka ciepła...
Nie. Brutalnie zostałem popchnięty w, drażniące moje oczy, światło.
Podniosłem się gwałtownie. Przyprawiłem tym samym o zawał kobietę stojącą obok mnie. Niewiasta zemdlała.
Rozejrzałem się, ale w około ni żywego ducha. Oprócz nieprzytomnej kobiety, rzecz oczywista.
(- Emm... Mów normalnie. Nie wiem, czy twój akcent nie oszołomi mojej autokorekty - poprosiłam. Tyr prychnął, ale przytaknął.)
Wstałem z lady na której leżałem. Miałem na sobie ubranie, w którym tu przybyłem, ale gdzieś zabrano mi buty.
Chwila.
Gdzie ja tak w ogóle jestem?
Pamiętam, że leżałem na stole w laboratorium pewnego alchemika. Podawał mi jakąś gęstą i piekącą mnie w przełyku ciecz.
A teraz jestem tutaj... czy to nie jest nasza miejscowa kostnicy?!
Rozpiąłem kaftan i spojrzałem na swoją nagą klatkę piersiową i wychudzony brzuch, gdzie idealnie widoczne były moje żebra. Nic. Żadnych śladów po śmiertelnej chorobie. Wyglądałem jakby czarna śmierć w ogóle mnie nie dotknęła.
Założyłem z powrotem kaftan i zaskoczyłem z lady. Zacząłem szukać swoich butów, ale znalazłem tylko zdecydowanie za duże trzewiki, należące prawdopodobnie do leżącej kobiety. Stwierdziłem, że później oddam jej pieniądze za obuwie, a na razie wybiegłem z tego zimnego miejsca.
Wpadłem na ulicę. Poczułem zapach Paryża i poczułem się o niebo lepiej.
Zacząłem dumnie kroczyć znanymi mi ulicami, patrząc ma wszystko z góry.
Ludzie pokazywali mnie palcami. Wszyscy patrzyli na mnie, a ja zacząłem żałować, że nie poszukałem dokładniej moich skórzanych trzewików. Musiałem wyglądać śmiesznie w tych butach zupełnie nie pasujących do mojego stanu.
Gdy opuściłem miasto, skierowałem się do jednej z wielkich i bogatych willi. Trzecia od końca - największa i budząca największy respekt - należała do mojego rodu. Wszedłem tam, bez żadnego problemu.
Rodzina stała w salonie. Rozmawiali z jakimś mężczyzną w podeszłym wieku. Matka ubrana na czarno, chlipała cichutko w haftowaną chusteczkę, a ojciec jak zawsze miał poważny wyraz twarzy i z uwagą słuchał słów starszego pana.
- ... Tak mi przykro. Państwa jedyne dziecko nie było na tyle silne, by przeżyć. Moje serum znów nie zadziałało... obawiam się, że nie ma lęku na tą plagą Wszechmogącego... - powiedział drżącym głosem. Wyciągnął kawałek pergaminu z kieszeni marynarki i chciał rzucić w ogień kominka.
Szybko podbiegłem i złapałem przepis na serum w ostatniej chwili.
- TYR?!
- Panicz Morel?! Widziałem jak umierasz na moim stole to niemożliwe...
- Słucham?! - ciężki głos ojca nie dało się pomylić z czymkolwiek innym. Alchemik skulił się pokazując swój idealnie okrągły garb.
- Ja... ja...
- Pozwolił Pan naszemu synowi umrzeć?! I jeszcze śmie Pan twierdzić, że nie udało się uratować Tyra!
- T... to nie tak...
- Uciekaj, bo jeśli nie, to osobiście będę twoim katem na egzekucji - zapewnił. Alchemik zniknął z naszego dworu szybciej niż powiew wiatru.
Spojrzałem na ojca pytająco.
- Dajesz mu uciec?
- Nie. Najemnicy już za nim pędzą. Gdy opuści granice Paryża, zginie w niewyjaśnionych okolicznościach - pokiwałem głową i pozwoliłem sobie na uśmiech.
Potem matka zaczęła mnie przytulać.
- Mój syn zmartwychwstał! Piękna Panno, toż to cud!
- Ale lud nie może się o tym dowiedzieć - powiedział zimno ojciec, energicznie pocierając swoją bródkę. Zmarszczyłem brwi.
- Rozumiem, że prosty lud nie zasługuje na takie wyróżnienie, ale... mogę dzięki temu serum, uczynić was odpornym na czarną śmierć!
- Synku... - matka skierowała moje oczy na swoje. Miałem po niej te złote włosy, opadające na jej wysokie i gładkie czoło.
- My nie chcemy przeżyć... - powiedziała. Zamarłem.
- Słucham?
- Ty powinieneś żyć dalej, ale my musimy kiedyś umrzeć. Powinieneś cieszyć się życiem - powiedziała matka idąc w zaparte. Spojrzałem na ojca.
- Ale... Ojcze, a może...
- Powiem ci tylko jedno synu - zaczął najłagodniejszym tomem, jaki kiedykolwiek słyszałem z jego ust. - Nawet jeśli na łożu śmierci będziemy błagać, abyś podał nam to serum, ty masz zasłonić uszy i odwrócić wzrok.
- Ale...
- A kiedy w spazmach bólu będę krzyczał, że nie jesteś moim synem, albo, że cię wydziedziczam, to zatkaj mi usta. Żyjesz, a to oznacza, że jesteś ważny. Że kiedyś dokonasz czegoś wielkiego. Nie pozwalamy ci zginą.
- Dobrze ojcze, dobrze matko - odpowiedziałem wyuczoną formułę. Potem poszedłem do mojego pokoju. Nic nie mogłem więcej zrobić.
Musiałem żyć.
- I kiedy miałem osiemnaście lat, odkryłem, że się nie starzeje - zakończył. Teraz nie chciało mi się płakać. Ale przypomniałam sobie dlaczego tworząc tą miałam do niego taki szacunek.
- I musiałeś patrzeć na ich pogrzeb i...
- Tak.
- Wiesz... cofam wszystkie złe słowa, które o tobie powiedziałam - stwierdziłam. Tyr uśmiechnął się.
- A ja cofam, to że mam cię gdzieś. Jestem pewien, że twoje opowiadanie jest świetne - wyznał. Uśmiechnęliśmy się do siebie, jednak po chwili na, poranionej przez czas, twarzy Tyra pojawiły się wątpliwości.
- Capricorn, skoro jesteś autorką to wiesz dlaczego Earth zrobił...
- O nie! - przerwałam mu machając rękoma. - Nie ma możliwości, abym coś powiedziała. Chodzi o to, że chcę trochę po wkurzać czytelników. Jeśli powiem od razu co takiego szykuje, nie będzie już po co czytać moich wymysłów. A puki co staram się utrzymywać nieprzewidywalną fabułę - wyjaśniłam. Tyr pokiwał głową, udając, że wszystko zrozumiał bez problemu.
- Czyli robisz wszystko pod czytelników?
- Niee - zaprzeczyłam natychmiast. - Sama jestem ciekawa jak potoczą się wasze dalsze losy. Nawet nie wiem, co chcę osiągnąć wprowadzając poszczególne postaci. Czasami robię wszystko bez przemyślenia, a potem jak to sobie układam w mojej biednej, zapracowanej główce to stwierdzam, że jestem genialna! - powiedziałam. Taa... już widzę te komentarze "Jaka skromna".
- Zaczynasz gubić się w zeznaniach - zauważył jednooki. - Skoro robisz to dla siebie, to dlaczego zależy ci na czytelnikach i komentarzach?
- I gwiazdkach! (☆) - dorzuciłam.
- ... Czytelnikach, komentarzach i gwiazdkach? - poprawił się długowieczny. Westchnęłam.
- Wiesz, każdemu autorowi robi się ciepło na sercu kiedy czyta opinię czytelników gdzie jest napisane na przykład "dodając częściej rozdziały, ratujesz życie małym pingwinkom", albo, że moje opowiadanie kogoś wciągnęło, albo "jest jednym z niewielu opowiadań na których mi naprawdę zależy". Takie komentarze dają mi kopa w tyłek i tak gigantyczną motywację... no sam widzisz! Nadal tworzę tą historię! - powiedziałam, a potem zarumieniłam się lekko. - Lubię te wszystkie komentarze skopiować do notatek w telefonie i czytać je jak jest mi smutno, albo kiedy nie wiem co napisać - wyznałam półgłosem. Tyr spojrzał na mnie z dumą wymieszaną z radością.
- To miłe, że to jest dla ciebie ważne, a jednocześnie spełniasz wszystko według własnego pomysłu - stwierdził. Uśmiechnęłam się ratując się z tych słów. Potem Tyr spojrzał na zegarek.
- Dobra, miło mi było, ale...
- Wiem, przecież - zauważyłam. - Idź, bo znowu się spóźnisz - pośpieszyłam go. Tyr pokiwał głową i wyszedł z pokoju.
Postanowiłam wstać z fotel (wygodnego, aż miło) i ruszyć do ostatniej osoby z którą chciałam porozmawiać.
Zapukałam do pokoju chłopaka. Gdy usłyszałam "wejść", nacisnęłam klamkę i popchnęłam drzwi.
Hell leżał na łóżku i czytał gazetę. Nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem, gdy stanęłam w drzwiach. Westchnęłam.
Zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam na łóżku obok chłopaka. Ten wyraźnie niezadowolony moją obecnością spojrzał na mnie z niechęcią.
- Czego?
- Niczego - odwarknęłam. - Hell chciałam powiedzieć, że się będę zbierać.
- To świetnie - zauważył.
- Postaram się zrobić tak, abyście mnie nie pamiętali, jakby tego dnia w ogóle nie było. Ale skoro nic nie będziesz pamiętać to chciałam cię przeprosić. - chłopak spojrzał na mnie ze szczerym niezrozumieniem.
- Za co?
- Z przyszłość jaką ci szykuje - odpowiedziałam tajemniczo. - Moja przyjaciółka której opowiedziałam moje plany stwierdziła, że skoro chcę cię tak nękać, to znaczy, że muszę cię strasznie nienawidzić i... chciałam byś wiedział, że stworzyłam cię na własne podobieństwo. Jesteś jedną z moich najbardziej udanych postaci- powiedziałam. Hell zmarszczył brwi.
- J... ja nie wiem co powiedzieć... - wyznał. Poczochrałam go po włosach i zeskoczyłam z łóżka o jakieś pół kilo zmartwień lżejsza.
- Nie musisz odpowiadać. I tak mnie zapomnisz.
- Ale dlaczego? - zapytał odrzucając gazetę w bok i również wstając z łóżka.
- Jeszcze się pytasz! Nie mam zamiaru być częścią tego opowiadania. Ja was tylko stworzyłam. Wpadłam tu tylko na specjał- wytłumaczyłam jak małemu dziecku.
Dotknęłam klamki i odwróciłam się, aby jeszcze raz spojrzeć na mojego głównego bohatera.
- Żegnaj Hell.
- Żegnaj Capricorn - odpowiedział salutując niedbale. Również zasalutowałam i wyszłam z jego pokoju. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i zaczęłam pisać...
Przeszłam przez korytarz i stanęłam przed drzwiami, którymi tu weszłam.
Tyle się wydarzyło...
Ale NIKT nie może tego pamiętać.
MNIE TU NIGDY NIE BYŁO.
Nie wiem, czy to wystarczy. Ale mogę być dobrej myśli. Nacisnęłam klamkę i tym razem ustąpiła bez problemu.
Przetarłam oczy. Ciężka noc, nie ma co... nie pamiętam nawet, o której położyłam się do łóżka. Musiałam się ostro pouczyć do geografii i fizyki, a naprawdę nie miałam na to ochoty. Porysowałam trochę, a potem trochę popisałam, ale kiedy mama wydarła się na mnie, że powinnam się uczyć, to zaczęłam kuć.
Ech...
Ręką wymacałam komórkę leżącą na szafce obok łóżka. Z przymrożonymi oczami spojrzałam na ekran telefony.
09:37
- Cholera! - wrzasnąłem zrywając się z miękkiego łóżka. Na nogi naciągnęłam wełniane skarpetki, a na kark narzuciłam mój kraciasty szalik. Znowu spóźnię się do szkoły. To już... za nic nie przypomnę sobie, który raz, ale chyba setny...
Chwila... nieeee...
Mama przecież wczoraj powiedziała, że mam gorączkę i nie muszę iść do szkoły. Jak dla mnie bomba!
Wskoczyłam przed komputer i odpaliłam starego, dobrego komputra. Najwspanialszy na świecie bo mój...
Chciałam zacząć pisać na Wattpada, bo obiecałam sobie, że napiszę specjał z okazji 1.000 wyświetleń.
Ale specjał był już napisany.
Zaczęło mi się mieszać w głowie. Takie skakanie między rzeczywistością, a moją osobistą rzeczywistością jest chyba nie zdrowe. Nie polecam - bóle głowy nie do zniesienia.
Więc skoro mam specjał, to zaczęłam pisać notkę do czytelników:
# Ha ha ha! Boźu święty! Jak ja coś wymyślę to... ech... jestem z siebie dumna w każdym bądź razie. Mam nadzieję, że takiego specjału się nie spodziewaliście.
A! No i mamy rekord, tak jak obiecywałam:
4734 słowa. Jak ktoś doczytał do końca, to pozdrawiam!
Zastanowiłam się, co mogę jeszcze napisać, a w końcu palce same zaczęły mi skakać po klawiaturze.
# Dziękuję za te 81 gwiazdek (☆) i 164 komentarze. Jesteście wspaniali. Mam nadzieję, że ten specjał spodobał się wam tak bardzo jak mi.
Czekam na różne opinie.
Uwielbiam się z wami śmiać.
Uwielbiam czytać co powinnam dopracować.
Uwielbiam czytać o tym jak to powinno być. (I tak tak nie będzie, ale wasze spekulacje są bezcenne.)
Uwielbiam was za ten 1.000 odsłon. Teraz już będzie tylko lepiej.
Słowo.
#Capricorn
Osz kurczę... nie wierzę, że to skończyłam!
Momentami miałam ochotę rzucić to wszystko w diabły...
4840
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro