Rozdział XXXVIII
Myśleliście kiedyś, że gorzej być nie może? A może w ogóle kiedyś myśleliście?
Mniejsza z waszym rozruchem umysłowym. Chodzi mi o ten moment kiedy czujesz, że jesteś już na tak dołującym poziomie, że niżej już nic nie ma?
Przepowiem wam, że na dole coś jeszcze jest.
Nazywa się Piekło. I spotkacie tam mnie. Uścisnę wam dłoń i pokażę wyjście, bo Piekło może mieć tylko jednego mieszkańca. I jestem nim ja. Największy popapraniec życia. Pozdrawiam...
- Nie znamy w końcu rozwiązania zakładu... - stwierdził w pewnym momencie Artmate przerywając ciszę i idealny spokój. Westchnąłem ciężko.
- A nie możemy anulować tego idiotyzmu?
- Nie - orzekli wszyscy z dawno nie widzianą zgodnością. Mia zerknęła w lusterko by widzieć twarz Artmatego.
- Jaki zakład? - zapytała z nutą matczynej ciekawości. Strzeliłem typowego facepalma.
- Nieważne...
- Chodzi o seksualność Hella. W Szkole istnieją trzy nurty, jeden utrzymuje, że Hell jest bi, inny, że homo, a... w sumie tylko Zara twierdzi, że jest hetero...
- W sumie... ja też tak uważam... - powiedziała cicho Sky. Obróciłem się na tyle na ile było to możliwe.
- Dzięki Sky!
- ... Ale dlaczego to takie ważne? - dokończyła. Artmate zaśmiał się obejmując Sky ramieniem. Nie widziałem twarzy dziewczyny, ale mogę zgadywać, że malowało się na niej przerażenie.
- Ponieważ wszyscy wierzą, że Hell jest zakochany w Deanie - wyjaśnił.
- EJ! Tej części nie słyszałem! - krzyknąłem i spojrzałem z wściekłością na Deana. Ten tylko uniósł ręce nad głowę.
- Od początku nie maczałem palców w tym zakładzie - zarzekał. - To bliźniaki!
- Potwierdzam - powiedział chłodno Zector.
- Z jakiej racji w ogóle mieszacie się w moje życie?!
- Nie nasza wina, że jest wyjątkowo ciekawe! Po za tym, my nic złego nie robimy. To tylko zakład, który podsumowuje przemyślenia całej Szkoły.
- Ja tam uważam, że jesteś bi - powiedział zimno Zector patrząc w okno. - Pamiętam jak przystawiałeś się do Zary...
- To że ty tak robiłeś nie oznacza, że każdy tak robił! - warknęła Zara z drugiego końca samochodu.
- Ja się do ciebie nie przystawiałem, tylko wydobywałem informacje!
- I nie użyłeś całej swojej wiedzy mordercy tylko musiałeś zagrać na moich uczuciach?
- Zara może się już uspokoić? Musiałem zwrócić na siebie twoją uwagę!
- Całując mnie?! Dając mi złudzenie bezpieczeństwa?!
- To był tylko pocałunek wariatko, przecież nie kazałem ci niczego czuć!
- Idioto przecież to nie ode mnie zależy!
- Gdybyś nic do mnie nie czuła to byś tak nie zareagowała!
- Czyli teraz jestem w tobie zakochana?!
- Kurna stare małżeństwo ciszej tam! - ryknęła w końcu Mia. - Nie da się prowadzić przy waszych jazgotach i problemach sercowych!
- Powiedziała ta bez serca... - fuknąłem pod nosem. Matka prychnęła.
- Mów co chcesz, ale serce mam - zauważyła. - Każdy ma, ale okazuje to na swój sposób...
- Czyli twoim sposobem jest jego nie okazywanie? - warknąłem, ale Mia tylko się uśmiechnęła, susząc wszystkie zęby.
- Oj to, że tego nie okazuje to przesada. Przecież jeszcze im nie powiedziałam, że jesteś...
- MILCZ! - krzyknąłem zagłuszając jej słowa. Dean zatkał mi usta przycisnął mnie do siebie, tak, że nawet moje wyrywanie nie dało rady silnym ramionom chłopaka.
- Mogłabyś powtórzyć...? - zapytał uprzejmie kierowcy, a Mia tylko wybuchnęła śmiechem.
- Czyli teraz nie jestem suką? O nie, nie, nie... Powiem wtedy kiedy uznam to za stosowne, a obecnie jest to najgorszy moment na jakieś gejowskie wyznania - przewróciła oczami. - I puść mojego syna, bo go udusisz! - poprosiła zmieniając bieg i przyśpieszając.
Dean wypuścił mnie i usiadł niczym obrażona nastolatka.
Nastąpiła cisza, w trakcie której chyba wszyscy postanowili przez chwilę odsapnąć od kłótni. Oczywiście ja to ja i nie mogłem wytrzymać gdy nagle podsumowanie tych krzyków uderzyło mnie jak grom z jasnego nieba.
- Dlaczego pocałowałeś akurat Zarę skoro równie dobrze mogłeś się wszystkiego dowiedzieć ode mnie, albo od Mii? - uderzyło mnie to. - Matka powiedziała mi co zrobili mi w trakcie eksperymentu, więc w trakcie zabijania Caspera mogłeś mnie wziąć na bok, a nie Zarę...
- Możemy skończyć ten temat?!
- Brat... - to Artmate spojrzał na brata podejrzliwie. I chyba w tym momencie Zector wybuchnął.
- KONIEC JASNE?! NIC TAM SIĘ NIE STAŁO! - ryknął z niespotykaną mocą, aż samochód zadrżał na równej drodze. Chyba nawet Mia drgnęła bo wrzask byłby w stanie uciszyć nie jedno zgromadzenie ludowe.
- Dobra dobra, tylko tak się zastanawiałem...
- To się nie zastanawiaj - uciął mi ponurak i utkwił wzrok w oknie.
- Dlaczego to tak długo trwa? - zapytałem po kilku godzinach jazdy, kiedy zaczynał zbliżać się wieczór. Słońce zbliżyło się do horyzontu, a chmury przybrały piękną, krwistoczerwoną barwę. Na wschodzie było już widać pierwsze słabe gwiazdy na ciemnobłękitnym niebie.
- Musiałam wydłużyć naszą trasę do maksimum, aby zmylić trop. Nie wiemy gdzie jest Earth więc trzeba utrzymywać, że depcze nam po piętach - wyjaśniła. Wychyliłem się by spojrzeć na matkę. Miała na oczach okulary przeciwsłoneczne, ale z profilu widziałem jej lekko podkrążone oczy. Stres, nerwy, ciągłe skupienie na drodze...
Spojrzałem na Deana, który właśnie wybudzał się z z drzemki i znacząco wskazałem ruchem oczu na Mie. Pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Może cię zmienić? - zaproponował. Matka chwilę milczała niezmiennie patrząc na pustą drogę. W pewnym momencie przestraszyłem się, że praktykuje sen z otwartymi oczami, na dodatek prowadząc, ale w końcu westchnęła ciężko.
- Zgoda, przy następnym parkingu przy drodze stajemy i się zamieniamy... Ale droga będzie trwała całą noc - ostrzegła. Dean wzruszył ramionami.
- Spałem trochę. Dam radę - zapewnił ją. Kobieta sennie skinęła głową i znów zmieniła biegi.
Dean przysunął się do mnie, lekko opierając się na moim ramieniu, by jeszcze chwilę pospać. Wyciągną jednak coś z kieszeni - małe, telefonu-podobne urządzenie z klawiaturą i ekranem, mieszczące się w pięści. Zaczął bezgłośnie pisać na klawiaturce urządzenia, a gdy skończył, podał mi.
Martwisz się o nią?
Zacisnąłem usta w wąską linię. Oszukiwała mnie całe życie. Poddała mnie eksperymentom, by zapewnić sobie życie, małżeństwo i w miarę spokojne życie.
Z drugiej strony wiele wyjaśnia jej natura psychopaty. Bała się. Kto wie, może sądziła, że eksperyment będzie mnie chronił? Teraz nam pomaga. Rzuciła wszystko, byśmy mogli wrócić do Szkoły - obecnie jedynego bezpiecznego miejsca na świcie, miejsca zdolnego wytrzymać obławę Eartha.
Usunąłem wiadomość od Deana i sam zacząłem stukać w klawisze.
Chyba tak.
Brzmiała odpowiedź kiedy oddałem urządzenie do właściciela. Dean spojrzał na mnie tymi zielonymi oczami i chyba przez ułamek sekundy zobaczyłem w nich... podziw? Podziwiła mnie, bo potrafiłem zaufać Mii?
Zaraz to jednak zniknęło i chłopak schował urządzenie do kieszeni. Dean wrócił do wyprostowanej pozycji i splatając ręce na piersi i stawiając kołnierz skórzanej kurtki zamknął oczy.
Ja natomiast wróciłem do patrzenia przez okno.
[Perspektywa Artmate Rickardsona]
Po krótkim postoju i zmianie kierowcy zapadła noc. Dean założył na uszy słuchawki Zary by w spokoju prowadzić i nie zasnąć, a Mia z Hellem poszli spać. Zector po mojej lewej też cicho chrapał w spokoju. Miałem wrażenie, że tylko ja czuwam na warcie, gdy coś obok mnie się poruszyło i bynajmniej nie był to Zector.
- Sky? Nie śpisz? - zdziwiłem się, szepczą w jej stronę. Dziewczyna napięła się jak struna, która ma zaraz pęknąć.
- N-nie... Jakoś nie mogę... zmrużyć oka... - wyjaśniła jąkając się. Bała się mnie, a to takie straszne, dziwne uczucie. To tak jakby na wasz widok zaczęło płakać dziecko. Zaczynasz się zastanawiać co je tak przestraszyło i zdajesz sobie powoli sprawę, że to ty.
- Ej, bo jak coś się stanie to niewyspanie jest chyba najgorszym co może się stać - zauważyłem rozbawiony.
- Jak to "coś się stanie"?
- No nie wiem, jakaś walka po drodze, może złapie nas Earth i będziemy musieli się bronić... - zauważyłem, że oczy Sky zaczęły się szklić za okularami. Był to dość dziwny widok tym bardziej, że w tej dziewczynie cały czas widziałem Alice - androida ze sztucznymi uczuciami.
- Ale... ja tego nie chce - wyszeptała. No tak geniuszu! Opowiadasz o walce zwykłej dziewczynie wychowanej w pacyfizmie. Idealnie.
- No co ty, nie będziesz przecież walczyć - zapewniłem ją. Przypomniała mi, jak przestraszony był Hell na początku. Ile się zmieniło od tego czasu...?
- Wiesz co? Jak będą nas atakować to będę cię bronić - oświadczyłem. - Nie będziesz walczyć, nikt cię nawet nie dotknie. Zobaczysz, ochronie cię - obiecałem.
Głupi... Czy tego samego nie obiecywałem Hellowi? Czy to nie wtedy kiedy Hell musiał walczyć z Gumi?! Czy to nie wtedy kiedy powinienem najbardziej go chronić?
- Zrobisz to...?
- Jasne, że tak... Każdy będzie cię chronił. Gdybyś widziała, jak Hell walczy... Nawet ci włos z głowy nie spadnie - zauważyłem z uśmiechem. Sky spojrzała na mnie z nadzieją i pokiwała z wolna głową. Nadal mi nie ufała.
- Dlaczego się mnie boisz? Przecież nic ci nie zrobiłem - spytałem wprost. Dziewczyna odwróciła głowę.
- Nie tylko ciebie... Boję się was... Jesteście mordercami. Zabijacie. Nawet bez zastanowienia... - wyszperała. Zacisnąłem dłonie w pięści. To prawda. Bolesna, chora, ale najprawdziwsza prawda. Nie mogłem dać po sobie tego poznać...
- Ale Hella się nie boisz. On jest wśród nas od niedawna, czasami zachowuje się jak normalny - stwierdziłem. Sky spojrzała na miejsce gdzie siedział chłopak z Piekła. Opierał głowę o szybę więc widać było kilka jego granatowych włosów.
- Tak... w sumie jest naprawdę... fajny... - stwierdziła patrząc na niego z czymś czego nie rozumiałem. Wzruszyłem tylko ramionami.
- Więc jemu zaufaj - zaproponowałem. - A Hell ufa nam wszystkim. No... może z wyjątkiem swojej matki, ale tego nie jestem pewien. Wiesz o co mi chodzi. Spróbuj się bać odrobinę mniej. Zobacz w nas ludzi, którym ufa Hell, a nie tylko potwory, okej?
- Okej... - zgodziła się trochę pewniej blondynka. Powieki jej zaczęły opadać, a z jej ust wydobyło się ciche ziewnięcie.
- Nie idziesz spać? - zapytała mnie nagle. Ja się tylko uśmiechnąłem smutno.
- Nie, poczekam, aż Zector się obudzi. Wiesz, kiedy śpię, mam straszne koszmary - wyjaśniłem. Sky spojrzała na mnie ze smutkiem i pokiwała głową. Położyła się na ramieniu Zary i tak jak ona, odpłynęła do krainy Morfeusza.
Zerknąłem na śpiącego Zectora i nakryłem jego rękę swoją dłonią.
- To wszystko wina tego uśmiechniętego wisielca, prawda braciszku...?
[Perspektywa Hella Aliquid]
Obudziłem się nad ranem. To znaczy otwarłem oczy, bo byłem zbyt przerażony widokiem jaki mi się roztaczał przed oczami by jakkolwiek się poruszyć.
Staliśmy na jakiejś polanie, chyba jednym z parkingów przy autostradzie. Z maski samochodu unosił się czarny dym, a dookoła śmierdziało spalonym plastikiem i...
Grillem?
Kiedy szok minął zdałem sobie sprawę, że samochód jest pusty. Poduszka powietrzna przy kierownicy była otwarta, a na białym materiale... była krew.
Wstałem i uświadomiłem sobie, że na mojej twarzy też jest krew. Wszystkie drzwi były otwarte, a te z tyłu nawet wyrwane. Wszystkie - oprócz moich...
Musiałem chwilę po siłować się z moimi drzwiami by w końcu wydostać się z tamtej puszki.
Widok, który zastałem był zbyt przerażający by go nazwać.
Pod moimi nogami leżała martwa Zara. Miała rozciętą szyję i wpatrywała się we mnie tymi pustymi, zamglonymi oczami. Była sina. Usta miała rozwarte, aż widziałem jej gardło. Język wystawiony. A na języku wypalona litera T. To to musiało tak śmierdzieć grillem.
Spróbowałem zrobić krok dalej, ale ujrzałem kolejnego trupa. A dokładniej tylko głowę. Dwa złociste warkoczyki, i okulary obryzgane krwią. Sky. To było potworne. Jej ciało leżało krok dalej i płonęło, zmieniając kończyny w węgiel. Jej usta też były otwarte. Na jej języku była kolejna litera. W.
Próbowałem uciec, ale powietrze dookoła stało się nieznośnie ciężkie.
Co tu się stało?! Kto mógł to zrobić?!
Nie mogłem oddychać, powoli się dusiłem.
Zobaczyłem drzewo. Lekko powyginane i uschnięte. Z jednej gałęzi coś zwisało. Ktoś. Miał worek na głowie i był do mnie odwrócony plecami. Ostrożnie okręciłem wisielca i powstrzymałem krzyk. Na worku był namalowany czarną mazią uśmiech, a na torsie chłopaka wypalona wielka litera O. Poznałem po wyciągniętej bluzie z wielkim O.K., że to nie kto inny jak Artmate wisiał na stryczku. Zacząłem się cofać, ale nogami uderzyłem w coś.
Gdy się odwróciłem zobaczyłem postać, oplecioną łańcuchami. Nie...
Te łańcuchy nie oplatywały postaci. One przebijały jej ciało na wylot. To był Zector. Skulony w niewyjaśnionej pozycji, przebity przez setki łańcuchów. W zębach miał kartkę z literką. J.
Zacząłem uciekać. Biegłem, choć wyglądało to jak w zwolnionym tempie. Boże co tu się stało?! To Earth?! Przecież... nawet on nie był tak makabryczny. Brutalny. To było niemożliwe.
Potknąłem się o coś i przewróciłem na brzuch. Równie szybko wstałem i obejrzałem się za plecy przez co upadłem.
To była Alice. Na pewno. To od niej śmierdziało spalonym tworzywem. Wszystkie jej części, sprężyny, kable, były powyrywane. Jej twarz był całkowicie stopiona i było wyraźnie widać jej metalowy szkielet. Na brzuchu ktoś wyrył w sztucznej skórze literę A.
Co tu się do diabła stało... Przecież... Oni nie mogli nie żyć. Nie... to niemożliwe, niemożliwe... No są silni sprytni, żadna bestia nie byłaby w stanie choćby ich zaskoczyć!
Gdy tym razem zobaczyłem ciało, krzyknąłem. Przerażony poczułem łzy na policzku.
Mia. Mia przywiązana do pala, płonęła. Jak wiedźmy z Salem. Płonęła żywym i zabójczym ogniem. A na palu była powieszona tabliczka. Tam zwykle pisało, jaką winę popełnił palony na stosie. Jednak teraz była tam litera. W.
Moja matka?! Ale... Dlaczego? Zacząłem płakać na dobre. Znałem jej prawdziwą twarz dobre kilkanaście godzin, więc dlaczego tak płaczę. Dlaczego robi mi się słabo i przytacza mnie bezsilność?!
O co chodzi z tymi literami?! Co one reprezentują?!
Nie dane było mi znaleźć na to odpowiedź bo ujrzałem kolejnego trupa. Jednak wbrew sobie poczułem olbrzymi żal.
To Earth. Jego ciało drgało w jakichś padaczkowych ruchach. Kiedy zbliżyłem się do niego, cało przestało drżeć. Po prostu leżało pozbawione choćby krzty życia. Kiedy zbliżyłem się wystarczająco, zdjąłem z jego głowy maskę. Każdy milimetr kwadratowy jego twarzy, głowy, był pokryty bliznami. Zdeformowały mu całe ciało. To musiał być nowatorski wynik leczenia raka.
Gdybym już na początku tej historii dał mu ten cholerny lek na śmierć nigdy bym nie dotarł do tego momentu! Boże, wystarczyło mu dać tą długowieczność! Chwila...
Przecież... Jeśli nie on, to kto? Kto to wszystko zrobił?
Przyjrzałem się trupowi by upewnić się na 100% czy to nie jest jakaś atrapa, może robot...
Znalazłem tylko kolejną literę. I.
- Heeeeeell... Heeeeeeeell.... - zawodzenie, tak znajomego głosu wyrwało mnie z rozmyślań. Natychmiast zacząłem biec w tamtą stronę, wbiegając w niewielkie krzaki. Chaszcze rozrywały mi spodnie i ranić w kostki ale ja dalej biegłem do coraz cichszego zawodzenia. W końcu zobaczyłem słup. Tak, słup.
- Boże, nie... - szepnąłem zasłaniając sobie usta.
Krótka lina była przywiązana do nóg chłopaka, tak, że ten zwisał głową w dół.
- Nie... tylko nie ty... - szeptałem patrząc na martwą twarz Deana. Z nozdrzy wyciekała mu krew, tak jak z ust. W szeroko rozwartych ustach zauważyłem to. Na podniebieniu miał wyrytą kolejną literę. N.
- DLACZEGO? DLACZEGO?! - ryczałem. A Dean nie odpowiadał. Nikt mi nie odpowiadał. Byłem sam.
Rozejrzałem się. Nie. Jednak nie byłem sam.
Gordon. Mój najwspanialszy, najlepszy przyjaciel, któremu nie zdążyłem za życia powiedzieć jak bardzo jest mi bliski. Stał w krzakach się i uśmiechał do mnie.
- Cześć brachu - powiedział radośnie, a ja rozpłynąłem się pod tymi słowami. Tylko on... Tylko on tak do mnie mówił...
Zaraz jednak Gordon wyjął zza pleców pistolet.
Wiedziałem co zrobi, gdy przyłożył go sobie do skroni.
- GORDON NIE.... - za późno. Padł strzał. Umarł szybko. Obiegłem do jego ciała, ale już widziałem ten obraz. Przestrzelona głowa na wylot.
W dłoni ściskał jakiś papierek. Wyciągnąłem go i odczytałem. A.
Wszystko stało się dla mnie jasne.
Dlaczego nikogo tu nie było?
Był. Byłem tylko ja.
Kto to im wszystko zrobił?
T
W
O
J
A
W
I
N
A
Twoje wina. Twoja wina. Twoja wina. Twoja wina. Twoja wina. Twoja wina. Twoja wina. Twoja wina. Twoja wina. Twoja wina. Twoja wina. Twoja wina. Twoja wina. Twoja wina. Twoja wina. Twoja wina. Twoja wina. Twoja wina. Twoja wina. Twoja wina. Twoja wina. Twoja wina. Twoja wina. Twoja wina.
Twoja wina....
Twoja wina...
Twoja wina..
Twoja wina.
Moja wina.
To byłem ja.
- Hell? Obudzisz się w końcu?
#Uff... Ojej, ale miałam emocje. Wypiłam trzy kawy i napisałam ten rozdział.
To nie koniec opowieści. Spokojnie. jeszcze jeden rozdział wyjdzie może nawet już jutro.
To tyle. Mam nadzieje, że serduszka całe.
#Capricorn
/Gordon, który nie wierzy co czyta, ale co się przeczytało się nie od-przeczyta/
P.S. jakby ktoś zauważył, przeniosłam "Szkołę Morderców" do kategorii Horrory. Stwierdziłam, że tak będzie lepiej i nie będę przeszkadzać opowiadaniom o 1D czy innych zespołach w kategorii Dla nastolatków...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro