Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXXVI

- Ale o co ci...
- Hell, czy ty naprawdę nie umiesz się na chwilę uciszyć? - zapytała macocha z pewną dozą irytacji. Weszliśmy na korytarz na piętrze, a potem kobieta otworzyła mi drzwi na strych. Chwilą patrzyłem na nią z niemym pytaniem, ale w końcu wspiąłem się po stromych schodach na górę.
Tam ujrzałem prawdę...

[Casper Chandler]

Otworzyłem oczy. Zobaczyłem znajome rysy twarzy przed oczami i uśmiechnąłem się prawie radośnie.
- Ty...? - spytałem niepewnie. Prawie nie czułem bólu, który wcześniej towarzyszył mi z każdym oddechem. Co za ulga... Byłem taki lekki...
- Tak Casper... to ja - zapewnił mnie głos. Dotknąłem zarysu twarzy, który widziałem.
- Taa... Teraz już wszystko będzie dobrze... - zapewniłem siebie. - Jestem strasznie zmęczony. Dlaczego?
- Musiałem wyciąć miejsce, w które postrzelił cię Earth. Przez tą szybką operację straciłeś bardzo dużo krwi. Powinieneś jak najszybciej wrócić do Szkoły - powiedział. Westchnąłem ciężko.
- A już myślałem, że Earth zabije mnie raz, a porządnie - przyznałem. Sylwetka, która nadal rozmazywała mi się przed oczami pochyliła się nade mną.
- Jak to?
- No... mam już dość życia. Jest strasznie męczące i składa się tylko z krwi i śmierci. Sam sobie życia nie odbiorę, ale skoro trucizna Eartha miała to zrobić... byłem z tym pogodzony... Ale przyszedł cudowny Dean i mnie uratował - jęknęłam i zaśmiałem się ze swoich słów. Obraz jakoś mi się rozjaśnił, ale wszystko nadal wydawało mi się takie dziwne. Twarz bruneta była jakaś dziwie napięta.
- Wilk... Casper, dlaczego nie podoba Ci się to życie? Przecież nie jest tak źle - szepnął. Puściłem go i tylko zaśmiałem się z jego głupoty i naiwności.
- Jestem od ciebie młodszy, oraz krócej żyłem w tej klatce. Mam dość. Dość wszystkiego. Nawet Dziara nie wie z jakim obrzydzeniem muszę się wypatrywać w lustro. Wiedział to tylko mój skarb...
- Kto? - zdziwił się Dean. Załkałem na jej wspomnienie. Była przecież taka dobra, wesoła, więc dlaczego...? Dlaczego musiało ją to spotkać?
- Moja Hariet - wykrztusiłem. - Zabrał mi ją... A kiedy Dziara powiedział, że do niego uciekniemy... chciałem go zabić w jego kryjówce, ale on to przewidział. Musiałem uciekać. Jak tchórz. Nie pomściłem mojej Hariet...
- Może niech to będzie dla ciebie wolą życia? Myśl o Hariet... myśl o niej Casper - powiedział jedwabistym głosem Dean. Poczułem senność, którą przyniósł ten głos. Ziewnąłem, a oczy zaczęły mi się zamykać.
- A ty... co byś zrobił dla ukochanej osoby...? - zapytałem sennie. Dean coś mrukną, a potem nachylił się do mnie.
- Wszystko stary, wszystko - szepną, a potem pozwolił mi spać.
Śniła mi się moja kochana blondynka i to jak się poznaliśmy. Chciałbym się nigdy nie obudzić...

[Perspektywa Hella Aliqiud]

Zszedłem otępiały na parter. Obraz przed oczami mi uciekał, a mózg powtarzał cały czas tą samą informację. Nie mogłem ruszyć dalej. Patrzyłem gdzieś w przestrzeń nie mogąc niczego zrozumieć. Wszytko mi się plątało. Wszytko. Przeszłość z teraźniejszością. Przypomniałem sobie słowa Tyra, albo Honesta.
- Hell? - niewyraźny głos wbił się do mojej świadomości i lekko mną potrząsnął.
- Co...? - zapytałem niemo. To Zara stała obok i mi się przyglądała.
- Czy wszytko w porządku? Gdzie twoja macocha? - spytała ostrożnie. Otworzyłem niemo usta jak ryba, ale nic się z nich nie wydobyło. Kilka razy jeszcze próbowałem ale nie mogłem.
Byłem rozbity.
Oszołomiony.
Załamany.
Oszukany.
- Hell...? - słowa jakoś dopływały do mnie z oddali. Stałem bez celu i patrzyłem na dziewczynę beznamiętnie. Nic. Nic już do mnie nie docierało.
- Hell? Dlaczego masz rękawiczki? - zapytała dziewczyna. Uniosłem ręce do oczu. No tak. Czarne, skórzane rękawiczki idealnie dopasowane do moich dłoni.
- Dla ochrony - wydusiłem. Zara patrzyła na mnie niepewnie.
- Wszystko w porządku? - zapytała z troską, trochę ściszając głos.
- Nie - odpowiedziałem szczerze. - Nic nie jest w porządku. Dokładnie całe życie właśnie powiedziało mi, że jestem jednym. Wielkim. Cholernym. Eksperymentem - wycedziłem. Ruszyłem przed siebie potrącając przy tym dziewczynę barkiem.
- Hell! - głos Sky sprawił, że się odwróciłem. Okularnica klęczała przy Zarze, która najwyraźniej upadła. - Co się stało...? - pisnęła z przerażeniem. Prychnąłem.
- Życie maleńka. Takiego słowa jeszcze nie wymyślili w twoim idealnym świecie? - spytałem z niepodobnym do siebie przekąsem.
Podeszli do mnie bliźniacy.
- Gościu, co ci odwala? - warknął Zector. Artmate tylko stał i w milczeniu przyglądał mi się niepewnie. Wzruszyłem ramionami.
- Zostałem oszukany - powiedziałem wprost. - Zostałem perfidnie wykiwany na potrzeby eksperymentu. Całe moje życie zostało ukartowane od mojego dnia poczęcia. Wszystko co o mnie słyszeliście to jedna wielka bajeczka wymyślona, by mały chłopiec robił to co mu każą! - z każdym słowem podnosiłem głos. Artmate zrobił krok na przód.
- Hell, przestań się tak zachowywać...
- Bo co?! Bo nie podoba się to wariatowi?! - ryknąłem. Wszystkie nerwy mi puściły.
Miałem ich wszystkich dość.
Dość ich twarzy, takich szczerze do mnie uśmiechniętych.
Dość ich serc, bijących w piersi dla swojej rodziny.
Miałem wszystkiego dość. A wiecie czego najbardziej nie mogłem znieść?

Siebie samego.

Usłyszałem kroki. Ciężkie buty uderzające o stopnie schodów. Wiedziałem kto idzie, ale i tak się odwróciłem w tamtą stronę.
Kobieta. Blond farba częściowo już zmyła się z jej czarnych jak smoła, krótkich włosów. Kiedy wyjęła z oczu te obrzydliwe soczewki zdałem sobie sprawę jakie przerażające spojrzenie kryje się pod tą tęczówką. Czarny, przylegający do ciała kombinezon odsłaniający ramiona idealnie podkreślał kształty kobiety. Dopiero teraz mogłem zwrócić uwagę na ledwie widoczne pozostałości po bliźnie, ciągnącej się od ramienia i spiralnie okrążająych całą rękę.
To była ona.
- Cholerny potwór - wysyczałem.
Czułem napięcie w pomieszczeniu. Gdzieś kątem oka zarejestrowałem jak Dean stoi w pobliżu.
Wszyscy milczeli. Nawet ich oddech stały się tak makabryczne ciche, że sądziłem, że umarli. Może tak było by lepiej.
Kobieta przeszła od schodów do mnie i oparła się łokciem o moje napięte ramię.
- Dlaczego wszyscy milczycie? Wparadowaliście do mojego domu bez zaproszenia i z psychopatą na ogonie, a dopiero teraz jesteście zmieszani? - uniosła brwi. Przyjrzała się każdemu z osobna. Wyciągnęła palec wskazujący i skierowała go na Zare, za którą chowała się Sky.
- Córka dyrektorka? Urocze. Ty na pewno wiesz kim jestem - uznała. Zara skinęła głową. Ktoś wciągnął cicho powietrze, jakby mówiąc "widziałem".
- Jesteś... Mia... Mia Aliqiud... - wyszeptała. Moja matka zaklaskała z ironią.
- No gratulacje! Mojego syna już znacie więc może...
- Powinnaś być martwa - przerwał jej zimno Zector. Patrzył na nią spodełba, jakby była najobrzydliwszym robalem na świecie, który akurat rozpyćkał mu się na bucie.
Mia uśmiechnęła się do niego.
- Jak miło, że pamiętasz. Wiesz, byłam martwa. Tak z grubsza z siedemnaście lat. Ale to nudne - wzruszyła ramionami. - Swingowałam swoją śmieć. Udawałam macoche Hella. Wychowałam - tutaj splunąłem jej pod nogi, jednak kobieta się tym nie przejęła - go, aż pewnego dnia Szkoła go zabrała tak jak miało być - wyjaśniła.
Wszystko wydawało się tak proste? Nie. Prawda była o wiele gorsza, krwawsza i obrzydliwa.

[Perspektywa Mii Aliqiud]

Siedemnaście lat temu...

Ta się nada - uznałam. Kobieta miała podobny kształt twarzy co ja. Lekką nadwagę można wytłumaczyć moją niedawną ciążą. Wszystko tak się pięknie złożyło.
- Oj kochana, nie musisz się mnie bać - zapewniłam, co nie było do końca kłamstwem. Powinna się bać mojego planu, a nie mnie.
- Z-zostaw mnie... - pisnęła cicho. Zaczęła przebierać nogami jak mała dziewczynka. Bała się. A mnie zaczynało to irytować. Westchnęłam tylko i nałożyłam sznur na jej gardło.
- To będzie szybka śmierć - zapewniłam spokojnie kobietę i podciągnęłam ją pod sufit. Szybko, nawet bezgłośnie odpłynęła z tego świata.
Wspięłam się na jakiś stołek i jeszcze poprawiłam imitacje mojej słynnej blizny. Mój ukochany bicz musiałam oddać truposze, ale wierzyłam, że jeszcze kiedyś do mnie wróci...
- Mia... - głos poniósł się echem po sporym pomieszczeniu. Podniosłam głowę i zobaczyłam go. Dyrektor.
- Tak to moje imię, powinnam wiedzieć coś jeszcze? - pytam ironicznie. Dyrektor podszedł do mnie bliżej i spojrzał na zawieszoną pod sufit kobietę.
- Bardzo podobna do ciebie - orzekł. - Tylko Ty nigdy nie popełniłabyś samobójstwa...
- Młode matki robią wiele głupich rzeczy - przerwałam mu. Zapadła cisza, przerywana od czasu do czasu pohukiwaniem sowy.
- Minęło dziewięć miesięcy. Dlaczego nadal mnie szukają? - zapytałam. Mężczyzna wsadził sobie ręce do kieszeni.
- Jesteś niebezpieczna Mia. Postanowiono zrezygnować z punktu trzeciego, tylko po to by Cię zabić - wyjaśnił najspokojniej w świecie, wyjmując z kieszeni paczkę papierosów.
Prychnęłam. Jasne, że jestem niebezpieczna. Na taką mnie wychowali.
- Chyba nie jestem aż tak niebezpieczna skoro jeszcze żyje - stwierdziła. Dyrektor uniósł wzrok z nad grubych okularów.
- Gorzej. Jesteś aż tak niebezpieczna, że potrzeba - sprostował. Zmarszczyłam brwi, nie bardzo wiedząc o czym on mówi.
- Zabij, albo zabij. Zmiękł pan, czy jak?
- Mam dwie córki - powiedział nagle. Zamarłam. On? Dyrektor Szkoły Morderców? Ja, to jeszcze jest zrozumiałe, ale... on? - Wiem jak to odczuwać odpowiedzialność za rodzinę...
- Co... to ma do rzeczy? - pytam zachowując pozorny spokój.
- Chcę, aby twój syn wziął udział w małym eksperymencie. - Głos odbił się od ścian i wrócił do moich uszu dźwięcząc nieubłaganie.
- Jakim eksperymencie do cholery?!
- Nie musisz póki co widzieć. Ważne, abyś zrozumiała co teraz , gdy będziesz udawać martwą - głową wskazał wiszącą pod sufitem kobietę - będziesz robić.
- Chce zamieszkać z mężem i z synem - powiedziałam zimno. - Chce być normalna...
- No dobrze. Jak wyjaśnisz fakt, że największa psychopatka popełniła samobójstwo? To się kupy nie trzyma.
- No właśnie. Kupa. Gówna nikt nie ruszy. Wystarczy zakończyć sprawę i pilnować by nikt nie węszył - orzekłam tonem znawcy. Dyrektor  spojrzał na mnie z... dumą?
- Brawo mała Mio. Mam nadzieję że twój syn będzie równie wyrachowany co ty - stwierdził z uśmiechem. Potem wyciągnął paczkę papierosów i zapalił jednego. Zaciągnął się krótko.
- Powiem Ci jak to będzie wyglądało. Twojemu synowi podamy pewne eksperymentalne serum. Zakodujemy w jego mózgu pewną informację i sprawdzimy, czy coś takiego jest możliwe. Hm?
- Oszalałeś już do reszty?
- Tak. Dziecko na pewno przeżyje, spokojnie. Tylko... jest pewna sprawa... - Gdy tak przerwał wiedziałam już, że ta "pewna sprawa" na pewno mnie nie ucieszy.
- Mów że - warknęłam.
- Dziecko będzie skazane na żywot mordercy - powiedział i wypuścił obłok dymu z ust, tak jak ja wypuściłam powietrze z płuc.
- Czyli odbieram mu szansę na normalność? - wydukałam. Dyrektor ledwo zauważalnie pokiwał głową.
Nie, nie mogłam tego zrobić.
Mój mały, śliczny synek. Ledwie kilka razy otworzył oczka, ale widziałam, że odziedziczył po mnie oczy. Żałowałam, że nie jest bardziej podobny do Roberta. Mojemu ukochanemu jednak raczej to nie przeszkadzało. Choć początkowo miał mnie tylko przelecieć, zapłodnić i zapomnieć jednak jak zwykle wszystko poszło nie tak jak planowaliśmy.
Nie znałam jego imienia, nie znałam historii. Mieliśmy się tylko pieprzyć do cholery! Co mnie podkusiło by powiedzieć te cholerne słowa, które rozpoczęły rozmowę?!
"Smutno mi tak uciekać"
Pod względem gramatycznym, składniowym oraz logicznym, to po prostu cztery słowa, które nie trzymają się kupy. Jednak Robert coś z nich odczytał. Nie skończyło się tylko na stosunku. Wtedy któreś z nas się w drugim zakochało.
A po dziewięciu miesiącach pojawił się on. Mój skarb. Nigdy nie wyobrażałam się w roli matki, czy żony. Jestem morderczynią. Profesjonalną zabójczynią. Psychopatką. Jestem nienormalna.
- Jeśli się nie zgodzę? - zapytałam. Dyrektor wzruszył ramionami.
- Zginiesz. Dziś, jutro, ale zginiesz. Proste. prawda? - stwierdził dyrektor. Zadrżałam. Pod tą grubą powłoką nadal był człowiek, który się bał. Nadal bałam się śmierci. Nie potrafiłam myśleć, że mogłabym zginąć. Szukałam szybkiej drogi ucieczki, ale wiedziałam, że Dyrektor wypuści mnie stąd tylko po przyjęciu warunków umowy, albo martwą. Nie będzie baczył na przywiązanie, czy cokolwiek takiego. Chyba jako jedyna doskonale wiem, że przywiązanie to ostatnia rzecz, która go powstrzyma.
- Zgoda... - powiedziałam szeptem. Właśnie skazałam mojego synka na życie, od którego ja tak długo uciekałam.
- Nie dosłyszałem - zauważył dość pretensjonalnie by mnie zirytować.
- Nie zaczynaj Xan... - warknęłam używając zdrobnienia jego cholernie długiego nazwiska. Dyrektor rzucił papierosa na ziemię i zgasił go butem.
- W porządku. Chodźmy po to piekielne dziecko- westchnął mężczyzna. Pokiwałam z pokorą głową i dołączyłam do Dyrektora.
- Jak się nazywa?
- Trochę myśleliśmy nad imieniem - wyznałam. - Ale utwierdził mnie pan tylko w pomyśle- powiedziałam cicho. Mężczyzna spojrzał na mnie zaciekawiony.
- Ach tak? Nazwiesz go Xan, na moją cześć?
- Niee. Nazwę go zgodnie z przeznaczeniem - wyjaśniłam. - Będzie się nazywał Hell.

[Perspektywa Hella Aliquid]

Obecnie

- Od początku byłem jej tarczą przed światem. Poświęciła moją przyszłość w zamian za swoje życie...
- No co? Jestem psychopatką - wzruszyła ramionami. Zacisnąłem pięści patrząc na swoją rodzicielkę. Całe moje życie udawała macochę, normalnego człowieka.
- Co... oni Ci zrobili? W ramach eksperymentu... - To Dean patrzył z niedowierzaniem to na mnie to na moją matkę.
Chyba właśnie w tym momencie złość ze mnie wyparowała. Spojrzałem na matkę i ona też złagodniała i zaczęła przypominać moją macochę.
- Złe rzeczy - odpowiedziała za mnie. - Ty jesteś Dean? Coś tak czułam, choć znałam Cię tylko z tamtego zeszytu...
- Chwila... mój zeszyt?!
- To ona podrzucała mi te fanty. Brzytwę, twój dziennik i jak się okazało setki innych małych rzeczy - wyjaśniłem z westchnieniem. Mia wzruszyła ramionami.
- Nudziłam się, a na dodatek jestem twoją matką. Chciałam Ci jakoś pomóc...
- Szkoda, że nie wtedy kiedy na mnie eksperymentowali - wysyczałem przez zęby. Morderczyni spojrzała na mnie wściekła.
- Nie chciałam zginąć! - powiedziała na swoją obronę.
Patrzyłem na nią z wyrzutem i chciałem coś powiedzieć, wygarnąć wszytko o co mogłem ją obwiniać...
- Tata wiedział... prawda?
- Zawsze. Robert bardzo mi pomagał...
- Dobra, chciałem tylko to wiedzieć - przerwałem jej. - Nie czas na inne wspominki. Musimy jak najszybciej wracać do Szkoły. Earth jest w mieście i nie spocznie póki nie wybije nas w pień.
- Pojedziemy terenowcem - wzruszył ramionami Artmate. Już chciałem pokiwać głową, ale matka fuknęła.
- Earth będzie tylko wypatrywał tego auta. Pojedziemy naszym samochodem. Jest niepozorny i na tyle duży, że wszyscy się zmieścimy...
- Nie jedziesz z nami - powiedział stanowczo Zector. Mia zbliżyła się do ponuraka.
- Nie wydaje mi się byś miał jakiś głos...
- Ale ja mam - odezwał się znienacka Dean - to ja dowodzę misją mającą za zadanie przejąć Wilka i Dziarę.
- Naszą misją dowodzi Alice - mruknąłem patrząc na Zare.
Dziewczyna zrobiła dziwną minę.
- Alice już nie ma... - szepnęła. -  Earth ją dopadł - wyjaśniła cicho.
- Coś jeszcze do dodania Pani Jestem-Córką-Dyrektora?! - spytał z frustracją brunet. Zara nie wytrzymała psychicznie i ukryła się w ramionach równie przerażonej Sky.
Palcami przeczesałem włosy.
Wszytko stanęło na głowie.
Martwi wracają do życia.
Psychopaci okazują się oszustami.
A w moich żyłach płynie sobie eksperymentalne serum.
Zajebioza.
- Chłopaki narada - oświadczyłem i zostawiłem normalne i moją matkę przy schodach. Ruszyłem do salonu gdzie leżał Casper, a za mną bliźniacy i Dean - cała trójka w obawach.
- Co robimy?
- Zabijmy ją - mruknął Zector. Przewróciłem oczami.
- Chciałabym, ale to nie nasza liga Zector. Musi jechać z nami...
- Jak się czujesz? - wyrwało się Deanowi. Zacisnąłem zęby.
Cholera, zajebiście!
Moja matka żyje, choć cały świat nie miał o tym pojęcia. Czułem się jak marionetka w rękach dyrektora. Czy wszytko co do tego momentu się wydarzyło było jego misternie obmyślonym planem?!
- To nie najlepszy moment na takie pytanie - odparłem tylko. - Powinniśmy się skupić na ucieczce stąd jak najszybciej.
- Wszystko fajnie, ale mamy na głowie dwie zupełnie nie ogarnięte laski, legendarną morderczyni i zdychającego pracownika salonu tatuaży. Masz jakiś magiczny sposób, aby opuścić to miejsce niezauważonym? - zapytał z sarkazmem Arty.
Wziąłem dwa wdechy.
Dobra, raczej pięć ale nieważne.
- Musicie mi zaufać...












#Wstyd mówić jak długo pisałam ten rozdział, ale... mam nadzieję, że zawirowanie fabuły było całkiem niezłe.
Ktoś się spodziewał...?


#Capricorn

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro