Rozdział XXXV
Musiałem podtrzymać Caspera całą drogę, aby nie zarył twarzą w błotnistą drogę. Biedak naprawdę wyglądał coraz gorzej.
- I jak? - spytałem cicho. Casper pokiwał głową.
- Bywało lepiej... - odparł słabo. Ściągnąłem usta. Jasne, że bywało lepiej. Na pewno na co dzień nie jest otruty.
- Co zamierzaliście zrobić z Dziarą po ucieczce? - spytałem. Gdyby Casper mógł zblednąć jeszcze bardziej, pewnie by to uczynił. Jednak to po oczach poznałem, że coś jest nie tak.
- Chcieliśmy dołączyć do Eartha. Wierzyliśmy, że kiedy zdobędzie serum, da na także i nam... chcieliśmy żyć tak długo jak tylko się da - wyznał. Pokiwałem głową, choć nie rozumiałem.
- To że mamy niewiele życia czyni nas wyjątkowymi. Gdybyśmy mieli żyć wiecznie, zgubilibyśmy się we własnych wspomnieniach. Nie rozróżniali dobra i zła...
- Hell, a na co nam takie życie? - spytał się. - Więzień w Szkole Morderców. Cały czas pod okiem rządu. Zmuszani do zabijania dla rządu. Czy możesz to nazwać życiem? Nawet nie wolno nam się zakochać - sapnął. Zagryzłem wewnętrzne części policzków.
- Prawda - przyznałem po chwili.
Czy chciałem zabijać?
Chyba od początku mówiłem, że nie. A co teraz robię? Kiedy przelewam czyjąś krew, zaczynam wariować i zatracam się w swoim szaleństwie. To mnie kiedyś zabije.
- Chyba masz rację Casper...
- W jakiej sprawie?
- To nie jest życie.
[Perspektywa Zectora Richardsona]
Uniosłem wysoko nogę omijając wystające korzenie.
- Przypomnij mi dlaczego...
- Bo Earth pilnuje wszystkie drogi - odparł Dean na niedokończone pytanie Artmate. Brunet był bardzo zdeterminowany, tym bardziej po telefonie od Alice.
- To was wyznaczyli do pościgu?
- Mniej więcej...
- Nieważne. Musicie się pośpieszyć i jak najszybciej ich znaleźć - powiedział android. Zmarszczyłem brwi.
- Jesteście na tej tajnej misji, więc co ci do naszego zadania...
- Od teraz te dwa zadania są ze sobą mimo woli związane. Zrozumiecie jak tu dołączycie. Pośpieszcie się. Bez odbioru...
Dawno nie słyszałem tak poważnej Alice. Zawsze choć starał się zachowywać jak człowiek, jednak teraz... Jakby nie miała czasu na zachowywanie pozorów.
- Coś wisi w powietrzu - szepnąłem do siebie. Dean odwrócił się.
- Zdecydowanie. Od początku nie podobała mi się misja, na którą wyruszyła tamta trójka, a teraz jeszcze mamy tam dołączyć...? - Chłopak pokręcił głową, a Artmate tylko wzruszył ramionami.
- Widocznie potrzebują pomocy...
- Z czym? - zapytałem, a potem zacząłem na głos myśleć. - Jeśli szukamy Dziary i Wilka, którzy zbiegli do Eartha, czyli zmierzamy wprost do niego... Skoro tamta super ważna misja została połączona z naszą, czyli ich operacja musi się tyczyć Eartha. Czyli jest śmiertelnie groźna - wydedukowałem. Artmate zrobił dźubek, a kolorowe kosmyki włosów opady mu na oczy.
- Wolę niebezpieczne misje. Śmiertelnie groźne są nie fajne...
- Nie czas na wybrzydzanie - wtrąciłem, a brat zgromił mnie wzrokiem niezadowolonego dziecka.
Tylko Dean milczał, co uznałem za coś nienaturalnego. Zawsze miał coś do dodania od siebie, ale teraz udawał, że podziwia okolice.
- Dean...?
- Tak, tak, zgadzam się absolutnie - odparł na wpół przytomny. Wymieniłem spojrzenie z Artmate i lekko skinęliśmy głowami.
- Dean, daleko jeszcze?
- Tak, masz pozwolenie...
- Dean, zjadłaś śniadanie?
- Nie dzwoniłem do Alice...
- Kochasz Hella? - rzuciłem niby od niechcenia. Reakcja była natychmiastowa. Dean stanął jak wryty i się rozejrzał.
- O czym rozmawialiśmy? - zapytał w końcu. Parsknąłem śmiechem.
- To był raczej monolog, bo ty nijak nas słuchasz - zauważyłem. Dean zrównał z nami kroku.
- Po prostu niepokoje się o nich... Earth już tyle śmierci spowodował, a ja nadal źle się czuję z tą zdradą - wyjaśnił niechętnie. Pokiwałem głową.
Nikt wtedy niczego nie zauważył. Dean zachowywał się jak Dean, trochę spięty i coraz bardziej zadurzony w Hellu. Choć nie chciał bym przebywać w jego głowie kiedy musiał udawać. To było pewnie wykańczające dla jego już naruszonej psychiki. Okłamywać osoby na których Ci zależy... Nie, to nawet dla nas, psychopatów, socjopatów, masochistów, sadystów i innych niezrównoważonych umysłowo, jest złe.
- Brat...? - usłyszałem cichy głos Artmate. Odwróciłem się.
- Tak?
- Znów odpłynąłeś - poinformował mnie. Przyjąłem to do wiadomości, ale nic więcej nie zrobiłem. Taka moja natura, prawda?
Przeszliśmy jeszcze spory kawał drogi, gdy Dean ruchem ręki kazał nam się zatrzymać. Między drzewami zamajaczyła nam niewielka szosa, a na poboczu stał samochód terenowy otoczony przez ludzi uzbrojonych po zęby i w czarnych kombinezonach.
Brunet położył palec na ustach, każąc nam milczeć - jakby to nie było oczywiste - podczas gdy sam wyciągnął swoją snajperkę. Prawie bezgłośnie ustawił sobie na szybko pozycje i zaczął celować. Na jego czole zalśniły pojedyncze kropelki potu.
Zawsze zastanawiało mnie, co może się dziać w jego głowie kiedy próbuje nie myśleć o tych wszystkich mrocznych scenariuszach "gdybym chybił". Kiedyś powinienem go o to zapytać.
Dean pociągnął za spust. Cichy wystrzał nie zdradził naszej pozycji, a jeden z pięciu żołnierzy padł trupem.
Kolejny strzał padł po trzydziestu sekundach. Następne padały w odstępach około dziesięciu sekund.
Po upływie minuty Dean wyprostował się i otarł wilgoć z twarzy.
- Mamy transport - wychrypiał. Pokiwałem głową i nie wypowiedziałem ani słowa więcej. Artemate zresztą tak samo milczał z szacunkiem. Wiedzieliśmy obaj co teraz dzieję się w głowie bruneta.
Liczy. Przypomina sobie po kolei ludzi, które zginęły przez niego.
Pewnie znów kłóci się w myślach ile ich dokładnie było. Czasami liczył swoich rodziców, a czasami ich pomijał, jakby nie zasługiwali na zaliczenie się do tej listy.
Czasami liczył swoją największą pomyłkę życia, a mianowicie pierwszą ofiarę tortur, którą nieumyślnie zabił przez ogrom zadawanego bólu. Najpierw sprawiał wrażenie przybitego tak, jak dziecko kiedy popsuje swoją zabawkę. Potem do niego dotarło, że zabił człowieka, który miał jeszcze żyć. Był załamany. Od tamtego czasu podchodzi do tortur bardzo poważnie i mimo wszystko ostrożnie. Żadna z ofiar nie może zginąć przed wyjawieniem wszystkich swoich tajemnic.
Wsiedliśmy do auta - Dean za kierownicą, Artmate jako pasażer, a ja z tyłu. Brunet już sięgał ręką do radia, ale mój brat uderzył go w dłoń.
- Znasz zasady Dean. Kierowca kieruje, pasażer wybiera muze, a ten z tyłu rozdaje przekąski - wymienił. Uniosłem brwi pochylając się do przodu.
- Artmate...
- Daj mi jabłko, panie z tyłu - powiedział i wyciągnął rękę. Wpierw mnie zatkało, ale zaraz podałem mu owoc, o który prosił. Dean warknął tylko coś pod nosem i odpalił silnik. Artmate czuł się niczym król na swoim siedzeniu i zaraz bawił się radiem szukając swoich ulubionych stacji muzycznych. Po kilku chwilach znalazł zagraniczne radio nadające stare rock'owe kawałki. Może trochę trzeszczało i przy gwałtowniejszych ruchach samochodu traciliśmy sygnał, ale warto było to przetrwać dla usłyszenia czegoś normalnego, a nie piosenek o miłości i szczęściu jakie cały czas leciały w radiach normalnych.
Milczeliśmy słuchając muzyki. Dean raz poprosił mnie bym podał mu butelkę wody, a Artmate prawie się udusił kawałkiem kanapki kiedy zaczął jeść jadąc po dziurawej drodze. Ja w ciszy odpaliłem komórkę i podłączyłem się pod niewykrywalną sieć, której używaliśmy w razie wyjątkowych wypadków.
Od: Zector Do: Zara
W drodze. Potrzebujecie czegoś?
Po kilku chwilach przyszła odpowiedź zwrotna.
Od: Zara Do: Zector
Czy Dean ma ze sobą apteczki? Potrzebna będzie nam jego wiedza na temat trucizn.
Zaniepokoiłem się. Zara nigdy by nie pytała o Deana, gdyby naprawdę nie mogła sobie bez niego poradzić. Od zawsze się nienawidzili i to raczej nie miało uleć prędkiej zmianie, ale kiedy prosili się wzajemnie o pomoc... można było już zgadywać z jak wielkim niebezpieczeństwem mamy do czynienia.
Od: Zector Do: Zara
Ktoś ranny?
Od: Zara Do: Zector
Casper oberwał jakąś mieszanką Eartha. Nie jest z nim dobrze, ale Dean powinien sobie poradzić.
Pokiwałem głową wpatrując się w odpowiedź. Tak, akurat w truciznach i odtrutkach nasz Dean nie ma sobie równych.
- Dean, wziąłeś ze sobą apteczkę?
- Pytanie - prychnął. - Jasne, że tak. Nie ruszam się bez niej...
- Casper dostał czymś od Eartha - rzuciłem szybko. Dean zamilkł, a po chwili samochód przyśpieszył znacznie. Wskazówka licznika z wolna przesuwała się na czerwone pole. Obrazy za oknami zlały się w jedną, szarą plamę, a ja mocniej wcisnąłem się w fotel. Artmate za to dostał głupawki i zaczął śmiać się z zachwytem.
- Nikt. Nie. Będzie. Truł. Mi. Przyjaciół - wysyczał brunet i docisnął pedał gazu.
[Perspektywa Hella Aliquid]
Stanąłem przed tak znajomym mi domem i przez kilka sekund nie wiedziałem, czy przyjście tutaj było dobrym pomysłem. Innego jednak już nie miałem.
Popchnąłem furtkę i wtoczyłem się z Casperem na działkę. Sky niepewnie podążyła za mną.
- Nie powinniśmy tak wchodzić do czyichś domów - zauważyła ze strachem.
- To nie jest czyjś dom - zaprzeczyłem. - To mój dom - wyjaśniłem i wspiąłem się na szczyt schodów pod drzwi wejściowe. Ręką, która nie trzymała chłopaka, uderzyłem kołatką w drzwi. Nic nie odpowiadało.
- Może nie ma jej w domu - podsunęła Zara. Przewróciłem oczami i zastukałem jeszcze raz tym razem w naszym "tajnym" kodzie.
Trzy stuknięcia. Potem jedno. I na koniec jeszcze dwa.
Znów odpowiedziała mi cisza. Sky chyba chciała właśnie coś powiedzieć, gdy drzwi się otworzyły i moja macocha nas ujrzała.
- Hell? - zdziwiła się, choć mniej niż przypuszczałem. Bez słowa wpuściła nas do środka.
Casper leżał jak długi na stole w jadalni, a Zara od czasu do czasu zmieniała mu okłday. Chłopak cały czas powtarza, że powinniśmy mu dać umrzeć w w spokoju, ale nikt specjalnie nie zwracał na to uwagi. Sky siedziała w salonie z moją macochą, a ja wyglądałem przez okno kuchni.
Nareszcie po upływie prawie godziny od wysłania nowych współżendnych do oddziału poszukującego zbiegów, wielki, terenowy samochód stanął pod bramą.
- Nareszcie! - krzyknąłem i poleciałem otworzyć im drzwi. Mina zrzedła mi, kiedy zobaczyłem Deana. Ten tylko zmierzył mnie wzrokiem i minął. Zaraz za nim wpadli bliźniacy.
- Gdzie Wilk? - zapytał przerażonej blondynki. Sky niepewnie wskazała mu jadalnię, w której zniknął zaraz.
Artmate w tym czasie podszedł do dziewczyny.
- Alice, już dawno tak dobrze nie wyglądałaś - zauważył przyglądając się jej. Prawie wybuchnąłem śmiechem na widok miny Sky.
- Nie jestem Alice - wydukała. - Mam na imię... - zająknęła się, gdy kolorowy uszczypnął ją w ramie.
- Co to ma... Nie jesteś Alice? - zdziwił się. Zector przewrócił oczami, ale tak jak ja czekał na reakcję dziewczyny.
- Mówiłam... że jestem Sky - powiedziała z niespotykaną odwagą. Obaj bliźniacy spojrzeli na nią z nowym zainteresowaniem, ale uratowała ją Zara, która przyszła powitać Zectora i Artmate. Sky podeszła do mnie przerażona.
- Czy oni... - zaczęła jąkając się.
- Tak oni też są mordercami. Zector - wskazałem na ponuraka, który akurat ściskał Zarę. - I Artmate - pokazałem na kolorowego, który co jakiś czas spoglądał w naszą stronę. - Taki nasz idealny duet walniętych braciszków, a do tego moi przyjaciele - wyjaśniłem. Sky zwolna pokiwała głową. Widać, że to wszystko zdecydowanie ją przerastało. Brakowało jej opanowania siostry, ale szybko nadganiała.
- A to kto? - zapytała dziewczyna wskazując bruneta o ciemnozielonych oczach. Akurat w momencie gdy na niego patrzyliśmy, oderwał się od badania Caspera i spojrzał na mnie. Złapaliśmy przez jakiś ułamek sekundy kontakt wzrokowy, a potem na twarzy chłopaka zagościła jakaś dziwna mina. Wrócił zaraz spojrzeniem do swojej apteczki i badania Wilka.
- To Dean. Spec od tortur, wyciągania informacji i trucizn, oraz masy innych takich śmiertelnych rzeczy - wyjaśniłem szybko. Sky pokiwała głową z rozmarzeniem.
Chwileczkę...
- Nawet o tym nie myśl - ostrzegłem z... ukłuciem zazdrości? Dziewczyna na nowo spojrzała na mnie.
- Hm? O czym mam nie myśleć? - zapytała lekko zdezorientowana. Chciałem coś powiedzieć, ale ostatecznie się powstrzymałem.
Chociaż po co dawać jej złudną nadzieję?
- Dean jest gejem - powiedziałem ze sztuczną przykrością. Kolor twarzy Sky szybko zmienił się z naturalnego, w burczano czarowny, a ja ledwo powstrzymałem się od wybuchu śmiechu. Ograniczyłem się tylko do parsknięcia.
- Nie rób takiej miny. Nie każdy przystojniak może okazać się gejem - poprawiłem jej humor. Sky chyba powstrzymała się od dalszego komentarza, bo związała usta i odeszła w stronę toalety. Natomiast zaraz podskoczył do mnie Artmate.
- Kim jest ta podróbka Alice? - zapytał. Przewróciłem oczami.
- To Sky. Prawdopodobnie nowa uczennica - wyjaśniłem tak jak mi kazano. Artmate pokiwał głową i chwilę myślał nad czymś intensywnie. Po czym poznałem? Zmarszczył brwi, a kolczyki zabrzęczały melodyjnie.
- HELL! - krzyk przedarł się przez szmer, który zapanował po przybyciu oddziału poszukiwawczego. Skierowałem się do krzyku i tak jak podejrzewałem należał on do mojej macochy. Stała na schodach i z bliżej nieokreślonym wyrazem twarzy wpatrywała się w to co się dzieje w naszym salonie.
- Hmm, tak?
- Jesteś w stanie mi wyjaśnić, co robią tu ci wszyscy psychopaci? - wycedziła. Z pokorą spuściłem głowę. Jakby to wyjaśnić...
- Wiesz, mamy misję i...
- Ile macie czasu przed atakiem? - zapytała. Natychmiast podniosłem głowę, nie spodziewając się takiego tonu po kobiecie. Mówiła, jakby znała moją sytuację i nawet nie wykłócała się o tyle osób - psychopatów w większości - w domu. Zachowywała się zupełnie inaczej niż Sky, a ja nie wiedziałem, czy to przez jej wiek, czy może... przez jeszcze coś innego.
- Nie wiem. Na razie się ukrywamy i... - rzuciłem spojrzenie na salon pękający wszak od najlepszych morderców ze Szkoły - powinniśmy być gotowi na odparcie ataków, ale jeszcze nie teraz. Wszyscy musimy odpocząć i przygotować się mentalnie - wyjaśniłem. Macocha pokiwała głową.
Przez chwilę w jej oczach widziałem wewnętrzną walkę. Jakby nie była pewna, czy może mi coś powiedzieć, czy powinna coś przemilczeć. Ostatnio tak wyglądała, gdy jako mały chłopczyk spytałem, czy poznała ona moją prawdziwą mamę. Speszyła się i obraziła mówiąc, że skoro tamta kobieta mnie zostawiła, nie powinienem się nią interesować, tylko bardziej chcieć ją zapomnieć. Nie moja wina, że zawsze interesowała mnie jej osoba.
- Rozumiem... - przyznała cicho. Chciałem już odejść, ale nagle usłyszałem cicho wypowiedziane swoje imię. Znów odwróciłem się do macochy. Dłonie zacisnęła w pięści, a głowa podała jej na pierś.
- Muszę ci coś powiedzieć - zaczęła. - Dość długo z tym zwlekałam... ale widzę, że teraz albo nigdy - powiedziała. Wzięła głęboki oddech i spojrzała na mnie z nową siłą.
- Opowiem ci prawdziwą historię twojej matki Hell...
[Perspektywa Eartha]
Wszedłem do czarnego, dużego samochodu a la centrum operacyjnego. Gdzieniegdzie leżały jeszcze jakieś pomniejsze kabelki - pozostałości po naszym przejęciu wozu. Spojrzałem z góry na to co zostało z robota tego starego pryka dyrektora.
- Popsułem ci zabaweczkę? Szkoda... - mruknąłem zimno. Zacząłem kasłać i zgiąłem się w pół. Na chwilę zdjąłem maskę by przyjąć leki. Potem spojrzałem na maskę gazową, za którą ukrywam pooraną szramami twarz. Ostatnia warstwa oddzielająca moje monstrualne oblicze od świata. Z powrotem nałożyłem maskę i jeszcze raz spojrzałem na robota do złudzenia przypominającego dziewczynkę.
Moi ludzie trochę za bardzo ją nad niszczyli. Głowa leżała gdzieś po drugiej stronie wozu, a na ciele została ledwie resztka sztucznej skóry. Nogi, którymi próbowała kopać były naderwane w kolanach, a dłonie uciąłem, by nie próbowała czegoś, ostatnimi siłami. Trzeba jednak przyznać, że jak na sztuczną inteligencję, była niezwykle lojalna. Nie zdradziła gdzie podziały się moje zguby. Gdzie podział się mały Helluś...
#Nic nie powiem, bo zostanę oskalpowana, za takie zwlekanie. Powiem tak, miałam obóz. I jakoś... musiałam odszukać zagubioną wenę po obozie. Ale ej, znalazłam! Jakby ktoś się interesował "Porozmawiaj z Więźniem" to Gordon obiecał wstawić następny rozdział do połowy przyszłego tygodnia.
A i jeszcze jedna informacja: Mam zamiar przejrzeć wszystkie rozdziały od początku i zrobić edit w każdym bo jak ostatnio patrzyłam... to makabra i trzy metry mułu z jeziorka obozowego. Edit potrzebny od zaraz. I nie będę się wyręczać betami - zrobię to ja i koniec tematu.
#Capricorn
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro