Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXV

Otworzyłem oczy i zaraz je zamknąłem. Przewróciłem się na drugi bok. Potem jeszcze raz.
A potem spałem z łóżka. Warknąłem i wyrzuciłem z siebie jakieś przekleństwo wygrzebując się z fałd kołdry, które spadły wraz ze mną.
Dzisiejszej nocy zupełnie nie mogłem zmróżyć oka. Prawdopodobnie przez wiedzę, że jutro o tej samej godzinie będę musiał bronić Szkoły przed Earthem i jego ludźmi.
Choć może to przez moją złość na Deana? A może przez nękające mnie koszmary, w których zabijam jakąś niewinną dziewczynę, która patrzy na mnie z przerażeniem.
Postanowiłem się przejść. Nad grób Gordona, pod tamtą wierzbę.
Wstałem i rzuciłem kołdrę byle jak na łóżko. Z szafy wyciągnąłem jakieś szare dresy, bluzę i jedyna koszulkę, która została mi tu przyniesiona z domu. Stare rzeczy w większości spaliłem, ale tą koszulkę dostałem od macochy i chyba miałem do niej coś takiego co się nazywa sentymentem. Była to bardzo stara koszulka, która miała należeć do starszej siostry mojej mocochy, która zmarła na raka w moim wieku. Koszulka z logo rock'owego zespołu Linkin Park. Jeszcze przed ustawą nr 7 istniało wiele takich zespołów i muzyków, którzy taką agresywną muzykę tworzyli. Ciekawe co się z nimi stało.
Pewnie zginęli w Dzień Ustawy nr 7...

Chłodne powietrze zmierzwiło mi włosy, kiedy szedłem przez ogród w stronę cmentarza. Było dość zimno, ale nie ma co się dziwić. Za dwa dni  już listopad.
A po drodzę Dzień Ustawy nr 7. I ten atak na Szkołę...
Ciekawy wybór dnia na atak. Dzień upamiętniający wielkie, krwawe wydarzenie, a przy okazji atak zabójców innych nacji. Całkiem fajnie, co nie?
Z oddali zamajaczyły mi unoszące się na wietrze gałązki.
Oczyść umysł Hell i pozwól by przez chwilę wszystko było w porządku. Kiedy usiadłem pod wierzbą i spojrzałem na płytę z imieniem i nazwiskiem mojego przyjaciela, poczułem, że wszystko jest w porządku. Nie potrwało to długo.
Spojrzałem w bok i zauwarzyłem mały pakunek z szarego papieru i przewiązany sznurkiem. Pod sznurek wsadzona był niewielka karteczka.
Przysunąłem się bliżej pakunku i podniosłem go. Był lekki i swoją wielkością coś mi uparcie przypominał. Wyciągnąłem karteczkę i przyjrzłem się jej mróżąc oczy. Jedynym światłem był wielki księżyc, fosforyzujący na granatowym niebie.

"Pamiętasz mnie? Oto kolejny prezent Hell. Tym razem to nie jest broń, ale coś znaczie cenniejszego.
Wiedza..."

Kieszeń, w której trzymałem brzytwę, zapiekła mnie złośliwie. Pamiętam to pismo, aż za dobrze. Przypomniałem sobie nagle urywek słów macoch, która za każdym razem kiedy przynosiłem kiepską ocenę, powtarzała niczym mantrę "To wiedza jest najważniejsza, młody człowieku".
Rozpakowałem pakunek i w końcu zrozumiałem, dlaczego ten krztałt wydawał mi się taki znajomy.
Notes z tarczą Szkoły Morderców. Musiał być dość często używany, bo rogi były naderwane, a okładka lednwo trzymała się swojego miejsca. Otworzyłem zeszty na pierwszej stronie i aż mnie zmroziło.
"Własność Deana Pittera. Nie dotykać".
Data pod spodem upewniła mnie, że ten zeszyt zaczął być wypeniany około dziesięć lat temu. Czyli wtedy, kiedy Dean przybył z Artmate i Zectorem do Szkoły Morderców.
To musiał być jego dziennik z tamtych, pierwszysch lat. Ale cały czas zadawałem sobie pytanie, dlaczego ta kobieta, która przysłała mi brzytwę (i podrzuca mi ją, przy każdej możliwej okazji) dała mi... Dziennik Deana? Pomińmy nawet, że niegrzeczne jest grzebanie w cudzych rzeczach. Jesteśmy psychopatami, ale nie jesteśmy niewychowani (w więkrzości przypadków).
Pchany ciekawością zerknąłem na następną sronę.

Już prawie od tygodnia jesteśmy w tej Szkole. Jednak obawiam się, że przeceniliśmy jej bezpieczeństwo.
Kiedy tu dotarliśmy, Artmate ciężko zachorował. Nie wiem ile mógł mieć stopni gorączki, ale napewno nie było dobrze. Kiedy dotarliśmy pod bramę Szkoły na spotkanie wyszła nam jakaś dziewczynka o burzy ciemnych włosów na głowie i chytrej twarzyczce. Odganiała nas. Mówiła, że nie ma tu dla nas miejsca. Artmate czuł się coraz gorzej, a Zector był skołowany. Ponosiłem za nich odpowiedzialność. Musiałem coś zrobić.
W odpowiedzi wykrzyknąłem:
" Oni potrzebują pomocy! Jeśli Szkoła dla takich jak my, nam jej nie udzieli, to kto?!"
Wtedy w jej oczach zobaczyłem przez chwilę strach. Jakby była szczerze zdziwiona, że w ogóle odpowiedziałem. Jednka zaraz ten strach zniknął, stłamszony powagą.
" Wejdziecie, tylko jeśli dyrektor się zgodzi!"
Postawiła warunek. Pokiwałem głową, ale jedno spojrzenie wystarczyło, bym wiedział, że nie mamy już ani chwili do stracenia.
"Błagam, pomóż nam przynajmniej z nim! Ma sześć lat i nadal nie wieży, że zabił swoich rodziców, a poza tym ciężko choruje!"
Dziewczyna wyglądała na wzruszoną tym oświadczeniem. Jednak uparcie stała nam na drodze.
Wtem zobaczyliśmy jakiegoś wysokiego chłopaka. Jego twarz pokrywały liczne blizny, stare i lekko odblaskujące w słońcu, a na jednym z oczu miał umieszczone drewienko. Miał blond włosy, które lśniły w słońcu jak zborze.
"Proszę pomóż nam! Artmate bardzo źle się czuje!"
Krzyknąłem tym razem do chłopaka. Ten uśmiechnął się i zbliżył rękę do bramy. Dziewczyna chciała go powstrzymać ale co siedmolatka może zrobić przeciwko wyskiemu chłopakowi.
"Wejdźcie."
A potem otworzył bramę.
Piszę to stojąc na dachu Szkoły Morderców i patrzę na las, który zasłania zachód słońca. Szkoła jest nim otoczona. Jakby miało nas to odciąć od świata. Ale ja niechcę się odcinać od świata. Faktycznie jestem niebezpieczny, ale w klatcę jestem już śmiertelnie grożny.
"Uwięziony ptak nie śpiew, a czy wiesz dlaczego?
Bo nie spotkasz nigdy w klatce,
Ptaka szczęśliwego..."
Ostatnio cały czas kołacze mi się melodia tej piosenki. Śpiewała mi ją mama, kiedy była jeszcze normalna. Nigdy nie wiedziałem co się stało tamtego wieczoru, kiedy z tatą oglądałem jakąś kreskówkę edukacyjną, a nagle mama wchodzi do domu. Była w opłakanym stanie. Zaczęła krzyczeć i się wydzierać na całe gardło. Nie pamiętam jednak co krzyczała. Wszystko musiało mi się zlać w jedną papkę, kiedy ta kobieta zakatowała mnie, aż do nieprzytomności.
Pamiętam, że kiedy zaczęła mnie bić, tata stał się jakiś wyciszony i zazwyczaj dowalał także mi, bo tak kazała mu ONA.
Nigdy nie mógł bym znieść czegoś takiego. Przysięgam, że nigdy się nie ożenię z kobietą! Nie chcę skończyć tak jak tata "pod pantoflem" - to wyrażenie wyjaśnił mi Tyr kiedy opowiadałem mu co zmusiło mnie do tak drastycznego rozwiązania.
Odpowiedziałem szybko:
"Nienawidziłem ich. Latami śniłem, aby poczuli mój ból, jaki odczówałem kiedy mnie katowali. I w końcu się udało. Ojcu dałem szybką śmierć, bo nie był tak zepsuty. Jednak ta Wiedźma zasłużyła na zabawę ze mną."
"Więc dla ciebie to była tylko zabawa?"
Zapytał Tyr, a ja prawię natychmiast pokiwałem głową, na "tak".
"Słuchałem ich wrzasków. Były tak samo bezradne i błagalne jak moje. Krew, która plamiła kuchnię, była tak samo czerwona jak moja krew, którą plułem kiedy zostałem uderziny. Czułem szczęście, jaki towarzyszy spełnionej zemście...
"Dean. Masz siedem lat. Skąd w ogóle takie pomysły?!"
"Zemsta była silniejsza ode mnie. Wiem, że nic nie rozumiem, że rodzić faktycznie nie powinni się tak zachować, ale to nie powód by ich brutalnie mordować... ale nic nie poradzę."
Po tej rozmowię, nikt nie chciał ze mną się spotakć. Nie wpuszczali mnie do Artmatego. Zector zamknął się i niczego nie chciał słuchać, a Tyr mnie po prostu ignorował.
A dziewczynka, którą poznałem przy bramię próbowała mnie zabić.
Kiedy siedziałem w ogrodzię, pochyliłem się na chwile, a kiedy wstałem zobaczyłem jak do pleców dziewczynka przykłada mi nóż. Nie zabiła mnie jednak. Byłem skołowany, zdziwiony i zaskoczony, więc gdyby tylko chciała, mogła by to uczynić bez większego problemu. Jednak ona po prostu stała z nożem przy moich plecach i... i tyle. Potem odeszła z tym nożem w pośpiechu i... chyba płacząc.
Nie wiem co się stało. ale nie potrafię zaufać już ŻADNEJ dziewczynie...

Dreszcze. Jak zwykle pojawiły się dreszcze. Jak za każdym razem, kiedy Dowiaduje się czegoś o Deanie. W tym odcinku "Spaprane życie mordercy" dowiadujemy się jak siedmiolatek z dwójką sześciolatków dostali się do Szkoły i jak zaczęła się znajomośc Zary i Deana.
Przynajmniej wnioskuje, że dziewczynka, którą spotakł przy barmię. Choć miałem dowodów, aż nadto, aby wydedukować, że to Zara.
Zastanawiało mnie jednak kilka niedopowiadzeń. Na przykład, dlaczego matka Deana tak oszalała, skoro wyglądało na to, że była wcześneij kochającą mamusią i jak udało jej się zmusić męża do takiego posunięcia. Wszytko to wydawał się, aż nazbyt podejrzane. Myślałem także nad zagadkowym zachowaniem Zary, która zamiast go zabić, rozpłakała sie jak jakaś normalna siedmiolatka i uciekła.
Co jest nie tak z Zarą?!
Czytał bym dalej, ale nagle ujżałem jakiś ruch na Suchym Polu. Wstałęm z ziemi i schowałem dziennik Deana do wewnętrznej kieszeni bluzy. Ruszyłem ku Sychemu Polu z brzytwą w gotowości.

Suche Pole - jałowy kawał ziemi, na którym nic, nawet trawa czy chwast nie chce wyrosnąć. Mówi się, że ta ziemia przed laty została splamiona krwią psychopatów i teraz nic na niej nie urośnie dopóki na Pole nie spadnie ostatnia krew z żył szlachetnego człowieka, który choć psychopata, odda swoje życie za innych. Jest to praktycznie nie wykonalne, rzecz jasna. ŻADEN psychopata nie odda życia za kogoś innego. To oczywiste, nie prawdaż?

Po Polu krązył jakiś dziwny chłopak o jasnych włosach. Ubrany cały na biało, wpatrywł sie w gwiazdy, z tak wysoko uniesioną głową, że od samego patrzenia na niego, zaczął mnie boleć kark.
Podeszłem do niego.
- Hej... Ty jesteś Azrael, tak?
- Mów mi Alan - odparł. Zamrugałem. Pamiętam, że Tyr tłumaczył mi kiedyś, że choroba Azraela jest na razie nie uleczlna i bardzo rzadko daje mu się utrzymać dłuższy kontakt z rzeczywistością. Tyr mówił, że przedstawia się jako Anioł Śmierci Azrael. Raczej "Alan" nie jest jednym z jego anielskich imion.
- Czy ty...
- Tak, czuje się znakomicie jeśli o to ci chodzi - zapewnił czytając mi w myślach. - Dawno nie miałem okazji się wyrwać... - powiedział. Podszedłem do Alana o krok bliżej, choć nadal trzymałem brzytwę w pogotowiu.
- Jak wróciłeś do normalności? - zapytałem podejrzliwie. Alan spojrzał na mnie z miłym uśmiechem.
- Tak jakoś. Obudziłem się i kożystając z wolnej woli i pięknej pogody wyszedłem na zewnątrz - odparł. Zmarszczyłem brwi.
- Ale jak...
- Mniejsza o mnie Hell. Co u ciebie? - spytał przerywając mi. Poczułem się lekko zbyty, ale musiałem przująć do wiadomości, że Alan może nie chcieć o tym rozmawiać. Schowałem ostrzę do kieszeni bluzy i spojrzałem na czubki swoich butów.
- U mnie? Serio się pytasz? Jutro mamy Dzień Ustawy 7, a przy okazji atak na Szkołę. Prawdopodobnie będę musiał kogoś zabić, a to mi trochę nie leży - rzekłem. Alan spóścił wzrok z gwiazd i spojrzał na mnie. Nadal na jego twarzy widniał spokój.
- A Dean?
- Co "Dean"?
- Dobiłeś go, kiedy się tak wydarłeś - zauważył. Zagotowałem się wewnątrz.
- A ty to skąd możesz wiedzieć? - warknąłem. Alan wzruszył ramionami.
- Może dlatego, że ze mną o tym rozmawiał. Pytał się, dlaczego nie możesz spojrzeć na to z jego perspektywy - wyjaśnił. Prychnąłem.
- Każdy by tak zareagował. Na dodatek wkurza mnie tym "słodki jesteś" i tak dalej i...
- I nie potrafisz zobaczyć, że Dean naprawdę potrzebuje pomocy? - westchnął. Podniosłem spojrzenie. Alan teraz patrzył wprost przed siebie, w miejsce gdzie w ogrodzeniu pod wyskoim napięciem była tylna brama.
Może faktycznie nie widzę tego w ten sposób. Może wtedy, kiedy rozmawiał z tym "Dziarą"... ja po prostu wpadłem w środek jakiejś rozmowy i odczytałem nie to co trzeba, nie tak ja trzeba? Może Dean chciał zapomnieć o tym co było wcześniej i...
- Gdzie jest Dean? - zapytałem. Alan zaśmiał się aksmaitnie.
- Wiesz co? Dean miał rację mówiąc, że jesteś trochę nierozgarnięty. Jest środek nocy! Dean pewnie śpi - zauważył chłopak. Prychnąłem, ale z uśmiechem na twarzy. No tak. Głupi ja...
- No dobrze... Ja się będę zbierał Alan... dziękuję za to - powiedziałem. Alan wzrszył ramionami.
- Jutro pewnie będziesz rozmawiał z Azraelem, więc powiem żegnaj, zamiast do zobaczenia - powiedział. Spojrzałem na niego niepewnie.
- Będę jednym z ludzi, któży będą próbowali cię wyciągnąć Alan. Obiecuję - przysięgłem. Alan znów uśmiechnął się, jakby z pobłażaniem.
- Rób co chcesz. Nie wiem, co może na mnie działać... ale dziękuję Hell - powiedział. Skinąłem głową, a potem skierowałem się do pokoju.
Oddychałem miarowo, a powieki powoli mi opadały. Chyba właśnie tego potrzebowałem, aby zasnąć - jakichś dobrych wieści. A to, że rozmowa z Deanem była jedną wielką pomyłką i mogę ją naprawić, można uznać za dobrą wieść...

/Cześć misiaki. To ja - Gordon. Capricrn marudzi cały czas, że jej rozdział nie wychodzi, więc postanowiłem opublikować swoje własne wypociny. Korekta - Capri.
Cóź dodać jeszcze więcej?
Po proszę jakieś opinię. I wena dla Capricorn też się przyda. Duma nad krwawym rozdziałem i myśli i myśli i nic narazie z tego dobrego nie wychodzi.
Pomóżnie wymarłym Caprikornusom, wysyłając SMS o treści WENA na numer XXX XXX XXX.
Dziękuję./

/Gordon/

/P.S. Wiem, że piosenka, której dałem refren to piosenka patriotyczna i nie ma głębszego sensu w tym rozdziale, ale te sowa... jakoś do mnie przemówiły O.o/

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro