Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXIII

- ... Zapiszcie wnioski z tego eksperymentu w zeszytach - powiedział pan Honest. Wróciliśmy na swoje miejsca i z torby wyciągnąłem jeden z zeszytów oznaczonych tarczą Szkoły Morderców. Posłusznie zapisałem przebieg pokazu:
"Kwas siarkowy został nalany na przykładowy kawał mięsa (zabraliśmy ze stołówki) i odsunęliśmy się na bezpieczną odległość. Kwas przeżarł się przez mięśnie i chrząstki, ale napotkał niewielki opór w postaci kości..."
- Na następne zajęcia macie przygotować notatkę, o tytule "Jak pozbyć się ciała" - powiedział pan Honest. Podniosłem rękę.
- Tak, słucham?
- Czy "Zabij-Zakop-Zapomnij" wchodzi w grę? - zapytałem z niewielką nadzieją. Kilka osób zaśmiało się, ale jedna, czy dwie warknęły coś na mój temat. Pan Honest po prostu westchnął zmęczony. Zdjął okulary z nosa i zaczął je wycierać w szalik.
- Panie Aliquid - zaczął, a ja już wiedziałem, że źle zrobiłem przychodząc na zajęcia. - Nie po to poświęciłem dwie godziny swojego życia, aby tłumaczyć wam, pustym łbom, jaka potęga drzemie w kwasach, abyś się mnie teraz pytał, czy zwłok nie wystarczy zakopać - powiedział zmęczonym, aczkolwiek surowym tonem. Spuściłem głowę.
- Przepraszam - bąknąłem na tyle głośno, aby pan Honest usłyszał. Nauczyciel pokiwał głową i mnie zignorował.
- Podzielę was w dwuosobowe zespoły, które będą szukać informacji na ten temat. Po weekendzie pokażcie mi wyniki swojej pracy, rozumiemy się? To doskonale! - podsumował morderca nie zawracając sobie głowy czekaniem na naszą odpowiedź. Otworzył szufladę w swoim biurku i wydobył z niej niewielki koszyczek i plik kolorowych karteczek.
- Wylosujecie imię swojego partnera do pracy domowej z tego magicznego koszyczka - wyjaśnił Honest. Dean jęknął.
- Tylko psychol nazwie ten rozwalający się koszyk "magicznym" - zauważył. Zachichotałem mimo woli. Niestety usłyszał to pan Honest.
- Jakieś pytania panie Aliquid? - zapytał nauczyciel, a cała aula zamilkła.
- Eeee... ten, tego... A co jak wylosujemy siebie samych? - wrzuciłem pierwszą myśl która nawinęła mi się na język. Honestowi drgnęła brew, ale chyba postanowił zachować spokój.
- W klasie jest parzysta liczba uczniów. Jeśli jedna osoba wylosuje siebie, to ktoś inny też wylosuje siebie. Wtedy te dwie osoby będą automatycznie połączone w zespół. - rozejrzał się po auli. - Jakieś jeszcze pytania? Nie? No to losujcie. Tylko nie otwierajcie jeszcze karteczek! - nauczyciel ledwie przekrzyczał tłum jaki zrobił się wokół niego i magicznego koszyczka.
Sięgałem do koszyka, a potem z małą karteczką wróciłem na swoje miejsce. Wylosowałem niewielką, dość chropowatą, niebieską kartkę, złożoną na trzy razy. Kiedy usiadłem, Hariet zerknęła na moją karteczkę.
- Kolorki mają jakieś znaczenie? - zapytała trzymając żółtą karteczkę. Wzruszyłem ramionami.
- Mam nadzieję, że tak - zauważył Dean, ściskając w dłoni niebieską karteczkę - podobną do mojej. Zmarszczyłem brwi, ale nic nie powiedziałem. Jakby się zastanowić, to Dean powinien wiedzieć coś na temat pozbywania się zwłok, więc będąc z nim w zespole... tak, to nawet dobre rozwiązanie.
- No dobrze, wszyscy mają już karteczki? Świetnie. Teraz na mój znak wszyscy je otworzą - powiedział Honest. W auli rozbrzmiał szmer, ale zaraz ustał. Pan Honest rozejrzał się i zaczął odliczać.
- Trzy... Dwa... Jeden... Otwórzcie. - Kilka westchnień, krzyków niezadowolenia, ale także śmiechów. Spojrzałem na swoją karteczkę.
"Hell"
Jęknąłem mimowolnie.
- Kogo masz? - spytał z rezygnacją Dean. Wzruszyłem ramionami.
- Siebie.
- Ja Hariet - wyznał i spojrzał na psychopatkę. Blondynka pokazała swoją kartkę. Było tam napisane wielkimi literami "DEAN".
- Może i jestem wariatką z ADHD, ale za żadne skarby nie da się zrobić tak, aby dwie osoby wylosował siebie na wzajem! - zauważyła, wyraźnie nie pocieszona tym wyborem.
- Widzisz droga Hariet, dlatego to "magiczny koszyk" - wtrącił pan Honest. Mimo woli palnąłem się w czoło.
- Czyste wariactwo - warknąłem pod nosem. Potem skierowałem do nauczyciela na środek auli.
- Wylosowałem siebie samego - powiedziałem pokazując dowód w postaci karteczki z moim imieniem. Honest zabrał mi niebieską karteczkę.
- Uwaga! - krzyknął. - Kto jeszcze ma na karteczce swoje imię? - zapytał. Przez chwilę panował szmer i kilkanaście zduszonych pomruków. Potem zapadła cisza, gdy rękę z fiołkową karteczką podniosła...
- Ja, proszę pana - powiedziała Zara, bliska. Honest zabrał i jej karteczkę. Mi wręczył fiołkową, a Zarze oddał moją niebieską. No to fantastyczne.
- Panie... - zaczęliśmy jednocześnie, ale jedno spojrzenie Honesta wystarczyło, abyśmy zamilkli. Zapomniałem już jak dziwny i przeszywający jest jego wzrok.
- Tak się umawialiśmy. Nie macie nic do dyskusji. Macie mi się tylko nie pozabijać - rozkazał nauczyciel. Następnie rozejrzał się po auli.
- Koniec zajęć. Praca w zespołach ma zostać złożona na moje biurko w formie pisemnej podczs poniedziałkowej lekcji. - Po tych słowach opuścił aulę. Za nim wyszli pozostali uczniowie.
Zostaliśmy tylko ja i Zara.
- Zara, jeśli nie chcesz współpracować, to powiedz, a coś wymyślę i...
- Zamknij się. Przyjdź do mojego pokoju jutro o 10. Mam kilka książek, w których jest coś napisane na ten temat - powiedziała zimno, nawet na mnie nie patrząc. Wyszła z auli z prędkością światła.
Usłyszałem chichot. Nie byłem sam.
- Czym tak wkurzyłeś Zarcie? - spytał się Artmate. Wywróciłem oczami.
- Też chciałbym wiedzieć. Wydawało mi się, że nasze stosunki są... lepsze - wyznałem. Artmate przeskoczył kilka stopni i stanął obok mnie na środku.
- Zara specyficznie się zachowuje nawet jak kogoś lubi - zauważył kolorowy marszcząc brwi.
- Specyficznie? - powtórzyłem. - A czy przypadkiem wszyscy tu nie zachowują się specyficznie? - spytałem. Artmate spojrzał na mnie sceptycznie.
- Chodzi mi o to... że Zara zachowuje się często jak zwykła nastolatka. Jak normalny człowiek - wyjaśnił. Trochę kiepski żart.
- Nie ma nawet takiej możliwości i doskonale o tym wiesz - zakończyłem twardo. Nie czekając na odpowiedź chłopaka, ruszyłem do wyjścia z auli.
Przecież nikt normalny nie chciał by tu być. Więc nawet pomysł, aby Zara była normalna był... no był absurdalny! Każdy kto tutaj jest nie ma prawa mieć po kolei pod sufitem, więc Artmate musiał sobie coś ubzdurać. Tak, dokładnie. Jak widać mój kolorowy przyjaciel ma za mało trudności w życiu i musi sobie jeszcze utrudniać. Serio, mogę mu oddać trochę moich problemów, nie jestem do nich przywiązany. (#Ja też!)

Następnego dnia była sobota, a ja dokładnie o 10:00 stanąłem pod pokojem numer 1 w akademiku dziewczyn. Zapukałem nieśmiało, a zza drzwi dało się słyszeć głośne: "Właź".
Pokój wyglądał tak samo jak ten należący do naszej czwórki w akademiku chłopaków.
Nieśpiesznie zajrzałem do salonu i widok jaki tam zastałem był... ciekawy.
Hariet ganiała po całym pomieszczeniu małą Julie, która śmiała się wniebogłosy, choć na policzkach widziałem kilka zadrapań.
- Zatłukę! - ryknęła blondyna machając wojowniczo młotkiem, a Julie zaśmiała się słodziutko.
- Jeeśli mniee złaapieesz! - zauważyła przeciągając słowa. Zara wpadła do salonu z gniazdem nieuczesanych włosów na głowie (jak zwykle) i obrzuciła cały ten chaos jednym spojrzeniem.
- EJ! - krzyknęła. Na jej wrzask obie dziewczyny stanęły. Hariet z młotkiem w dłoni, a Julie z głupawym uśmieszkiem na ustach.
- Co znowu się stało? - zapytała pocierając skroń.
- Ten rudzielec bazgrał po ścianach mojej sypialni! - wybuchnęła Hariet. Potem spojrzenie przewodniczącej padło na młotek w dłoniach wariatki. Hariet jakby odczytując pytanie Zary, wzruszyła ramionami.
- Był pod ręką - wyjaśniła krótko. Zara westchnęła, a potem spojrzała na małą dziewczynkę.
- Julie, rozmawiałyśmy o tym: możesz rysować, ale po ścianach swojego pokoju - powiedziała z anielskim spokojem ciemnowłosa. Ruda dziewczynka pokiwała głową z pokorą.
Dotąd ignorowany, postanowiłem wejść do pokoju i zwrócić na siebie uwagę. Chrząknąłem, a głowy dziewczyn obróciły się w moją stronę. Najszybciej zareagowała Julie, która podbiegła do mnie i uwiesiła się mojego pasa.
- Braciszek! - ucieszyła się. Blondynka przekrzywiła głowę.
- A ty tu czego? - zapytała uprzejmie. Zara westchnęła.
- Ja go zaprosiłam. Jest ze mną w zespole do pracy domowej od Honesta, więc chcę mieć to szybko z głowy - wytłumaczyła. Pomachałem do nich ręką, dając znak, że tutaj stoję.
- Emm... Cześć?
- Powinnam chyba pójść do Deana i też to zrobić - jęknęła dziewczyna z dwoma kucykami. Odłożyła młotek na stół i leniwym krokiem wyszła z pokoju. Julie w końcu odczepiła się ode mnie.
- Braciszku, a tatuś jest na placu zabaw?
- Eee... co masz na myśli?
- Bo tatuś często jest w pokoju, ale czasami wychodzi i mówi wtedy, że idzie na plac zabaw - wytłumaczyła. Poczułem delikatny skurcz w żołądku.
- Dean jest raczej w pokoju - powiedziałem cicho. Julie pokiwała głową i wyszła z pokoju, radośnie podskakując.
Zara zmarszczyła brwi patrząc na mnie.
- Coś tak zbladł? - zapytała. Opuściłem głowę i zacząłem podziwiać czubki butów przewodniczącej.
- Ostatnio wpadłem na Dean przy "pracy" - ostatnie słowo wypowiedziałem robiąc króliczki w powietrzu. Zara przez chwilę zastanawiała się jeszcze co mogłem mieć na myśli, ale zaraz jej usta ułożyły się w nieme "aaaaa"
- Sądzisz, że to o to mu chodzi z tym placem zabaw? - zgadła. Pokiwałem głową.
Po krótkim milczeniu podniosłem głowę i machnąłem na to ręką.
- Dobra, nieważne. Bierzmy się za tą pracę domową...

Usiadłem na łóżku Zary, a dziewczyna rzuciła mi jakąś książkę.
- Użyłabym hydrolizy alkalicznej - powiedziała dziewczyna. Zamrugałem nie bardzo wiedząc o czym mówi. Zara zabrała z biurka przybory do pisania i kartki.
- W sensie użyłabym do pozbycia się zwłok - objaśniła. Z wolna pokiwałem głową.
- Eee... a dwa następne słowa też wytłumaczysz? - zapytałem. Zara klapnęła obok mnie i spojrzała na mnie z niezadowoleniem.
- Chodzisz do Szkoły Morderców, a nie wiesz NIC o mordowaniu i unikaniu kary? - upewniła się dziewczyna. Wzruszyłem ranionymi.
- Jestem raczej uczniem praktycznym - stwierdziłem, a Zara mruknęła coś tylko.
- Hydroliza alkaliczna - zaczęła szukając odpowiedniej strony w książce.
- ług sodowy, zwany też sodą kaustyczną, czyli wodorotlenek sodu można użyć aby pozbyć się ciała szybko i skutecznie. Wystarczy rozpuścić go w wodzie, podgrzać roztwór do temperatury wrzenia i wlać do wanny, w której wcześniej umieściliśmy ciało. Wystarczą zaledwie 3 godziny, aby zwłoki stały się nie do zidentyfikowania, ponieważ nie zawierają już DNA. - Pokiwałem z wolna głową.
- Noo dobra, ale wodorotlenek sodu nie rozpuści kości, więc co z tym?
- Na logikę chłopie - Zara przewróciła oczami. - Wyjmujesz z tej wanny kości i je zakopujesz jak najdalej w głębokim lesie - zauważyła. Pokiwałem głową, zmuszony przyznać jej rację.
- Od razu widać, że mam do czynienia z zawodowcom - westchnąłem bezradnie. Zara zaśmiała się, ale zabrzmiało to bardziej jak nerwowy śmiech, kiedy próbujesz coś ukryć.
Zignorowałem to jednak.
- A tak w ogóle... - zacząłem sięgając po kartkę i długopis. - Dlaczego tak dziwnie zareagowałaś, kiedy przydzielono cię do mnie? - zapytałem, zaczynając spisywać odpowiedni fragment książki na kartkę. Zara w tym czasie skubała róg swojej pościeli w kolorze beżu.
- Dziwnie? Niee... Ja po prostu... myślałam, że będę z kim innym w zespole - wyznała. Podniosłem wzrok na dziewczynę.
- Trochę ranisz... ale rozumiem. Po prostu zachowywałaś się, jakbyś była zła. I właśnie nie wiedziałem dlaczego miałabyś być na mnie zła - wyjaśniłem. Zara zdziwiła się.
- Zła? Na ciebie? To ty najwyżej powinieneś być na mnie zły. Zraniłam cię tyle razy... - Wyciągnęła dłoń przed siebie.
- Przeze mnie i moje pytanie trafiłeś tutaj...
Taak, bardzo ci za to dziękuję! Lepiej nie przypominaj...
- Powiedziałam Honestowi, aby wziął cię na misję jako Wykonawca - wyciągnęła drugi palec z pięści.
Noo oczywiście, że nie jestem na ciebie za to zły! Ja po prostu tryskałem wtedy radością, poczułem się taki zauważony i doceniony! A, no i chwilę później ktoś próbował mnie zabić!
- Potem trafiliśmy w ręce Eathra i tam zostawiłam cię samemu z nim w jednym pomieszczeniu...
Pamiętam. A raczej nie pamiętam, bo gdybyś nie zamknęła drzwi, to może nie musiałbym sobie przez kilka dni przypominać mojego życia.
- Noo i... Hell, czy wszystko dobrze? Zrobiłeś się strasznie czerwony - zaniepokoiła się dziewczyna. Zamrugałem i spojrzałem na nią ze sztucznym uśmiechem.
- Gorąco mi się zrobiło. Wiesz co? Spisałem już wszystko czego potrzebuję, teraz tylko przepisać do zeszytu i po problemie. - Wstałem z jej łóżka i zgarnąłem moje notatki. - Dzięki za pomoc Zara, muszę już lecieć, no wiesz, przewietrzyć się i tak dalej... - powiedziałem wycofując się powoli, aż w końcu dopadając drzwi. Dziewczyna patrzyła na mnie dziwne, aż w końcu po prostu wzruszyła ramionami.
- Dobra, to cześ... - Dalszej części nie usłyszałem, bo z trzaskiem zamknąłem drzwi.
Trzy wdechy, trzy wydechy... Uspokój w sobie tą żądze krwi. Nie chcesz jej zabić. Nawet ci to przez myśl nie przeszło. Zara jest twoją koleżanką z klasy. Co z tego, że wkopała mnie w tą misje, ze względu na moje nazwisko. Co z tego, że nie doceniła Eartha. Nikt go nie docenił.
Hell, nie chcesz chyba zabić?
Jasne, że nie chcę. Ja po prostu muszę się wyładować.
Bez słowa wyszedłem z pokoju dziewczyn i ruszyłem na siłownie, myślą już wyrzywając się na worku treningowym.

[Perspektywa Zary Xanthopoulos]

Hell wyszedł. Upadłam na łóżko.
- Brawo Zara. Bądź z siebie dumna - warknęłam na siebie. Aliquid nie lubi mnie już nawet bez tego wymieniania moich zasług. Ale niee! Musiałam wyliczać powody dla których powinien mnie zabić.
Po tym podsumowaniu wstałam z łóżka i stanęłam przed jedynym kolorowym elementem mojej sypialni. Wielkim, prawionym w ramę z ciemnego drewna obrazem przedstawiającym stojącego dębem konia arabskiego czystej krwi. Ojciec często mi powtarzał, że jestem jak właśnie ta rasa koni - odważna, wytrzymała, łagodna, inteligentna oraz pełna animuszu.
Odsunęłam pokaźnej wielkości obraz odkrywając schowany tam sejf. Wstukałam ośmiocyfrowy kod, a potem coś w sejfie piknęło i wszystkie zamki zwolniły się, a drzwiczki zaczęły się z wolna otwierać ukazując pustawe wnętrze. Wyjęłam stamtąd telefon komórkowy i wybrałam jedyny numer zapisany w jego pamięci.
- Dzień dobry dyrektorze - zaczęłam poważnym i opanowanym tonem. - Kiedy mógłby mnie pan przyjąć na wizytę?

Alice otworzyła mi drzwi, a ja posłałam jej blady uśmiech wdzięczności. Wiem, że to tylko android, ale jej sztuczne oczy zdawały się mówić "wszystko będzie dobrze".
A może to ja, po szesnastu latach życia spędzonych w Szkole Morderców, zaczynam powoli wariować?
- Zara! - zawołał uradowany dyrektor. - Wieki cię nie widziałem! No dobrze moje dziecko, powiedz mi co tam u moich uczniów - powiedział mężczyzna, odkładając jakieś śrubki na biurko, obok stosu innych śrubek różnej wielkości i rozmiaru. Usiadłam na mój fotel stojąc naprzeciw fotelu dyrektora.
- Uczniowie mają się dobrze. Nikt już nie wspomina incydentów z Earthem, a pan Aliquid zdaje się już czuć dobrze w Szkole...
- Hell? To dobrze. Moje plany względem niego jeszcze się nie skończyły - mrukną do siebie dyrektor. Potem spojrzał na mnie swoim przeszywającym spojrzeniem, tańczących ogników szaleństwa.
- Zara, a ty jak się czujesz? - zapytał. Zdrętwiałam.
- J-ja...?
- Ależ oczywiście! Czy się dobrze trzymasz? Twoje zadanie jest wyczerpujące i na pewno masz dość - wyjaśnił się. Spuściłam głowę.
- To nie jest tak, że i się to nie podoba. Ja po prostu boję się wszystkiego dookoła. Widok krwi mnie odrzuca, a muszę się nią otaczać. Rozmowa z mordercami i psychopatami mnie przeraża, a pomysł, abym mogła kogoś zabić... - zaczęłam się jąkać. Przeklinałam siebie w duchu, za łkanie i za moją słabość. Dyrektor jednak zamiast to jakkolwiek komentować, po prostu wstał ze swojego krzesła, podszedł i mnie przytulił.
- Wiem, że jest ci ciężko córeczko, ale już niedługo świat obleje krew i rozpocznie się niezła zawierucha...
- Mam w to wierzyć? - wydusiłam z siebie. Dyrektor spojrzał na mnie z nieznacznym, diabolicznym uśmiechem.
- W końcu niedługo Dzień Ustawy Numer 7...
- Wiem - przyznałam. Zamrugałam kilkakrotnie, a dyrektor odsunął się ode mnie w tym czasie. Odchrząknął, a potem wrócił na miejsce za biurkiem dyrektora.
- Chcę tylko zaznaczyć, że zbliżają się wielkie rzeczy. Bardzo wielkie. I musimy być gotowi na wszystko, a także na wiele śmierci i ciężkie wybory. To tylko próba, więc trzeba się przygotować, kiedy życie zaśpiewa "Welcome to the Show". - Skinęłam głową. Dyrektor odwrócił się w stronę okna i zapatrzył w dal. To był znak dla mnie. Mam iść i czekać na dalsze instrukcje. Więc tak zrobię. Jak zawsze.
Przez całe życie. W kółko. I na zawsze. Umrę, grając odważną psychopatkę.




# He, he, he...
Mój głupkowaty śmiech powinien wam powiedzieć, że będą się dziać STRAAASZNE rzeczy. Jakie?
He he he
Nie powiem!
Specjał o Gordonie jeszcze się tworzy. Może ktoś ma jakieś pytania do mnie, albo do Gordonka? To do specjału proszę na priv, żeby mi życie ułatwić i żebym nie musiała potem szukać w dziesiątkach komentarzy.
To tyle. Do zobaczenia.

#Capricorn

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro