Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XV

Było ciemno. Przestałem zgadywać, która jest godzina. To było na marne. Teraz zgadywałem, kto mógł tak krzyczeć. Bałem się. Gdyby nie opaska na oczach, pewne bym płakał. Nic nie miało sensu. Całe to wtargnięcie do pokoju, porwanie i tortury... o co tu do cholery chodzi!?
Tortury... Dlaczego?! Szkoła działa za wiedzą rządu. Chyba, że to terroryści, którzy chcą pozbawić kraj super armii, jaką są młodociani psychopaci... Tak, to miało sens. Ale nie wiem dlaczego do mnie się zwracał ten gościu.
Zacząłem się znów wyrywać. okręcałem ciało we wszystkie strony. Nie da rady - to kaftan bezpieczeństwa stworzony specjalnie dla takich jak ja. Wszystko zaplanowane... co do joty. Nawet głos zniekształcony. Musieli się przygotować. Najpierw gaz usypiający, wbiegł cały oddział. Cholera, Szkoła pełna wykwalifikowanych zabójców, a zbiry weszły tu jak z zaproszeniem.

- Masz go. Flak już na nic nam się nie przyda. - Głos przemówił do mnie podczas medytacji. Potem jakiś szmer i głuche uderzenie ciała o kamień. Potem jakiś chrobot, trzask zamykania ciężkich drzwi i chrząknięcie zamków. Jedno, dwa, trzy... tak trzy zamki.
- Szkoła Morderców... - W ciemności wyostrzył mi się zmysł słuchu. Hasło na które mam przerwać medytację było nieznośnie głośne. Próbowałem się ruszyć. W gardle mi zaschło, a usta zlepiły się ze sobą po wielu godzinach milczenia.
Usłyszałem czyjś słaby oddech. Nie byłem już tu sam.
- Hej... kto tam jest? - zapytałem słabo. Tym razem oddech wzmógł się po moich słowach.
- H-Hell... - pisk, ledwie słyszalny. Przepełniony bólem i nieopisanym zmęczeniem. Ktoś kto tu leżał, już ledwie żył. Oddech płytki, gardłowy. Co jakiś czas chrząkniecie i ktoś wypluł coś w kąt. Może krew.
Nie wiem ile minęło, pewnie kilka godzin, może kilka chwil. Ktoś się podniósł i chwiejnym krokiem dopadł do pasa na moim kaftanie. Poczułem, że więzy się rozluźniają. Wziąłem pierwszy, pełniejszy wdech. Potem, gdy ręce miałem już wolne, rozwiązałem sobie przepaskę na oczy. Zobaczyłem twarz do której należał krzyk.
Ubrany w poszarpane i brudne od zaschniętej krwi i wymiocin łachmany. Wszędzie miał rany, a gdzie nie było krwi były guzy i stłuczenia. Twarz była wychudzona, a prawa noga była w co najmniej dwóch miejscach złamana.
- Dean... co oni ci...
- Jak się czujesz? - tylko tyle. Nie martwił się sobą. Przypomniałem sobie jak krzykną przez mikrofon "JAK SIĘ...". Łzy zapiekły mi oczy. Przerażenie i niepewność przerodziła się w nieopanowaną wściekłość i gniew skierowaną w chłopaka.
- DEKLU! SKOŃCZONY IDIOTO! - ryknąłem. - TO TY WŁAŚNIE ZOSTAŁEŚ SKATOWANY!
- Nie przypominaj - westchnął. Spojrzał na mnie. Zielone oczy nadal lśniły w ten dziwny sposób.
- Hell, jak się czujesz?
- Cholera... - warknąłem nie mogąc wytrzymać od głupoty tego pytania. Dean zaśmiał się i poczochrał mi włosy.
- Nadal słodko się irytujesz, więc chyba jest dobrze - stwierdził, a potem jeszcze raz przyjrzał mi się uważnie, jakby badał każdy centymetr mojej twarzy. Potem odsunął się i pokuśtykał do metalowych drzwi. Przyglądał im się.
- Tego zamka sami nie otworzymy. Ma kilkanaście kombinacji, a każda otwiera inną zakładkę, która uruchamia inny mechanizm. Gdybym zgadł kombinacje jakiej użyto to zamknięcia tych drzwi...
- Mechanizm ma trzy zamki.
- Co?
- Mechanizm ma tylko trzy zamki. Całe te drzwi są wyposażone w iluzję szyfru i bezpieczeństwa - powiedziałem i kucnąłem przy klamce. Opukiwałem drzwi, aż w końcu znalazłem. Małą skrytkę za którą ukryty był prawdziwy zamek. To właśnie to wydało taki chrobot. Przejrzałem kieszenie. Wszystko co miałem zostało mi zabrane, między innymi moja słynna brzytwa i chusteczki antyalergiczne, ale całe szczęście znalazłem spinacz. Rozprostowałem tego małego drania i zacząłem grzebać w zamku. Jeden, dwa i trzy...
Brawo! Umiem liczyć do trzech!
W drzwiach coś kliknęło i wielkie metalowe więzienie stało się już tylko przeszłością.

- Jak długo tu jesteśmy? - zapytałem, gdy przemierzaliśmy korytarze jakiegoś szpitala. Nie za bardzo wiedziałem gdzie możemy być, ale sądząc po krajobrazie i ledwie słyszalnym szumie, zgaduje, że musimy być w pobliżu jakiegoś morza.
- Jakiś tydzień, może dwa - doparł Dean, kuśtykając obok mnie. Zakaszlał nagle i splunął krwią na kafelki. Musiał oprzeć się o ścianę, aby ustać na nogach. Zdenerwowałem się w końcu. Złapałem go za rękę i zahaczyłem o szyję, a potem chwyciłem go w pasie stawiając do pionu. Co prawda Dean był ode mnie wyższy, więc jego głową opadła z wycieńczenia na moje ramię.
- Gdzie teraz?
- Wcześniej trzymali mnie z Tyrem, Zarą i Julie. Obok musieli być Artmate i Zektor bo co jakiś czas słyszałem ich krzyki... - zawahał się. Zrozumiałem i nie chcąc rozdrapywać bolącej rany, zapytałem szybko.
- Pamiętasz gdzie mogą być ich cele? - Dean zastanowił się i rozejrzał po korytarzu.
- Tak... Pamiętam to. Nie zasłonili mi nawet oczu - powiedział.
- Może to znak, iż nie spodziewali się, że się wydostaniemy - zauważyłem z pewną dozą satysfakcji.
- Raczej to pułapka - zgasił mój entuzjazm chłopak. Westchnąłem, nawet nie chcąc o tym myśleć. Dean zaśmiał się, ale śmiech szybko przerodził się w charczenie krwią. Złapał się za brzuch, a po jakimś czasie przestał kaszleć.
- Muszę ci coś powiedzieć... - powiedział po jakimś czasie. Przewróciłem oczami.
- Musisz, to ty odpocząć - zauważyłem. Dean nawet nie zdobył się na śmiech.
- Chodzi o to... Nikt nie wie kto nas porwał, ani dlaczego. Jakbyś coś wiedział... to mów - powiedział. Pokiwałem głową, ale nie miałem pojęcia skąd mógłbym to wiedzieć.
- Jestem tak samo oszołomiony jak ty... - odparłem cicho. Chłopak przyglądał mi się chwilę, a potem odwrócił wzrok.
Kilka chwil później Dean pokazał boczny korytarz.
- Tam...
Skręciliśmy i moim oczom ukazał się korytarz pełen izolatek. Wszystkie były takie same jak moja cela. Dean głową wskazał na celę z wielką, częściowo zmazaną przez czas jedynką.
Otworzyłem celę takim samym sposobem jak uwolniłem siebie i Deana.
Gdy otworzyłem drzwi zostałem uderzony odorem brudy i krwi.
Tyr, Zara, a nawet mała Julie byli przykuci do ściany, zardzewiałymi kajdanami - w każdym razie mam nadzieję, że to była rdza. Dodatkowo dziewczynka miała zakneblowane usta. Nikt nie podniósł wzroku. Wszyscy pogrążeni w medytacji.
Dean zaczął po kolei do nich podchodzić i szeptać hasło wybudzenia.

- Umiejętność medytacji bardzo przydaje się w chwilach bezpośredniego niebezpieczeństwa - zaczął tłumaczyć Zector podczas ćwiczenia w hali.
- A na czym polega ta sztuka medytacji? - zapytałem. Słyszałem o ludziach oddających się medytacji, aby oczyścić umysł, ale chyba nie o to chodziło.
- Polega na zagłębiu się w swoim umyśle. Odcięcie od wszystkiego. Wszelkie problemy odchodzą w dal. Głód, pragnienie, czy cokolwiek innego już ci nie przeszkadza. Tak możesz przeżyć kilka dni, a w najlepszym wypadku tygodni...
- Chwila. Skoro odetnę się od wszystkiego, to jak się obudzę? - zapytałem. Zector spojrzał na brata i nie mógł wytrzymać bez uśmiechu.
- Lubię tego gościa! Zadaje konkretne pytania - wyznał. Artmate ze swoim jak zwykle radosnym uśmiechem wzruszył ramionami.
- Myślisz, że tego nie wiem?
- Ekh em?
- Już, już... - Zektor znów spojrzał na mnie. - Uczymy się reagować na hasło. Hasło brzmi "Szkoła Morderców". Po tych słowach wybudzamy się - wytłumaczył.
Przez kilka minut ćwiczyłem zagłębienie się. Miałem wpaść w trans, a zaraz po haśle wrócić. Ale wpadnięcie w trans było jak się okazało najłatwiejsze. Wydostanie się...
To piękne, nic nie czuć... wędrować w odmętach umysłu...
A potem zostać siłą wybudzony.
Hasło zadziałało. Po godzinie. Choć dla mnie to było z pół minuty. Chłopaki musieli powtarzać hasło pięćdziesiąt razy.

- Zara, co się stało? - zapytałem podchodząc do dziewczyny, która trzymała się najlepiej. Podniosła na mnie spojrzenie ciemnych oczu. Burza włosów była bardziej nieułożona niż zwykle, a na policzku ciągnęła się obrzydliwa rana.
- Miałam dużo czasu na przemyślenia. Wiem co się stało... Ale ci się to nie spodoba...
- Zara...
- Muszę najpierw sprawdzić, zanim cokolwiek powiem...
- Zara - przerwałem jej w końcu. - Mów co wiesz. Dean został właśnie skatowany, za to, że mnie bronił. Małą dziewczynkę zakneblowali i przykuli do ściany, a ty mi, za przeproszeniem, pieprzysz, że nie masz pewności?!
- Hell, proszę cię. Tu nie chodzi o mnie, o Deana, czy o Julie, czy o innego ucznia. Chodzi o dyrektora deklu - warknęła. Zamarłem.
Dyrektor.
Osoba której nie znałem. Ale słyszałem o niej już tyle razy.
- Co ma do tego dyrektor...
- Jest gdzieś tu więziony. Kiedy porwali dyrektora mogli zaatakować Szkołę bez problemu. Zostaliśmy wszyscy uprowadzeni - powiedziała. Wyciągnąłem zatęchłe powietrze do płuc.
- Przez kogo? - zapytałem wypuszczając powietrze. Teraz to Zara musiała wziąć kilka wdechów.
- Nie mam zielonego pojęcia. Ale zaczynam wierzyć, że mamy do czynienia z naszymi najstraszniejszymi koszmarami...
- Hej, ludzie! - Dean klęczał nad jednookim. - Nie mogę obudzić Tyra - powiedział zaniepokojony. Zara spojrzała na niego jak na idiotę.
- Jasne, że nie możesz obudzić. Przecież Tyr nie umie medyto... - oczy rozszerzyły się jej kiedy dotarła do niej sprzeczność tego co widzi, a tego co wie. Zmarszczyłem brwi. Prawie słyszałem jak pracują małe trybiki w głowie Zary.
- Gdzie był Tyr, kiedy wtargnięto do Szkoły? - zapytała z przerażeniem. Dean otworzył, zamknął aż w końcu otworzył usta.
- Był z nami w salonie. Mówił, że był na strychu i przyniósł zdjęcia...
- Przecież w Szkole nie ma strychu! - jęknęła Zara i utkwiła spojrzenie w zdrajcy pogrążonym w medytacji. Wszyscy spojrzeli z powrotem na przewodniczącą, której oczy powoli napełniały się łzami.
- Tyr porwał dyrektora i wpuścił tych ludzi do Szkoły Morderców...
I jakby na potwierdzenie tych słów, w całej izolatce rozbrzmiał śmiech. Spojrzałem na drzwi i zobaczyłem tam jakiegoś faceta. Miał na twarzy maskę przeciwgazową, a na głowę naciągnięty kaptur. Był ubrany całkiem ma czarno.
- Nie do końca tak było... Hasło: Długowieczność.
Tyr momentalnie poderwał się z brudnych kafelek. Obrzucił pomieszczenie szybkim spojrzeniem, a potem swoje oko utkwił w zamaskowanemu mężczyźnie.
- Earth... Coś ty zrobił...?





# Jestem przeszczęśliwa. Czuję się jak jednorożec kicający z słodkimi zwierzątkami po polu kwiatków i tęczy. 🌈
A tak na poważnie ja naprawdę jestem w niebo wzięta.
Jesteście wspaniali. Dziękuję Ci Bad_Angels_ - zrobiłaś coś dobrego dla biednego małego dzieciaka, który się we mnie ukrywa.Ogólnie dziękuję wszystkim czytelnikom, którzy komentują i zostawiają po sobie gwiazdki ☆.
Capricorn potrafi to docenić...
A co do rozdziału - czuję że stać mnie na więcej. Przepraszam jeśli zawiodłam. Spodziewam się za to, że następny będzie lepszy. A wy co sądzicie?

#Capricorn

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro