Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIV

Miałem cholernie dziwny sen. Rzadko miewam takie sny. To nie był koszmar. Ale był dziwny. Przez wielkie D.
Stałem w pustym pokoju. Po tandetnej tapecie w wyścigówki poznałem, że to mój stary pokój. Przez chwilę przemknęła mi myśl "Co się z nim stało, gdy mnie zabrakło", ale coś skutecznie odwróciło moją uwagę od tego pytania.
Na ścianie pojawiło się wielkie, ozdobne lustro. Nie przypominam sobie, abym je kiedykolwiek widział. Prędzej przypominało coś z wystawy w jakimś Pałacu, niż meble do pokoju nastolatka. Na środku tafli lustra przyklejona była mała karteczka.
Podobno kiedy wpatrujesz się w lustro zbyt długo możesz ujrzeć własnego diabła...
Spojrzałem w swoje odbicie. Szczerze mówiąc spodziewałem się zobaczyć wcześniej wspomnianego diabła. Natomiast stałem tam tylko ja.
W sumie... Znacznie częściej nazywano mnie demonem, czortem, bękartem szatana niż po prostu po imieniu. Może to taki żart? "Ha ha, jesteś już diabłem, więc odbicie niewiele co się zmieni". Jeśli tak, to kiepski ten dowcip. Serio słyszałem gorsze obelgi niż diabeł. Do niedawna najgorzej znosiłem gdy nazywali mnie "Uczeń Morderców". Za bardzo kojarzyło mi się to że Szkołą.
Jeszcze raz spojrzałem w lustro.
No cóż, moja piękna facjata się nie zmieniła.
Kiedyś, gdy mieliśmy napisać charakterystykę osoby siedzącej obok, akurat trafiłem na największą kujonkę. O ile pamiętam uwielbiała ten przedmiot, więc postanowiła się wziąć do pracy. Podczas gdy ja nabazgrałem kilka słów o tym jak wygląda, ona opisała mnie jak arcydzieło Leonarda da Vinci.
"Burza ciemnych włosów, przypominających nocne niebo opada na gładkie czoło, przysłaniając oczy otoczone grubymi i wyraźnymi rzęsami. Wszystkim posyła spojrzenie pogardy swoich oczy w kolorze burzowego nieba. Jego blada cera sprawia wrażenie, że nigdy nie wychodził na słońce..."
No. Z grubsza to we mnie widziała. Dostała szóstkę. Z resztą zasługiwała. No bo to jak opisać ogryzek od jabłka! Nic ciekawego, ubrać w niezwykłe i niepowtarzalne słowa.

W każdym razie tak wyglądałem w tym odbiciu. Nie wiedziałem co miałbym tam zobaczyć.
A potem tafla lustra zasłoniła mgła. Gdy mgła opadła ujrzałem kobietę. Miała około trzydziestu lat. Miała te same granatowe oczy i ciemne włosy. Były długie i rozczochrane. Patrzyła na mnie z jakimś tajemniczym uśmiechem i zagadkowy spojrzeniem. Przez chwilę nie mogłem wydobyć z siebie głosu.
To musiała być moja matka. Byłem jej kopią. Nic dziwnego, że Tyr i pan Honest widzieli ją we mnie.
Była piękna. Zdawała się silną kobietą. Kilka ran zdobiło jej policzki, ale ona nosiła je z dumą. Spojrzałem na swoje dłonie. Zawsze starałem się ukryć rany. Obwiązywałem je bandażami. Ukrywałem. Wstydziłem się ich. A teraz widzę jak moja mama obnosi się niczym paw. Jej ramię też było obszyte we wzory czarną, grubą nicią. Wyglądała jak Lara Croft wersja hard. Zabiła by jedną ręką, drugą dłubiąc z nudów w nosie.
Czy wyczytałem to wszystko z tego odbicia?
Zdziwicie się.
Tak.
Była dla mnie niczym otwarta księga. Dlaczego. Bo widziałem w niej siebie.
Psychopatka. Bezwzględna morderczyni.
Przerażające. A jednocześnie moja to moja... mama?

- Heeeeeell - głos Artmatego wbił szturmem do mojej pokoju, zmywając resztki snu z powiek. Cholera, jakie on ma płuca!
- Co? - jęknąłem zakrywając głowę kołdrą. Oczywiście kołdra została brutalnie wyrwana. Posłałem mu zabójcze spojrzenie, a Artmate tylko uśmiechnął się słodko.
- Śniadanie na stole - wyjaśnił jakby to wszystko tłumaczyło.
Przetarłem oczy i spojrzałem na Artmatego, który uparcie się we mnie wpatrywał.
- Coś jeszcze? - zapytałem, tonem "człowieku, weź się odczep".
- Wiesz... Tyr cały poranek przesiedział na strychu i teraz przegląda stare pudła...
- Iii...? - Zlazłem z łóżka i noga, za nogą wlokłem się w stronę szafy.
- I znaleźliśmy kilka fajnych zdjęć z poprzednich roczników Szkoły Morderców.
- Gościu, ustawa weszła w życie dwadzieścia lat temu. Wiele tych roczników być nie mogło - stwierdziłem. Może i byłem nie wyspany, ale to akurat zdołam zauważyć.
- Em, nie? Szkoła Morderców istnieje od dawna. Ktoś ci to potem wyjaśni - powiedział i wyszedł z pokoju.
Przetarłem oczy i wyjmując z szafy ubranie ruszyłem do łazienki.
Po szybkim prysznicu stanąłem przed lustrem. Tak, nadal tam byłem. Przez chwilę miałem ochotę zapytać się własnego odbicia, czy na pewno nigdzie się nie wybiera, ale gdy przemyślałem jeszcze raz to co chciałem powiedzieć, walnąłem się w twarz. Tak, jesteś psychopatą, ale nie musi o tym wiedzieć twoje lustrzane odbicie!
Ogarnąłem tornado szalejące na mojej głowie i umyłem zęby. Ubrałem się w zwykłego T-shirta, jeansy i bluzę z kapturem i logo Szkoły na piersi. Wychodziłem z pokoju, gdy stwierdziłem, że zapomniałem brzytwy. Tak, chciałem ją mieć przy sobie. Musiałem. Po trochu nadal boję się spojrzeć innym w oczy. Jakkolwiek bym nie polubił chłopaków z pokoju, nadal są niebezpiecznymi psychopatami. Zgarnąłem ostrze i wsadziłem je sobie do kieszeni. Wyszedłem z pokoju odrobinę spokojniejszy.
W salonie panował chaos. Serio, pudła porozwalane wszędzie, tylko nie tam gdzie trzeba i mnóstwo starych albumów.
- Hej Hell! - to Dean pomachał do mnie z kanapy. Zrobiłem głęboki wdech i podszedłem do chłopaka. Siedział na kanapie, a na kolanach trzymał otwarty album ze zdjęciami. Był jakoś podejrzanie wesoły, a z niewiadomych powodów to mnie trochę niepokoiło.
- Elo...
- Elo-Hejo-Hero-Hello-Elo! - wyliczył Artmate w jakimś nagłym wybuchu śmiechu. Zmarszczyłem brwi.
- Emm... dobrze - zgodziłem się ostrożnie, a potem wróciłem do Deana. - Co to? - wskazałem na zdjęcia.
Jedno przedstawiało Tyra w towarzystwie pryszczatego czternastolatka w okularach i piegach na zadartym nosie. Oboje trzymali noże i uśmiechali się radośnie.
- Tyr powiedział, że to z okresu, kiedy pan Honest został tu przysłany - wyjaśnił wskazując na okularnika. Wytrzeszczyłem oczy na małego.
- No nieźle... - zawahałem się. - Ale on ma ile? Trzydziestkę? Tutaj ma czternaście. Ustawa 7 weszła dokładnie dwadzieścia lat temu to jak...
- Hell - westchnął pobłażliwie Dean. - Szkoła istnieje od bardzo, bardzo dawna. Przyjmowała młodocianych psychopatów, a rząd wykorzystywał ich tak jak teraz nas - wyjaśnił nadzwyczaj spokojnie. - Tylko przez dzień ustawy 7... Szkoła stała się obowiązkiem - potem westchnął. Leniwym ruchem przewrócił stronę albumu.
Oczy wylazły nam z orbit. Szybko usiadłem obok Deana i wspólnie pochyliliśmy się nad zdjęciem.
- T-to... to ona? - zapytał Dean. Pokiwałem głową. Ze zdjęcia patrzyła na nas wyzywająco dziewczyna w tym samym wieku co jej towarzysz - pan Honest. Tyr z uśmiechem otaczał ich ramionami i jednym okiem wpatrywał się w obiektyw. Czoła mieli przewiązane niebieskimi wstążkami. Ubrani w podobne bojówki i koszuli z dobrze znanym mi już logo - tarczą Szkoły Morderców.
- To było pod czas obozu przetrwania w pobliskim lesie - wyjaśnił Tyr zjawiając się nagle. Uniosłem głowę.
- Moja mama była tu jeszcze przed dniem ustawy 7?
- Tak - westchnął ciężko. Usiadł na pustym fotelu i przysunął kubek kawy do ust.
- Mia praktyczne się tu urodziła - zaczął Tyr. Wszyscy zamilkli, a Artmate usiadł na podłodze przed Tyrem. Dean przysunął się do mnie jeszcze bardziej, wbijając mnie w bok kanapy.
- Urodziła się psychopatą. Mieszkała tu od urodzenia. Matka zmarła przy porodzie, a ojciec powiesił się z bezsilności. Mia zamieszkała tutaj. Była... była dla mnie jak córka. Wydawała się słodką i niewinną niewiastą, aż... do chwili, gdy skończyła dziesięć lat. Uznano, że może już wykonywać misję. I zaczęła zabijać. Uwielbiała to. Przecinanie ofiarom ciał, by sprawdzić jak krew cieknie. Sprawdzanie ile trwa wykrywanie. Ogółem uwielbiała krew. To był jej jakiś punkt, tak jak Dean uwielbia tortury, Artmate woli szybkie śmierci... coś co ją ukształtowało. Nigdy nie powiedziała dlaczego. Ale potem... ten dzień... trzydziesty pierwszy października zmienił wszystko. - Zamilkł. Upił łuk kawy, ale nadal się nie odzywał.
- Coś się...
- Nie chcę o tym mówić. Mordercy i chorzy psychicznie wyszli na ulicę. To była rzeź. Gdy tylko sie zorientowali co jest grane, wysłali żołnierzy, czołgi... wszystko. Nawet wtargnięto do Szkoły... I wtedy Mia... ona... oszalała... miała dziewiętnaście lat. Chwyciła za pistolety, zabrała swój bicz i rzuciła się w taniec śmierci. Zabiła wszystkich. A gdy ją znaleźliśmy... Śmiała się. Takim potwornym śmiechem. Kilka dni później uciekła. Bez pożegnania. Po prostu zwiała... A mnie i Rogera... swoich przyjaciół... zostawiła losowi.
- Tyr, wystarczy - powiedział Dean. Poparłem jego słowa.
- Na dziś wystarczy wspomnień - stwierdziłem. Wszyscy się ze mną zgodzili.
Wstałem z kanapy i skierowałem się do...
Właściwie to nie pamiętam dokąd zamierzałem. Pamiętam tylko jak drzwi do pokoju uchylił się delikatnie i chciałem spytać, kto tam, a potem wpadła puszka.
Puszka zaczęła wypuszczać dym, a Artmate wrzasnął "wstrzymać oddech!". Ja nawet nie zdążyłem powietrza nabrać. Upadłem na kolana, a potem widziałem tylko jak ciemne kształty wbiegają do pokoju. Potem zaliczyłem bliskie spotkanie z podłogą.

...

...

...

Gdy otworzyłem oczy, wszystko wyglądało tak jak wtedy, gdy oczy były zamknięte. Było ciemno. Próbowałem ruszyć się odrobinę, ale ktoś musiał mi związać ręce. Czułem jak ramiona mam ułożone w dziwnej pozycji. Ręce były skrzyżowane i ciągnęły się do moich łopatek. Jak... W kaftanie bezpieczeństwa.
Bolał mnie łeb. I to jak jasna cholera. Uparcie mrugałem oczami, ale nadal nie mogłem przyzwyczajać się do ciemności. Dlaczego? Zacząłem kręcić głową na wszystkie strony. No tak, miałem przepaskę na oczach. Spróbowałem otworzyć usta. Tak! Mogłem mówić. Spróbowałem złapać oddech. Krzyknąć. Ktoś może mnie usłyszy. Utworzyłem usta po raz drugi.
- Nawet nie próbuj. - Zniekształcony głos. Musiał dobiegać z głośników, bo w pomieszczeniu na pewno nikogo nie było.
- Nie kombinuj psychopato. Jeden z twoich znajomych próbował i teraz właśnie wyżywam się trochę na nim - w tle słyszałem krzyki i szloch.
- Hell?! JAK SIĘ... - kolejny wrzask i dziwne stęknięcie. Co u diabła...
- Zamknij się głupia małpo. Posłuchaj Hell. Twój znajomy chce ci tylko przekazać, że nie chcesz przechodzić przez to co on. Biedaczek nie pozwolił nam trochę się tobą pobawić. Wolał wszystko przyjąć na siebie - dziwny śmiech, jakby z... rozkoszą? Zacząłem bardziej energicznie się szarpać. Nic.
- Ej, koleżko! Nie po to jest tutaj twój ziomek, żebyś się jeszcze wyrywał. Prawda...? - Ten wrzask. Pełen bólu. I znowu, kilka stęknięć. Jak by ktoś się dusił. Topił. Czyj to krzyk, czyj to krzyk...
- Pamiętaj, nawet taki silny chłop ma swoje ograniczenia. A wiesz co my z nim robimy? - Czyj to krzyk... - Dynda sobie sobie do góry nogami. Do nozdrzy wsypuję mu drobinki piasku. Nie miłe uczucie... - Czyj to krzyk... - A no i jeszcze jest okładany kijami. - Chciałem wrzeszczeć. Czułem, że zaczyna mi brakować tchu. Nie mogłem się ruszać, nic nie widziałem A pomieszczenie wypełniały wrzaski tego... Czyj to krzyk?!
Znam co... Ja go znam. Aż za dobrze...

Czyj to krzyk...







#Buahahaha! Jestem zła! Dziękuję za twoje komentarze. Serio, pomagasz biednemu dziecku jakim jestem. 👍
A co do rozdziału? Wiem jestem zła. Ale elegancki zwrot akcji...
Zapraszam do następnych rozdziałów.
#Capricornuss

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro