Rozdział XI
Gdy słońce padło na moją twarz, poczułem, że mógłbym zabić, za jeszcze godzinę, czy dwie snu...
Uchyliłem powieki i...
- DEAN!!!
Jadłem śniadanie, a Dean leżał już w szpitalu. Dlaczego?
- Nadal śpisz z bronią pod poduszką - domyślił się Artmate. Pokiwałem głową przeżuwając gofry zrobione przez Tyra.
- Dziwisz mi się?
- Nie. Nawet nie wiesz jak długo chciałem przywalić temu pięknisiowi - wyznał. Mimo woli uśmiechnąłem się pod nosem.
- Tak właściwie to co Dean robił przy moim łóżku? - zastanowiłem się na głos. Tyr odchrząknął.
- Domyśl się Hell. Jesteś mądry - stwierdził, jednooki. Nie mam więcej pytań.
- To co dzisiaj robimy? - zapytałem już ubrany i gotowy do wyjścia. Artmate westchnął.
- Dziś pracujemy nad twoją kondycją - powiedział chłopak. - Weź strój sportowy i zapylaj na siłownię - poinstruował mnie i wyszedł. Jęknąłem, a potem spojrzałem na Tyra.
- A ty co będziesz robił?
- Idę do biblioteki. Muszę ustalić strategię i zasięgnąć informacji o nadchodzącej misji.
- Ja chcę! - pisnąłem płaczliwym tonem. Czy może być coś piękniejszego niż cały dzień spędzony w bibliotece? Tyr zaprzeczył głową, zdejmując fartuch.
- Jesteś Wykonawcą. Powinieneś poćwiczyć z Artmate. Chłopak jest jak gimnastyk, znający sztuki walki i poruszający się jak cień
- Czyli jak ninja? - podsunąłem. Tyr prychnął.
- Nie lubię ninja. Krytykowali moją herbatę - warknął wpatrując się z nienawiścią w okno. Postanowiłem nie zadawać pytań i z gofrem w ustach poszedłem do pokoju. Wyjąłem z szafy "tutaj-jest-wszystko-czego-potrzebujesz" torbę sportową z godłem Szkoły Morderców i wyciągnąłem strój sportowy. Włożyłem to do torby i nałożyłem ją na ramię. Wróciłem do salonu, gdzie Tyr popijając czarną kawę czytał jakąś książkę historyczną. Co jakiś czas prychnął, albo chichotał. Postanowiłem mu nie przeszkadzać, bo wyglądał na zainteresowanego książką. Otworzyłem lodówkę i zgarnąłem butelkę zimnej wody.
- Weź dwie - rzucił Tyr z kanapy. - Jeśli Artmate zrobi ci trening rozszerzony, to przyda ci się DUŻO wody. - Ze zgrozą dołożyłem do torby jeszcze dwie butelki.
- Idę. Cześć - rzuciłem i wyszedłem z naszego pokoju.
Ruszyłem z budynku akademików w stronę budynku głównego Szkoły. W ogrodzie wpadłem na Alice. Dosłownie.
- Oj... przepraszam - bąknąłem do androida, który wylądował w krzakach róży.
- Deklu! Uważaj jak leziesz! - warknęła wygrzebując sobie kolce ze sztucznej skóry. Potem uniosła ciemne oczy i napotkała moją wyciągniętą dłoń. Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Co jest z twoimi dłońmi? - zapytała ignorując moją pomoc. Spojrzałem na dłoń z kilkoma bladymi bliznami. Nie było ich tak wiele jak na twarzy Tyra, ale były widoczne.
- Oj tam, stare rany... mama, znaczy macocha, nie pozwalała mi rozdrapywać ran, a ja robiłem to na złość.
- Jaka jest twoja macocha? - zapytała. Od niechcenia poprawiłem włosy. Jakoś... nie lubiłem tego tematu.
- Nazwałem ją mamą, bo innej nie znałem. Potem dowiedziałem się, że to moja macocha i jakoś...
- Rozumiem - ucięła i wskazała głową na główny budynek Szkoły. - Idziesz gdzieś? Zaprowadzić cię?
- Taak... - rozejrzałem się po ogrodzie. - Wiesz... Artmate powiedział, że mam poćwiczyć z nim na siłowni... Ale ja właściwie nie wiem gdzie to jest - westchnąłem. Alice wskazała kamienną dobudówkę najbardziej na wschód ogrodu.
- Tam. Kiedy wejdziesz będziesz w przebieralni. Tam zmienisz ubranie i wchodzisz do głównej hali. Pozdrów Artmate - dodała. Pokiwałem głową i radosnym krokiem ruszyłem ścieżką.
Po drodze prawie dostałem zawału.
- Hej Hell...
- DEAN!!! - byłem, w każdej chwili gotów wyciągnąć scyzoryk. Chłopak przezornie cofnął się o dwa kroki i automatycznie złapał się za policzek, na którym widniał opatrunek.
- Chłopie, chciałem cię tylko rano obudzić! - jęknął. Wyjąłem dłoń z kieszeni.
- Masz być metr ode mnie. Naprawdę to nie była miła pobudka. Ciesz się, że miałem tylko nożyk do papieru pod poduszką.
- A co z twoją sławną brzytwą? Zyskałeś nawet taki przydomek!
- Wrzuciłem ją - warknąłem. Dean spojrzał na mnie jakoś dziwnie.
- Czemu? Zobaczysz, na siłowni będziesz gwiazdą! - zapewnił. Wspominałem z zadowoleniem, kiedy Dean był dla mnie nieufny. Teraz? Zaczynał mnie irytować.
Z szatni przeszedłem na halę. Były tam wszystkie przyrządy gimnastyczne jakich nie powstydziła by się żadna wyższa szkoła sportowa. Począwszy od ścianek wspinaczkowych, drążków, lin do skoków... tutaj było wszystko!
Potem zrobiło się w okół mnie strasznie tłoczno.
- Hell!
- Brzytwa!
- Mówiłam, że wygląda jak wyciągnięty z piekła.
- Ty mówisz różne rzeczy, ale nie sądziłam...
- Dajcie mu oddychać! - wszyscy na dźwięk wrzasku Zectora praktycznie uciekli ode mnie w popłochu. Prawie się przewróciłem, łapczywie łapiąc powietrze.
- Dzięki - wrzuciłem z siebie. Chłopak pomógł mi się utrzymać się na nogach, a potem zaprowadził do Artmate, którego czupryna była widoczna z drugiego końca sali.
- Rzucili się na ciebie jak hieny jedne. Naprawdę ci psychole, mogą się trochę hamować! - Zdanie tak absurdalne, że aż się zaśmiałem. Zector poklepał mnie po plecach.
- Brzytwa zyskał popularność po zabójstwie na lekcji i wprowadzenie w przerażenie pana Honesta - zauważył ponurak. Artmate spuścił wzrok.
- Miałem cię chronić...
- Oj zamknij się - warknąłem. - Sam nie wiem co mnie opętało... wtedy... w klasie... I... to co zrobiłem... było... złe... - z każdym słowem mówiłem coraz ciszej i słabiej i...
- Hell, spokojnie - zaproponował Zector. Wziąłem głęboki oddech i zamrugałem.
Tylko spokojnie.
To moi nowi przyjaciele.
Mordercy, ale przyjaciele.
- Dobra, to co robimy? - zapytałem zacierając ręce.
- Hell! Po prawej! - ledwie udało mi się usłyszeć Artmate z tej wysokości.
Na pierwszy ogień poszła wspinaczka. Nieźle sobie radziłem, ale gdy uchwytów było coraz mniej, traciłem również na pewności siebie. Zawahałem się tracąc równowagę i w ostatniej chwili odważyłem się przeskoczyć w bok łapiąc się pewnego uchwytu, a nogi opierając o ścianę.
- To było głupie! - krzyknął Zector trzymając moją linę asekuracyjną. Jak przystało na psychopatę zignorowałem jego obelgi nadal wspinałem się po nielicznych już uchwytach.
Nagle moje dłonie napotkały podpuchę. Jedna rączka wyglądająca na bezpieczną, odpadła gdy tylko zacząłem się na niej podciągać. Spadłem o dwa metry w dół, zanim udało mi się zatrzymać na odpowiednim uchwycie.
Wtedy straciłem cierpliwość. I asekuracje. Poczułem jak lina luźno zwisa z uprzęży.
- Sorry Hell... nie zdążyłem złapać - jęknął Zector. - Spróbuj powoli się wycofać. Jesteś za wysoko na dodatek bez uprzęży...
- O NIE! - ryknąłem. - Nie mam zamiaru teraz schodzić! Artmate! - Prawie słyszałem jak chłopak poderwał się z miejsca.
- Hell, nie wiem co kombinujesz, ale...
- Rzuć mi swój scyzoryk! - Przez chwilę zapadła cisza, a potem tylko "łap" i do rąk wpadł mi scyzoryk. Był ciężki i porządny. Ostrożnie wyciągnąłem własne ostrze z kieszeni. Było lżejsze, ale był równie porządny. Otworzyłem oba scyzoryki i wbiłem pierwszy w ścianę.
- Hell! Przysięgam, ja twojej facjaty z podłogi zrywać nie będę! - wrzasnął Zector, co dodało mi jeszcze więcej pewności i zapału.
Wyżej!
Dotarłem na sam szczyt, pod sufit. Zacząłem dzwonić w dzwonek. Tutaj już prawie w ogóle nie było uchwytów tylko pojedyncze wgłębienia, czy wypukłości w ścianie.
Usłyszałem kilka oklasków i wiwatów, a potem sam siebie zapytałem jak ja zlezę.
Rozejrzałem się za jakąś liną, ale nie było szans. Musiałem schodzić, tak jak wszedłem, czyli przy pomocy ostrzy. Niestety było to kapkę trudniejsze niż wejście.
- HELL! ZGINIESZ MARNĄ ŚMIERCIĄ! - Krzyk Zary sprawił, że prawie spadłem. - Próbuje się skupić! - odkrzyknąłem i dalej szukałem oparcia na stopy. W filmach wyglądało to zawsze na takie proste. Wchodzisz, schodzisz i koniec pieśni, ale teraz... pff... kończę z filmami akcji. Od dziś oglądam komedie. Moje życie to przecież kabaret!
Byłem już w połowie drogi na ziemię gdy dostałem liną po głowie. Chyba ktoś próbował mi pomóc, ale nie wyszło.
Tak.
Spadłem.
Trudno mi powiedzieć z ilu metrów, ale była to wysokość porównywalna do skoku z drugiego piętra.
Au...
- ...Hell, ty skończony jełopie. Durniu nad durniami. Ty wodo w kaloszach...
- Zara...? - uchyliłem powieki. Pochylali się nade mną Artmate, Zector i Zara. Dziewczyna przeklinała mnie i nikt nie miał ochoty ją uspokoić.
- Żyje, żyje... - warknąłem podnosząc się do pionu. Wszyscy wstrzymali oddech, gdy wstałem i zacząłem rozglądać się za scyzorykami, które gdzieś mi wypadły.
- Hell... wszystko dobrze? - zapytał Artmate. Spojrzałem na niego z niezrozumieniem.
- Spadłem tylko z paru metrów. Najwyżej trzech. Ludzie, mnie trochę trudniej zabić - zauważyłem. Zobaczyłem scyzoryki i podniosłem je z jękiem. Trochę mnie bolały plecy, to jasne, ale nie było źle. Oddałem cięższy Artmatemu. Chłopak pokiwał głową.
- Nigdy więcej tak nie kombinuj. Dotarłeś na szczyt, ale gdybyś podczas misji tak zleciał na ziemię zdradził byś nas wszystkich - zauważył Artmate. Pokiwałem głową.
Potem Zara dzieliła mnie w głowę.
- Idiota! - wrzasnęła na mnie przewodnicząca i wyszła z hali.
Spojrzałem pytającym wzrokiem.
- Przecież żyje, więc o co się wściekła, bo nie łapie - zapytałem. Zector odprowadził dziewczynę wzrokiem.
- Znam ją prawie całe życie, ale Zara zawsze była dla mnie zagadką... - powiedział z jakimś dziwnym rozmarzeniem. Potem otrząsnął się i spojrzał na mnie z jakimś przerażającym uśmiechem. Artmate odsunął się o krok od brata.
- Ostatnio kiedy miałeś taką minę...
- Tak, tak wiem. Ale teraz co innego chodzi mi po głowie - rozejrzał się po sali, a potem utkwił spojrzenie we mnie.
- Jak szybko biegasz?
- A mam przed tobą uciekać? - zapytałem. W oczach Zectora zatańczyły ogniki szaleństwa.
- Nie przede mną - zapewnił, a potem spojrzał na Artmatego, który również patrzył na mnie jakoś dziwnie.
- LUDZIE! HELL ODDA SWOJĄ BRZYTWĘ TEMU KTO GO ZŁAPIE!!!
Potem. Zwiewałem. Nie wiem, czy Zector zrobił to dla Zary, żeby utrzeć mi nosa, czy też sam chciał się pośmiać. A może to naprawdę była część mojego treningu? W sumie pobiłem swój rekord życia w biegu wytrzymałościowym. Przy akompaniamencie śmiechu Artmatego i kilku krzyków za plecami, jestem w stanie biec nadzwyczaj szybko! Jednak wątpię, czy zawodowi biegacze, używają tłumu psychopatów do treningu...
#Ave Ja! Napisałam! Nawet nie zdajecie sobie sprawy ile razy usunął mi się rozdział...
Mniejsza z tym! Miłego czytania!
Nowa opcja 😁 nie mogłam się powstrzymać!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro