Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział X

Było już późno, kiedy zdecydowałem się w końcu pójść spać. Przez dłuższy czas po prostu leżałem na łóżku i rozmyślałem nad moim porypanym życiem. Trudno nie zauważyć, sprzeczności, które mnie tu doprowadziły.
Potem spojrzałem do szafy. Ktoś musiał mi dołożyć ubrań, bo miałem z czego wybierać. Ochrzciłem obcisłą białą koszulkę bez rękawów i workowate dresy moją piżamą i ubrany w nią skoczyłem na łóżko. Nie dane było mi długo spać.
- AAAAAAAAA! - Na dźwięk takiego okrzyku, martwy by się poderwał. Wybiegłem z pokoju i znalazłem źródło wrzasku. Pokój obok.
Artmate.
Stał już tam Dean i Tyr, oparci o ścianę patrzyli ze smutkiem. Spojrzałem i ja, ale to co zobaczyłem wcale mi się nie spodobało.
Artmate z zamkniętymi oczami machał sztyletem jako oszalały i wrzeszczał wściekłe. Był pokaleczony, ale nikt nic nie robił. Chciałem wejść do środka, ale Dean zatrzymał mnie. Nie spojrzał nawet na mnie, kiedy Artmate zaczął wrzeszczeć.
- NIEE... MAMO, TATO!!! JA WAS KOCHAŁEM! DLACZEGO CHCECIE MNIE... MNIE ZABIĆ?! - Z przerażeniem spojrzałem na Dean i Tyra. Oni tylko spuścili głowy.
- On... Jego rodzice chcieli jego i Zectora zabić. Artmate bardzo to przeżył... - wyjaśnił szeptem Tyr. Zadrżałem.
- Już jestem - powiedział jak gdyby nigdy nic... Zector?!
Odskoczyłem. Ponury chłopak posłał mi blady uśmiech, po którym nie poczułem się ani trochę lepiej. Potem jego mina jeszcze zbladła kiedy spojrzał na szalejącego Artmate.
- Zajmę się nim. - Po czym przekroczył próg pokoju. Kolorowy nadal wymachiwał sztyletem i darł się, jakby go obdzierali ze skóry. Zector podszedł do niego prawie luźnym krokiem.
Przytulił go. Artmate przestał się wyrywać. Potem Zector wyszeptał mu coś na ucho.
- Zector zna jakieś magiczne zdanie, które zawsze uspokaja go. Nikt nie zna tego zdania - wyjaśnił mi do ucha Dean. - Ale za każdym razem jak Artmate dostanie szału, to on się pojawia.
Potem Artmate zachwiał się i upadł w ramiona brata. Ten przyciągnął do łóżka i usadowił wygodnie. Dołączył do nas stojących na korytarzu i ostrożnie zamknął drzwi.
Westchnął ciężko i mocniej naciągnął kaptur na głowie.
- Polecam się na przyszłość...
- Czy nie da się nic zrobić z jego atakami? - wypaliłem, szybciej niż zdążyłem to przemyśleć. Zector zmroził mnie swoim spojrzeniem.
- Jego mózg cały czas odtwarza wydarzenia, które zburzyły jego psychikę. Nic nie da się z tym zrobić - westchnął. - Nawet gdyby się dało, nie chciał bym tego. Zabiłbym go, chcąc pozbawić go... wspomnień - wytłumaczył i poklepał Dean w jakiś porozumiewawczy sposób. Potem wyszedł. Nikt nie zdawał się zdziwiony jego zachowaniem, a ja postanowiłem odłożyć na później pytanie "Czy jemu wolno tak wchodzić i wychodzić do nie swojego pokoju".
Tyr ziewnął, a wszystkie jego blizny na twarzy zabłyszczały w świetle sztucznego światła.
- Ja idę spać. Mam gdzieś co będziecie robić, macie robić to cicho - zarządził. Pokiwałem w milczeniu głową i odprowadziłem wzrokiem chłopaka do jego pokoju.
Dean spojrzał na mnie z wielkim uśmiechem na ryju.
- Co ty zamierzasz? - zapytałem z nadzieją, że odpowie 'nic'. Jak zwykle tak się nie stało.
- Idziemy do pokoju chłopaków obok? - zaproponował szeptem.
Jak na komendę drzwi sypialni Tyra otworzyły się z rozmachem i rozwaliły ścianę, przy okazji.
- NIE!!! - Ryk dało się słyszeć chyba w w obu akademikach, bo zrobiło się przeraźliwie cicho. Dean pobladł, a ja nie wiedząc co robić, schowałem się gdzieś w kącie. Tyr wyglądał przerażająco.
- Azrael ostatnio wyganiał cię miotłą, jak spojrzał pod swoje łóżko i ciebie zobaczył!!!
- Bo kto normalny zagląda pod łóżko?!
- TU NIE MA NORMALNYCH! - wrzasną Tyr i zamknął drzwi za sobą z trzaskiem.
- To NIE idziemy do pokoju obok - warknął zły Dean. Wylazłem z kąt.
- To może spokojnie pogadamy? - zaproponowałem. Dean spojrzał na mnie z pogardą.
- Nooo dobra... o czym?
- Jesteś narcyzem?
- No troszkę - stwierdził z nieśmiałym uśmiechem.
- To o tobie - rzuciłem. - Opowiedz mi, jak tu trafiłeś! - poprosiłem. Dean momentalnie posmutniał.
- To nie jest bajka na dobranoc...
- Trudno! - stwierdziłem z uporem maniaka. Chłopak wziął głęboki oddech.
- Tylko mi się tu nie zrzygaj...

Znowu mnie pobili. Nawet się przyzwyczaiłem. Piwo w domu to kij po łbie. Znajomi w domu, to kij po dupie. Dziś było i jedno i drugie, więc uciekłem do swojego pokoju obolały.
Rzuciłem się na materac i starałem się nie płakać.
Kiedy krew zaczęła mi ciec z czoła do oczu, postanowiłem opatrzyć sobie rany. Apteczkę chowam pod biurkiem więc to nie było trudne.
Jak na siedmiolatka, to nieźle się urządziłem. Potem pójdę do tej szkoły i znów te baby będą się pytały 'jak wam miną weekend' a wszyscy jak zwykle zaczną piszczeć 'dobrze!'. Szlag mnie trafia, jak słyszę swoich rówieśników. Nie moja wina, że są nie do zniesienia...

A może ucieknę?!

Nie myśląc wiele, tak zrobiłem. Po prostu wyszedłem przez okno. Była już noc i było trochę chłodno ,ale ostatecznie mi to nie przeszkadzało. Przemierzałem ulice podziwiając każdą lampę uliczną. Bo byłem wolny. A wolność wygląda najlepiej.
Nagle moją uwagę przykuł mały, chudy chłopczyk, który samotnie huśtał się na sfatygowanej huśtawce. Zmarszczyłem brwi i podszedłem do niego. Był chyba troszkę ode mnie młodszy. Płakał.
- Cześć - przywitałem się. Chłopczyk podniósł oczy. Były szare, bez wyrazu.
- ... Coś ci zrobiłem? Nikt do mnie nie podchodzi jeśli czegoś ode mnie nie chce...
- Jak widzisz, ja się tylko przywitałem. Jestem Dean. Dean Pitter. - Chłopiec ukrył się za swoimi kasztanowymi włosami.
- Artmate...
- Jak?! - prychnąłem. - Dziwne to imię... - stwierdziłem. Chłopczyk upuścił kilka łez na ziemię.
- Wiem... Nie podoba mi się...
- ...Ale pasuje ci - dodałem po zastanowieniu. Artmate podniósł oczy i z tańczącymi ognikami spojrzał na mnie. Uśmiechnąłem się.
- Artmate, dlaczego płaczesz? - zapytałem siadając na drugiej huśtawce. Chłopiec westchnął ciężko, a wiedziałem, że to coś poważnego.
- Miałem badania psychologiczne - wyszeptał. Wszystko stało się dla mnie jasne. W jednym momencie.
- Nie poszły dobrze... - Nie wiem, czy właśnie to powiedział, ale o to chodziło.
- Ja ich nie miałem - bąknąłem. Rodzice mieli w głębokim poważaniu obowiązki obywatela i ustawę 7. Nigdy nie miałem badań psychicznych. Artmate spojrzał na mnie wielkimi oczami.
- Jak to?! Przecież...
- I co z twoimi wynikami. Jesteś jeszcze za mały, aby wysłać Cię do Szkoły Morderców. - Zmieniłem temat z zawrotną prędkością. - Masz tylko ile... sześć lat? - zauważyłem. Artmate pokiwał głową.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale obok niego staną jego... klon?! Tyle, że przybysz był cały we krwi.
- Artmate... kto to jest? - był przerażający.
- To Dean! Dean to Zector, mój brat - wyjaśnił z entuzjazmem chłopiec. Zector szybko zlustrował mnie wzrokiem, ale zaraz zignorował.
- Arti, musimy uciekać. Ojciec i matka...
- Kocham mamę i tatę. Oni też nas kochają. - powiedział twardo jak na sześciolatka. Zector wymownie wskazał na swoje rany.
- Oni nie dadzą nam żyć...
- PRZESTAŃ! - wrzasnął i uciekł z placu zabaw.
Zector westchnął i opadł z bezsilności na huśtawkę.
Bez słowa zabrałem go do swojego domu i opatrzyłem rany. Podobne do moich. Zector cały czas wyglądał jak wystraszony pies, który nie potrafi zaufać.
Jednak dał się opatrzyć. Chyba po usłyszeniu wrzasków w moim domu, zrozumiał, że wiem co przechodzi.
- Obu nam wyniki wykazały, że jesteśmy psychopatami... - wyszeptał kiedy przyklejałem mu opatrunek. Nie skomentowałem. Potem Zector pożegnał się, a ja znów zostałem sam. Ale wtedy czułem się lepiej.
Następnego dnia znów zostałem skatowany. Tym razem miałem chyba nawet złamaną jakąś kość. Ale nadal nic nie mówiłem.
W oknie stał Zector. Na plecach niósł śpiącego Artmatego. Oboje byli we krwi. Nie swojej krwi.
- Ucieknij z nami. Dean, Szkoła, to nasza ostatnia szansa. Proszę... - powiedział na jednym tchu.
Co miałem zrobić?
Zgodziłem się.
Ale przed tym zabiłem rodziców.
Czym?
Nożem do mięsa. Czytałem kiedyś o pewnej torturze. Polegała na odcinaniu po kawałku plasterków ciała. Najpierw na klatce piersiowej, a potem na udach, brzuchu, dłoniach, stopach i w końcu na twarzy i gardle.
Miałem wtedy siedem lat.

- I ot, cała filozofia - zakończył Dean. Faktycznie zebrało mi się troszkę na wymioty.
Szybko pożegnałem się z nim i uciekłem do pokoju.
Podsumowanie faktów było zbędne.
Artmate, Zector i Dean. Wszyscy zabili rodziców z jakiegoś powodu. Bliźniaki w obronie własnej, a Dean za karę.
A ja?!
Zabiłem Gumi... bo musiałem.

Śniłem nieprzyjemne sny. O morderstwie mojej macochy. Planowałem. A najgorsze było to, że wydawał mi się to plan idealny...





#Siema. To kto miał gorsze dzieciństwo? Artmate i Zector, czy Dean?

Ja osobiście sama nie wiem. Bliźniaki kochali swoich rodziców, a po wynikach... Z kolei Dean nie doznał wcale miłości rodzica...
Trudny wybór...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro