Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział V

Dotknąłem miękkiego materaca i niepewnie usiadłem na łóżku. Wszystko wydarzyło się zdecydowanie za szybko.

Gdy tylko pielęgniarka - która wyglądała jak najnormalniejszy człowiek świata - powiedziała, że mogę już opuścić szpital, to za wielkimi dwuskrzydłowymi drzwiami czekała już Alice.
- Zaprowadzę cię do pokoju - powiedziała bez emocji, a ja wbrew sobie zatęskniłem za jej upierdliwym uśmiechem.
Wszystko w tej szkole wyglądało jak część pałacu. Wielkie korytarze, piękne ogrody, bogate dodatki i ozdoby... Ale pusto. Nikogo tu nie było. Albo nikt nie chciał się pokazywać.
Wyszliśmy z - jak się dowiedziałem - głównego budynku Szkoły i ścieżką otoczoną soczyście zielonym trawnikiem kierowaliśmy się do akademików. Po prawej budynek dziewczyn, po lewej - chłopaków.
- Po szkole zostaniesz oprowadzony przez swoich współlokatorów z pokoju 2. Możesz skontaktować się z rodziną. Zostali już powiadomieni o twoim przeniesieniu...
- Też w to nie wierzysz - wywnioskowałem. Alice spojrzała na mnie z cieniem uśmiechu.
- Zara musiała mieć powód. Jej pytanie ZAWSZE brzmi "czy chcesz chodzić do Szkoły Morderców". Podczas gdy ty... nadal tego nie rozumiem - wyznała. Potem skinęła na mnie głową i pokazała akademik.
Westchnąłem i wyciągnąłem komórkę z kieszeni. O dziwo nadal tam była.
- Najpierw zadzwonię - powiedziałem. Alice pokiwała głową, a potem odeszła do głównego budynku Szkoły.
Z listy numerów wybrałem ten zatytułowany "Ojciec"
- Halo?
- Cześć, to...
- ...
Ojciec natychmiast się rozłączył. Widocznie nie miał ochoty na pogawędki pod tytułem "Jestem psychopatą tatusiu".
Przejrzałem wszystkie pozostałe numery i po dłuższym zastanowieniu wybrałem z listy numer o tytule "Gordon - kolega".
- O, Hell! Brachu, nie było cię w budzie. Coś ci leży na wątrobie?
- Nie Gordi... Ale muszę ci coś powiedzieć.
- Wal śmiało, brachu - nie wiem czemu, ale gdy mówił do mnie "brachu", czułem delikatne ukłucie, gdzieś w mózgu. Teraz oprócz tego ukłucia, towarzyszył mi niewyobrażalne wielki wstyd.
- Raczej już nie pójdę do szkoły.
- Wyprowadzasz się? Jak to?!
- Nie Gordi... przenieśli mnie.
- Dokąd?
- Do Szkoły Morderców.
- A. Czyli ty... jesteś psychopatą?
- Tak Gordi.
- ...
Znów ten nie przyjemny dźwięk zakończenia połączenia. Nic dziwnego, że ludzie na pytanie Zary o Szkołę Morderców od razu odpowiadają "nie".
Spojrzałem na telefon. Miałem jeszcze numer do macochy, lekarza pierwszej pomocy i mojego psychologa. Rozważałem zadzwonienie do tego ostatniego z tekstem "coś ci nie wyszło", ale zrezygnowałem.
Zły na świat wyłączyłem komórkę i ruszyłem ku akademikom.

Niepewnie zapukałem do drzwi oznaczonych srebrną dwójką. Mój nowy pokój na... tak właściwie to ile lat mam tu spędzić?!
Otworzył mi chłopak o tak kolorowych włosach, że wyglądał jak kucyk pony.
Miał włosy pofarbowane na czerwony, żółty i fioletowy, a oczy miał po prostu szare. Na uszach pobrzękiwały srebrzyste kolczyki-kółka, tak samo jak na lewej brwi.
Szczerze mówiąc wyglądał jak psychopata, ale czy też morderca?
- Ty jesteś Hell?! - wykrzyknął z tak szczerą radością, że zrobiło mi się strasznie miło. Potem schował głowę z powrotem do środka i wydarł się na całe gardło "już jest". Gdy z dala usłyszałem jakiś tupot, kolorowy chłopak znów spojrzał na mnie i łapiąc mnie za nadgarstek wciągnął do środka.

Muszę przyznać, że pokój tak naprawdę wyglądał jak luksusowy apartament na ostatnim piętrze wieżowca w Nowym Jorku. Wszystko było zadbane, czyste i... normalne.
Oprócz chłopaka, który ciągnął mnie przez salon do kuchni z wyspą kuchenną do której przystawiono cztery wysokie krzesła bez oparcia. Na jednym z krzeseł siedział drugi z moich współlokatorów.
Nawet kiedy siedział mogłem stwierdzić, że jest wysoki. Chyba trochę ode mnie starszy. Miał włosy przystrzyżone po bokach i za uszami, pozostawione włosy były postawione do góry na żel. Wyglądał jak koleś żywcem wyjęty z okładki "Idola". Przeszły mnie ciarki, gdy przeszył mnie spojrzeniem swoich ciemno zielonych oczu. Mógłby być mordercą... widziałem w jego oczach, że zabicie człowieka to nie był dla niego wielki wyczyn. Zastanawiałem się jak oni mogą żyć ze sobą pod tym samym dachem.
Chłopak wstał i wyciągnął rękę w powitalnym geście. Z niepewnym uśmiechem, chciałem ją uścisnąć, ale kolorowy chłopak mnie powstrzymał.
- Pierwszego dnia mamy być dla siebie mili, pamiętasz? - upomniał go.
- Taa... myślałem, że zapomniałeś, Artmate...
- To się myliłeś - odparł kolorowy, nazwany Artmate i chwyciwszy nadgarstek chłopaka, wyciągnął z rękawa jeansowej koszuli...
Płaski, mały i zaostrzony nóż...
Poczułem jak ciarki przechodzą mi po całym ciele.
- Wybacz Deanowi - powiedział Artmate. - Jest przyzwyczajony do zastraszania wszystkich dookoła...
- Emm... co?
- Czy ten dzieciak jest taki głupi, czy tylko udaje? - westchnął Dean wyrywając swój nadgarstek z rąk Artmate. - To Szkoła Morderców. Tutaj trzeba być gotowym, na to, że każdy nowy to nieopanowany dzikus, który zabije wszystko co się rusza!
- Nie dramatyzuj Dean - jęknął Artmate wyraźnie znudzony osobą Deana. - Choć Hell! Jeszcze trzeba cię przedstawić Tyrowi! - oznajmił i znów pociągnął mnie za sobą.
Wyszliśmy (A za sprawą Artmate - wybiegliśmy) na taras. Oparty o balustradę i wpatrzony w las sosnowy w oddali stał chłopak odwrócony do nas tyłem. Gdy usłyszał nasze kroki, odwrócił się i uśmiechną w moją stronę.
- Witaj Hell.
Jego twarz... chciałem uciec z wrzaskiem gdy tylko odwrócił się do nas. Wszędzie miał głębokie rany. Przez lewe oko, aż do szczęki przebiegała najgrubsza z nich. W miejscu prawego oka miał opaskę jak pirat, tyle że na opasce miał wyrzeźbione obrazek brakującego oka. Wyglądał na starszego ode mnie o co najmniej dziesięć lat, ale po postawie i sposobie w jaki na mnie patrzył, był raczej w moim wieku.
- W-witaj - zająknąłem się. Bliznowaty uśmiechnął się z pobłażaniem.
- A więc to jest wielki morderca Hell Aliquid...
- Stigmatus - poprawiłem go, odzyskując pewność siebie. Jednooki marszczył brwi lustrując mnie po raz kolejny.
- Pewny jesteś?
Chciałem zaprzeczyć, ale zaraz przypomniało mi się, jak w gimnazjum musiałem zrobić drzewo genealogiczne mojej rodziny. Od strony ojca było łatwo, ale znalezienie jakichkolwiek informacji o mamie graniczyło z cudem. Jednak po długim szperaniu na strychu, znalazłem starą teczkę z dziecięcymi obrazkami malowanymi tanimi farbkami.
Podpisana koślawym, aczkolwiek dokładnym pismem. Literka po literce układając się w imię i nazwisko.
Mia Aliquid.
- J-ja... nie wiem...
Uciekłem.
Wpadłem do jakiejś pustej sypialni i zamknąłem za sobą drzwi, starając się uspokoić oddech...



#Siemaneczko! I jak? Może być?
Wiem, robię strasznie wiele błędów i pewnie trudno się przez to czyta, ale proszę o wyrozumiałość ☺
A tak ogólnie to jak wam się podoba?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro