Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXXVIII

Dlaczego wszystko mnie boli? Dlaczego nic nie widzę i nie mogę się ruszyć? Umarłem? Mało prawdopodobne, ale... To takie dziwne uczucie. Nic nie czuć. Nie czuć bólu, skurczów mięśni, zmęczenia... Po prostu nic.
Moje ciało wydawało się widokom masą, unoszącą się w wodzie. Nie opierając się, płynąłem razem z prądem i po postu byłem. Nie czułem nic konkretnego, ani żadne uczucie nie zaprzątało mi zmysłów. To było naprawdę dziwne uczcie. Zupełnie jakby mnie nie było. Ale z drugiej strony... byłem?
Znów powróciłem do pytania, czy może umarłem. Już sam siebie upewniłem, że to niemożliwe, oraz, że na pewno żyję. Ale skąd była we mnie ta pewność, skoro nic innego we mnie nie było? Dlaczego byłem pewien, że żyję?
Może dlatego, że tylko żywy może zabić?
Na tą myśl, coś we mnie drgnęło. Poczułem to wyraźnie, w zamarłym i zupełnie nieruchomym ciele.
Wysiliłem komórki, by przypomnieć sobie, skąd znałem takie odpowiedzi. Byłem już raz w takim stanie?
Oh... byłem. Byłem, choć od dawna starałem się go powstrzymać. Ostatni raz, tak nieświadomy i bierny byłem, gdy Pierwszy Dyrektor przejął nade mną kontrolę i wydawał mi rozkazy. Używał jak maszyny do zabijania, samemu torując sobie drogę do zwycięstwa. Pamiętam to. To było okropne. Tak samo byłem pogrążony w nieświadomości, jednak wtedy wiedziałem, że muszę walczyć. Teraz natomiast...
Teraz nie wiedziałem nic. Co się stało? Dlaczego ponownie wpadłem w ten stan? Zabiłem tamtego Dyrektora.
Spróbowałem wysilić się. Nie zastanawiając się nad powodem mojego stanu, starałem się go przezwyciężyć. Mimo spokoju i przyjemnej bezwładności, musiałem się obudzić. Obudzić do życia i zrozumieć jak tym razem zawaliłem.
Zacisnąłem dłonie w pięści. Udało mi się poczuć ból w ich wewnętrznej części. Mogłem tylko zgadywać od czego miałem obtarcia, ale gdy tylko zacząłem się zastanawiać, odpowiedzi zaczęły mi się bardzo nie podobać. Bardzo. O Boże, to obtarcia od ściskania biczu mojej matki...
Gwałtownie złapałem powietrze, czując jak ogarniająca mnie panika przenika ciało. Musiałem oddychać, musiałem złapać oddech by krzyknąć.
Znów pozwoliłem porwać się w wir szaleństwa. Musiałem kogoś zabić. Musiałem przynajmniej kogoś skrzywdzić.
Zacząłem się poważnie zastanawiać, czy chce się obudzić i czy zmierzenie się z tym co zrobiłem nie będzie dla mnie zbyt przerażające. Prawda, odkąd pamiętam, była naprawdę przerażająca. Nie do końca chciałem stawać na przeciw niej i dowiedzieć się, kogo tym razem skrzywdziłem, albo kogo tym razem nie udało mi się uratować. Kogo już nie ma.
Nie chciałem tego słuchać.

Hell... Hell, obudź się...

Skrzywiłem się. Głos był dziwny. Nie przywykłem do niego. Był zupełnie obcy. Nie należał do nikogo kogo znałem. A może go znałem, ale nie za dobrze? Nie wiem... Nie podobał mi się...

Hell... Proszę, wróć do nas....

Znów ten głos. Po dłuższej chwili zastanowienia zrozumiałem, że chyba jednak go znam. Tak, znam go i to chyba całkiem dobrze. Nie byłem pewien, wszystko mi się mieszało, jednak łagodność głosu, mimo że mi się nie podobała, była zachęcająca.
Nawet prawda nie wydała mi się taka straszna, gdy zrozumiałem, że ktoś chce bym się obudził.
- J-jestem - wydukałem, całą siłą woli zmuszając usta do otworzenia się. Poczułem na nich coś miękkiego, słodkiego i wilgotnego. Oh... Inne usta.
Otworzyłem z wahaniem oczy, witając bladą twarz Korneli. Była czymś wyraźnie zmęczona, być może życiem. Patrzyła na mnie z ulgą i z uśmiechem.
- Witamy z powrotem wśród żywych - powiedziała z cichym westchnieniem. Zamrugałem raz jeszcze, przyzwyczajając oczy do panującej wokoło jasności. Nie byłem jeszcze w stanie nic powiedzieć, ale rozglądałem się śmiało, próbując rozpoznać otoczenie.
No tak. Lecznica Szkoły Morderców.
- Nie powiem, żebym się cieszył z powrotu - mruknąłem, odzyskując powoli jasność umysłu. Kornelia odsunęła się ode mnie, a wtedy widok się rozszerzył. Za plecami Kornelii stał Dean z kamienną twarzą. Od razu wiedziałem, że zrobiłem coś naprawdę złego.
- Jak bardzo narozrabiałem?
- Pomogłeś Iskrze w samobójstwie, oraz prawie udusiłeś Mefistofelesa - odparł grobowo. Zachłysnąłem się powietrzem.
- Lwica...!
- Nie żyje - dokończył. - Mefistofeles zeznał, że trzymał ją w rękach, ale Iskra wyplątała się z uścisku i spadła - wyjaśnił. - Nie znaleźliśmy jednak ciała...
- Szukamy go - wtrąciła Kornelia. Dean miał minę, jakby kobieta kopnęła go w piszczel. Powoli pokiwałem głową, a potem znów uniosłem wzrok na Trzeciego.
- A Mefi...? Jak się trzyma? - zapytałem ostrożnie. Dean skrzywił się lekko.
- Został ranny, ale niegroźnie. Jest stan emocjonalny... Cóż. Trudno mówić o stanie emocjonalnym psychopaty, ale jest źle. Nie przyjął jej śmierci najlepiej. Tym bardziej, że chyba poczuwa się co do odpowiedzialności...
- Przynajmniej go rozumiem - mruknąłem. - Sam jestem pośrednikiem...
- Lepiej z nim teraz nie rozmawiaj - zaproponowała Kornelia, swoim zwyczajem wcinając się w słowo. Prychnąłem i opadłem na poduszki.
Oczywiście, wręcz paliłem się do rozmowy z rozchwianym emocjonalnie psychopatą z niesłychanymi zdolnościami. Byłem popierdolony, ale nie głupi.
- Mówiłem, by mnie nie wysyłać...
- Nie czas na "a nie mówiłem" - warknął Dean, aż drgnąłem. - Musimy w końcu poważnie przejść do tematu stworzenia serum długowieczności na podstawie informacji zawartych w chipie - zauważył z chłodnym profesjonalizmem. Zacisnąłem usta, na samą wzmiankę o chipie, ale nie zacząłem się w żaden sposób naprzykrzać. Coś go wyraźnie wkurzyło.
Prawdopodobnie Kornelia.
- Jak masz zamiar je odczytać? Są na stałe stopione z moim mózgiem - zauważył. - Nie widzi mi się grzebanie w zwojach...
- Vogel je odczyta - uciął. - Wykorzysta technologię prześwietlenia, zbada zawartość chipa i go odszyfruje. Nie pozna treści. Treść pozna tylko Tyr, by móc przygotować serum...
- Zostanie powiernikiem? - zdziwiłem się. Byłem przekonany, że Dean ograniczy ilość znających przepis do... no do tylko mnie. Dyrektor pokręcił głową.
- Ma słabą pamięć, nie obawiaj się. Jest technicznie niezdolny do zapamiętania treści przepisu - zapewnił mnie, krzyżując ręce na piersi.
Między nami zapadła dziwna cisza. Kornelia przerwała ją, gdy jej telefon zaczął wibrować, a ona wyszła odebrać, ale to była tylko gra na zwłokę. Dean nadal spoglądał na mnie z tą dziwną uważa, a ja, gdy w końcu uniosłem na niego wzrok, tylko prychnąłem.
- Nie jestem gejem. Zabolało?
- Nie o to chodzi - warknął, jakby starając się odsunąć od siebie tą kwestię. - Naraziłeś misję, wszystkich dookoła i siebie przez swój wybuch. Straciliśmy najlepszą łowczynię, tropicielkę i zabójczynię...
- Ona nie chciała nią być - warknąłem. Dean zamilkł, odwracając wzrok.
- I tak by została - stwierdził. - Nie ma ucieczki przed mordowaniem, do jasnej cholery...
- To, że tobie się nie udało, nie oznacza, że Iskra nie dała by rady! - przerwałem. - Co ci się stało do choler!? Dlaczego tak wszystkich gnoisz, dlaczego niszczysz plany?
- Bo zbliża się coś złego - odparł, nie odpowiadać krzykiem. - Świat przestał być czarno biały, ludzie zaczęli widzieć szarości. Stary ład tego kraju został zachwiany i to będzie ostatnie zachwianie jakie przeżyje.
- Co? - zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc już co mówi. Dean wrócił do mnie spojrzeniem.
- Kurwa, nico - warknął, powoli dając upust nerwom. - Zapytaj swojej Rządowej lalusi. Pamiętasz jaki od początku był jej tutaj cel? Miała nas prześwietlić. A obecnie bada ciebie i to zajebiście dogłębnie - wysyczał i odszedł od mojego łóżka, nim zdążyłem wykrzyczeć jakim jest jebanym egoistą.
A chciałem wykrzyczeć wiele. Chciałem wrzeszczeć jak opętany, chciałem porwać poduszkę, aż sztuczne pierze będzie latało jak szalone po całej sali. Chciałem rzucać się i nie zważając na nikły ból, połamać metalowe łóżka. Bardzo, bardzo chciałem przywalić Deanowi. Choć domyślałem się, że to on mnie uśpił, że śledził nas mimo wyraźnego zakazu opuszczania Szkoły, to chciałem mu przywalić. Sam nie wiem do końca dlaczego.
Miał rację. Miał jaja by wypowiedzieć jebną rację.
Kraj umiera. A z krajem, Szkoła Morderców. Kto wie, ile jeszcze żyć zniknie, byśmy wszyscy musieli to przyznać na głos.

[Perspektywa Mefistofelesa Stigmatusa]

Siedziałem skulony w swoim pokoju. W okna pokoju uderzały pierwsze krople deszczu, który nie opuszczał Szkoły od tygodni. Lato powoli zmieniało się w jesień, a my nie mogliśmy nic na to poradzić.

Chyba odpuszczam.

Schowałem głowę między nogi, sycząc z bólu. Ramię, w które zostałem postrzelony, oraz złamane żebra dawały o sobie znak. Nieprzyjemny, przeszywający ból przypominał o każdej z moich win, a było one niestety kurewsko liczne.
Mogłem niestety jedynie jęczeć z bólu i wsłuchiwać się w deszcz, rozpraszający ciszę.
Nie sądziłem, że misja w Morcorpie odbije na mnie taki cios. Nie sądziłem, że śmierć Iskry sprawi mi taki nieopisany, dziwny ból. Ostatecznie nie ja ją zabiłem. Chciałem przecież ją ratować. Chciałem...
Z gardła wydało się westchnienie. Rozluźniłem nogi, które prawie bezwładnie ześlizgnęły się na podłogę, a ramiona, luźno opadły wzdłuż siedzącego ciała. Ściana była moim jedynym podparciem, co mnie poważnie wkurzyło.
Nie chciałem tu być. Byłem tu więziony, teraz znów jestem, ale na innych warunkach. A szczerze mówiąc poprzednie warunki bardziej mi się podobały. Teraz nie miałem szans uciekać od odpowiedzialności.
Tak zawsze robiłem. Gdy zabiłem, tłumaczyłem sobie, że zrobiłem to w imię czegoś większego. Gdy zrobiłem coś złego, znajdowałem wyjaśnienie. Jednak teraz, gdy widziałem jak Iskra spada w dół, by zderzyć się z asfaltem oddalonym o kilkadziesiąt metrów niżej... Nie miałem winy w tym wypadku. A z drugiej strony nie miałem też wymówki.
Wyślizgnęła się z własnej woli. Nikt jej nie kazał.
Miałeś rację... Chyba odpuszczam...
- Suko! - krzyknąłem w przestrzeń, ponownie zasłaniają obraz spadającej afrykanki. Pierdolona... nie umiałem się jej pozbyć sprzed oczu. Nie umiałem, nie umiałem...
Pukanie do drzwi. Nowość, jakiej jeszcze nie doświadczyłem.
Do pokoju weszło drobne ciało, stąpając na bosaka z wahaniem po drewnianych panelach. Gość zamknął za sobą drzwi, a potem podszedł do moich zwłok, siedzących w kącie pod ścianą. Odsunąłem ręce od twarzy, by móc spojrzeć na drobnego Niemca, który trzymał w wyciągniętej w moją stronę ręce kubek z herbatą. Odebrałem go bez słowa, milcząc gdy ten usiadł obok mnie, z własnym, pękatym kubkiem czekolady z piankami.
Milczeliśmy, patrząc w okna, za którymi powoli rozpętywała się wichura.
- Iskra nie lubiła burzy - powiedział nagle Vogel, sącząc trochę czekolady. - Przez to się kiedyś pokłóciliśmy, bo...
- Bo ty ją uwielbiasz - dokończyłem, wąchając z ostrożnością herbatę od niego. Chłopak, zauważył to.
- Czarna herbata z cytryną, posłodzona miodem - wyjaśnił. - Nic więcej. Kubek sam umyłem. Nie ufam tym ludziom.
- Podobnie jak ja - zgodziłem się i upiłem łyk napoju. Była dobra. Na tyle dobra, że złagodziła liczne bóle, jaki nosiłem w sercu i na ciele.
Trwaliśmy przez chwilę w ciszy, oboje sącząc swoje napoje i lecząc rany.
- Uratowałeś mnie przed Black Jackiem - powiedział nagle, a ja zmarszczyłem brwi.
- Przed kim?
- Black Jack - powtórzył. - Prezes Morcorpu. Kiedy się ze mną skontaktował, kilka lat temu, właśnie takim nickiem mi się przedstawił - wyjaśnił. - Poznałem go od razu. Groził mi już raz...
- Widziałeś jego twarz...? - zapytałem niepewnie, przerywając mu wypowiedź. Vogel pokręcił głową.
- Niestety... Zbił moje okulary - wyjaśnił, a ja odetchnąłem niechętnie.
- Ja też nie. Za wiele... tego... dymu. Próbowałem...
- Mnie nie oszukasz - przerwał mi. - Słyszałem co mu powiedziałeś. Też go znałeś.
Skrzywiłem się, gdy chłopak okazał się pamiętać tamto zajście. Miałem nadzieję, że stracił przytomność, albo coś, ale jednak...
- Mefisto? - zapytał nagle, a ja spojrzałem na niego z uwagą. Jego ciemne oczy, skryte pod soczewkami, wyrażały niepewność i niekryty strach.
- Tak?
- Zbliża się coś złego. Coś kurewsko złego. Prawda? - zapytał się mnie, pomijając niewygodne pytania. Przez chwilę tylko patrzyłem w jego dziecięcą twarzyczkę, która bladością przypominała nieboszczyka. Gdy po raz pierwszy zobaczyłem Elektrę, chciało mi się śmiać. Wyglądał jakby uciekł grabarzowi spod łopaty. Jednak teraz, nie było mi do śmiechu.
- Zbliża się. Coś piekielnie złego - poprawiłem go i ponownie spróbowałem herbaty, wracając wzrokiem do okna.















#Napisałam. Ostatnio słucham muzyki koncentracyjnej gdy muszę pisać coś takiego. Nie wiem czemu, ale boli mnie ciężar tego rozdziały. Niah.

#Capriconruss

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro