Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXXVI

Opuściłem bicz. Po włosach, które zmieniły się w strąki, skapywała krew wymieszana z potem. Obraz przed oczami rozmazywał mi się. Ciemny, oszklony korytarz zdawał się na zmianę krótszy i dłuższy. Krzyki i jęki wydawały się zbyt głośne. Moje imię, wybijające się z kakofonii wokoło, obudziło mnie nieznacznie. Ktoś krzyczał moje imię, ale ja mogłem tylko mocniej zacisnąć palce na rączce zabójczej broni.
Nie słyszałem nic więcej prócz mojego imienia. Imienia i krzyków bólu.
A nie...
Słyszałem coś...
Przestań.
Ktoś, krzyczał, bym przestał. Co przestał? Nie mogłem tego zrozumieć. Krew nieprzyjemnie, niczym kwas wyżerający skórę, spływała po mnie. Czyja była ta krew? Moja? Nie... nie czułem bólu. To zdecydowanie była obca krew. Tylko dlaczego czułem jej ciepło na całym ciele? Dlaczego czułem jej smak w ustach? Dlaczego dłonie ślizgały mi się po rączce bicza przez szkarłatną krew, która otaczała mnie zewsząd? Dlaczego było jej aż tyle...?
Hell, przestań!
Kto to wołał? Niczym natrętna mucha, te słowa latały dookoła mnie, nie dając spokoju. Skrzywiłem się, gdy jedno z nich wyjątkowo głośno wrzeszczało, z jękiem i bólem. To było nieprzyjemne. Słyszenie tych głosów. Chciałbym się od nich odciąć i zrozumieć, dlaczego wszystko otaczała krew. Choć... Gdzie mogłem znaleźć odpowiedź?
Nie wiem sam... Powieki zaczęły robić mi się ciężkie, jednak ich nie zamykałem.
Z bólu zapiekło mnie ramię. Dodatkowo było to ramie, w które lata temu zostałem uderzony tasakiem. To było naprawdę tak dawno... A teraz ten sam bólu znów powrócił. Sięgnąłem ręką do źródła bólu i napotkałem niewielki przedmiot wystający z mojego ramienia. Zmarszczyłem brwi, wyciągając z ciała niewielki sztylet, którego przeważnie muszą używać szpiedzy, albo osoby pod przykrywką, które nie mogą mieć ze sobą zbyt wiele broni. Przynajmniej tak podejrzewałem. Był dziwnie mały i... po prostu dziwny jak na broń.
Chwila... znałem ten sztylet...
Składał się w pół. Jedna część było to ostrze, ciągnąc się po wewnętrznej stronie, a drugą częścią była drewniana rączka. Wyglądał na dość stary. Często używany, niedbale. Nie czyszczony zbyt często z krwi. Znałem go...
Dotarło do mnie dopiero po momencie, że to nie jest żaden sztylet, ani nóż. To była brzytwa. Brzytwa, której używałem do mordowania z bliska.
Więc... co moja brzytwa robiła w moim ramieniu?

[Perspektywa Mefistofelesa Stigmatusa]

Alarm rozbrzmiał niespodziewanie, a po sali bankietowej poniosło się echo jego wycia, a potem symfonii paniki i szaleństwa, które rozbrzmiały między ścianami wielkiego pomieszczenia.
Musiałem złapać mocniej Vogela za przegub ręki, by nie porwał go tłum, biegnący ku wyjściu. Ludzie potykali się o siebie i przewracali jak domino. Deptali, rwali suknie pięknie wystrojonych dam... Gangsterzy zniknęli tak szybko, jak załatwiali sprawy, ale ich dziwki nie miały widocznie takiej zdolności i musiały o własnych siłach biec na niewyobrażalnie wysokich szpilkach i w skąpych bieliznach wraz z tłumem. Wydawało mi się, że krzyki nie ustaną nigdy.
Skupiłem się więc na zajęciu się ochroną Vogela. Ostatnie co mi zazwyczaj przychodziło na myśl, była to ochrona, ale widząc tą małą i nieporadną istotę w moim uścisku, zmusiłem się, by złapać go mocniej w pasie i niczym przez rwącą rzekę, zacząłem podążać w stronę schodów. Gdy stanąłem na pierwszym stopniu, byłem pewien, że szmaciana lalka w moich ramionach dawno straciła wolę życia.
Przecież za to go tak nienawidziłem. Nie walczył, nie umiał. Podążał za nurtem. Jeśli wpadł do złej rzeki to nie zmieniał jej biegu, a podążał śladami poprzedników. Był zachłanny, był hipokrytą, był okrutnym kłamcą i oszustem. Najgorszym z najlepszych hakerów...
Nienawidziłem go, bo mu ufałem. Być może przez to nienawidziłem sam siebie?
- Knypku? - zapytałem, rzucając go na schody. Samemu upadłem na stopień obok. Ludzie tłoczyli się z krzykiem przy drzwiach, a alarm nieustanie ranił moje czułe uszy. Lükex prawdopodobnie był u kresu wytrzymania w swoim wątłym ciałku i słabym zdrowiem. Był słaby. Po prostu słaby.
Nie mniej, chłopak podciągnął się na rękach i podtrzymując łokciami, łapał oddech. Makijaż zmył się po części z twarzy, ale to tylko pogorszyło efekt - wyglądał jak paleta niezdecydowanego malarza. Nie potrafiłem się zdecydować czy czarne, rozmazane powieki były bardziej śmieszne, czy przerażające, ale gdy spojrzał na mnie z powagą i pokiwał głową, mogłem tylko samemu się dźwignąć na nogi.
- Nasz sygnał. Musimy dołączyć do reszty - zauważyłem i łapiąc go za ramię, podciągnąłem do góry. Chłopak ledwie ustał na nogach, ale dzielnie zacisnął dłonie w pięści. Zrobił pierwszy krok po schodach... i ledwie ustał.
Syknąłem. Nie mieliśmy czasu na jego wielkie upadki i podnoszenie się z cholernego bólu i cierpienia.
Na szczęście Niemiec zrozumiał, że alarm i tak trwa już długo i pewnie nasi mają już problemy - co w normalnych warunkach by mi nie przeszkadzało, myśleć jak bardzo mogą mieć przejebane, a mi nic do tego - więc zdecydował się zrzucić szpilki, mające robić efekt tylko przez chwilę i zdecydował się boso wbiec po kolejnych stopniach schodów.
Jego ból na twarzy upewnił mnie, mimo braku pięknej sceny przemiany rodem ze słabego musicalu, Vogel się zmieniał.
Na moich oczach.
Ruszyłem dalej, odkładając te przemyślenia na spokojniejsze czasu. Czułem oddech prywatnej armii Morcorpu na karku. A zabawa jeszcze się nie rozpoczęła.

Niewiele mówiliśmy, gdy mijaliśmy kolejne zwłoki w drodze do windy. Krwawe plamy w białym korytarzu wydawały się dość jednoznaczne.
Bose stopy Vogela zostawiały krwawe ślady na ziemi, podeszwa moich butów podążająca obok niego, pozostawiała tylko ostry dźwięk kroków, w otaczającej nas ciszy.
Niemiec powyuczał nogami, ale nadal szedł. Prowadził mnie, wykuty tych korytarzy na pamięć. Nawet nie musiał patrzeć, gdzie idzie.
Tipsy pozostawił porzucone, gdzieś przy wejściu do korytarza dla personelu. twarz wytarł w rąbek sukni, ale to w żaden sposób nie pomogło i nadal wyglądał żałośnie. Tylko okulary sobie zostawił. Wiedziałem, że nienawidził ich nosić, ale musiał coś widzieć.
No tak... Widzieć. Ja chyba czasem też potrzebowałem okularów, by dostrzec wiele rzeczy.
Stanęliśmy przed windą. Obok niej, leżało wyjątkowo paskudnie potraktowane ciało, nawet jak na moje brutalne standardy.
- Hell chyba nie wytrzymuje - powiedział sucho Vogel, po raz pierwszy od naszego tańca. Prychnąłem, mijając ciało wzrokiem i kierując się do windy.
- Kazali wariatowi załatwić sprawę, dając mu pistolet do ręki. Myśleli, że co? Będzie nim pokojowo pertraktować? - zauważyłem z nutą oskarżenia.
Mój kuzyn był nieprzewidywalny. Był dziki i rządny krwi, choć nadal się tego wypierał. Bawiło mnie to. Spędziłem w Szkole na tyle dużo czasu, że usłyszałem wiele od wielu osób. Między innymi od profesora Honesta, wspominającego, jak bardzo Hell się bał, dokonując pierwszego morderstwa. Śmiać mi się chciało na samą myśl.
Vogel także minął ciało i uderzył dłonią w ciemną konsolę windy.
- Zablokowana. Alarm blokuje wszystkie windy w budynku - zauważył sucho, a potem schylił się nieznacznie, by mieć urządzenie na wysokości oczu.
- Dasz radę to załatwić?
- Myślisz, że panel sterowania windy to zbyt skomplikowana filozofia dla kogoś, kto regularnie okrada konta banków z całego świata? - odparł ironicznie, a ja prawie się roześmiałem.
Z jakiegoś powodu czułem, że kiedyś już wymieniliśmy taką rozmowę. A po dłuższym zastanowieniu, zdałem sobie sprawę, że jest to wielce prawdopodobne.
Możliwe nawet, że było to przy tej samej windzie, w tym samym budynku. Skrzywiłem się nieznacznie ponownie to w wspominając i czym prędzej wróciłem myślami do teraźniejszości.
Drzwi windy otworzyły się gładko. Vogel z cichym westchnieniem wtoczył się do środka, a ja za nim, gotów w razie potrzeby amortyzować upadek. Na szczęście nim drzwi się nie zamknęły, wszystko przebiegało po naszej myśli.
Gdy tylko poczułem, że winda zaczyna się unosić, mój żołądek poczuł to wyraźnie, ale zaraz się uspokoił. Pojedyncza cyfra przeskoczyła na wyświetlaczu windy.
Niemiec zaczął walczyć z suwakiem sukni, na co zmarszczyłem brwi.
- Będziesz biegać w samych majtkach po Morcorpie? Przynajmniej załatwisz efekt zaskoczenia - zwróciłem uwagę, na co w odpowiedzi dostałem tylko warknięcie. Dłonie mu drżały, gdy suknia opadała odsłaniając wychudzone ciało nastolatka o gładkiej skórze i nienaruszonej przez blizny, czy inne zmiany na cerze. Już dawno zwróciło to moją uwagę, ale dopiero teraz, gdy wyciągał szorty i podkoszulek na przybranie, ukryte w materiale sukni, dostrzegłem...
No właśnie. Każdy mięsień, każdą kość, każdą żyłę, która była wyraźna na bladej skórze Niemca. Brązowe włosy zostały już zmierzwione przez szczupłe i skostniałe dłonie, choć na karku połyskiwały kropelki potu.
Zmarszczyłem brwi ponownie, a cyfra kolejnego piętra przeskoczyła na wyświetlacz.
- Jesteś chory - orzekłem, przerywając tą dziwną ciszę. To nie było pytanie, a raczej wyznanie swoich myśli, na które wcześniej nie zwracałem uwagi.
- Pocisz się, choć jest zimno. Powinieneś drżeć z zimna, ale nie masz gęsiej skórki, a nawet bladość nie znikła - zauważałem, a oczy Niemca były skupione na mnie, jakby analizował momenty, w których popełnił błąd i okazał słabość. - Nie sypiasz, a przynajmniej z tego co mówiła Alva idzie ci to z trudem. Serce ci wali, za każdym razem gdy tylko stoję obok. Zawsze jest ci gorąco, dlatego latem nie wychodzisz na zewnątrz... - mówiłem dalej, aż w końcu pokiwałem głową, samego siebie utwierdzając w tych słowach.
- Hipertyreozja - powiedział w końcu Niemiec. Skrzywiłem się na jego obojętny ton, który nie wyrażał żadnych uczuć.
- Czyli?
- To zwykła nadczynność tarczycy - powiedział wzruszając ramionami. - Biorę leki. Lekarze cieszą się, że to nie jest rak, tak jak u matki - dokończył. Odwróciłem od niego wzrok, gdy zakładał ubranie.
- Nie możesz przybrać na wadze, a twój wzrost stanął - dodałem. Na to spostrzeżenie Vogel syknął.
- Pierdol się. Gdybym mógł, urósłbym przynajmniej z dziesięć centymetrów, a może nawet dwadzieścia - syknął. Mimo woli uśmiechnąłem się lekko.
- Oczywiście, knypku - zgodziłem się. - Nie możesz brać hormonów? - pytałem dalej.
- A myślisz, że gdybym mógł to bym tego nie robił? - warknął. - Nie mogę ich mieszać z lekami. Chyba, że chce sobie naprawdę zaszkodzić...
Wyraźnie nie chciał o tym ze mną rozmawiać. Nic dziwnego. Jestem raczej ostatnią osobą, z którą w ogóle chciałby rozmawiać. Sam go o tym przekonałem.
Kiedy już się ubrał, jego wygląd nie poprawił się wiele. No, może o tyle, że przestał wyglądać jak początkujący drag queen. Teraz jednak wyglądał jak nastolatek, którego dotkliwe pobito.
A walka przecież dopiero się rozpoczynała.

Gdy wyszliśmy z windy, zaskoczył nas widok Iskry siedzącej okrakiem nad Hellem, który ryczał z bólu i... furii? Z ramienia wystawało mu jakieś ostrze, a z kącika ust płynęła mu ślina. Oczy praktykowanie wychodziły z orbit.
Rzuciłem się biegiem, odpychając Vogela pod ścianę. Dla jego bezpieczeństwa, lepiej byłoby gdyby się schował, to oczywiste. Kornelia strzelała do ochroniarzy, jednak ich ilość była zbyt wielka, by w pojedynkę sobie poradziła. Potrzebowała wsparcia. Potrzebowała Iskry.
Upadłem na kolana obok niej i złapałem rozszalałego kuzyna za ręce, przygważdżając je do podłogi.
- Co mu do kurwy odbiło?! - zapytałem przekrzykując hałas. Iskra nie zdołała jednak odpowiedzieć, nim Hell wyrwał się z moich rąk. Odrzucił mnie, z niemożliwą siłą i wyciągnął ostrze ze swojego ramienia. Potem odrzucił Iskrę, która opadła już z sił. Wstał z ziemi tak prędko jak ja, więc ignorując ciało Iskry, które zbierało się do ponownego podniesienia, ruszył do mnie.
Szalony uśmiech i puste spojrzenie. Tylko to pamiętałem nim złapał mnie za gardło.
- Zdrajca! - wykrzyknął. - To ty jesteś zdrajco, psie! - ryczał mi w twarz, a oszołomienie pojawiłoby się na mojej twarzy, gdyby nie rozpaczliwa próba wyrwania się z jego uścisku. Wyciągnąłem ręką pistolet, ale został on odtrącony jego ręką. Dusił mnie tylko jedną dłonią, ale z siłą, którą dotychczas mogłem sobie tylko wyobrazić. Nienaturalną, dziką, chorą.
Chciałem go kopnąć. Udało mi się, jednak Hell zdawał się tego w ogóle nie poczuć. Tchu zaczynało mi brakować. Czułem, że nogi powoli mi wiotczeją, ale mimo to, mężczyzna nadal trzymał mnie na tej samej wysokości.
- Hell... - wycharczałem, choć ledwo dało się zrozumieć co mówię. - P-Przestań... Hell... To j... ja... Mefistofe... feles... H-Hell...
- Nie pieprz! - krzyknął ze śmiechem. - Ja wiem, kim jesteś skurwielu! Wiem, kim wszyscy jesteście! Jesteście pieprzonymi kurwami! Tak właśnie! - darł się ze śmiechem. Oczy miał tak szeroko otwarte, że lada chwila mogły mu wylecieć, a usta w takim uśmiechu...
Nie... Już nie widziałem. Mroczki zasłoniły mi widok. Ostatnie oddechy, był to rozpaczliwy krzyk, właściwie skrzek. Palce Hella niczym żelazne pręty zaciskały się na mojej szyi, tchawicy, duszy uciekającej z ciała...
Nagle, oboje upadliśmy. To Iskra wbiegła w Hella z pełnym rozpędem. Kuzyn zaskoczony wypuścił mnie, a sam prawie upadł na twarz, podczas gdy ja zbierałem się z podłogi.
- Suka! - ryknął ten wariat i kopnął Iskrę w brzuch, gdy ledwie trzymała się na nogach.
Szkło rozsypało się w głuchym hałasie, wystrzeliwanej amunicji z karabinu. W głowie już mi huczało, a krew buzowała. Hell się śmiał, a Iskra krzyknęła tylko raz. Tylko raz, gdy złapała się krawędzi okna, z którego wystawały fragmenty stłuczonego szkła.
Przyczołgałem się do okna w panice, czując co adrenalina robi z moim racjonalnym myśleniem.
- Iskra!? - wykrzyknąłem, łapiąc dziewczynę za przegub ręki, starając się omijać ostre krawędzie szkła. Dziewczyna trzymała się okna tylko jedną ręką. Patrzyła w dół, na jezdnię kilkadziesiąt pięter pod nami.
- Iskra, spójrz na mnie, do cholery! - krzyknąłem na nią wściekły. Afrykanka podniosła głowę. Kręcone włosy, które wcześniej splotłem jej w warkocz rozsypały się już na wietrze. Wzrok przepełniony bólem, krew sącząca się z kącika ust... Złamane kilka żeber. I jeszcze ta poraniona dłoń.
Bezsilnie puściła się okna, a ja złapałem mocniej za jej rękę. Przez krew, wyślizgiwała mi się z uścisku.
- Mefi... - zaczęła, wyjątkowo cicho, łkającym głosem. - Powiedziałeś mi... że sztuką jest znaleźć odpowiedni moment, by odpuścić... - wychlipała.
Szeroko otwarte oczy, szum w uszach oraz walące serce. Jej uśmiech, łzy bólu w oczach i rozwiane włosy. Jej krew między moimi palcami.
- Ja... chyba powinnam odpuścić.
Nie wierzyłam, że to powiedziała. Chciałem wrzeszczeć, chciałem krzyczeć przekleństwa, każde przekleństwo, które by do niej pasowało. Chciałem wykrzyczeć jej w twarz, że przecież czeka na nią Sky, czeka na nią życie, życie bez zabijania, lepsze życie! Że musi się podciągnąć, że musi mi podać drugą rękę...
- Nie... - poprosiłem, mimo tych wszystkich innych argumentów, które miałem. Jednak Iskra już zdecydowała.
Puściła mnie, a kwestią czasu było to, kiedy wyślizgnęła m się z ręki. Mógłbym przysiądź, że ostatnimi słowami, jakie od niej usłyszałem, było...

"Odpuszczam".

Potem strzał, który rozbił kolejną szybę, przypomniał mi o trwającej walce.











#Dziękuję za życzenia, wszystkim, którzy mi je złożyli <3
Wrzucam rozdział jak obiecałam, a teraz lecę cieszyć się gorącą kąpielą ze świecami :*
Dobranoc.

#Capricornsus













Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro