Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXXIII

[Perspektywa Lükexa Vogela]

W historii naszego świata wiele znamienitych osobistości płci męskiej nosiło suknie. Królowie na początku istnienia pojęcia, które można było mianować "władza", nosili długie szaty, krojone i zdobione podobnie jak większość ówczesnych sukienek. Marcin Luter, człowiek który zrewolucjonizował poglądy religijne w Niemczech, był przecież mnichem i na początku swojej drogi wielkości nie nosił nic innego jak długie szaty. Słowem, wszyscy ludzie, którzy zapisali się na kartach historii jako wielcy, zaczynali od noszenia sukienek.
Teraz, do tej listy, mogłem śmiało dopisać swoje nazwisko.
- Panienko Elektro, to zaszczyt panienkę poznać osobiście - powiedział barczysty mężczyzna o kruczoczarnych włosach, które za uszami były już przyprószone siwizną. Patrzył na mnie w wielce nieprofesjonalny sposób, popijając szampana z lodki limuzyny.
Uśmiechnąłem się wdzięcznie, samemu upijając odrobinę trunku. Ćwiczyłem te uśmiechy zdecydowanie za długo, by teraz nie dać sobie z nimi rady.
- Miło mi to słyszeć... - odparłem spokojnie, nawet nie starając się modulować głos. Zawsze brzmiałem jak laska śpiewająca w chórku kościelnym. Przynajmniej raz się to kurwa przydało.
- Nie wiem czy mnie pamiętasz... - zaczął, nie czekając aż skończę mówić. - Ale zdobyłaś dla mnie informacje kilka razy. Pamiętasz, miałem pseudonim Chronos - mówił dalej.
Siłą woli nie spojrzałem na niego z drwiną. Tylko debile podaj ą mi swój pseudonim na czarnej sieci. Przynajmniej będę mógł odwdzięczyć się za tą jakże uprzykrzającą życie podróż limuzyną i wyczyszczę konto bankowe niejakiemu Denisowi Gautier.
- Tak pamiętam - skłamałem, z przyjemnym uśmiechem i poprawiłem okulary dłonią w cholernej rękawiczce. - Akta sądowe, tak...? - udałem, że przywołuję wspomnienia, ale jak się okazało strzał był trafny.
- Oh, naprawdę pamiętasz! - przejął się, odkładając kieliszek i przysuwając na długiej kanapie bliżej mnie. Oho, to się zawsze kończyło tak samo...
- Niekiedy zapamiętuję klientów - przyznałem, starając się zachować spokój, gdy jego sylwetka przysuwał się coraz bliżej. Coraz bliżej. Coraz-kurwa-bliżej.
- Czuję się jeszcze bardziej wyróżniony... - stwierdził, błyszcząc swoimi białymi koronkami. - Widzisz, kiedy zwróciłem się o pomoc do Morcorpu, moja spółka miała problemy z prawem, a udostępnienie przez ciebie listy dowodów zgromadzonych na nas, było błogosławieństwem i... - Jego dłoń wylądowała na moim udzie. - Uratowałaś mnie Elektro... - dokończył, prawie szepcząc.
Wyżej, wyżej tą rączkę połóż. Jak dotkniesz, czego nie wolno, to z przyjemnością przypierdolę ci w ten kwadratowy ryj.
- To znakomicie - skwitowałem, nie strącając ręki biznesmena. - Zechcesz może teraz i mnie uratować? - zaproponowałem, głosem kobiety w opałach. Tak jak się spodziewałem, na niewyżytego mężczyznę zadziałało to jak stek na labradora. Jego ręka zaczęła masować moje udo. Było to nie tyle co niekomfortowe, a niebezpieczne dla naszej misji.
- W czym ci pomóc, kotku?
- Informację, które zna ktoś taki jak ty. Potrzebuję ich - powiedziałem, siląc się na uwodzący głos, którego uczyła mnie Kornelia. Walczyłem się też z odruchami wymiotnymi, gdyż nie był na to czas. Jeśli chciałem udowodnić swoją wartość, musiałem przemóc się i zachowywać jak profesjonalny uczeń Szkoły Morderców. Nie trzeba było mieć krwi na rękach, by być psycholem. Wystarczyło wcisnąć się w sukienkę i stwierdzić, że jest się seksowną kobietą.
- Uuu, niegrzecznie - skwitował, oblizując wargi, na co mój żołądek wykonał fikołka.
Nie zrozumcie mnie źle. Pewnie, gdybym miał w sobie krztynę geja, nie byłbym taki obrzydzony. Ostatecznie francuz - jak wskazywało nazwisko - był mężczyzną urodziwym, prawdopodobnie z masą kochanek, wysypujących się z granic łóżka. Ja natomiast, byłem facetem, który po prostu perfekcyjnie odgrywał rolę.
- Szkoła Morderców - powiedziałem dwa słowa, które sprawiły, że mężczyzna odsunął się ode mnie, jakbym przenosił chorobę. - Dlaczego Morcorp zaczął się interesować placówką, która teoretycznie nie istnieje?
- Widać, że jesteś kobietą interesu - prychnął, nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Pozwoliłem sobie, w związku z jego nieuwagą, na uśmiech triumfu.
- To jak?
- Sprawy Rządu tego państwa są dość zawiłe - stwierdził. - A prezes Morcorpu bardzo lubi sprawy zawiłe. Kiedy odkrył, że Szkoła nie zniknęła, a zmieniła sposób działania, postanowił to wykorzystać - skwitował, spoglądając na mnie chłodno. Pokiwałem głową z dystyngowanym uśmiechem.
Limuzyna stanęła, a ja odłożyłem kieliszek, jednak kiedy spróbowałem zbliżyć się do drzwi, zostałem powstrzymany, przez silny uścisk pana Gautier. Mogłem tylko klnąc w myślach, gdy jego wilgotne usta przycisnęły się do moich, a język, chciał wtargnąć do jamy ustnej. Odruch wymiotny zdawał się być nieunikniony, jednak biznesmen odsunął się, jakby Bóg wysłuchał moich wyzwisk. Oddychałem ciężko, zaskoczony jego nagłym wyskokiem, ale biznesmen zdawał się tylko bardziej tym zadowolonym.
- Rozpalasz zmysły Elektro - stwierdził. - Przyjdziesz do mojego apartamentu po...
- Nie - uciąłem i ponownie poprawiając okulary, uciekłem z auta, gdy szofer był w końcu łaskaw otworzyć drzwi.
Kurwa.
Pierwsza noga, druga noga. Prawa, lewa, prawa, lewa... Pozornie prosta sprawa, jednak tylko pozornie. Tym bardziej, kiedy wykonywałeś czynność chodzenia, na efektownie wysokich szpilkach.
Tłum paparazzie już stał, gotowy wykonać zdjęcia krajowemu pionierowi w sprzęcie elektronicznym. Nie spodziewali się innej gwiazdy.
Widziałem, że Elektra została zaproszona jako gość Morcorpu, jednak nie sądzę, by prasa byłą powiadomiona o hakerze numer jeden na świecie, na corocznej gali Morcorpu.
Minąłem tłum, który skupił się na postaci pana Gautier, a sam na ile to było możliwe, przyśpieszyłem kroku.
Chwilę potem dołączyła do mnie Kornelia, ubrana jak typowy ochroniarz z wyższej półki. Kasztanowe włosy miała związane w ścisły kok, a oczy skryte pod ciemnymi okularami. Odbierała wiadomość, gdy się do mnie zbliżyła, a gdy minęliśmy pierwszą falę fotografów i reporterów, odsunęła rękę od ucha.
- Jak sytuacja? - zapytałem. Z twarzy kobiety nie dało się odczytać żadnych emocji.
- Dobrze. Zajęli swoje miejsca. Kiedy wejdziemy na galę...
- Wiem, muszę znaleźć prezesa, albo choćby jego zastępcę, a potem dołączam do was po sygnale - przytaknąłem. - Gautier zaczął gadać, nim wyszliśmy - dodałem. Na to Kornelia zastrzegła uszami.
- I jak?
- Potwierdził tylko nasze przypuszczenia - stwierdziłem ponuro. - Morcorp naprawdę interesuje się Szkołą, choć sam Rząd ma w poważaniu. Wskazał na samego prezesa, co też by się składało. Sama firma nie ma w interesie mieszania się w to, ale jeśli prezes jest w to jakoś wplątany, możemy mówić o prawdziwych kłopotach...
- Wiele cię to kosztowało? - zapytała z nieznaczną troską w głosie. Skrzywiłem się.
- O cenie, pogadamy innym razem - stwierdziłem sucho. - Teraz muszę przetrwać bal i komentarze...
- Jak na mój gust wyglądasz cudownie, Elektro - stwierdziła. - Ten makijaż, który nie kłóci się z okularami, a zakrywa męskie rysy, ta suknia... Większość kobiet ma teraz niewielki biust, nie musieliśmy się tym przejmować... Włosy, uczesane z przedziałkiem, wyglądają bardzo profesjonalnie, a lekcje chodzenia szpilkach...
- Spierdalaj - skwitowałem, uśmiechając się uprzejmie, kiedy minęliśmy próg. - Nienawidzę cię. Obyś zdechła - dodałem, sycząc przez zęby nadal z uśmiechem na ustach.

[Perspektywa Mefistofelesa Stigmatusa]

Wyjrzałem na główną salę przez barierkę i przeleciałem wzrokiem wszystkich gości. Odwaleni byli, nie ma co się rozwodzić. Wszyscy w sukniach z najwyższych półek, które dopiero co zeszły z wybiegów.
A co najważniejsze - wszystkie marki, królujące na sali bankietowej były zagraniczne.
- Chyba Morcorp nie czerpie z miejscowych mieszkańców - mruknąłem do siebie, rozglądając się nadal, tym razem mrużąc oczy za ciemnymi okularami. Niektórych faktycznie wyróżniała zagraniczna uroda, a gdy doszły mnie strzępki rozmowy, mogłem próbować rozpoznawać poszczególne akcenty. Oznaczało to, że firma masowo ściąga pracowników z całego świata, by obsadzać zaufanych ludzi i korzystać ze specyficznego ustroju panującego w tym dziwnym państwie.
Tylko jaki był cel tej spółki? Dlaczego tak skrupulatnie szantażowała rząd i dalej działała na rynku? I dlaczego zainteresowała się akurat Szkołą?
Na te wszystkie pytania mogłem tylko gdybać, jednak czułem, że odpowiedź znajduje się bardzo blisko. Tuż pod nosem...
Dostałem gwałtownego ataku kaszlu, gdy przez wielkie wejście weszła Kornelia, w garniturze ochroniarskim, ramię w ramię z... Najprawdziwszą Elektrą.
- Widzicie to co ja? - zapytała z niedowierzaniem przez słuchawkę Iskra. Uśmiechnąłem się zjadliwie, włączając możliwość komunikacji.
- Ooooo tak, nasza dziewczynka dorasta, co? - zaśmiałem się cicho, ale zaniepokoiło mnie, że Iskra także się zaśmiała. Ona na pewno nie śmiała się z mojego kiepskiego żartu.
- Ostatnio już uzgodniliśmy, że brałbyś gdyby był laską, co nie?
- Stul dziób, lesbo.
- Oboje zamknijcie mordy - warknął Hell, chyba zirytowany naszym rozluźnieniem. - Vogel stara się zdobyć nam czas, nawet nie chce wiedzieć jakie dla niego to ośmieszające. Macie się kurwa uspokoić i skupić. Zaraz zaczynamy. Bez odbioru.
- Bez odbioru - zgodziła się już sucho Iskierka, przywołana do porządku jak pies. Całe szczęście ja psem nie byłem.
Zauważyłem, jak Kornelia unosi dłoń do ucha, gdy Elektra witała się z kolejnymi gośćmi, jednak niczego nie usłyszałem. Musiała przejść na osobną linię z naszym "dowódcą". Miała nieciekawą minę. Gdy Elektra uśmiechała się obrzydliwie słodko do kolejnych pulchnych facetów, kobieta nachyliła się do przebranego Vogela i wyszeptała coś na szybko. Przez krótki moment dostrzegłem cień, grymas niezadowolenia na jego twarzy, który zaraz zmienił się na powrót w chory uśmiech radości, że się tu znalazła. Kornelia ponownie uniosła rękę do ucha, ale tym razem wszyscy usłyszeliśmy wiadomość:
- Ktoś musi tu zejść i mnie zmienić - powiedziała przyciszonym głosem.
No, twoja szansa Mefisto!
- Już idę - odparłem natychmiast, profesjonalnym tonem, jednak zaraz zostałem spiorunowany spojrzeniem przez słuchawkę. Tak, Hell to potrafi.
- Zrób coś głupiego, to zabiję cię własnoręcznie, kuzynie.
- Wiem kochanieńki - odparłem i wyłączyłem słuchawkę. Ruszyłem, jak gdyby nigdy nic w stronę schodów prowadzących na główną salę, gdzie odbywał się cały bankiet. Mijałem innych ochroniarzy - nie tylko Elektra przyszła z obstawą. U niektórych widziałem pistolety, co wskazywało na to, że zgrabnie przeszmuglowali też broń mijając granicę. Jednak najbardziej wzbudzali mój niepokój ludzie z karabinami. Kurwa, to bankiet w najbardziej pokojowym państwie na świecie...
Chyba, że się nas spodziewali.
Nie zdążyłem zejść po schodach, gdy napotkałem na swojej drodze Kornelię.
- Co się stało? - zapytałem, ledwie poruszając ustami. Nie wiadomo, kto umie czytać z ruchu warg. Komendant skrzywiła się, jakby właśnie dostała cios między żebra.
- Na sali jest kilka osób, które mogłoby mnie rozpoznać. Jakby się dowiedzieli, że na tym bankiecie jest jakiś członek rządu, byłoby po nas...
- Łapie. Idę do kochanego Vogela. Albo Elektry, jak kto woli...
Nim jednak ruszyłem po schodach, kobieta złapała mnie z kamienną miną za ramię i zmusiła bym na nią spojrzał. Nie widziałem jej oczu, jednak widziałem w nich chłodną groźbę.
- Lux naprawdę jest na krańcu wytrzymałości. Jak go zdenerwujesz, wszystko pójdzie w cholerę i...
- Co wy się wszyscy tak o niego martwicie, co? - warknąłem, wyrywając swoje ramię z jej uścisku. Kornelia spojrzała na mnie znów z niepoprawną powagą, od której zachciało mi się rzygać i powiedziała słowa, które zapamiętałem na tyle dobrze, że widziałem sens w usłuchaniu się ich.
- Ponieważ Vogel odwala teraz czarną robotę, choć doskonale wie, jak bezbronny jest w tej chwili. Musimy mu pomóc, bo sam zginie, a jego śmierć oznacza naszą przegraną. Chcesz pozwolić nam przegrać? - zapytała i odeszła, nie czekając na moją odpowiedź.
Może lepiej, by jej nie usłyszała.

[Perspektywa Iskry Abaza]

Bankiet. Wszyscy w chuj radośnie tańczący, rozmawiający i popijający drogie trunki. Wszystko wydawało się tak normalne, że robiło mi się niedobrze, widząc setki ochroniarzy na obrzeżach sali, bądź ze swoimi VIPami. Już dawno nie byłam taką pesymistką, ale na widok Elektry/Vogela z Mefistofelesem mój niepokój tylko wzrósł. Jeśli nawet Hell przejmował się kimś innym niż samym sobą mogło to oznaczać, że sprawa jest warta świeczki. Ostatecznie nawet jedna świeczka mogłaby wywołać pożar.
Nagle światła zgasły. Przez chwilę było absolutnie ciemno, a ja złapałam za pistolet pod marynarką. Zaraz jednak rozbłysły światła reflektorów skierowane w tylko jeden punkt.
- Uwaga, uwaga, mam ogłoszenie! - krzyknął ktoś na całą salę, stojąc na podwyższeniu, na miejscu muzyków. Stanęłam bliżej barierki, by wyraźniej słyszeć słowa mężczyzny, który jeszcze chwilę śmiał się z czyjegoś żartu.
- Po raz pierwszy prowadzę ten bankiet, jako zastępca prezesa... - zaczął, obrzydliwie radosnym tonem. - Więc na sam początek, chciałbym przywitać wszystkich naszych gości i podziękować im za przybycie. Dotarcie tutaj zapewne sprawiło wam wiele problemów. Chciałbym podziękować szczególnie naszym gościom, którzy zazwyczaj nie wychylają się z szeregów naszej firmy, na przykład naszego chińskiego mafioso, Rui Hseu! - Mężczyzna wskazał na dorodnego chińczyka, który siedział w kącie sali, otoczony przez ochroniarzy. U jego boku leżała jakaś dziwka, wyglądająca faktycznie nie najgorzej. Głaskała mafiosa po głowie, cycami przyciśniętymi do jego pulchnej twarzy.
- No... I nie możemy zapomnieć o naszym gościu specjalnym! - Zastępca prezesa wyraźnie się podniecił na samą myśl o tym gościu, bo aż podskakiwał w miejscu. - Elektro, moja droga, zapraszamy cię!
Prawie się oplułam.
Brawa i gwizdy sprawiły, że sytuacja stała się jeszcze dziwniejsza, a ja miałam już ochotę zwracać swój posiłek, gdy uzmysłowiłam sobie, na jak piękną dziewczynkę ucharakteryzowali Vogela. Zacisnęłam pięści, gdy widziałam pożądliwe spojrzenie tych tłuściochów, wciśniętych w garniturki. Nie pałałam specjalnym uczuciem do Niemca, jednak teraz... Miałam ochotę zamordować tych gości, tak jak to robiłam w Afryce z gwałcicielami. Lecz teraz mogłam tylko patrzeć, jak Mefisto pomaga wejść Vogelowi (Chryste, on był w wyższych szpilkach niż kiedykolwiek dane było mi widzieć!) na podest. Zgrywając nieśmiałą dziewczynkę, poprawił delikatne okulary, dłońmi w rękawiczkach i odebrał mikrofon od wice-prezesa. Mefistofeles, zachowując profesjonalną powagę stał cały czas za nim, sam też gotów rzucić się na każdego z tych obleśnych ważniaków.
- To... zaszczyt być tak oczekiwaną... - zaczął Vogel, dość piskliwym głosem. Kilku gości parsknęło śmiechem, inni znów zagwizdali.
- Nie sądziłam, że moja praca, jako hakerki będzie tak doceniona... Ani, że okaże się tak ważna dla was...
- Nie bądź taka skromna! - odkrzyknął ktoś z tłumu. Vogelowi kończył się spokój, bo zaśmiał się nerwowo, ponownie kryjąc twarz.
- W każdym razie... Dziękuję za takie wyróżnienie... Życzę wszystkim miłej zabawy i... Jaszcz raz dziękuję za docenienie mojej pracy jako kantująca wielkich całego świata - powiedział prawie na jednym tchu, cofając się o krok, by uniknąć światła reflektorów. Oślepiały go. Dezorientowały. Mefisto złapał go za ramię, jakby chłopaczek miał się zaraz przewrócić.
Zastępca prezesa złapał za mikrofon, a cała uwaga znów skupiła się na nim, podczas gdy Mefisto pomógł Vogelowi zejść z podwyższenia.
- Iskra?
- Na stanowisku - odpowiedziałam na wezwanie Hella w słuchawce. Po drugiej stronie sali, przy barierkach będących na stanowisku Kornelii zauważyłam poruszenie, co wskazywało, że kobieta już wykonała ruch.
- Zaczynamy. Ochrona budynku ma zmianę. Mamy z dziesięć minut na wejście.
- Wystarczy mi połowa tego czasu - odparłam i ruszyłam w stronę wejścia, które było zaznaczone na mapie, gdy omawialiśmy naszą misję.
Drzwi na końcu korytarza, odchodzącego od ogólnodostępnego balonu. Tak jak powiedział Hell, teraz akurat był pusty. Podeszłam do drzwi pewnym krokiem i zbadałam je kilka spojrzeniami. Zero klamek, zero zamków, tylko niewielki ekran dotykowy, z liczbami, wyczekująco świecącymi w półmroku.
Skrzywiłam się. Nienawidziłam technologii.
Do ekranu przyłożyłam urządzenie deszyfrujące od Vogela, które rozdał nam wszystkim przed wyjazdem.
Enigmy nie złamie, ale na te hasła spokojnie starczy. Odczekacie dziesięć sekund i możecie wchodzić.
Tak jak powiedział, po kilku sekundach ekran zaświecił się na zielono i drzwi uchyliły się z wolna automatycznie. Zabrałam niewielki prezent od hakera i przemknęłam przez drzwi, by puścić się pędem przez kolejny korytarz, tak jasny, że moje oczy zaczynały szczypać.
- Jestem - zameldowałam krótko i zaraz tego pożałowałam.
- Kto tu jest!? - krzyk poniósł się po korytarzu. - Pokaż się! Nie wolno tu przebywać nieupoważnionym! - ktoś ponownie krzyknął.
Zaklęłam i oparłam się o ścianę przed zakrętem. Wyciągnęłam pistolet i założyłam tłumik. To chyba oznaczało , że rozpoczynaliśmy akcje.
Wychyliłam się zza rogu i strzeliłam. Nie pudłowałam. Cel padł, z dziurą w mózgu.















Betowała: Jinx_Jul, kocham Cię ❤
Uwaga uwaga
Czuję się zobowiązana do ogłoszenia. Otóż jedna z czytelniczek napisała do mnie przez fb i wysłała zdjęcia, które sprawiły, że zabrakło mi słów, prawie jak Mefisto na widok Elektry.

OMG OMG OMG
KTOŚ ZROBIŁ SOBIE BLUZĘ Z TEKSTEM Z MOJEGO OPO I Z MOIM HASZTAGIEM!
Dziękuję twórczyni, możesz się przyznać w komentarzu.
Pozdrawiam cieplutko, naprawę nie sposób mi opisać jakie to wyróżnienie. Serio, wow

#PodekscytowanaCapricorn



























ąwtram an kaj einduc zsadąlgyW

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro