Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXIII

[Perspektywa Tyra Morela]

Zadowolony ruszyłem do kwatery mojej i Zary, niosąc radosne wieści. Bez pukania popchnąłem drzwi, by zobaczyć moją narzeczoną siedzącą w fotelu z książką. Uśmiechnąłem się od razu i prężnym krokiem zbliżyłem się o niej i ucałowałem w głowię z uśmiechem.
- Zara ja...
Nie skończyłem, gdy głowa kobiety odpadła od reszty ciała i potoczyła się w bok. Na jej twarzy zastygło przerażenie, a krew splamiła nasz dywan. Dłonie zaczęły mi drżeć, a dopiero po sekundzie zacząłem krzycząc przerażony, nie wiedząc czego się łapać. Dokumenty wypadły mi z ręki, a ja nadal patrzyłem na moją ukochaną kobietę, której głowa leżała dwa metry od ciała.
Odrąbana...
Zakrwawiona...
A potem rozległ się śmiech. Śmiech tak makabryczny, że nie przestawałem krzyczeć. Łzy strachu plamiły mi koszulę, drgawki objęły całe ciało, a gdziekolwiek chciałem postawić nogę, napotykałem na krew mojej ukochanej.
Śmiech nie ustępował, cały pokój był nim wypełniony, a oczy Zary śledziły moje ruchy. Nie mogłem na to patrzeć, chciałem uciec, chciałem biec do kogokolwiek po pomoc. Chciałem biec do Hella, może serum uratowało by ją? Chciałem zrobić cokolwiek, by nie patrzeć na ciało kobiety, która zdołała mnie pokochać. I ten śmiech. Ten okrutny śmiech.
Obróciłem się, by dobiec do drzwi. Miałem wrażenie, że krew mojej narzeczonej sięgała mi już do kolan.
Dopadłem do klamki, musiałem uciekać, musiałem...
W drzwiach stał Zecotr. Widziałem jego włosy schowane pod kapturem i drwiący uśmiech. Z zadowoleniem dzierżył siekierę. Okiem patologa szybko zrozumiałem, że to tym narzędziem odcięto głowę mojej narzeczonej.
- Jeśli nie ja... - wycharczał. - To nikt!
I ponownie zaczął się śmiać.
Tyr?
Śmiech otaczał mnie za każdej strony, tak jak krew i spojrzenie głowy. Wszystko mnie otaczało, tonąłem. We wściekłości, we krwi i w śmiechu Zecotra.
Tyr, kochanie...?!

Obudziłem się zlany potem, a Zara ściskała moje ramie, patrząc ze strachem. Wzrok latał mi jak oszalały na wszystkie strony, a ja prawie wyskoczyłem z łóżka. W uszach nadal słyszałem dźwięczący śmiech Zectora, przed oczami miałem twarz mojej ukochanej... Jej odrąbaną głowę...
Obróciłem się w pośpiechu i przygarnąłem pośpiesznie Zarę do siebie, otulając ją ściśle ramionami, jakby dla pewności, że ona tu na pewno jest. Była. Czułem ciepło od niej bijące, czułem jej gładką skórę, która tak bardzo nie pasowała do mojej, przecinanej przez liczne blizny.
- Kochanie, co się stało? - zapytała przerażona, a ja tylko ucałowałem ją z miłością w skroń.
- Nic... To był tylko koszmar... - zapewniłem, choć były to słowa bardziej skierowane do siebie niż do narzeczonej. - Jesteś obok, wszystko w porządku... - dodałem, nie wypuszczając jej z ramion.
Kołysaliśmy się lekko na boki, dopóki rytm serca nie wrócił do normy. Dopiero wtedy wypuściłem dziewczynę, oddychając głęboko. Spojrzałem na Zarę, która nadal miała to zaniepokojone spojrzenie. Pogłaskałem ją bez słowa po policzku, by jakoś uspokoić. Na uśmiech niestety nie potrafiłem się zdobyć.
- Przepraszam, że cię obudziłem...
- Opowiesz mi, ten koszmar? - zapytała cicho. - Może coś poradzę, pomogę...
- Nie, nie trzeba - przerwałem jej pośpiesznie. Nie chciałem, nie mogłem jej wciągać we własne nocne mary. Zara jednak chyba źle zrozumiała moją troskę. Skinęła w milczeniu głową i puściła moje ramię, z powrotem kładąc głowę na poduszkę. Plecami do mnie.
Przeczesałem palcami włosy, próbując sobie poukładać wszystko w myślach.
Cały czas obwiniałem Zectora o skrzywdzenie mojej narzeczonej? Oczywiście! Ale te koszmary były bezsensowne. Zecotr zabijający Zarę? Nie, nawet w najczarniejszym scenariuszu...
Tyr, ty idioto, to nadal jest morderca.
A moja narzeczona musiała żyć tuż obok niego. Nie mogła opuścić terenu Szkoły, choć razem ze mną mogła już od dawna mieszkać gdzieś w Norwegii w uroczym domku. Ale zamiast tego musieliśmy zostać tutaj...
Nienawidziłem Szkoły. Od zawsze. Nigdy nie chciałem tu trafić i nigdy nie chciałem tu żyć. Nigdy. Ale jak zawsze, musiałem tu skończyć i przez tyle lat być na skinienie Pierwszego. Dodatkowo być jego fałszywym strażnikiem serum, jego pachołkiem. Sądziłem, że to wszyscy mnie szukają, a ja byłem... nikim w tej historii. Długowiecznym, który po prostu sobie żył. Żył od setek lat.
Ale długowieczność nie oznacza niezniszczalności. Byłem bardziej narażony na wszystkie rany, fizyczne i psychiczne. Nadal odczuwałem czasem skutki uboczne setek lat życia. Czasami zapominałem jak się nazywałem. Nie pamiętałem rodziców i rodzinnego domu, nawet gdzie się urodziłem. Czasami patrzyłem na Zarę jak na obcą kobietę, na kilka sekund zapominając, że jest moją ukochaną narzeczoną. Niekiedy nawiedzały mnie duchy - zmarłych przyjaciół, zmarłych członków rodziny. Zmarłych...
Szkoła zamknęła mnie w klatce, w której się dusiłem i powoli wykańczałem. Nie wiedziałem ile jeszcze będę w stanie żyć w zamknięciu, jak zwierzę. W końcu zacznę popadać w szaleństwo, jeśli nie zmienię otoczenia, trybu życia...
Ale nie mogłem zostawić Zary, a ona i Sky... Były tu więzione. Przetrzymywane wbrew woli. Tyle zrobiłem dla Rządu z nadzieją na odzyskanie wolności mojej ukochanej, ale oni byli nieugięci.
Gdyby ucieczka, przy możliwościach poszukiwaczy Szkoły nie była absurdalna, prawdopodobnie wybrałbym tą opcję. Cokolwiek, by móc być z moją ukochaną... Bez murów Szkoły dookoła.
Jeśli ktoś znał sposób... Za każdą cenę, chcę go poznać. Ja już tu nie wytrzymuje... Potrzebuję wolności, a wraz z wolnością mojej Zary.
Położyłem się już spokojniejszy, obejmując ją w pasie, i przysuwając się do jej pleców. Delikatnie ucałowałem ją w ramię, by już się nie gniewała, ale wnioskując po braku reakcji, Zara już spała.
Postanowiłem wziąć przykład z mojej ukochanej.

[Perspektywa Deana Pittersa]

Leżałem po prostu w łóżku, przyglądając się sufitowi. Idealnie biały, idealnie równy, idealnie czysty. Nie było na czym zaczepić oka, by skupić wzrok i jakoś rozproszyć zmysły. Tylko sufit. Tylko sufit i ja, leżący na łóżku.
Oddychałem płytko, rejestrując unoszenie się i opadanie mojej klatki piersiowej. Nie mogłem nawet zamknąć oczu, bo wówczas ogarniała mnie senność, a podświadomie... bałem się snu. Od wielu dni, nie tylko ja cierpiałem na koszmary. Cała Szkoła była pełna koszmarnych snów, niewyspanych spojrzeń i zmęczonych twarzy. Zaczynałem się zastanawiać, czy to swego rodzaju epidemia, czy może przekleństwo?
Jeden z uczniów, którzy przyszli do mnie zgłosić koszmary, opowiadał niestworzone historie o duchach. Duchach z cmentarza, które nachodzą Szkołę. Opowiadał o tym, że widział ducha Pierwszego, który śmiał się patrząc na stan w jakim są uczniowie jego Szkoły. Mówił, że widział postać dziewczyny skaczącej po Suchym Polu i o chłopcach, którzy walczą ze sobą na noże.
Najgorsze jest to, że z dzienników Pierwszego wynikało, że przed dwudziestoma laty wydarzył się wypadek, w którym zginęło dwóch chłopców walczących ze sobą na noże. Zadźgali się wzajemnie.
Ale wiedziałem o tym tylko i wyłącznie z dzienników, więc skąd takie informacje miał tamten nawiedzony uczeń? Skoro nie wiedział o przypadku śmierci tych dzieciaków, to oznaczać by to mogło, że... nie zmyślał.
Oczywiście temat duchów wydawał mi się absurdalny, ale jak inaczej można wytłumaczyć tą plagę koszmarów?
Oprócz stałego hasła "Jesteśmy nienormalni" nasze sny nie powinny nas przerażać, a działo się zupełnie odwrotnie. W naszych nocnych marach byliśmy bezbronni i pozbawieni ratunku. Każdy z koszmarów dotyczył czego innego - utraty bliskich, wspomnień, strachu o przyszłość, ale wszystkie były pod jednym względem takie same. Byliśmy w nich zupełnie bezbronni, skazanie na bezcelowe przyglądanie się okropnym epizodom z naszego życia.
Ktoś zapukał do pokoju, a ja odetchnąłem z ulgą, rozpoznając nasze "tajne hasło", które wystukiwaliśmy. Po chwili drzwi otworzyły się, a w progu stanęła dwunastolatka w koszuli nocnej z Miky Mouse. Jej długie rude włosy ciągnęły się aż do pasa, w lekkim nieładzie, zwijając się leniwie w loki. Patrzyła na mnie niepewnie, ale uspokoiłem ją skinieniem głowy i ruchem ręki zaprosiłem do środka.
Julie wbiegła, nie zamykając nawet drzwi i wskoczyła do mnie na łóżko.
- Dean? Boję się... - wyszeptała, a ja pogłaskałem ją po włosach, podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Widzę. Coś ci się złego przyśniło?
- Nie, ja... Widziałam kogoś... Coś... - wyszeptała, a ja już wiedziałem jakie będą jej następne słowa. Westchnąłem ciężko.
- Septimus nastraszył cię duchami i zombie? Rany, dorosły facet, a takie głupoty plecie...
- Pracował na cmentarzu, więc chyba wie co mówi! - zaczęła go bronić mała, na co obdarzyłem ją pobłażliwym uśmiechem.
- Nie prawda Julie, nie wie o czym mówi - zapewniłem. - To psychopata, syn grabarza, któremu wydaje się, że martwi żyją - przypomniałem, ale rudowłosej dziewczynki to nie uspokoiło. Pokręciłem głową i nadal głaskałem jej włosy, podczas gdy ona wczepiona w moją podkoszulkę, dygotała lekko ze strachu.
Była zupełnie nieprzytomna, ale przerażenie rozbudzało lepiej niż każdy środek nasenny.
- Julie? - zacząłem. - Zaśpiewaj mi - poprosiłem łagodnie, uśmiechając się. Dziewczyna uniosła na mnie wielkie, karmelowe oczy.
- Zaśpiewać...?
- To co ostatnio. Proszę - nalegałem, nadal z uśmiechem. Julie zacisnęła usta, długo nie odpowiadając.
Jej dar śpiewu, który dosłownie unieruchamiał przeminął już dość dawno temu. Tyr nadal badał właściwości fal dźwiękowych, które potrafiła zaśpiewać Julie, gdy była młodsza, ale na dalsze próby i eksperymenty z jej głosem, wymusiłem zakaz. Julie bała się śpiewać, przez długi czas, po ataku Pierwszego Dyrektora na stolice, gdzie posłużył się głosem małej i Hellem na jego rozkazach. Odkąd straciła swój dar, nadal śpiewała jak anioł, ale nie obezwładniała już swoim głosem. Nadal trochę ją to krępowało i obawiała się otwierać ust, ale na moje solenne prośby, śpiewała mi do snu.
Taka była cena, za bronienie ją nocą przed potworami.
- Dobrze - zgodziła się w końcu i odsunęła się lekko ode mnie, by zaczerpnąć powietrza. Ułożyłem się na poduszkę, nadal trzymając jej małą rączkę.
Dziewczynka zaczęła śpiewać. Nie wypowiadała słów, ponieważ słowa w jej śpiewie niszczyły idealną harmonię jaką tworzyła z dźwięków. To było jak donośne nucenie samej melodii.
Pozwoliłem się otulić dźwiękami, a wszystkie moje czujne zmysły na moment złapały oddech. Gdy nie obawiałem się, że ktoś mi zagrozi, gdy nie nasłuchiwałem kroków, gdy nie byłem wrażliwy na ruch, po prostu cieszyłem się z melodii śpiewanej przez moją Julie. Jedną z dwóch najważniejszych dla mnie osób.
Drugą był rzecz jasna Hell, choć czasem dziwnie to okazywałem.
Nie umiałem się przy nim odpowiednio zachować. Nigdy nie umiałem wyczuć w jakim jest nastroju, albo na jakie żarty zareaguje. Próbowałem wielu sposobów, by się do mnie przekonał, ale on mnie odpychał, nieustanie traktując jak wroga. Nie, żebym nie był w jakimś stopniu jego wrogiem. Tutaj każdy jest sobie przeciwnikiem. Ale chciałem tylko i wyłącznie dobra dla Hella...
Jeszcze mu to udowodnię.
Z każdą minutą śpiewu, Julie zaczynała ściszać głos. Powoli odpływała do krainy snów, więc położyłem jej dłoń na główkę, sygnalizując, że może już skończyć. Dziewczynka spojrzała na mnie sennie i skinęła powoli główką. Ułożyła się na poduszce obok mojej głowy i po kilku sekundach spała już jak zabita.
Uśmiechnąłem się lekko tym rozbawiony. Mała, pozbawiona sumienia dziewczynka, a śpi ze mną w łóżeczku prawie każdej nocy.
- Hej - rzucił ktoś ignorując ciszę panującą w pokoju. Obróciłem się, gotów ochrzanić osobą przeszkadzającą mi w obserwowaniu uśpionej twarzy dziewczynki, ale gdy zauważyłem zakłócacza spokoju, momentalnie złagodniałem.
- Hej - odpowiedziałem Hellowi. Chłopak chyba też nie mógł spać, bo stał w piżamie i zaglądał zaciekawiony przez próg pokoju. Machnięciem głowy wskazał bym wyszedł do niego, a mój uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej.

- Nadal ma niesamowity głos... - przyznał, nalewając do kieliszków wódki. Przytaknąłem głową, zabierając moje naczynie.
- Prawda... Skąd ty masz tą wódkę? - zapytałem, strapiony językiem na etykiecie, którego za nic nie rozumiałem. Hell zaśmiał się pod nosem.
- W czasie moich podróży odwiedziłem Europę, w tym Rosję i Finlandię - wyjaśnił, zapatrzony w dno kieliszka. - Tam to dopiero mają alkohol.
- Rzadko pijam - przyznałem. - Wolę zachować trzeźwy umysł na ile to możliwe w moim spaczeniu - wyjaśniłem, a Hell skwitował to parsknięciem. Wypił zawartość kieliszka jednym chlustem, sycząc zaraz potem. Uśmiechnąłem się pod nosem i sam wykonałem ten gest. Ostry płyn zalał mi usta i gardło, a ja praktycznie poczułem procenty w tchawicy. Była naprawdę mocna, nie dało się zaprzeczyć, ale dodatkowo niosła za sobą obrzydliwy posmak.
- Jak zawsze nieźle kopie... - wymruczał Hell, ocierając usta i uzupełniając nam kieliszki. Zmarszczyłem brwi, ale nie pytałem.
- Palisz, pijesz... Po co? - zapytałem, opierając się o blat wyspy kuchennej. - Niszczysz się tylko.
- Wiem... - przyznał dość cicho, przymierzając się do drugiego chlustu. - Palę... Bo to mi przypomina o ojcu. Piję... Bo pozwala mi to zapomnieć o wszystkim innym - wyjaśnił i wlał w siebie zawartość kieliszka. Potem spojrzał na mnie i ja też winien byłem połknąć swoją zawartość.
- A tak w ogóle... - zaczął Hell, lekko zachrypniętym głosem (a ta chrypka była niesamowicie seksowna). - Co Vogel kryje w sobie, poza tym, że same kości i skórę? - zapytał.
Powstrzymałem się przed parsknięciem śmiechem na głos. Więc po to ta popijawa? Chciał mnie spić, bym mu wyśpiewał wszystkie tajemnice? No naprawdę, porusza się po cienkim lodzie zakładając, że jestem idiotą. Tajemnice moje i Szkoły, nie wyjawię podczas tortur, gróźb śmierci, czy nawet na łożu śmieci. Niektóre tajemnice trzeba zabrać ze sobą do grobu, więc nawet jakby leżał nagi na stole - z trudem - powstrzymałbym się od gadania.
Kusząca wizja...
- Jeszcze po jednym? - zaproponowałem z chytrym uśmiechem.




#Motyw ze śpiewem, przez spamowanie na grupie z zażartymi fanami Dell'a (czyli paringu Hell x Dean).
/Ja go nie lubię./
Wiem Gordon. W każdym razie zapraszam na profil Shipowych Potworków Capricornuss Ship_Monsters
Nadal z nich wyje, żebyście wiedzieli co tworzą...

#Capricornuss

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro