Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XLIX

Powiadają, że pierwszy krok w nieznane jest zawsze najtrudniejszy. Przekonałem się jednak wielokrotnie, że pierwszy krok to pikuś, ponieważ zaraz za tym pierwszym pojawia się drugi. Drugi krok nie jest łatwy, a trzeci to nawet nie wspomnę. Jednak gdzieś przy dziesiątym kroku orientujesz się, że właśnie stoisz na krawędzi i spadasz w dół, nie mogąc już niczego zrobić. Wtedy zastanawiasz się, czy warto było wykonać pierwszy krok, "a co by było gdyby?" i tego typu gówno. I nie uwierzysz, ale kiedy już się poniesiesz po upadku, znów decydujesz się na pierwszy krok. I drugi. I dziesiąty. I tak w kółko.

Mniej więcej tak się czułem wykonując pierwszy krok, kiedy wchodziłem do starej fabryki broni. Pierwszy, drugi i tak coraz bliżej nieuniknionej przepaści.

- Nic nie wygląda tu bezpiecznie - przyznał Zector ponuro, jak zwykle, rozglądając się dookoła po starej, zardzewiałej machinerii. - Zupełnie nie w stylu Rządu...

- A co, niby Rządowe fabryki to z kominów wypuszczają bańki mydlane? - żachnął Tyr. - To banda hipokrytów, założyła tą fabrykę na ziemiach niczyich blisko Szkoły by produkować masowo broń dla nas i dla swojej milicji. Jednak zorientowali się, że sprowadzanie jest bardziej opłacalne - westchnął jednooki, prowadząc nas w miarę pewnie przez główną halę fabryczną.

- Historia z bańkami z kominów bardziej mi się podobała - burknął Artmate, mimo swojego dziecięcego tonu, bacznie rozglądając się wokoło. Był czujny, jego zmysły pracowały na najwyższych obrotach. Zagryzłem wargi niezadowolony z siebie.

Mimo iż przyjęcie serum nie osłabiło mnie aż tak znacząco jak Deana, to i tak nie czułem się teraz tak dobrze jak bliźnięta. Sky i Vogel na pewno to widzieli, jednak oboje milczeli.

- Jest niepokojąco cicho - oświadczyłem sucho. - Ten budynek z zewnątrz nie wydawał się taki wielki...

- Wyczuwam silny sygnał pod nami - oświadczył mechanicznie Vogel, spoglądając na swój niewielki tablet, który wyciągnął Bóg wie skąd. Pewnie z tego swojego tajemniczego plecaka. Skrzywiłem się nieco, zerkając na małego Niemca.

- Czyli podziemia? Mmm, słodko, faktycznie brakowało mi tego w tej opowieści. Tajemne, podziemne korytarze - skwitowałem, przystając. Wraz ze mną przystanęła cała grupa. Popatrzeliśmy po sobie z Zectorem i Artmate, a po krótkiej chwili skinęliśmy głowami.

- Musimy poszukać wejścia - oświadczyłem, wyciągając broń, podobnie jak i bliźniaki. Sky i Tyr niepewnie ujęli też swoje pistolety, Vogel jednak nadal ściskał tylko swój tablet. Nie wyglądał na skorego do współpracy, a już szczególnie, jeżeli ta współpraca opierała się na broni palnej.

- Wejście do podziemi powinno być w tym samym miejscu co niegdyś - oświadczył jednooki i kiwnął głową, byśmy ruszyli za nim, co uczyniliśmy. - Wtedy mieściła się tam kotłownia, być może teraz zrobili małą modernizację...

- Pokaż gdzie to jest, nie gadaj - uciął Zector. Powstrzymałem westchnienie poirytowania, kiedy Tyr i nasz ponurak wymieniali się, rzecz jasna, pełnymi uwielbienia spojrzeniami. Tylko ich docinek brakowało.

- Podobieracie się sobie do gardeł później - zaproponowała Sky, bardzo dyplomatycznym tonem. Ściskała pistolet, drżąc lekko, bynajmniej z zimna. Po jej słowach jednak zapanowała cisza, co uznałem, za naprawdę dobry znak.

Milcząc zbliżyliśmy się do starej maszynerii, taśm produkcyjnych, zardzewiałych silników i innych ostrych przedmiotów i minęliśmy je, by znaleźć drzwi ze zdartymi znakami ostrzegawczymi, na której pewnie lata temu widniał napis "zakaz wstępu". Tak jak i w drzwiach frontowych, tutaj łańcuch z kłódką też leżał bezużytecznie na ziemi.

To oznaczało jedynie, że byliśmy na dobrym tropie.

- Brakuje tylko wielkiego kolorowego napisu "zapraszamy" - prychnął Artmate, chcąc sięgnąć do klamki. Vogel złapał go jednak za przegub ręki.

- Nie tak szybko - syknął. - Coś tu jest nie tak. Widzicie te kable ciągnące się po ścianach? Aż na drugą stronę? Odczytuję, że jak na martwą fabrykę wiele rzeczy działa na najwyższych obrotach - zauważył. Skrzywiłem się nieco i rozejrzałem dookoła siebie. Gdy dostrzegłem suchą niewielką gałąź, która musiała wpaść tu przez jedną z dziur w dachu schyliłem się po nią i rzuciłem w drzwi. Uleciało kilka iskier i gałąź odbiła się od drzwi.

- Nie wierze. Są pod napięciem - warknął Vogel. - Czuję się jak mysz w labiryncie pułapek...

- Ano widzisz myszko, możesz się nazywać obiektem laboratoryjnym - podsumowałem i minąłem Artmate i Vogela. - Ja to zrobię...

- Pogięło cię? - zapytała oburzona Sky. - Porażenie może cię zabić!

- Hell jest efektem eksperymentów - przypomniał Tyr. - Przeżył już gorsze rzeczy niż porażenie prądem...

- Dzięki Tyr, kiedy to wszystko się skończy na dobre mianuję cię swoim gościem od PR-u - parsknąłem i stanąłem przed metalowymi drzwiami, od których aż było słychać buczenie. Zacisnąłem zęby wiedząc, że przyjemne to to nie będzie. Chuj, jakby kiedykolwiek coś w moim życiu było przyjemne...

- Odsuńcie się, postaram się zrobić to szybko - wyjaśniłem i choć Niemcowi nie było trzeba tego dwa razy powtarzać, Artmate nadal stał za moimi plecami.

- Asekuruję cię - wyjaśnił, a ja przyjąłem ten wątły przejaw troski z lekkim uśmiechem. Wziąłem jeszcze jeden głęboki oddech. Raz kozie śmierć nie pasowało do mnie, który przeżył już tyle, jednak i tak motywowałem się tym powiedzeniem.

Sięgnąłem po klamkę i już wtedy poczułem mrowienie na skórze. Dopiero jednak kiedy wcisnąłem ją i zacząłem otwierać drzwi, poczułem jak moje ciało sztywnieje powoli paraliżowane. Zacisnąłem jedynie zęby i szarpiąc drzwi puściłem je. Skrzydło uderzyło z impetem w ścianę, a klamka wbiła się chyba w stare, pokruszone cegły, bo drzwi nie odskoczyły. Oddychałem ciężko, lekko dygocząc, i spoglądając na swoją rękę, która dygotała sobie radośnie. Widać było na niej wyraźny, krwawy ślad poparzenia, który nie bolał jednak aż tak bardzo. Widocznie nadal miałem zakrzywiony próg bólu.

- Najwyraźniej muszę skończyć z... kofeiną - syknąłem, bo przez zaciśnięte szczęki nie mogłem normalnie poruszać ustami. Oddychając głębiej jeszcze kilka razy, ruszyłem powoli do przodu, w stronę schodów prowadzących w dół. Cały nasz zespół podążył z wahaniem za mną.

- Jak myślicie, co jest na dole? - zapytał naiwnie Artmate, zerkając nad moje ramię na ciemności przed nami.

- Czy to nie oczywiste? - parsknąłem, kiedy pierwszy szok minął i mogłem już sobie przyklepać odstające włosy. - Na dole czeka na nas prawdziwe piekło. Nie dajmy demonom czekać - skwitowałem, niemal wyczuwając jak Vogel wzdrygnął się na wzmiankę pseudonimu "_demon" pod którą poznał Mefistofelesa.

Zaczęliśmy schodzić po schodach w nieznane ciemności. Tyr i Zector wyciągnęli latarki, których słaba łuna światła oświetlała nam kolejne schodki, które miały się chyba ciągnąc już w nieskończoność. Klaustrofobiczny korytarz prowadzący do podziemi okazał się być dłuższy niż zakładaliśmy, lecz kiedy w końcu dotarliśmy do momentu gdzie ściany przestał pokrywać odpadający tynk, a rdzawa czerwień cegieł otaczała nas zewsząd. Łuna światła oświetliła w końcu metalowe drzwi, w stanie gorszym niż te które musiałem niemal wyrwać z zawiasów.

- Te są bezpieczne - oświadczył Vogel wlepiając oczy w swoje małe urządzenie. Niespecjalnie chciałem mu wierzyć gotów na jakąś inną niespodzianką, która za nimi czekała, tak więc zamiast je normalnie otwierać użyłem starej metody "z buta wjeżdżam" i po intensywnym zamachu, kopniakiem wyważyłem drzwi. Na szczęście po drugiej stronie nie czekało nas nic groźnego, a przynajmniej tak to pozornie wyglądało.

Przeszliśmy przez próg i rozejrzeliśmy się po kolejnym korytarzu, który ukazał się naszym oczom. Zakląłem pod nosem, patrząc na swoich towarzyszy.

- Mam nadzieję, że wszyscy założyli wygodne buty - prychnąłem, i spojrzałem przed siebie w odmęty podziemi fabryki. - Zapowiada się dłuższy spacerek...

- Jesteśmy bliżej sygnału - powiedział za to Vogel, a w ciszy korytarzy było wyraźnie słychać było jego uderzenia palców o ekran tableta. - Nie mogę go dokładnie namierzyć, ale musimy szukać... gdzieś w tych podziemiach - przyznał, spuszczając ramiona, wyraźnie niezadowolony z tego. Sky popatrzyła na niego, lekko marszcząc brew.

- Klaustrofobia?

- Chyba ogólna niechęć do tego co tu nas czeka... - przyznał Niemiec i wysunął się naprzód, bliżej mnie. Zdeterminowanym wzrokiem popatrzył na mnie, a mi przypomniało się, jak te jego lśniące iskrami elektryczności oczy przyglądały mi się z przerażeniem i szczerą nienawiścią zarazem.

- Idziemy? - zapytał i ruszył, a po kilku chwilach ruszyłem u jego boku. Korytarz jako iż wąski zmusił nas do podzielenia się w pary. Niemiec i ja kroczyliśmy na początku, Sky i Tyr po środku, oświetlając nam drogę, a tym razem to Zector i Artmate zamykali wężyk, pilnując naszych tyłów. Betonowy korytarz nie wyglądał zachęcająco i choć było to pewnie jakieś złudzenie, z każdym krokiem miałem wrażenie, że się zmniejsza i zmniejsza, w pewnym momencie pochyliłem nawet głowę, myśląc że zaraz zaryję czołem o sufit. Było to jednak mylne, ale sam dostawałem jakichś skłonności klaustrofobicznych. Wszystko tutaj wyglądało jakby znajdowało się pod ziemią zupełnie nieuczęszczane już od wieków, lampy z powybijanymi żarówkami i szkłami, zniszczone nie wskazywały na to by miały działać, a pajęczyny i grube warstwy kurzu na ścianach przyprawiały mnie o atak alergiczny choć alergii nigdy nie miałem. Vogel trzymał się blisko mnie, co i raz sprawdzając sygnał na swoim tablecie.

- Coś jest nie tak - powiedział już po raz drugi odkąd tu weszliśmy. Poprzedni mi się to nie spodobało, ale teraz byłem już autentycznie niezadowolony. Zagryzłem mocniej zęby i przyjrzałem się Niemcowi, który zwolnił kroku.

- Co się znów dzieje? - zapytał Artmate, znacznie spokojniej niż ja planowałem. Niemiec wyglądał na naprawdę strapionego, przyglądając się ciągnącym cyfrą po ekranie. Jakby oglądał Matrix na przyśpieszeniu.

- Ktoś nas obserwuje...

W momencie w którym te słowa opuściły jego usta przed nami rozbłysły jasno lampy w korytarzu, a my zostaliśmy oślepieni. Najgorsze co może się zdarzyć jakiemukolwiek drapieżnikowi, utrata jednego ze zmysłów, jednak naturalnie byliśmy na to przygotowani zawsze w każdej sytuacji. Bliźniacy jak i ja wyciągnęliśmy pośpiesznie broń, celując przed siebie w rozjarzone korytarze, jednocześnie nasłuchując nadchodzących żołnierzy, morderców, jakiegokolwiek zagrożenia. Nic nie nadchodziło, a nasze oczy zaczęły przyzwyczajać się do oświetlonych korytarzy, które teraz wydawały się jeszcze bardziej upiorne kiedy faktycznie było je widać.

- Halo halo, czy wycieczka ze Szkoły Morderców mnie słyszy?

Wszyscy drgnęliśmy, szukaliśmy źródła głosu, wszyscy prócz Vogela, który wyraźnie skupił się na właścicielu głosu. Zacisnął swoje chude palce na tablecie.

- Black Jack! - krzyknął. - Przyszliśmy tu po ciebie! - dodał, zaczynając iść do przodu, gdzie teraz na końcu korytarza było widać kolejne drzwi.

- To miłe Elektra, naprawdę. Szczególnie, że ciebie przecież wszyscy boją się najbardziej - zaśmiał się głos. W końcu dostrzegłem głośniki, z których wydawał się dźwięk. Zacząłem iść tak jak Vogel, a Tyr i Sky pchnięci przez bliźniaki również ruszyli.

- Wiem kim jesteś - zabrałem teraz głos. - I wiemy, że jest z tobą Mefistofeles. Mamy do pogadania...! - dodałem, zdeterminowany wpatrując się na drzwi.

- Prawdziwe rodzinne spotkanie! Szkoda, że zabiłem już twoją matkę i ojca....

- Chciałeś powiedzieć "brata" - zauważyłem, zaciskając coraz mocniej szczękę. - Wujku Arturze, wiem że to ty stoisz za wszystkim. Fortel ze śmiercią i podszywaniem się pod wielkiego prezesa "Black Jacka"? Bardzo mało oryginalne - oświadczyłem zaciskając zęby coraz mocniej, aż bałem się, że zaraz się roztrzaskują. Na dobrą chwilę zapanowała cisza, w głośnikach jak i wśród mojej grupy. Vogel rzucał mi co i raz przerażone spojrzenia, na które nie miałem zamiaru w tej chwili reagować.

- Od jak dawna...

- Wiem? - przerwałem głosowi w głośnikach. - Od niedawna. Zacząłem podejrzewać to, kiedy Mefistofeles nie strzelił do ciebie podczas naszej akcji w siedzibie Morcorpu. Potrzebowałem wiele czasu by zrozumieć wiele rzeczy. - Mrużyłem oczy, rozglaając się po wszytkich ścianach, oczekując zagrożenia z każdej strony, w czasie gdy zagadywałem naszego gospodarza od siedmiu boleści. - To dlaczego Mefi jest tak oddany szefowi z Morcorpu, a podpalenie Szkoły... Cóż, z opowieści znałem tylko jedną osobę, która równie mocno jak on jej nienawidziła. A był to jego ojciec. Brat mojego ojca, Roberta. Zabiłeś mojego ojca za to, że poślubił Mie, oraz wydał na świat mnie. Zabiłeś Mie, ponieważ była psychopatką. Chciałeś zniszczyć Szkołę Morderców od samego początku, jednak za czasów Pierwszego Dyrektora było to niemożliwe. Był zbyt potężny, a ty byłeś za młody... Jednak teraz? Słaba władza, Rząd pod twoją kontrolą nie mówiąc już o tym jak świetnie wykształcił swojego synalka na najemnika... Gratulację.

- Nie interesują mnie twoje gratulacje. Tacy jak ty powinni zginąć.

- Wzajemnie wujaszku - warknąłem, kopiąc w metalowe drzwi, by sprawdzić czy przez nie przepływa prąd. Oczywiście, że przepływał, musiałem szybko cofnąć nogę, krzywiąc się przy tym. - Jak powiedział Vogel, idziemy po ciebie. Spisz testament - oświadczyłem i pchnięciem barkiem wyważyłem drzwi, jednocześnie wydając z siebie prawdziwie zwierzęcy głos bólu. Niemal wypaliłem dziurę w koszulce którą miałem na sobie. Po kilku głębszych oddechach i ciszy ze strony głosu zrozumieliśmy, że Arthur Stigmatus nie zaszczyci już nas swoimi złotymi myślami.

- Nie wiem ile drzwi przed nami, ale to nie jest przyjemne...

- Do reszty ochujałeś!? - wydarł się Zector, stając nade mną gdy łapałem oddech. - Wiedziałeś, że szefem Morcorpu jest martwy ojciec Mefisto!? - pytał dalej, biorąc zamach by mnie uderzyć. W porę powstrzymał go jego brat, łapiąc za przegub ręki.

- Wytłumacz się Hell, bo nie tylko od niego oberwiesz - ostrzegł wyraźnie niezadowolony Artmate. U mojego boku stał także Vogel, nadal zszokowany wszystkim czego się teraz dowiedział. Skrzywiłem się i kiedy stanąłem na prostych nogach niechętnie popatrzyłem na wszystkich, nie do końca chętny na szczegółowe wyjaśnienia.

- Kiedy... na chwilę umarłem przyjmując serum... Coś zrozumiałem. Połączyłem fakty, połączyłem pewne informacje. Zrozumiałem że nic co nam się przydarzyło nie było przypadkiem. Nawet ta dziwna prośba mojej matki, bym wrócił do Szkoły jednak nie badał tej sprawy - westchnąłem ciężko, po raz ostatni, stając na nogi pewnie, po porażeniu prądem. - Wiedziała, że poza Szkołą będę bardziej narażony na niebezpieczeństwo, a z drugiej strony nie chciała abym zajmował się sprawą związaną z naszą rodziną. Myślała, że przejmę się tym bardziej widocznie... - mruknąłem. Vogel nadal patrzył na mnie zszokowany i przełykał ślinę co i raz, zbierając się do swoich pytań, jednak bardziej przypomniał rybkę, która bezgłośnie poruszała ustami.

- Mefistofeles jest synem... Na Boga, przecież to... to... to wszystko tłumaczy - jęknął słabo, ściskając mocniej tablet, a teraz to ja zmarszczyłem brwi. Sky położyła rękę na jego ramieniu, jakby chcąc mu dodać otuchy, ale chyba nie na wiele się to zdało.

Vogel kręcił tylko głową, wpatrując się w przestrzeń za drzwiami które chwile temu odblokowałem.

- Nie możemy tam iść - oświadczył słabym głosem. - Tam czeka Mefistofeles z ojcem. Tam czeka dwóch najlepszych najemników, z czego jeden przeżył najstraszniejsze tortury z rąk własnego ojca - wydukał. Zmarszczyłem brwi, patrząc na niego z zaciśniętymi ustami.

- Mefisto...

- Nie pracuje dla Morcorpu bo miał wybór... Naprawdę myślał że jego ojciec nie żyje, naprawdę chciał ich okraść z informacji... Boże, to nie ma sensu, jego ojciec był zdolny do tortury własnego dziecka? - wydukał Niemiec, w końcu unosząc wzrok na mnie, jakbym miał znać odpowiedź na to pytanie. Skrzywiłem się jedynie, spuszczając wzrok, a kiedy go znów uniosłem, Artmate i Zector wpatrywali się we mnie, jakby przypominając mi boleśnie, że każda psychoza miała gdzieś swój początek.

- Rodzice Deana znęcali się nad nim, bo był inny już za dzieciaka. Bliźniacy też nie mają najcieplejszych wspomnień z dzieciństwa - przypomniałem Vogelowi. Niemiec skrzywił się, spoglądając na nich z wahaniem, koniec końców zaciskając usta.

- Ale Mefisto nie jest taki jak wy... On się złamał - wydukał niemalże z troską i znów spojrzał w ciemny korytarz. - Nie boi się śmierci. On boi się własnego rodzica... - szepnął, kręcąc dalej głową. - Nie możemy tam iść...

- Doszliśmy już za daleko by się wycofać - uparł się Arty. - Dean mówił, że jeśli uda nam się zabić prezesa Morcorpu to nadepniemy na głowę najbardziej jadowitej żmii - przypomniał zdecydowanym tonem. - Nieważne kim jest prezes, albo kim jest Mefisto. Nasze zadanie się nie zmieniło - podsumował, a ja z wahaniem, ale skinąłem głową, podobnie jak i Zector. Sky i Tyr zdecydowali się unikać odpowiedzi.

Połknęliśmy ślinę, wzięliśmy głębokie oddechy, zebraliśmy dupy do kupy i jeszcze raz sprawdziliśmy wszyscy czy broń była gotowa do strzału w każdej sekundzie. Potem patrzyliśmy po sobie jeszcze jeden ostatni raz i weszliśmy w nowy, ciemny korytarz.

Black Jack/Prezes Morcorpu/Wujek Artur, nadal milczał przez głośniki, ale Vogel wciąż wpatrywał się w swój tablet, teraz jednak trzęsąc się znacznie wyraźniej i bardzo niechętnie idąc przez korytarz. Ten był nieco szerszy, choć nadal niski, ale największą jego zaletą było to, że widzieliśmy kolejne drzwi z łatwością, były naprawdę całkiem niedaleko i ostatnie czego teraz chciałem to zobaczyć za nimi kolejne korytarze.

Ten korytarz był jednak inny, ściany były jakby nowsze, beton otaczający nas zewsząd był podzielony na równe segmenty. Obserwowałem wszystko dookoła, szukałem jakichś zmian, właściwości, różnic...

Jak głębokie były te podziemia? Jak bardzo oddaliliśmy się od fabryki? A może wcale się nie oddaliliśmy, może plątało nam się już w głowach i wciąż byliśmy dopiero na początku drogi? Klaustrofobiczna przestrzeń mąciła mi w głowie i w osądach, a już szczególnie, kiedy z każdym uderzeniem serca czułem adrenalinę, szumiała mi w uszach i sprawiała że każdy mój mięsień był napięty, nawet dłoń i bark które nadal piekły po bliskim zetknięciu się z drzwiami pod napięciem. Wszędzie było cicho, każdy, najmniejszy dźwięk powodował pobudzenie - głębokie oddechy Vogela, drżące ręce Sky, czy powłóczenie nogami Tyra... Jednak jeden dźwięk, niespodziewanie wybił się ponad inne.

- Co jest? - warknął Zector obracając się za siebie. Od drzwi przez które właśnie minęliśmy zaczął dobiegać niezwykle głośny zgrzyt, jakby zardzewiałe koła zębate rozpoczynały pracę. Nerwowo spojrzałem na Vogela, który w pełnym przerażeniu wpatrywał się w wyskakujące powiadomienia na ekranie tableta.

- Musimy biec! - wykrzyknął i ruszył biegiem przed siebie, dokładnie w momencie, w którym jeden z betonowych segmentów ściany z mocą zamknął nam przejście, zamykając się z hukiem. Kolejne segmenty zaczęły zsuwać się do środka, a my z przerażeniem wpatrywaliśmy się w tą wielką zgniatarkę. Niemiec znów krzyknął do nas, w końcu budząc nas z amoku przerażenia, i wszyscy rzuciliśmy się w bieg przez wąski korytarz, który chciał nas właśnie w tej chwili zmiażdżyć.

Nie mieściliśmy się w korytarzu, potknęliśmy się o własne nogi, a jednocześnie ściany zsuwały się coraz bliżej nas. Już słyszeliśmy jak miażdżą nam kości i wszystkie organy, jak łamią nam czaszki jakby były to łupiny od orzecha.

Ktoś krzyczał, że nie zdążymy, że zaraz ściany zaczną zatrzaskiwać się przy nas. Oddychałem ciężko, nie myślałem o niczym innym niż o dotarciu do drzwi na końcu tego zjebanego korytarza.

Wpadłem na drzwi, wypadają na drugą stronę na ziemię, a zaraz za mną wybiegli Vogel, Sky, Tyr i bliźniaki. Wszyscy dysząc ciężko, patrząc jak ściany za nami zamykają się bezpowrotnie. Rozejrzałem się po wszystkich, tylko by dostrzec, że na wszystkich twarzach widniało takie samo przerażenie jak na mojej mojej własnej. Teren był nieprzewidywalny, atmosfera była ciężka, a my zmęczeni i otumanieni przez te nieciągnące się korytarze. Zrozumiałem już, co Black Jack/Prezes Morcorpu/Wujek Artur chciał osiągnąć - chciał nas tu wykończyć. Chciał obedrzeć nas z woli walki, nim nawet zdążymy do niego dotrzeć. Chciał by to był nasz grobowiec.

Nic z tego.

Wstałem z ziemi i otrząsnąłem się powoli, rozglądając po kolejnym pomieszczeniu, które zwiastowało problemy.

- Nie widzę drzwi - oświadczyłem na głos, a moje słowa odbiły się nieprzyjemnym echem. Wszyscy rozeszliśmy się dookoła, jedynie upewniając się w tym nieprzyjemnym fakcie. Ściany podobnie jak w poprzednim pomieszczeniu, były wykonane z betonowych segmentów, gdzie żaden nie miał żadnych szczelin między sobą. Sufit był osadzony bardzo wysoko, a jedyne światło dawała nam jedna lampa.

- Ściany są tutaj za grube... - jęknął Vogel, stukając w swój tablet. - Muszę podejść do każdego segmentu po kolei, żeby sprawdzić, czy nic za nim nie ma... - dodał, stając tuż przed ścianą, jedynie by zaraz syknąć do siebie pod nosem "pusto", a potem przechodząc dalej. Wyglądało to na dość żmudną robotę, ale też taką, w której nie bardzo moglibyśmy pomagać Niemcowi. Rozglądałem się więc sam, dotykając betonowych ścian i szukając w łączących je szczelinach jakiegoś przycisku, albo chociaż wnęki w którą mógłbym wsadzić palce.

- Jeśli nie znajdziemy wyjścia szybko, za jakiś czas skończy nam się powietrze - zauważyła Sky, stojąc na środku, obserwując jak wszyscy rozeszli się w swoje strony pomieszczenia, każdy badając ściany pokoju. Tyr jako jedynie przejął się jej obawami, oglądając się na dziewczynę.

- Pomieszczenie jest duże, starczy dla nas wszystkich tlenu...

- Najwyżej się zabije kogoś szybciej, tak dla oszczędności - zaproponował, na pozór niewinnym tonem Zector, ale sugestywnie spoglądając na jednookiego. Ten momentalnie zmienił wyraz z twarzy z łagodnego, na rosnącą irytacje, co było bardzo szybką zmianą i tylko podkreślało jak wiele spięcia mieli panowie między sobą.

- Rozumiem, że się oferujesz na ochotnika? - wysyczał, ale Zector obdarzył go jedynie szyderczym uśmiechem.

- Ty już i tak żyjesz za długo, oszczędź nam zachodu i po prostu zdechnij, hm?

- Cholera, ludzie - podniosłem głos, patrząc to na jednego debila, to na drugiego. - Nie oczekuję, że się będziecie kochać, ale weźcie dajcie sobie buzi na zgodę - zarządziłem ostrzejszym tonem.

Nie żeby moje słowa cokolwiek podziałały, bo Zector nadal wpatrywał się w Tyra z taką ilością nienawiści jaką nie dało się powstrzymać i uspokoić. W normalnych okolicznościach nawet tego bym im życzył - jakiegoś pokoju bez klamek by się w końcu dogadali między sobą. Problem tej sytuacji polegał na tym, że nie chciałem być tego świadkiem i poniekąd uczestnikiem, stoją razem z nimi w tym pokoju bez klamek.

Oboje ostrzyli na siebie zęby, jakby zupełnie zapominając o tym, gdzie jesteśmy i że na spotkanie większego zła i niebezpieczeństwa.

- Staram się akceptować to, że jeszcze żyjesz, tylko dlatego, że Zara mnie o to poprosiła - wysyczał. - Ale to co zrobiłeś było absolutnie...

- Miałem ją, ja ją miałem, a ciebie nie było - warknął ponurak, okazując więcej emocji na raz, niż kiedykolwiek widziałem na jego twarzy. Nawet Artmate stał oszołomiony, chyba nie poznając własnego bliźniaka.

Tyr mierzył go wzrokiem, chyba szykując się do skoku, ale zaraz jednak rozluźniły się w nim mięśnie. Wziął głęboki oddech i pokręcił głową, zupełnie zrezygnowany. Ta rezygnacja wydawała się jeszcze bardziej denerwować Zectora, jakby on chciał walki, chciał kłótni. Chciał krwi. Albo... sam nie wiem, chciał się dać zabić.

- Nigdy by cię nie pokochała - powiedział zimno Tyr, mierząc go wzrokiem wyższości. - Nieważne ile razy byś myślał, że ją posiadłeś, nigdy byś nie zrozumiał, że tak naprawdę nigdy jej nie miałeś - dodał, najchłodniejszym tonem, nie zostawiając na Zectorze suchej nitki.

Zapadła cisza, w której mogło wydarzyć się wszystko. Wszyscy - poza Vogelem, który zdecydowanie chciał pozostać chyba poza całą tą sytuacją - wpatrywali się w dwójkę stojącą na środku pomieszczenia. Obaj patrzyli na siebie, jednak jedynie Zector chciał walczyć. Wspomnienie o tym, że Zara nigdy nie czułaby do niego niczego więcej jak obrzydzenia, wydawał mu się chyba przerażający, jednak wybrał agresję, zamiast akceptacji tej informacji.

- Bracie - szepnął Artamte, podchodząc do bliźniaka i dotykając jego ramienia delikatnie. Zector nic nie odpowiedział, ale nadal mierząc wzrokiem Tyra, wycofał się pod ścianę, gdzie Arty próbował go chyba sprowadzić na ziemię.

Jeśli mógłbym znaleźć jakieś słowa, to jedyne jakie mi przychodziły do głowy to "tak mi przykro". Powoli zaczynałem rozumieć, że wszystko co się wydarzyło, że cała krzywda jaką Zector zadał biednej Zarze, była jedynie po to, by coś poczuć. By coś posiąść i mieć - bo taka była jego definicja miłości. Posiadanie. Zawsze mieli się ze sobą z bratem, ale Zector w momencie jak tylko zapragnął czegoś więcej... On nie był zdolny do miłości. Nie do takiej czystej, romantycznej. Myślał, że to co daje Zarze to była miłość, jednak jedyne co robił to ranił i tak skrzywdzoną już dziewczynę.

Wszystkie problemu jednak odeszły w niepamięć.

Nad naszymi głowami coś zazgrzytało, a pył z sufitu skruszył się na ziemie.

Światło zaczęło się zbliżać do podłogi.

Sufit zaczął się zbliżać do podłogi.

Jasna cholera.

- Vogeeel - zawołałem, przebiegając przez pomieszczenie do Niemca. - Masz te drzwi? - zapytałem coraz bardziej spiętym głosem. Niemiec choć nie odwrócił się by spojrzeć na opuszczający się sufit, zdecydowanie widział na tym swoim ekraniku, co się dzieje, bo jego palce stukały bardzo agresywnie w tablet.

- Nie, nic nie widzę - jęknął słabo, zgorączkowany. Zakląłem pod nosem, patrząc na całą resztę.

Bliźniacy najeżyli się, szukając intensywnie jakiejkolwiek szczeliny między betonowymi płytami, Sky i Tyr próbowali ostukiwać te same płyt, jakby próbując dosłyszeć, czy po drugiej stronie nie było żadnego ukrytego pokoju.

To nie miało jednak żadnej przyszłości, ani sensu, sufit opuszczał się na na nas nieubłaganie powoli, swoim ociężałym zgrzytem tylko zwiastując, że nie uciekniemy od jego ciężaru.

- Przygotujecie się, zaraz będzie na naszej wysokości - krzyknąłem, patrząc głównie na Tyra, który był najwyższy z nas i wystarczająco silny, by pierwszy coś zmienić. Sufit z jedynym źródłem światła zaczął się zbliżać do linii drzwi, z których poprzednio wypadliśmy.

Vogel zaczął na kolanach badać każdą płytę, za którą mogło kryć się przejście, mówiąc coś do siebie po niemiecku - najpewniej klnąc soczyście - ale widziałem, że tracił coraz bardziej nadzieję. Drżące dłonie uderzały w kolejne ikony na tablecie, a kiedy wyskakiwał czerwony komunikat, przesuwał się dalej, badając każdą płytę osobno.

Usłyszałem donośny ryk Tyra, który zaczął opierać się sile opadającego sufitu - ku mojemu zaskoczeniu, nawet zadziałało. Suifit zwolnił, choć nieznacznie. Dołączyłem do niego, na prostych rękach powstrzymując wielki mechanizm przed zmiażdżeniem nas, ale wiedziałem, że to nie ma sensu na dłuższy czas.

- Vogel! Drzwi?!

- Szukam! - odkrzyknął, poirytowany. - Chwila... Chwila, mam! - krzyknął, zatrzymując się w końcu przy jednej konkretnej płytce, i klikając dalej w ekran. - Potrzebuje chwili...!

- Nie mamy chwili! - odparł Artmate, który razem z Zectorem dołączył do podtrzymywania sufitu. Sky przesunęła się w stronę Vogela, zdając sobie boleśnie sprawę z tego, jak niewiele nam tu pomoże.

Stękaliśmy między sobą, na prostych nogach próbując walczyć z ciężarem, opierając się mu, ale przegrywając.

Pierwszy padł na kolana Tyr, zaraz jednak na jednym kolanie podtrzymując sufit, jak Atlas, trzymający cały glob. Nigdy nie widziałem go w takim skupieniu i wysiłku, wiedziałem, że jest silny, zawsze mnie o tym zapewniano, ale nigdy nie wiedziałem tej siły na własne oczy.

- Już prawie mam! - krzyknął Vogel. - Będziecie musieli biec do wyjścia, bo jak puścicie to nas zgniecie! - dodał, na co syknąłem niezadowolony. Właśnie tego tylko brakowało nam do szczęścia. Rozejrzałem się, kto stał najbliżej wyjścia, które szykował nam mały Niemiec i bardzo mi się to nie podobało.

- Arty, ty biegniesz pierwszy - powiedziałem, tonem nieznoszącym sprzeciwu. Kolorowa czupryna pomachała mi na zgodę, ze słabym oddechem. Potem spojrzałem na Tyra i Zectora, którzy oboje wsparci o jedno kolano, opierali się miażdżącej sile, która na nas napierała.

- Ja pobiegnę kolejny - dodałem. - Przytrzymam jeszcze sufit przy samym wyjściu, byście mieli największe szanse, by też wybiec. Będziecie musieli biec razem, Tyr, Zector.

Żaden mi nie odpowiedział, ale nie miałem czasu, by czekać na ich fochy. Sytuacja była już wystarczająco zła.

Usłyszałem szczęk mechanizmu z boku i lekko obracając głowę, dostrzegłem, że Vogel i Sky wydostali się z pomieszczenia. Jęknąłem cicho, i pachnąłem głową z wysiłkiem.

- Arty, biegnij - warknąłem i z jękiem, poświęciłem jeszcze więcej siły na opiewaniu się sufitowi. Bolał mnie bark, ręce, moje nogi drżały, ale ze zwierzęcym warknięciem, udało mi się wytrzymać jeszcze chwilę, na tyle długo by dostrzec, jak kolorowa czupryna wybiegła z tej morderczej pułapki. Nadal jednak musiał trzymać sufit, już przy samym wyjściu, bo nacisk znów zelżał odrobinę.

- Okej, ruszam się. Musicie być szybcy - dodałem i sam rzuciłem się biegiem, do jaśniejącej bieli, następnego pomieszczenia.

Poruszanie się było trudne, biegłem mniej więcej w kuckach, ale w ostatnich chwilach najwygodniej było rzucić się na kolana i już w samym przejściu zatrzymać się i zaprzeć się na kolanach, by barkami podtrzymywać opadający ciężar.

- Ruszać się, kurwa!

- Biegnij Tyr - usłyszałem, z ust Zectora. Ledwo uniosłem wzrok, ale tamtych dwoje patrzyli na siebie. Jednooki z niedowierzaniem, a ponurak... z porażką w oczach.

- Co on robi?! - zapytał Arty za moimi plecami, pomagając mi wspierać sufit, który niemal już zakończył swoją podróż. Patrzyłem niedowierzaniem, na scenę, która odgrywała się na środku morderczego pokoju. Tyr zezował niemal na ponuraka, którego jeszcze kilka minut temu planował zamordować gołymi rękami, a teraz widział, jak powoli zaczyna się poddawać na jego oczach.

- Zector, co ty...

- Masz rację, nigdy by mnie pokochała - powiedział słabnącym głosem, zapierając się jeszcze mocniej. - Ale ciebie pokochała. Kurwa, chce założyć z tobą rodzinę... Ja nigdy tego nie zaznam. Nie zrozumiem.

- Bracie, co ty robisz...! - zachłysnął się Arty, patrząc na scenę, z rosnącym przerażeniem, bo chyba docierało do niego, co właśnie się dzieje. Zector z wysiłkiem odwrócił się do swojego bliźniaka.

- Przepraszam cię, Artmate! - krzyknął zduszonym głosem. - To nigdy nie była wina uśmiechniętego wisielca! To nigdy nie była nasza wina! - zawołał, a potem, uwalniając jedną rękę z podtrzymywania sufitu, popchnął Tyra w stronę drzwi. - Kocham cię, bracie!

- Nie...!

Tyr przeczołgał się zderzając się ze mną i z Artmate, przepychając nas na drugą stronę, do nowego pokoju.

Zduszony krzyk - to i chrzęst kości, to jedyne co usłyszeliśmy, kiedy sufit, bez dodatkowego podtrzymania, opadł zupełnie na ziemię.

Krew wylała się na podłogę białego, nowego pomieszczenia. Płynęła wolno, lecz w dużych ilościach, plamiąc szkarłatem wszystko dookoła.

Później już jedyne co słyszałem do niewyobrażalny ryk Artmatego, któremu załamał się cały świat.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro