Rozdział XIV
Od dwóch tygodni wykładałem psychopatię w Szkole Morderców. Dwa razy w tygodniu, około godziny, bądź dłużej trułem dzieciakom od dziewiętnastego do trzynastego roku życia jak mają wykorzystać swoje upośledzenia umysłowe, jak i psychopatię, do czynienia dobra. A przynajmniej mniejszego zła.
Wraz z kolejnymi zajęciami, widziałem coraz więcej nowych twarzy. Punkt dziesiąta w drzwiach sali wykładowej pojawiali się uczniowie, niektórzy nawet wcześniej - chyba tylko po ty by pogapić się jak jem śniadanie przy katedrze profesora Honesta.
Za co, nawiasem mówiąc, regularnie dostawałem ochrzan. Ale i tak, właśnie tam najlepiej smakowały musli o poranku.
Trzymając kubek kawy w ręku, rozejrzałem się po sali z aprobatom widząc coraz więcej notesów. Albo tak bardzo mnie olewali, że grali w kółko i krzyżyk, albo notowali zajadle podobnie jak Alva.
- Oczy - zacząłem. Po pauzie zauważyłem, że kilku uczniów coś mruknęło pod nosem, a reszta spokojnie czekała aż skończę myśl.
- Oczy, to lustro duszy - zacząłem ponownie, wymyślając na bieżąco. - U psychopatów działa to podobnie. Nie chodzi mi tutaj ani o kolor, ani o kształt, a raczej o samo spojrzenie. Mówiłem już jak według mnie powinno się postrzegać psychopatę? - upewniłem się i zerknąłem na Vogela. - Przypomnisz?
Niemiec nie miał na to najmniejszej ochoty i doskonale o tym wiedziałem, ale wiedziałem też jedną podstawową rzecz, która ustawiała mnie i czyniła bezsprzecznym zwycięzcą - zaciekawiłem go wykładami.
- Zimny, opanowany, przebiegły, nadzwyczaj inteligentny, wypierający się uczuć i potrafiący się wcielić w rolę empatycznego i czarującego, normalnego człowieka - wyrecytował, podkreślając swoje znużenie moją osobą. No bo nie można mieć wszystkiego, Niemczyk może i polubił wykłady, nie musiał jednak polubić mnie.
- Tak, dokładnie - skinąłem głową. - To według mnie idealny psychopata. Osobiście znałem takich tylko kilku, a obecnie mógłbym podać najwyżej dwa przykłady, z czego jeden znajduje się na tej sali... - rzuciłem mojemu przykładowi przelotne spojrzenie. Ten, o którym mówiłem wiedział, że to o nim.
- Ale zawsze, tych idealnych psychopatów, podręcznikowe przykłady, wyróżnia ta sama cecha. Oczy - przejechałem palcem po powiekach. - Ich niezwykłe spojrzenie można bardzo łatwo wyjaśnić, a także powód tej gadziej aury jaką wokół siebie rozsiewają...
Upiłem łyk kawy i odstawiłem kubek.
- Jak wspominałem, a Vogel przypomniał, psychopaci umieją wyprzeć się uczuć, swojego człowieczeństwa. To ich czyni odpornym na stres, a także na wiele innych czynników zewnętrznych. Są opanowani bardziej niż neurochirurga podczas zabiegu, choć oni też według mnie są nienormalni... Mniejsza! Chodzi mi o to, że wraz z mniejszą podatnością na strach i niepokój zmienia się też ich fizjologia. Nie pocą się, nie drżą im kończyny, nie mają tremy i są pewni siebie... A do tego, nie mrugają tak często jak normalni - uśmiechnąłem się lekko, gdy na sali drgnęło tylko kilka osób, a parę zaczęło gwałtownie łapać się za oczy. To jeszcze dzieci...
- Tak, to jest powód niesamowitego spojrzenia psychopaty. My nie mrugamy tak często, więc gałka naszego oka też ulega zmianie. Prosty i logiczny sposób na rozpoznanie psychopaty... Zwracajcie uwagę na oczy. Jak mówiłem...
- Oczy to lustro duszy... - Głos z końca sali przerwał mi gładko. Ugryzłem się w język by nie warknąć czegoś w stronę postaci w ostatnim rzędzie sali wykładowej. Po prostu skinąłem głową.
- Tak... Dobra, na dziś to tyle. Spadajcie - rzuciłem tylko i myślami powędrowałem do mojej kawy. Była już tylko letnia. Ehh...
Uczniowie zbierali się, jeszcze przez kilka chwil guzdrali się w swoich ławach, by jeszcze porozmawiać o czymś przyciszonym głosem (wydawało mi się , że mówili o jakimś towarze, więc zapisałem w pamięci by nasłać na nich Sky z umoralniającą gadką o używkach). Vogel chwilę wahał się, czy do mnie podejść, ale gdy zauważył kto gościł całe zajęcia, schowany w ostatnim rzędzie, poszedł po rozum do głowy i wraz z Alvą opuścił szybko salę.
- Po co przyszedłeś?
- Tylko ja jeszcze nie miałem okazji zobaczyć twoich zajęć - wyjaśnił Dyrektor, wciskając ręce w kieszenie. - Musiałem nadrobić.
- W sumie zdziwiłem się twoją nieobecnością. Spodziewałem się ciebie na pierwszym wykładzie, minutę po rozpoczęciu...
- Nie mogłem. - Głos zmienił mu się o sto osiemdziesiąt stopni. Podejrzane.
- No dobra... Widziałeś mnie i już. Chcesz jakieś deklaracje wygłaszać? Jeśli tak, to proszę szybko bo chciałem...
- Do mojego gabinetu Hell - przerwał mi, tonem ostrzejszym niż moje cięte uwagi. - Cokolwiek masz do zrobienia, może poczekać. Mam ważne nowiny...
- Dobra, od początku - zarządziłem, przecierając czoło. - Mam wychodzić na misję, jako niańka? - powtórzyłem przed chwilą wypowiedziane słowa po tym jakże świętym i wszechmocnym Dyrektorze.
Dean patrzył na mnie zza biurka, a - co najdziwniejsze - w jego spojrzeniu nie było nawet krzty pożądania, czy zainteresowania moją osobą. Sam siedziałem oddzielony od niego tylko tym meblem, na fotelu. Powinien już dawno rzucać się jak szalony, a zamiast tego... nie robił nic. Splecione palce, zimna zieleń w oczach, prawie kolor zgnilizny...
- Tak, dokładnie to co powiedziałem, a ty mnie powtórzyłeś - zgodził się dość chłodno, co było naprawdę do niego nie podobne. Wyglądał na zmęczonego, a to przypomniało mi moje ostatnie dni w Szkole, pięć lat temu i te krótkie momenty, kiedy mogłem widzieć się z matką, po zaprzysiężeniu na Dyrektorkę. Była podobnie zmęczona życiem. Czyżby z tym stanowiskiem, naprawdę padała na ciebie jakaś klątwa?
- Naprawdę chcesz mnie wysyłać na misję z jakimiś dzieciakami? - parsknąłem. - Wróżysz źle albo mnie, albo mi...
- Mam to gdzieś. Musisz iść ty i kropka - warknął, przerywając moje skargi.
Wtedy spostrzeżenia, że coś jest nie tak, przerodziły się w szczery niepokój.
- Dean? - zapytałem. - Co się stało?
- Rząd - wypluł to słowo, a gdy tylko zawisło w powietrzu, między nami, skrzywił się, jakby miał zaraz dostać wymiotów. Co wiele tłumaczyło z jego zachowania.
- Co tym razem?
- Nie tylko ty idziesz na tą misję. Przyślą kogoś z ich policji. Wysokiego rangą funkcjonariusza, który ma was pilnować. - Wypowiadając każde słowo zachowywał się jakby go to uraziło i to bardzo głęboko. Wbijali mu szpilkę, potem kolejną, podrażniając skórę i napięte mięśnie, które i tak były już zmęczone od dźwigania obowiązków Dyrektora.
Na początku nie zrozumiałem oburzenia Deana o tego funkcjonariusza, jednak z kolejnymi myślami biegnącymi przez moje zwoje, dotarło do mnie co tak go frustrowało. Wpychają mu się w rządy.
Za czasów Pierwszego nie słyszeliśmy o Rządzie zbyt często, za to gdy już musieliśmy go ratować, on odwdzięczał się nam, wymazując Szkołę z kart historii. Ale od rządów mojej matki, musieli uczestniczyć w każdej ważnej decyzji. Gdy Tyr tam jeździł i służył swoją wiedzą, a jakiś czas musieli o Szkole zapomnieć, ale teraz z oczywistych (przynajmniej dla mnie) powodów nie wyślemy tam Tyra. Chce zostać z narzeczoną, to niech zostanie, ale... My też zostajemy - z masą biurokratów, wciskających się w nasze sprawy.
A psychopaci, mordercy, mściciele, porzucone dzieciaki, oraz zapomniane przez świat bękarty wydane na świat mimo zakazów nienawidzą gdy ktoś wciska się w ich sprawy.
- Trudno się mówi - podsumowałem. Dean podniósł na mnie spojrzenie.
- Trudno?
- No a co innego możemy zrobić? - wyrzuciłem ręce w powietrze. - To Rząd, od czasu gdy Pierwszy zrobił im wersję rozszerzoną Halloween będą nas trzymać na krótkiej smyczy - westchnąłem, przeczesując włosy. Nawet Iskra zauważyła, ze zawsze przeczesywałem włosy, gdy czułem się czemuś winny.
Bo wszystko co nas spotkało pięć lat temu, było następstwem sprowadzenia mnie do Piekła na ziemi...
- Niby masz rację... - mruknął pod nosem. - Ale z drugiej strony, to każdego, kto wchodzi bez mojego pozwolenia na teren Szkoły, wysłałbym bez gadania do mnie na plac zabaw...
- Widzę, że nazwa się przyjęła - parsknąłem krótkim śmiechem. Dean też się zaśmiał, a zaraz potem opadł na oparcie fotela. Wpatrywał się bezmyślnie w sufit, jakby rozmyślał nad pytaniem "Po co istniejemy, jaki jest nasz cel życia?".
Prawdopodobnie jego odpowiedź na to pytanie brzmiała "Po ch*j" znając gejowskie zapędy Trzeciego Dyrektora.
- Chciałbyś uciec? - zapytał mnie nagle. Przekrzywiłem głowę, patrząc na zamyślonego bruneta.
- Uciec?
- Ze Szkoły. Na tej misji miałbyś pewnie idealną sposobność do zniknięcia na kolejne pięć lat, albo i dłużej. W tym wypadku, zadziałaby zasadza stu jeden dni...
- Chcesz mnie zachęcić? - zapytałem, powstrzymując się od śmiechu. - Dobrze mi tutaj, wykładając życie psychopaty tym bachorom... Chyba nie miałbym po co uciekać..
- A mordowanie?
- Nie czuję potrzeby...
- A na stacji benzynowej poczułeś? Gdy mordowałeś Elizabeth Jenkins miałeś potrzebę? - Jego pytanie zaskoczyło mnie na tyle, że nie potrafiłem odpowiedzieć od razu.
- Ciekawe, że to wyciągasz... - mruknąłem pod nosem. Dean skwitował to cichym parsknięciem.
- To nie ty dostałeś ochrzan z samego Rządu, za gnijące zwłoki...
- Oj tam...
- Nie "oj tam" Hell - przerwał mi gwałtownie. - Zdecyduj się rzesz, czy ty jesteś mee, bee, czy kukuryku, bo póki co oscylujesz na granicy. Nie możesz jednocześnie opowiadać o tym jaki to ty nie jesteś psychopatyczny, podczas gdy niczym tykająca bomba masz zmianę nastroju i już możesz wszystkich mordować...!
- A tobie co? Okres się spóźnia? - mruknąłem do siebie, znów przeczesując włosy. Szlag by wziął to poczucie winy...
- Hell... - westchnął. - Nie rób z siebie idioty większego niż jesteś. Oczy to lustro duszy, co nie? W twoich od lat widzę burzę...
- Taki kolor oczu, gadaj z genami - mruknąłem pod nosem. - Idę zapalić. Podasz mi potem listę uczniów i szczegóły?
- Sam po to przyjdź, nie jestem twoim służącym - parsknął. Skrzywiłem się i skinąłem głową.
Wstałem z fotela i już miałem wyjść z gabinetu. Jednak spojrzałem na Deana i zrozumiałem, że nie powinienem tak po prostu wyjść.
- Wyglądasz... źle.
- Cierpisz na niedobór słownictwa? - mruknął, z lekką pogardą, zmieszaną ze zmęczeniem. - Wiem. Mam... dużo na głowie...
- Gratuluję głowy, w takim razie - mruknąłem. - Ostatnio podejrzanie dużo masz na tej głowie...
- Możesz już iść - uciął gwałtownie. Machnąłem ręką i rzuciłem jakieś "przyjdę później".
A w myślach już liczyłem prawdopodobieństwo ilości kłamstw i niedomówień w krótkiej karierze Trzeciego Dyrektora.
#Rozdział dość krótki, sorry, ale w tym miejscu bym to zakończyła. Powoli zaczynam pisać jeszcze dwie nowości, ale to dopiero po kolejnej części "Are you with me?".
Co to za nowości? Obie związane ze Szkołą Morderców. Jedną z tych nowości mogę nawet nazwać spin off-em SM. Jakieś pomysły?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro