Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VIII

[Perspektywa Sky Xanthopoulos]

Zbliżyłam się do Iskry.
- Nie chcesz być sama, co? - uśmiechnęłam się, zrównując z nią kroku.
- Zostaw mnie. Nie spoufalaj się ze mną - zaprotestowała na moją obecność.
Miało to chyba zabrzmieć stanowczo, ale jej cichy głos tak smutny i zmęczony odcień, że rozlała się we mnie ogromna fala współczucia.
- Nie chciałam Cię urazić - zapewniłam. - Wybacz mój brak kultury... Chciałam Ci tylko dotrzymać towarzystwa...
- Nie potrzebuję towarzystwa - wysyczała, rzucając mi spojrzenie, a loki opadające na jej czoło, przypominały mi grzywę dzikiego zwierza. A spojrzenie - zbitej, nieufnej i zabójczej lwicy.
- Wiesz... twoje usta mówią "nie, nie, nie", ale twoje oczy powtarzają "tak, tak, tak". - Nie rezygnowałam z próby nawiązania kontaktu.
- Chcesz wiedzieć, co mówią moje pięści...?! - warknęła Iskra, tracąc nad sobą kontrolę.
- To nie w twoim stylu Iskierko - zauważyłam rozbawiona, choć tak naprawdę drżałam ze strachu. Widziałam, do czego ta lwica jest zdolna. Wolałabym nie skończyć podobnie do reszty...
- Zostaw mnie najlepiej - urwała i przyśpieszyła kroku. Musiałam znać granicę, więc zostawiłam ją w końcu. Gdybym szła za nią dalej, pewnie nie skończyło by się to dla mnie najlepiej, a miałam pozostać szarą i nic nie znaczącą postacią.
Iskra Abaza. Dwudziestoletnia Egipcjanka, o wyjątkowo gwałtownym charakterze. W swoim rodzinnym mieście, zabiła ojca próbującego się do niej dobrać, oraz matkę, która go nie powstrzymała. Była nazywana mścicielką gwałconych dziewcząt. Problem w tym... że ofiar stało się zbyt wiele, a ona zaczęła czerpać z morderstw coraz większą i większą przyjemność. Stawała się coraz bardziej wyrachowana, spełniała zlecenia. Powoli zostawała płatną zabójczynią. Nikt nie wie co ostatecznie ją kierowało w mordach. Prawdopodobnie możliwość zarobienia i przetrwania.
Egipskie władze ujęły łowczyni głów, ale zamiast na rozstrzelanie, została zesłana tutaj, do Szkoły Morderców. Po zakończeniu szkolenia, miała zostać wcielona do specjalnej brygady, chroniącej grube ryby, albo tych, którzy po prostu więcej zapłacą. Nic dziwnego.... że tak strasznie nie chciała tu być.
Chciałam ją rozgryźć, dogadać się z nią, spróbować zrozumieć co ją napędza. Choć wiedziałam, że mogę to przypłacić życiem. Iskra była taka nie zadana, dzika... Tak, miała w sobie całą dzikość świata. Wyróżniała się bujnymi lokami i czekoladową skórą. Pełne usta i zadarty nosek były jak zgubne światełko ryby głębinowej. Nie wolno się nabrać na jej słodki wygląd i rozkoszne spojrzenie. Byłą jak lew. Niby kot - a jednak straszliwie niebezpieczny.
Zostawiona sama na korytarzu, rozejrzałam się w poszukiwaniu kolejnej żywej duszy. Kilka osób siedziało na skwerze - nigdy w grupie. Tutejsi mordercy, woleli przesiadywać sami. Bez spoufalania się, nie mieli by problemu z pozabijaniem się wzajemnie.
Choć... czy ktokolwiek miałby ten problem?
Zauważyłam, jak na ławce na skwerze siedzi samotnie, ciemnowłosy chłopiec. Pochylony nad swoim laptopem, nie zwracał zbyt wielkiej uwagi na otaczający go świat.
Przysiadłam obok niego na trawie i zajrzałam przez ramię, na ekran. Chłopak zatrzasnął laptopa.
- Czego chcesz - warknął. Lekko ściągnęłam ramiona.
- Ja... chciałam się tylko przywitać. Cześć Vogel, co u ciebie? - zapytałam całkiem spokojnie.
- Nic. - Chyba wyjątkowo bardzo nie chciał ze mną gadać. Jak każdy w tej szkole.
- Naprawdę? Słyszałam, że podczas wykładu poznaliście Hella...
- Nawet nie wspominaj o tym psycholu! - zastrzegł. - Rzucił się na mnie! Pytał się, a ja tylko odpowiadałem mu na pytania i nic więcej...
- No wiesz, Hell jest czasami... Bardziej nieobliczalny niż kiedy indziej... - zamyśliłam się. Słyszałam, że raczej nie zrobił dobrego pierwszego wrażenia. Choć Vogel nie był zupełnie bez winy, po wspomnieniu o matce Aliqiuda nie miał czego się spodziewać.
Vogel prychnął co chyba miało być podkreśleniem jakim niedopowiedzeniem był mój opis.
- Był... prawdziwym psychopatom? - zapytał z nutą niepewności.
- Nie do końca Vogel - zapewniłam go. - Hell jest o tyle niebezpieczny, że od lat przebywał poza ograniczeniami, na wolności. Jest jednocześnie psychopatom i normalnym, zagubionym facetem... - wyjaśniłam mu.
Vogel, niemiecki haker, z kompleksem. Miał być tu nauczony, by nie przywiązywać się do ludzi. By wszystko co zrobi na komputerze było związane z nim i maszyną, a nie ludźmi postronnymi. To lider z armią maszyn u boku. Twardy chłopak, choć bojący się kontaktu bezpośredniego. Wolący działać w sieci. Gdy wyjdzie z komputera i zacznie działać twarzą w twarz... zwykle kiepsko się to dla niego kończy.
- Jest taką... hybrydą? Cyborgiem? - Chłopak myślał nad czymś intensywnie.
- Chyba hybryda to dobre określenie - skinęłam głową. - A o co chodzi...? - uniosłam brew.
Vogel wstał z trawy i podniósł swój laptop.
- Umiesz dochować tajemnicy? - zapytał przyciszony głosem. Także stanęłam na prostych nogach. Byłam od chłopaka o głowę wyższa.
- Oczywiście, że tak - zapewniłam go, kiwając głową.
Vogelowi chyba to wystarczyło, bo ruszył w stronę zamkniętej części budynku, a następnie kierował się korytarzami, co jakiś czas oglądając się na mnie i ponaglając spojrzeniem.
Weszliśmy na korytarz, gdzie mieścił się kiedyś warsztat Pierwszego. Zadrżałam.
- Vogel, nie wiem, czy powinieneś tutaj...
- Tamta dyrka mi pozwoliła, a obecny chyba nie ma nic przeciwko - zapewnił mnie od razu, widocznie czymś podekscytowany bo nucił ciągle pod nosem "Das Lied der Deutschen". Stanęliśmy w końcu przed zbyt dobrze znanymi mi drzwiami. Starałam się nie drżeć... Ale to było silniejsze ode mnie. Zdecydowanie zbyt silniejsze.
- Vogel, co my tu robimy? - zapytałam, dość słabym głosem. Objęłam się ramionami, by chłopak ni dostrzegł gęsiej skórki, której dostałam od samego przebywania w tym miejscu.
Choć Vogel i tak niewiele sobie robił z mojej obecności. Wydawał się pochłonięty w swoich myślach. Lekko zatęchłe pomieszczenie, przyciemnione, a wszędzie walały się części mechanicznie, bądź plany techniczne - to był jego świat. Był to też kiedyś świat Pierwszego. Choć teraz na biurku, gdzie były wcześniej stosy dokumentów, stały trzy ekrany komputerowe. Pod biurkiem warczała jednostka centralna tej machiny, a dwie klawiatury i trzy myszki zapełniały każde wolne miejsce. Jednak to nie było najciekawsze. Najciekawszy był stół. Stał pod podwyższonym sufitem, jedyne dobrze oświetlone miejsce. Na nim było coś ukrytego pod białym prześcieradłem. Coś, o kształtach kobiety...
- Vogel... Możesz wyjaśnić? - zapytałam cicho, choć znakomita część mnie nie chciała poznać odpowiedzi, a raczej uciec z pokoju, gdzie tyle bólu przypomniało mi się jednocześnie.
- Nadal sam nie mogę w to uwierzyć, ale wydaje mi się... że to humanoid stworzony jeszcze przez Pierwszego Dyrektora - powiedział z ekscytacją.
Przypomniało mi się, jak opowiadali mi o Alice. Androidzie, uderzająco do mnie podobnym, który był wybudowany przez mojego ojca. Alice.375 była androidem czysto pokojowym, mającym tylko prowokować. Zajęła się werbowaniem Hella Aliquida, a także wielu innych psychopatów. Zdecydowanie była niesamowita... A skończyła zniszczona przez Eartha, w brutalny sposób - nawet jak na maszynę.
- Android... Miała na imię Alice - zauważyłam dość spokojnym głosem jak na okoliczności. Vogel energicznie pokiwał głową.
- Czytałem o jej projekcie, jej dane serwisowe i o jej poprzednich wersjach. Była niesamowita. Miała zbierać informacje o poszczególnych uczniach, była idealny robotem szpiegowskim i strategicznym. Es ist erstaunlich! - zakrzyknął w swoim ojczystym języku.
- Była stworzona na moje podobieństwo... gdy miałam z siedemnaście lat - przypominałam sobie powoli co opowiadali mi Zara i Artmate.
- Tak tak! Jednak gdy tak tu myszkowałem, znalazłem to - wskazał na stół. - To nowa wersja Alice. Zupełnie nowa Alice, znacznie inna. Miała tylko szkielet. Od blisko roku pracuje nad nią, wytworzenie skóry było chyba najtrudniejsze. Znalezienie materiału, podobnego do naturalnego i wytrzymalszego od ludzkiej... - Mówił z taką ekscytacją, że momentami myślałam, że nasz mały Niemczyk wystrzeli w powietrze jak fajerwerk. Ja mogłam tylko kiwać głową, podczas gdy on prowadził swoje wywody, nad stworzeniem idealnego pokrycia dla szkieletu androida.
- ... Fascynujące, biorąc pod uwagę, że Japończycy są dopiero w połowie drogi do stworzenia choćby zalążka czegoś tak zaawansowanego jak leżący na stole android, a mają dostęp do niesamowitych technologii - zauważył, oddychając w końcu. Usiadł do swojego biurka i przysunął się do ekranów.
- Ukończyłeś już ją? - dopytałam. Vogel zaprzeczył głową.
- Niestety nie... Ale jestem na najlepszej drodze. System operacyjny przeszedł już ulepszenia, choć jej osobisty system... Chciałbym go jeszcze jakoś ulepszyć - przyznał.
Drgnęła mi lekko brew.
- To twój tajny projekt, nikt o nim nie wie...
- Prócz ciebie.
- Prócz mnie. Ale to mnie właśnie zastanawia... Dlaczego mi to wszystko powiedziałeś? - spojrzałam na drobnego chłopaka, krzyżując ręce na piersiach. Vogel lekko się spiął.
- Bo... Bo ja ten... - Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy porumieniał. Chłopak taki jak Vogel miał trudności z okazywaniem uczuć tym bardziej, gdy Szkoła miała je wypalić.
- Nie bój się Vogel, ja naprawdę dochowam tajemnicy - upewniłam go dodatkowo. Chłopak powoli pokiwał głową.
- Chciałem dodać jej... uczucia. Emocje. Sztuczną inteligencję... To skomplikowany program, ale potrafiłbym go stworzyć - tłumaczył cicho. - Alice miała zaprogramowane miliony reakcji, mimikę, odruchy, nawet tiki... Ale tutaj pojemność jej dysku jest porażająco większa. Mógłbym ją... stworzyć człowiekiem - wyjaśnił.
Lekko przerażona wizją androida o ludzkich emocjach, nawet nie skinęłam głową.
- Nie umiem programować. Moja znajomość komputera...
- Oh błagam, nie dałbym ci nawet tknąć mojej maszynki - żachnął się. - Chodzi mi o... emocje. Nie wiem jak to wszystko opisać. Jakie komendy podać programowi. Pomyślałem... że mogłabyś mi pomóc - przyznał się cicho.
Na moich ustach w końcu zagościł uśmiech. To by miało sens. Dosunęłam sobie krzesło, stojące pod oknem i usiadłam obok Niemca.
- Pomogę - zgodziłam się. - Nadałeś jej już imię? - dopytałam z czystej ciekawości. Vogel skinął głową.
- Alva - odparł bardzo szybko, ale zdecydowanie. - Alva.40.

[Perspektywa Hella Aliquid]

Siedziałem w cieniu wierzby płaczącej, opierając się o nagrobek mojego starego przyjaciela - Gordona Philipsa. Wspominałem sobie, jak mogłem go stracić i wypalałem piątego papierosa w ciągu dnia. Od powrotu do Szkoły, zacząłem więcej palić. Matka pewnie by mnie za to zganiła, ale jej już nie było. Pewnie by coś walnęła na temat tego jak to jest nie zdrowe. Tato za to dorzuciłby swoje trzy grosze, na co ona by się zezłościła, a ja zaczął się śmiać.
Chyba coś jest ze mną było jednak nie tak. Miałem dwadzieścia jeden lat, pod każdym względem jestem dojrzały i pełnoletni, a tak naprawdę, jak małe dziecko wspominałem jeszcze coś, co dawno minęło. No głupi czy głupszy?
Normalni ludzie w moim wieku, myślą o studiach, drodze życia... Mój Boże, oni myślą o zakładaniu rodziny i kupowaniu słodkich domków na przedmieściach.
- Cholera, Gordon - syknąłem. - Weź się zamień, bycie martwym wydaje się znacznie ciekawsze... - dodałem, kładąc się na trawę.
Widziałem miłość Zary i Tyra. Po tym wszystkim co zrobił jej Zector, Tyr był jak jej cień. Wszędzie za nią, z błaganiem o wybaczenie, wymalowanym na twarzy. A minął ledwie tydzień. Szybko skurwysynek się ogarnął, nie ma co.
Ich miłość była warta myślenia o tym przesłodzonym życiu. Mogli założyć rodzinę, poważnie. Zara na pewno należała do urodziwych, tak zwanych "lasek 9/10", a Tyr... Nawet bez jednego oka i z twarzą pooraną przez setki blizn, nie wydawał się kiepski. Dzieciarnia byłaby słodka, a Zara po Zectorze miała siłą rzeczy wprawę w tym i owym.
A ja? Siedziałem pod drzewem i dyskutowałem z kawałkiem kamienia.
- Jak nisko upadłem przyjacielu... Leci na mnie morderca, a psychol-gwałciciel jest wściekły, za wtargnięcie w środek akcji, gdzie nie powinno mnie być... - westchnąłem ciężko, próbując policzyć liście na drzewie.
No tak, po tym jak Tyr był bliski zabicia pierwszej osoby w swoim cholerynie długim życiu, Zector... Dosłownie zamknął drzwi przed nosem nawet bratu... Nie chce wychodzić, a w sumie nie ma po co. Nikt nie wyciągnie konsekwencji, ale gdyby tylko spróbował się pokazać Tyrowi na oczy, ten francuz pewnie by już mu wszystko wyjaśnił.
Niesamowite, że to wszystko miało miejsce tylko chwilę po moim przybyciu do Szkoły.
- Co ty tu robisz? - Spojrzałem niechętnie, na właściciela dobrze znanego mi głosu.
- Wal się - odparłem tylko. Dean miał mnie jednak w głębokim poważaniu i usiadł spokojnie obok mnie.
- Odwiedzasz znajomych?
- To przykre, że większość z ich ilość, wącha już kwiatki od spodu - zauważyłem lekko, choć z wrażeniem, że wiele się nie pomyliłem.
- Nie jest ich nagle tak wielu... Hariet, Alice, Gordon, Gumi... Dyrektor...
- Moja duma też tam chyba leży - mruknąłem pod nosem. Dean uśmiechnął się krzywo, a ja, po raz setny, ale z bólem serca musiałem przyznać, że przez te pięć lat, zmężniał i wyprzystojniał, jak cholera. Był chyba jednym z tych nielicznych mężczyzn, którzy według pań, z wiekiem stają się coraz bardziej seksowni. Na przykład George Clooney, albo Jensen Ackles.
- Co ja mam powiedzieć? Jestem kapitanem na statku wariatów...
- A ja co? Góra lodowa...? - zadrwiłem, ale z rosnącym uśmiechem Deana, wiedziałem, że moje odezwanie się było błędem.
- Wbiłbym się w ciebie, głębiej niż Titanic... - zauważył iście seksownym głosem. Skrzywiłem się z obrzydzeniem.
- Niesmaczne...
- Ale wielce kuszące - dokończył za mnie z rozbawieniem, które było zupełnie nie na miejscu.
Milczeliśmy chwilę, dając sobie czas. Mi się przydał, by obiad wycofał się z przełyku, z powrotem do żołądka, na swoje miejsce. Dean zamyślony za to patrzył się jak jakiś filozof w cmentarzysko. Jakże romantycznie. Adam Mickiewicz pozazdrościłby takich widoków.
- Dean?
- Hmmm...? - mruknął przeciągle i leniwie spojrzał na mnie, tymi zielonymi, kocimi ślepiami. Ciekawe, czy widział nimi w ciemnościach.
- Możemy sobie przez jakiś czas... Dać spokój z tymi flirtami? Co ty na to? - zaproponowałem, podciągając się trochę wyżej na łokciach. Brunet skamieniał, a twarz przyjęła obojętny wyraz.
- Nie bardzo bym chciał na to przystać - stwierdził cierpko.
- Niby czemu? - prychnąłem. - Wybacz, ale w tej dupie nie zamoczysz...
- Hell, ale wiesz, że mimo wszystkich tych żartów, ja się o ciebie troszczę i... kocham? - powiedział dziwnie zimnym tonem, przez co ostatnie słowo brzmiało bardziej jak wyrok śmierci niż jak wyznanie uczucia.
Kocha? Dobre sobie - myślałem - to przecież stary kanciarz Dean, który powitał mnie z nożem w rękawie.
- Nie wierzę ci ty... - Nie skończyłem.
Dean przewrócił mnie z powrotem na plecy i unieruchomił mi ręce. Chwilę tylko czułem jego oddech na moim nosie, a potem już przywarł do mnie ustami. Były suche i miały lekko metaliczny posmak. Musiał je przygryzać.
Tak - o tym myślałem, kiedy brutalnie wpychał mi jęzor do gęby. Musiałem użyć nóg, by go od siebie odrzucić. Trzeci zaskoczony trochę sapnął, gdy zgniotłem mu przeponę.
- Hell...
- Pojebało? Udzielił ci się gwałcicielski nastrój w powietrzu? - warknąłem wycierając usta. - Spoko, zakochałeś się, ale daj mi chwilę, ledwie tydzień temu wróciłem, nie widziałem was bite pięć lat, a moja matka została zabita. Jasna cholera, to nie najlepszy moment na "seks na zgodę" - wycharczałem wszystko, poirytowany. - Daj mi czas Trzeci - zakończyłem, patrząc na niego spode łba.
Dean chyba się tym przejął, bo znów przyjął twarz pełną powagi i grozy.
- Jak chcesz Aliqiud. Pamiętaj, że niedługo będziemy wyciągać z ciebie przepis na serum - powiedział chłodno. - Trzy dawki...
- Czekaj, czekaj - uniosłem dłoń. - Jedna dla ciebie, jedna dla Zary... - wyprostowałem kciuk i palec wskazujący. - A trzecia?
- Dla ciebie - odpowiadając pokazał mi trzeci palec, a mianowicie środkowy.
Zamrugałem oczami, próbując się otrząsnąć z szoku.
Mam zostać... długowiecznym?










#BUM SZAKALAKA
Tak, jeszcze żyję, wybaczcie miałam zieloną szkołę i trudno się pisze i jednocześnie tapla w bieszczadzkim błotku.
Ale macie tu coś mocnego na poprawę humoru.
Do zoba!

#Capricornuss

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro