Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXVIII

Wyszedłem z pokoju po ośmiu dniach od Dnia Ustawy nr 7. Na początku nie chciałem wychodzić wcale, tylko resztę życia spędzić leżąc na kolanach Deana i tak lewitować między jawą, a snem. Jednak wywabił mnie ten cudowny zapach...
- Tyr chyba zaparzył kawę - westchnął Dean pociągając nosem. Podniosłem głowę.
- Tyr robi pyszną kawę... - stwierdziłem. Dean skorzystał z tego, że zwolniłem jego nogi i wstał z mojego łóżka. Przeciągnął się.
- Przynieść ci? - spytał. Pokiwałem głową, odrzucając kołdrę w bok.
- Pójdę. Chcę się przejść - powiedziałem  pewnie. Dean nie wyglądał na przekonanego.
- Powinieneś odpoczywać. Wiesz, że może ci się coś stać - zauważył. Ja jednak udałem, że go nie słyszę. Powoli, noga za nogą, zsunąłem się z łóżka. Wszystko mnie bolało, ale ból nie był aż tak straszny. Kiedy stanąłem, spróbowałem się wyprostować, ale mimo woli zakołysałem się i z powrotem usiadłem na łóżku.
- Jak widzisz, powinieneś zostać i odpoczywać - zaczął jeszcze raz Dean. Przewróciłem oczami i znów zacząłem wstawać. Tym razem udało mi się zrobić jeden krok. I jak na moje szczęście przystało, musiało mi się zrobić ciemno przed oczami. Zakołysałem się, gdy nogi odmawiały mi posłuszeństwa i pewnie by przywalił w podłogę, gdyby nie silny uścisk Deana.
- Pamiętasz, że mieliśmy coś dokończyć...? - wyszeptał mi nagle do ucha. Stał zdecydowanie zbyt blisko, a w jego ramionach czułem się zdecydowanie zbyt dziwnie. Przygryzłem wargę. No więc taak...
- Nie przewidziałem, że przeżyjemy - rzekłem. Dean fuknął mi do ucha.
- Kiepska wymówka. - Potem wypuścił mnie z uścisku i zahaczył moje ramie o swoją szyje.
- Choć po tą kawę - powiedział zmieniając temat. Dotarliśmy do drzwi, a ja chwyciłem za klamkę. Nie nacisnąłem jej jednak od razu.
- Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zły za to, że czytałem twój dziennik - powiedziałem cicho. Dean przewrócił oczami.
- To moje notatki sprzed dziesięciu lat. Byłem tylko szczerze zaskoczony kiedy zobaczyłem je w twojej dłoni, ponieważ sam nie wiedziałem gdzie je mam - stwierdził. Pokiwałem głową i nacisnąłem klamkę.
Wyszliśmy na korytarz i choć czułem się trochę lepiej, nadal opierałem się na Deanie. Wszędzie panowała cisza. Martwa i ciężka cisza, przez którą miałem wrażenie, że czas zastygł w miejscu. W salonie panował półmrok, choć dochodziła dopiero czwarta po południu. Jednym ze źródeł światła był włączony telewizor, przed którym siedział Tyr. Z jego bliznowatego oblicza nic nie można było odczytać. Spojrzałem na ekran i natychmiast poznałem program informacyjny. Tato często go oglądał.
- Obchody Dnia Ustawy nr 7, z każdym rokiem są coraz piękniejsze - powiedziała reporterka uśmiechająca się w słońcu. - Dzieci z miejscowych szkół brały udział w wielu akcjach i zabawach, a także oglądały film edukacji, przypominający o wydarzeniach z tamtego dnia. Prezydent wygłosił również orędzie do narodu... - zniknęła twarz reporterki, a pojawił się prezydent z lekką łysinką na czubku głowy i poczciwą twarzą dziadziusia. - Obywatele! Widzimy się w tym dniu i chociaż świętujemy, powinniśmy pamiętać o żałobie związanej z tamtym dniem. Pierwszy października dla całego narodu był  dniem krwi i smutku. Nie zapominajmy o naszych przyjaciołach siedzących przed telewizorami i nie zdolnych do świętowania wraz z nami. Oni też mają ten dzień. Oni też co wspominają. Nie zapomnijmy wspomnieć o nich... - Oklaski i kilka ujęć rodzin z dziećmi siedzącymi na pikniku, oraz jakiegoś grubaska wsuwającego watę cukrową.
- To z tamtego dnia - powiedział Tyr pozbawionym emocji głosem. - Dobrze, że prezydent wspomniał, że nie wszyscy, których ten dzień dotyczy, tam są. Poczułem się trochę mniej wykluczony ze społeczeństwa - powiedział. Potem cofnął nagranie i puścił to jeszcze raz. Dean odwrócił wzrok.
- Tyr, ale...
- Oni nie uczą się prawdy Hell - przerwał mi długowieczny. - Kiedyś było prościej. Ludzie nie potrzebowali podziału na biel i czerń, by móc zrozumieć świat. A teraz...?
- Stary, ale weź się nie dołuj - zaproponował Dean. Tyr odwrócił się do nas. Jego oko błyszczało prawdopodobnie od łez.
- Nie rozumiesz, że ten świat zszedł na psy?! - krzyknął. - Widziałem tyle wojen... Widziałem już zbyt wiele. Moje ciało odmawia dalszego życia, ale ja siebie nie zabije. Mnie nikt nie zabije, bo jestem zawsze chroniony. Jestem jedynym strażnikiem wiedzy o leku na śmierć... ja nie chcę tego - powiedział. Zerwał się z fotela i minął nas. Chwilę później usłyszałem trzask drzwi jego pokoju.
Dean westchnął.
- I znowu się zaczyna...
- Co niby?
- Depresja Tyra - wyjaśnił brunet. - Po setkach lat, musiało mu kiedyś odbić, prawda? - stwierdził i pomógł mi dojść do kuchni. Tam czekała utęskniona kawa. Samemu już znalazłem kubek i nalałem sobie (boskiego) napoju.
- Gdzie reszta? - spytałem kiedy wziąłem siedem łyków i rozbudziłem się po kilkudniowym śnie.
- Artmate u Zectora. Nie byli zżyci z Hariet, ale nie mogą pozbierać się po jej śmierci. Zara i Azrael najgorzej to przyjęli. Zare widziałem tylko raz. Jak siedziała nad jej grobem. Azrael zaszył się gdzieś. Pewnie w swoim pokoju. Mała Juliet dużo płakała. Wiele osób nie może się pozbierać... - Dean potarł skroń. Nie był w najlepszym humorze.
- Mam wrażenie, że choć obroniliśmy Szkołę... to przegraliśmy. Hariet nie żyje... jej śmierć jest jak świadectwo naszej słabości - powiedział Dean starając się opanować drżenie głosu. Położyłem mu dłoń na ramieniu.
- Dean, wiem, że to trudne, ale powinniśmy żyć dalej. Hariet najbardziej na świecie chciała by teraz, by ją pomszczono w pięknym, wybuchowym i totalnie wariackim stylu - zauważyłem. Dean uśmiechnął się pod nosem.
- Wypatroszę Earthowi flaki na zewnątrz i strzele ze zwłokami umalowanymi szminką selfi. Zdjęcie będzie stało przy grobie Hariet - powiedział cicho. Przeszedł mnie lekki dreszcz, ale także się uśmiechnąłem.
Dean ma... ciekawy sposób radzenia sobie ze smutkiem po stracie, ale lepsze to niż nic...

[Perspektywa Alice.2.75.]

Wchodzę do pokoju dyrektora i zamykam za sobą drzwi. Mężczyzna jak zwykle skręca jakieś małe urządzenie, bardziej z przyzwyczajenia, niż za potrzebą. Taki wynalazca z przypadku... Tylko mnie skonstruował naumyślnie. Swoją idealną machinę.
- Witaj Alice. Jak zwykle punktualna - ucieszył się, odkładając śrubki na bok. Usiadłam w fotelu naprzeciwko.
- Taką mnie stworzyłeś - zauważam, zresztą słusznie. Dyrektor pokiwał głową. Miał posępną minę.
- Właśnie... Alice, czy opowiadałem ci może kiedyś dlaczego cię stworzyłem? - zapytał. Może i nie mam krwi, ale mechanizm wewnątrz mnie, poruszył się szybciej.
- Nie - zaprzeczyłam. Mężczyzna pokiwał głową. Wyciągnął z kieszeni pendrive.
- Tutaj masz wszelkie informacje dotyczące najbliższej misji. Jest to misja dla mnie bardzo ważna, więc to właśnie ty wybierzesz skład zespołu, który wyprawi się na tą misję. Zrozumiałaś? - upewnił się, choć doskonale znał odpowiedź.
- Tak jest dyrektorze. Jednak mam pytanie...
- Pytaj Alice.
- Nastroje uczniów Szkoły są poniżej normy. Są przybici. Pańska córka rozpacza po stracie. Panicz Aliquid nadal nie doszedł do siebie, po skoku adrenaliny. Większości uczniom zdaje się, że skoro Earth nie został zabity, nie zwyciężyli - zrelacjonowałam. Dyrektor pokiwał głową.
- Earth to silny i nie łatwy przeciwnik. Osobiście go szkoliłem. Jest przewidywalny i ostrożny. I na dodatek z niewiadomych powodów uwziął się na mój eksperyment... - Zastanowił się chwilę. - Alice, bądź tak dobra i wykonaj jeszcze badania na Hellu. Takie jak zwykle, wpadacie na siebie, rozmawiacie i tak dalej... - Zapisałam na dysku głównym kolejne zadanie i skinęłam głową. Wstałam z fotela i wyszłam z gabinetu bez zbędnego słowa. Kiedy stanęłam za drzwiami spojrzałam na niewielki srebrny nośnik danych. Mocniej ścisnęłam go w dłoni i ruszyłam przed siebie.

[Perspektywa Hella Aliquid]

Znów siedziałem pod wierzbą nad grobem Gordona. Wiatr stawał się coraz bardziej porywisty i nieprzyjemny. Liście zaczęły zmieniać kolor, ale mimo wszystko nadal na zewnątrz panowały przyjemne temperatury.
Z mojego położenia widziałem cmentarz. Nie byłem tam jeszcze, ale widziałem samotną, czarną postać górującą nad niewielkimi nagrobkami. To Zara czuwa nad przyjaciółką, tak jak ja nad Gordonem.
Westchnąłem i spojrzałem na swoje zabandażowane dłonie.
Co się stało tamtego dnia? Pamiętam wszystko jak przez mgłę. Zabijałem bez opamiętania, z uśmiechem na ustach. Pamiętam jak skoczyłem na Eartha i chciałem odciąć mu głowę. Siły jednak zaczęły mnie wtedy opuszczać i... obudziłem się. Leżąc przed mordercą... Miał mnie na widelcu, więc dlaczego zmienił plany? Stracił tylu ludzi, ale to dla niego nie istotne. To prawdziwy psychopata.
- Cześć Hell - usłyszałem głos. Odwróciłem się i ujrzałem dwa długie warkocze i okulary kujonki.
- Hej... - odparłem trochę mniej entuzjastyczne niż zamierzałem.
- Coś nie tak? - zdziwił się android. Zaprzeczyłem ruchem głowy.
- Jakoś tak... Tyr popadł w depresję. Artmate od dawna nie widziałem na oczy, a Dean... poszedł do "pracy" - mówię robiąc cudzysłów. Alice pokiwała głową, a potem wpatrzyła się we mnie tymi kawowymi oczętami.
- A ty?
- Ja? Siedzę z Gordonem - odpowiadam wskazując na nagrobek. Alice zmarszczyła brwi.
- Nie próbujesz z nikim się skontaktować? - pyta. Wzruszam tylko ramionami i zapinam bluzę pod samą szyję.
- Dużo gadałem z Deanem. Nie ma sensu przerywać bliźniakom, a z Tyrem rozmowa to aktualnie zły pomysł. Zara... - znów spojrzałem na dziewczynę w oddali. - Nigdy nie mogłem się z nią dogadać, ale coś czuję, że woli zostać sama. Żaden psychopata nie chciał by, aby mu przeszkadzano. Widać zawsze po takich akcjach następuje kilkudniowa cisza przesiąknięta melancholią - stwierdziłem. Alice zapatrzyła się na Zare, ale nic już nie powiedziała. Uznałem, że android wziął moje słowa pod uwagę i po prostu umilkł.
Zaraz jednak Alice wyciągnęła coś z kieszeni swoich ogrodniczek.
- To dane do nowej misji - powiedziała. Zmarszczyłem brwi.
- Jeszcze nie jestem w pełni zdrowy...
- Akcję zaczynamy za dwa dni. Jest to ściśle tajne i nie masz prawa pokazywać to komukolwiek. Idziemy tylko we dwójkę - wyjaśniła maszyna. Znów otworzyłem usta by móc się jakoś sprzeciwić, ale Alice zasłoniła mi je swoją zimną dłonią.
- Nie masz prawa głosu - poinformowała mnie zimno. - Ta misja jest zbyt ważna, by ją zepsuć więc biorę ciebie. Wiem, że co by się nie działo, znajdziesz wyście z trudnej sytuacji - powiedziała. Nie wiem, czy pękać z dumy, czy raczej zaprzeczać. Powiedzieć, że powinna wziąć każdego tylko nie mnie. Ale android nie czekał na moje potwierdzenie, czy zaprzeczenie.
Wziąłem od Alice mały przedmiot. Dziewczyna odsunęła swoją dłoń i wstała z trawy.
- Dziękuję Hell. Za dwa dni, masz mieć już przyswojone szczegóły misji i być gotowy do wymarszu ze Szkoły. - Potem odeszła, zostawiając mnie z pendrive. Spojrzałem na niego i przez myśl przeleciało mi, że to bomba, że powinien to wyrzucić jak najdalej. Pozbyć się tego.
Wbrew przeczuciom, wcisnąłem mały przedmiot to kieszeni jeansów.

Kiedy wszedłem do pokoju i spojrzałem na laptopa, którego jeszcze nigdy nie używałem, poczułem jak malutkie kropelki potu pojawiły się na moim czole.
Jeśli wcześniej moje przeczucia mówiły, aby się tego pozbyć, teraz wręcz wrzeszczały aby zniszczyć pendrive. I szczerze mówiąc, z przyjemnością chciałem zrobić to co radziła moja intuicja.
Jednak nie.
Wziąłem w spocone dłonie laptopa i usiadłem na łóżku. Wsunąłem bombe do wejścia USB i czekałem, aż coś się wydarzy. Zapomniałem włączyć. Brawo ja.
Kiedy już odpaliłem laptopa, a na pulpicie (tapeta to rzecz jasna logo Szkoły Morderców) pojawiło się okienko o nowym urządzeniu, natychmiast kliknąłem dwa razy w ikonę folderu zatytułowanego "Misja".
Wewnątrz folderu były trzy dokumenty. Dwa dokumenty tekstowe i jedna grafika. Coś mnie podkusiło, aby spojrzeć w historię zmian w folderze.
Cały folder utworzono dzień po Dniu Ustawy nr 7, tak samo jak dokumenty. Tyle że w historii była mowa o czterech pozycjach w folderze. Przeglądałem historię dalej i zrozumiałem, że dokument tekstowy zatytułowany "Do Alice.2.75.". Znów spojrzałem na dokumenty i otworzyłem pierwszy z listy o nazwie "Dla Wykonawcy"

Witam Cię Wykonawco!
Ten dokument piszę w wielkiej niepewności i mam nadzieję, że rozwiejesz moje wątpliwości. Sprawa jest wyjątkowo delikatna, a skoro Alice ci zaufała, to ja też mam zamiar.
Misja będzie dotyczyć mojej osobistej tajemnicy. A mianowicie mojej starszej córki.
Wiem, że jako psychopata/morderca nie mam prawa mieć potomka, ale ci się stało to się nie od stanie. Córka moja żyje w rodzinie zastępczej w małej miejscowości (plan miasta jest w kolejnym dokumencie).
Wszystkie szczegóły znajdują się w dokumencie o tytule "szczegóły".
Na zakończenie muszę przypomnieć, że sprawa nie ma prawa ujrzeć światła dziennego. Nie masz prawa drukować tych dokumentów. Masz je przyswoić, a następnie natychmiast zniszczyć.
Oprócz Ciebie Wykonawco i androidowi Alice, w misji weźmie udział moja kolejna mała tajemnica. Młodsza córka, którą prawdopodobnie znasz.
Zara Xanthopoulos. Musisz jej zaufać.

Zamknąłem szybko laptopa, opanowując drżenie. Świat w pewnej części mi się rozsypał.
Zara ma starszą siostrę. Zara jest córką dyrektora, czyli psychopaty. Czyli nie tylko ja jestem dzieckiem wyjętym z pod prawa. Ale dlaczego nie jest z siostrą? Dlaczego nigdy nie mówiła o dyrektorze jako o swoim ojcu?
- A więc to ciebie wybrała Alice? - Poderwałem się na kilka centymetrów w górę, gdy zobaczyłem Zare stojącą w wejściu. Dziewczyna zamknęła drzwi i przekręciła klucz w zamku.
- Szczerze mówiąc nie jestem zdziwiona. Ten android zawsze współpracuje z podświadomą wolą taty... - Po raz pierwszy usłyszałem jak o dyrektorze mówi "tata".
- Dlaczego nie ma tu twojej siostry? - zapytałem. Zara posmutniała. Przeszła od drzwi obok mnie.
- Ponieważ ją wykryli. Ale zamiast ogłaszać wszem i wobec, że wielki psychopata, dyrektor Szkoły Morderców, złamał regulamin... Odesłali ją. Jest pod stałym nadzorem, ale jej stan psychiczny... jest taki jak mój - powiedziała. Zmarszczyłem brwi.
- Nie powinna być w takim razie tutaj? Skoro jej stan psychiczny jest taki jak...
- Nie jestem psychopatą, Hell - ucięła. Zamarłem z otwartymi ustami. Zara usiadła na łóżku.
- Nigdy nie byłam. Mój tata jest, ale ja nie. Moja siostra też nie jest.
- Co ty tu w ogóle...
- Robię? - zaśmiała się. - Ukrywam się. Udaje. Jestem wsparciem dla taty - wymieniła. Po raz pierwszy pozwoliła sobie na ból w swoim głosie. Nie wiedziałem, czy to dobry znak, czy może zapowiedź czegoś strasznego. Potem jeszcze raz spojrzałem na zamkniętego laptopa.

Czeka mnie długa noc przyswajania nowych informacji...





#Już! Jest rozdział! Nie bijcie! Grożono mi, że mam wstawić ten rozdział DZIŚ. I jest. Proszę mnie więcej nie popędzać... wolno pisze, bo ostatnimi czasu nie mam aż tyle czasu. Ale od teraz zaczynam się starać. Nie umiem już pisać krótkich rozdziałów. Ale wiele w nich zawieram.  Dziękuję za wyrozumiałość.

#Capricornus

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro