Rozdział XLIV
Siedziałem w vanie, a Julie zasnęła w moich ramionach.
Wszystko zaczynało mi się mieszać. Chęć życia, z chęcią wyskoczenia z rozpędzonego vana. Chęć ochrony wszystkich, z rzuceniem tego w cholerę.
W mojej głowie walczy morderca z normalnym człowiekiem i o dziwo, normalny człowiek wygrywał tą bitwę.
Bitwę. Bo wojnę rozstrzygnę wkrótce sam.
Stanęliśmy w którymś momencie, na tyle gwałtownie, że przewróciłem się na bok, a własnym ciałem uchroniłem Julie od zderzenia z podłożem.
- Braciszku? Gdzie jesteśmy...? - zapytała sennie. Pogłaskałem ją po burzy rudych włosów.
- Myślę, że to stolica - powiedziałem niechętnie. Drzwi vana otworzyły się, a światło które się wdarło, skutecznie raniło moje zmysły.
Śmiech dyrektora rozpoznałem jednak bez pomocy żadnego zmysłu.
- Jesteśmy na miejscu moje dzieci... - powiedział niemalże pogodnie. Mocniej otuliłem Julie ramionami.
- Po co ci ona?! To jeszcze dziecko! - krzyknąłem w stronę nieostrej postaci. Dyrektor chwilę milczał.
- Znów taki pewny siebie, co Hell? Wolałem cię jako milczącego, zbitego psa - warkn¹³. Zacisnąłem zęby ze wściekłości, a mała mocniej przycisnęła się do mojej piersi.
- Przykro mi niezmiernie. Gadaj, po co ci Julie - warknąłem. Dyrektor był niepocieszony moim zachowaniem. Niepocieszony?! Tylko tyle?! Nie wiem co się ze mną dzieje, mam zabić cały rząd, a ten jest mną niepocieszony?!
- Wyłazić z vana szczeniaki - warknął gardłowym głosem. Moje ciało zaczęło się poruszać same z siebie.
Ramiona rozprostowały się, a ręce puściły małą Julie. Nogi zaczęły się przysuwać do drzwi vana i zaraz stanąłem posłusznie obok dyrektora.
Byłem przerażony. Strach oblał całe moje ciało, pory mojej skóry nim oddychały. Patrzyłem na samotną Julie, porównywalnie, a nawet bardziej przerażoną ode mnie.
- Co ty...
- Nie rozumiesz Hell, że dzięki tym chipom łączących nasze umysły, jesteś teraz moją małą, słodką morderczą suką?! - ryknął mi w twarz, plując mi na poliki, a ja nawet nie miałem możliwości się odsunąć od gejzeru śliny.
- Braciszku...
- RUSZ SIĘ! - Teraz ryknął na dziewczynkę. Julie szybko podeszła obok dyrektora.
- A teraz... Śpiewaj.
- C-co?
- Śpiewaj szczeniaku! - krzyknął mniej donośnie, ale tym ostrym jak brzytwa tonem.
Właśnie... Moja brzytwa...
- Dostanę jakąś broń...? - zapytałem siląc się na spokój, choć niepotrzebnie. On chyba lubi jak ludzie go o coś błagają. Gdyby powiedział to jeszcze bardziej płaczliwym tonem pewnie by mnie wyśmiał, ale stojąc bezbronny i patrząc na niego niby twardo, a tak naprawdę prosząco...
Dyrektor wyciągnął z kieszeni... moją brzytwę. Potem ruszyliśmy kawałek do przodu i otwierając drzwi pasażera vana, wyciągnął z kabiny pistolet i kilka magazynków, które mi wręczył.
- Nie boisz się, że cię zabije...? - syknąłem mocniej ściskając póki co, zamknięte ostrze.
Dyrektor parsknął,
- To idiotyczne groźby patrząc na twoje położenie - zauważył i złapał małą Julie, za śliczne rude włosy.
- Za kilka chwil zaczniesz śpiewać i długo nie przestaniesz, więc nabierz powietrza. I niczego nie próbuj, zabiję cię nawet nie patrząc, a ty nawet nie zobaczysz z której strony nadchodzi atak - ostrzegł z tym chorym uśmiechem. Za takie groźby, małej Julie...
Chcę go zniszczyć. Zamordować. Zabić na śmierć, tak martwą, że nawet Jezus by nie zmartwychwstał.
Zaczęliśmy iść na przód, a mi zamajaczył budynek, w którym obradował Rząd. Nazywaliśmy go Panteonem, bo tak jak w starożytności były panteony bogów, tak tutaj był Panteon bogów naszego kraju. Rząd. Instytucja niezawisła, sprawiedliwa i kierująca się dobrem obywateli. Jednostka, dążąca do świata utopijnego. Skład Rządu nie jest dokładanie znany, wiadomo, że jest ich dziewięciu, plus specjalny rządzący ze Szkoły Morderców. Czyli dyrektor.
Do środka Panteonu nie mogły wejść osoby z zewnątrz, a opuszczać go mogły tylko i wyłącznie osoby o najwyższej przepustce. Nie wiadomo jednak, czy rządzący mogą opuszczać gmach Panteonu.
Otrząsnąłem się z rozmyślań, gdy dyrektor podał mi zatyczki do uszu. Bez zawahania, za którego brak skarciłem sam siebie, odebrałem zatyczki i umieściłem je na swoich miejscach. Dyrektor również wcisnął je sobie do uszu, a potem brutalnie pociągnął Julie za włosy.
Mała dziewczynka rozpoczęła swoją serenadę, a dyrektor zaczął wspinać się po schodach Panteonu, ciągnąc małą za sobą, a ja za nim.
Zacząłem szukać sposobu by się wyrwać z uścisku myśli, którymi spętał mnie tyran. Nic. Byłem bezradny. Patrzyłem tępo jak mała Julie cierpi, sam niemogąca nic z tym zrobić.
A chciałem powyrywać flaki dyrektorowi.
Weszliśmy za drzwi, kiedy moje uszy zarejestrowały jakiś dźwięk, który wybił się ponad inne słyszane przeze mnie dźwięki.
Rzężenie silnika samochodu mojej matki.
[Perspektywa Mii Aliqiud]
Stanęłam i rozerwałam kable, które napędzały auto.
- Ruszajmy. Panteon jest tak cholernie dobrze zabezpieczony, że dobrze by było ich złapać nim wejdą do najbardziej strzeżonych sekcji...
- Zabezpieczenia? - prychnął Dean. - Jestem mordercą, żaden człowiek nie jest w stanie mi stanąć na drodze...
- Ignorant - warknęłam. - Sekcja rządzących jest pilnowana przez sprowadzonych z zagranicy ochroniarzy. Nie są ani psychopatami, ani...
- Ani normalni...
- Ale umieją walczyć - dorzuciłam. - Rozumiesz? To nie będzie spacerek - warknęłam. - Bierz broń smarku i patrz, jak to się to było w starej szkole - uśmiechnąłam się diabolicznie. Dean przewrócił tylko oczami na moje miny i wyszedł z auta kierując się do bagażnika.
Otworzyłam schowek i spod starych płyt które słuchał Hell i ja jadąc niegdyś do pracy, wyciągnęłam ziszczony medalik. Posiadanie go sprawiało mi ostatnio chyba najwięcej bólu.
Chwilę bawiłam się nim w dłoniach, a potem paznokciem podważyłam niewielki otwór na jego boku. Medalik otworzył się ukazując dwa zdjęcia najwspanialszych facetów na ziemi.
Jedna połowa przedstawiała mojego męża, Roberta. Wycięłam jego twarz z naszego zdjęcia ślubnego. Uśmiechnęłam się do niego, tak jak on do mnie. Może i nie był psychopatą, ale jego czyny nie były normalne, skoro poślubił kobietę, która płaciła tylko za seks i zapłodnienie. Tak, był męską dziwką. Jednak po poznaniu mnie Oboje się zmieniliśmy po poznaniu siebie. I Robert i ja. Coś się stało, coś każdy w sobie dostrzegł A Robert teraz nie żyje.
Spojrzałam na drugie zdjęcie w medaliku. Hell mający chyba z 10 lat. Był taki słodki. Wyglądał jak porcelanowa laleczka. Jego rysy delikatne Zawsze wyglądał na młodszego niż był w rzeczywistości. Już niedługo jego 17 urodziny, a nadal wygląda jak dziecko Choć czas spędzony w Szkole Morderców zrobił swoje. Skóra trochę poszarzała. Oczy zapadły się, a pod nimi utworzyły się szare wory, wiecznego zmęczenia. Nabył ran na twarzy i reszcie ciała. Schudł. Szkoła niezaprzeczalnie go zmieniła w każdy możliwy sposób.
-Te, specjalistka, ruszamy się! - Dean postukał w szybę wybudzając mnie z rozmyślań. Wysiadłam z auta i spojrzałam na niego trochę rozproszona przez wspomnienia.
- Te, specjalistka, ruszamy się! - Dean postukał w szybę wybudzając mnie z rozmyślań.
- Wziąłeś wszystko? - upewniłam się otwierając drzwi auta i wysiadając z niego. Dean pokazując wypchaną po brzegi torbę.
- A jak mylisz...? - zapytał z ironią, a ja tylko przewróciłam oczami. Zapięłam łańcuszek a szyi i schowałam go pod kamizelkę, jako mój amulet na szczęście. A potrzebne jest wiele szczęścia, jeli planujemy włam do Panteonu.
Ruszylimy w stronę białej pieszo. Obwiałam się, że silnik auta może uprzedzi dyrektora i efekt zaskoczenia pójdzie na nic. On się nas nie spodziewał, a my jego owszem. I byliśmy przygotowani. Naiwny myślał, że może nas wykluczyć z gry, pozostawiając w klatkach jak zwierzętach? Niedoczekanie. Rządny krwi morderca jest w stanie zrobić więcej niż Xan może przypuszczać.
Choć
Niespokojnie rozglądałam się dookoła spodziewając się ataku z każdej strony. Bywałam na wielu misjach, ale ta jest wyjątkowo ważna. Czułam więź z Hellem. Mimo bycia mordercom, byłam też matką. Miałam instynkt macierzyński. Nie wiem, jak bardzo mógłby zdekoncentrować i rozproszyć moją naturę psychopaty, ale mogłam się spodziewać, że bardzo. Ta misja była niebezpieczna nie tylko dla Hella, ale i dla Deana oraz każdej innej osoby w to wplątaną. Znam możliwości mojego mordercy, ale czy znam możliwości matki Hella? Rządny krwi morderca jest w stanie zrobić więcej niż Xan może przypuszczać, ale czy matka nie będzie zbyt przewidywalna?
Stanęłam gwałtownie, tak jak gwałtownie ta myśl zrodziła się w moim umyśle.
Kim jestem? Matką, czy psychopatą? Opiekunką, czy mordercą? Tym kto stoi przed lufą, czy tym kto pociąga za spust?
Nie wiedziałam. A powinnam wiedzieć. Nie jestem prawdziwą morderczynią, taką jak kiedyś. Nigdy już nie będę. Z momentem, gdy sfingowałam swoją śmierć nic już nie było takie samo. Wraz z tamtą kobietą coś we mnie przeszło na emeryturę.
Nie mogę tam iść walczyć. Teraz to rozumiem.
- Mia? - zapytał Dean praktycznie na mnie wpadając. Otrząsnęłam się szybko. Już otwierałam usta, by odpowiedzieć chłopakowi, gdy coś usłyszałam. Bardzo wyraźny dźwięk.
Furgonetka.
- Smarku.. Mamy towarzystwo - zauważyłam. Odwracając się za siebie. Jedna, czarna, wielka furgonetka jechała szybko w naszą stronę.
- Kto to? Dyrektor zaprosił kogoś jeszcze na imprezę? - zapytał poirytowany Dean. Z wielkiej torby wyciągnął snajperkę - model Sig Sauer 550 - i ustawił się. Póki co trzymał palec z dala od spustu.
- Earth - wyrzucił zaskoczony. Zmarszczyłam brwi.
- On jeszcze żyje?
- Najwyraźniej, bo jedzie do nas jego furgonetka - Chłopak opuścił broń. - Mogę przebić oponę, ale
- Nie - przerwałam mu. - Zajmę się nimi sama - zapewniłam kucając do torby z bronią. Wyciągnęłam mój bicz, a zaraz potem jakiś pistolet i dwa zapasowe magazynki.
- Mogę zrobić to na szybko i
- Nie - przerwałam mu szybko. - Czas zakończyć to osobiście. Nie mam zamiaru wysłuchiwać o ciągłych powrotach tego patafiana. Zrobię to raz, a porządnie - warknęłam. Dodatkowo nie musiałam się przejmować, że mojemu matczynemu instynktowi odbije. Musiałam się tylko zająć jednym, wielkim wrzutem na tyłku. I nie myśleć o Hellu
- Idź. Ratuj mojego syna - powiedziałam, po raz ostatni patrząc na chłopaka. Nasza wymiana spojrzeń trwała kilka sekund, jednak tak naprawdę padło wiele niemych słów. Wierzyłam, że faktycznie uda mu się uratować Hella
Chłopak odbiegł z torbą, a ja nadal stałam czekając a furgonetkę Eartha. Zdjęłam z siebie kurtkę mimo mrozu i pozostałam w samej podkoszulce. Rozprostowałam kości i rozwinęłam bicz. Dokładnie w momencie kiedy mój przeciwnik zatrzymał się przede mną.
- Mia? - Z furgonetki wysiadł mężczyzna w masce przeciwgazowej zasłaniającą całą głowę. Poznałam po budowie ciała, chodzie To był Earth. Zbliżył się do mnie, a ja ze stoickim spokojem spojrzałam w szare szkła, w których odbijały się oczy mężczyzny.
- Postarzałeś się - zauważyłam grając na zwłokę. W ciszy jaka zapadła słyszałam tylko głębokie oddechy Eartha.
- Za to ty nie zmieniłaś się ani trochę Nadal tak samo piękna - wyszeptał. Przewróciłam oczami. Nadal ta sama śpiewka.
- Earth, nie jesteśmy dziećmi. Mój mąż nie żyje, mój syn jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a ty mi chcesz pieprzyć takie głupoty? - warknęłam prosto w jego maskę.
- Wiem, że Robert nie żyje. Lubię pieski - powiedział od tak. Krew odpłynęła mi z twarzy. Pieski Roberta zagryzły wściekłe psy. Kiedy przybyła karetka nie było co ratować, po moim mężu, a on mi teraz mówi, że Lubi pieski
- To ty. Ty go zabiłeś - wydusiłam z siebie nadal w szoku.
- Owszem. Nie był ciebie wart moja królowo - wyszeptał nadal słodkim głosem, jakby błagał bym go pokochała. Mdliło mnie.
- Nigdy. Przenigdy. Nie będę twoja - wywarczałam każde słowo. Szybkim ruchem wyciągnęłam pistolet i strzeliłam mu w brzuch.
Earth nadal na mnie patrzył. Patrzył jak za dawnych lat. A ja, tak jak za dawnych lat, wysyczałam dwa słowa, kończące marny żywot Eartha.
- Pierdol się - Potem mężczyzna upadł tępo na ziemię, a z furgonetki zaczęli wybiegać najemnicy.
Ruszyłam przed siebie, rozpoczynając swój taniec śmierci i krwi.
[Perspektywa Deana Pittera]
Wpadłem do Panteonu i wiedziałem którędy szedł dyrektor. Pozostawił po sobie krwawą ścieżkę trupów. Musieli usłyszeć "syreni śpiew" małej Julie, a dyrektor - bądź Hell - zabił ich gdy byli w transie. Mogłem być przynajmniej pewny, że umarli spokojni, a w ich uszach do ostatnich chwil brzmiał słodki, anielski głosik.
Kierowałem się niepewnie białymi korytarzami, poplamionymi krwią. Ich nieskazitelność została naruszona. Co kilka metrów leżały ciała, jeszcze ciepłe. Niektóre wydawały się wydawać ostatnie tchnienie.
Zostawiłem torbę i zabrałem ze sobą nóż oraz pistolet, porzucając snajperkę. Nienawidziłem bezpośredniej konfrontacji, zawsze jak typowy snajper trzymałem się z boku, strzelając niby znikąd. Tak, to było moje miejsce - z boku. Na froncie, ale trzymającego się z tyłu.
Ale dziś, dla Hella trzeba zrobić wyjątek.
Moi przyjaciele.Co ten psychol dyrektor mógł wymyśleć? Przez chipy, miał nad Hellem pełną władzę Ale Hell jest silny. Wiedziałem, że sobie poradzi. To w końcu on.
Hell, Brzytwa, Piekielny Chłopiec, Bękart Szatana
A przede wszystkim, mój przyjaciel.
Kiedy pierwszy raz go zobaczyłem, pamiętam jak wczoraj, byłem w kuchni. On wszedł wraz z Artmate, a ja trzymałem nóż w rękawie gotów go zadźgać. A potem Poznałem go bliżej. Od początku wiedziałem, że nie jest takim normalnym psychopatą. Był inny i czułem tą inność bijącą od niego. A potem uzależniłem się od tego inności. Potrzebowałem ją czuć. Inaczej znów stawałem się nie opanowanym psychopatą.
Nienawidziłem go i jednocześnie kochałem. Nie chciałem go widzieć, tak bardzo jak chciałem go oglądać cały czas. Zaprzeczał wszystkiemu co znałem.
A teraz go ratuję.
Usłyszałem strzał. Byli blisko.
- ...Jesteście głupcami! - ktoś krzyczał. Zbliżyłem się bardzo, bardzo powoli. Mogłem zgadywać, ale byłem w 99% pewien, że to nasz kochany dyrektor wydziera się na rząd.
- Ten chłopiec i ta dziewczynka. Są z mojej Szkoły. Ich dzieciństwo zostało zniszczone, przez jakieś głupie prawa! Skoro strzeżecie ich, zginiecie w ich obronie...
- Tak zrobimy - poznałem gruby głos prezydenta. Prezydenta Musieli wpaść w środek jakiejś ważnej rady w której uczestniczył sam prezydent wraz z Rządem.
- Jesteście głupsi niż można było przypuszczać - zauważył niezadowolony dyrektor.
Ciągle się zbliżałem. Byłem już tak blisko drzwi Jeszcze tylko
- Hell? Pokaż chłopcze, jak traktujemy tych, którzy stają nam na drodze - polecił dyrektor. Stanąłem w końcu przed drzwiami i zajrzałem do środka sali obrad. Dziewiątka rządzących stała w rozsypce. Niektórzy zdawali się zasłaniać prezydenta własnym ciałem, a niektórzy wyglądali jakby dopiero wstali ze swoich miejsc. Dziesięciu na trzech. W innych okolicznościach powiedziałbym, że to nie wyrównana walka, jednak nie umiałem sprecyzować która ze stron posiadała w tej nierówności większą przewagę.
Hell z wolna uniósł wyprostowaną rękę z pistoletem na wysokość oczu. Jego wyraz twarzy nie pozostawiał wątpliwości - walczył zaciekle, choć przegrywał.
- "Hell"...? - wydyszał jeden z rządzących. Dyrektor wydawał się bardzo zadowolony tym niedowierzanie.
- Tak. Hell. Syn Mii Aliquid... - po sali poniósł się szmer niedowierzania. - ... Przeze mnie zmodyfikowany. Jest silniejszy, mądrzejszy i całkowicie mi posłuszny - powiedział śmiejąc się z rosnącego przerażenia na twarzach polityków. - Hell? Zabij niedowiarków, z łaski swojej - powiedział przesadnie uprzejmym tonem. Ktoś pisnął. To mała Julie, z zawiązanymi ustami. Ze łzami w oczkach piszczała, prawdopodobnie wołając "braciszku".
Hell nadal walczył. Twarz miał naprężoną, a kropelki potu spływały po czole. Palec zaciskały się na spuście, a lufa była wycelowana dokładnie między oczy prezydenta. Teraz walczył nie tylko z rozkazami dyrektora, ale także swoimi chorymi chęciami.
Bo czasem to spust pociąga palec.
- Nie... - zachrypnięty szept wyrwał się spomiędzy udręczonych ust. Nie wygojone do końca dłonie po bitwie w Dzień Ustawy, puścił pistolet. - Nie... Nie będziesz mi już... Rozkazywał... - chrypiał dalej. Opuścił rękę. Patrzył tępo w przestrzeń przed sobą. Jego myli były nie doścignione, aż czułem w powietrzu wysiłek, jaki go to kosztuje. Przeniosłem wzrok na dyrektora. Jego twarz wykrzywił grymas furii.
- Zrobisz to co ci każę! - ryknął. Hell zawahał sią kilka sekund. W tej absolutnej ciszy przerywanej pochlipywaniem Julie, Hell odbywał swoją najważniejszą bitwę. Nie mógł być teraz sam, ale nie powinienem...
- Nie. Już nigdy... Niczego... Nie... - charknął. Z nosa i uszu zaczęła mu lecieć krew. Wysiłek musiał być niewyobrażalny. Hell sięgnął drżącą ręką do kieszeni.
- Nigdy... Przenigdy... Nie rozkażesz mi... - Wyciągnął rękę, a w niej było nic innego jak brzytwa. - Jestem... Wolny...! - wykrzyczał resztką sił.
Zaszarżował. Zamachnął się na dyrektora i zatopił ostrze w jego piersi, ciągnąc je w dół brzucha. Dyrektor próbował go odepchnąć, odkopać, przerzucić sobie przez ramię... Nic. Hell jak czysta furia dźgał dyrektora w tors.
Potem mężczyzna upadł, a Hell na niego. Ciął twarz, głowę, Wydłubał oczy. Chciał się dostać do mózgu. Krew lała się strumieniami, a z twarzy dyrektora nic już nie zostało. Cały był zalany krwią, ale nie przestawał. Jego celem było doszczętnie zniszczyć mózg.
Jego celem... Raczej pragnieniem...
W końcu przestał. Na jego twarzy, całej w szkarłacie, malowała się błoga ulga. Spojrzał na swoje ręce i brzytwę.
- Wolny... - wyszeptał. Otworzyłem szerzej drzwi i mała Julie podbiegła do mnie z prędkością światła oplatając mnie w pasie.
Rządzący i sam prezydent wpatrywali się z przerażeniem w ciemnowłosego chłopca, który wstawał znad zwłok tego czegoś, co jeszcze parę minut temu było dyrektorem.
- Wracam do domu. I niech ktoś tylko spróbuje mnie powstrzymać - powiedział zimno. Spojrzał na mnie i na Julie. Chłód i nieustraszoność uszły z jego spojrzenia jak powietrze z rozerwanego balona. Spojrzał na nas z przerażeniem. Gdy na nogach z waty, zbliżył się do nas, wyszeptał tylko jedno słowo.
- Łap mnie.- I odpłynął. W porę złapałem go, nim upadł na posadzkę.
- Wracamy do domu - upewniłem go miękkim głosem.
Z Hellem w ramionach i Julie tuż przy nodze opuściłem Panteon. Mia już na nas czekała nad zwłokami Eartha i jego popleczników. Spojrzała na mnie, a potem na Hella. Nie potrzebowaliśmy więcej słów.
#Dziś urodziny Hella (czyli moje xd)
Dlatego publikuje ten rozdział 7 stycznia.
Był ciężki, trzeba trochę odetchnąć co nie?
@Capricornuss
Ariaeel /czyli mok oficjalny profil/
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro