Rozdział XLIV
- Ostatnio gdy byłem tak osaczony, robili mi przeszukanie na osobistej - prychnął Dyrektor, siedząc wsparty o poduszki na łóżku, a dookoła niego stali wszyscy, których kiedykolwiek miałem okazję nazwać albo rodziną, albo pojebami. Albo jedno i drugie na raz.
Julie leżała na brzuchu Deana, patrząc w niego jak w obrazek. Tuż obok stała Sky, która zdawała się zerkać z podziwem na mężczyznę w łóżku. Zara siedziała na kolanach Tyra, także blisko łóżka, a po drugiej stronie, nade mną jak dwa żyrandole wisieli Zector i Artmate. Dean nie wiedział gdzie oczy podziać.
- Wszyscy przyjęli serum bez problemu? - upewnił się. Alva stojąca w nogach łóżka pokiwała głową, odpowiadając za nas.
- Hell nadal się stabilizuje, u Zary nie wykryłam żadnych powikłań i problemów - zapewniła, zerkając na kobietę. Ciemnowłosa pokiwała głową z miłością głaszcząc swojego narzeczonego po jasnych włosach.
- Stabilizujesz się...? - zielone oczy spojrzały na mnie z ciekawością. Miałem wrażenie, że po wybudzeniu ich barwa stała się jaśniejsza, przyjemniejsza...
- Serum nie jest do końca kompatybilne z tym co zrobił mi Pierwszy - wyjaśniłem zachrypnięty. - Adrenalina, silniejsze serce i szybsza regeneracja. Serum ma dawać odwrotny skutek, dlatego mam czasem stany przedzawałowe - wyjaśniłem niechętnie. Dean pokiwał głową ze zrozumieniem. Wydawał się... świeższy. Mimo worów pod oczami zniknęło zmęczenie, a pojawiła się... ciekawość.
- A moje serce?
- Nadal słabe, ale również stabilne - odparła android. - Nigdy nie będzie tak silne jak u zwykłego człowieka, jednak nie będziesz już narażony na zawał - uznała, lustrując go swoimi nienaturalnie fiołkowymi oczami. - Muszę iść. Lükex mnie wzywa.
- Bądź w kontakcie - poprosił nim odeszła. Alva skinęła głową i obróciła się. Możne tylko mi się zdawało, ale gdy odchodziła od łóżka, spuściła wzrok na swoje stopy. Jakby... czymś przybita.
- Kretyn z ciebie, Pitters - oświadczyła Zara, patrząc na niego z wyrzutem, gdy kroki Alvy ucichły. - Napchać się lekami na arytmię, a potem wierzyć, że serum zadziała bez problemu?
- Myślałem...
- To nie myśl - zawtórował oskarżeniom Artmate. - Czasami to cholernie pomaga.
- Halo, halo, chciałem dobrze!
- Jak zwykle - teraz to Tyr wywrócił okiem. - Nie udawaj niewiniątka. Znasz swoje grzechy. Mam nadzieję, że odwiedziny w zaświatach były dla ciebie pouczające - dodał.
Coś przemknęło przez twarz Deana, jednak on zamiast się krzywić, uśmiechnął się szerzej. Pogłaskał po głowie Julie, która drgnęła lekko zaskoczona tym czułym gestem.
- Były - zgodził się po chwili i znów spojrzał na mnie. - Tęskniłeś? - zapytał się z uśmiechem nadziei. Skrzywiłem się, skupiając na sobie całą uwagę.
- Nie zdążyłem - odparłem zdawkowo, wywracając oczami. Dean skinął głową w milczeniu.
A wszyscy w pomieszczeniu, włącznie ze mną i z Dyrektorem, wiedzieli, że kłamie. Jednak nikt tego nie skomentował. Nikt nic nie powiedział. I może lepiej.
- Jak tam było? - zapytał nagle Zector. - Co widzieliście gdy zasnęliście? - dopytywał. Skręciłem lekko głowę, by spojrzeć na jednego z bliźniaków.
- A co? Wybierasz się tam? - spytałem zgryźliwie. - Nie polecam.
- Ja wspominam to całkiem miło - wyznała nagle Zara. Potem spotkałem spojrzenie Deana. Znów.
Westchnąłem, przeczesując włosy. Brak szwów na ręku nadal mnie zaskakiwał i musiałem się przyzwyczaić, że to moja ręka.
- Widziałem rodziców - wyjaśniłem. - Jedliśmy obiad i rozmawialiśmy o tym... co się dzieje - wzruszyłem ramionami, odwracając wzrok .
- Ja widziałam naszą przyszłość - pochwaliła się Zara i spojrzała na Tyra. Jednooki momentalnie zmiękł pod jej spojrzeniem. Zector jak i jego brat wywrócili oczami.
- Oszczędźcie nam szczegółów, gołąbeczki - poprosił Dean.
- Macie teraz całe wieki by sobie gruchać do woli - dodał Artmate, na co i ja i jego brat parsknęliśmy.
- Jak się z tym czujecie - zapytała słabo Sky. - Być długowiecznym...?
- Nic specjalnego - przyznałem, patrząc na nią spokojnie. - W sumie... Nie czuję zupełnie nic. Poza bólem serca co jakiś czas...
- Dotrze do was ta potęga, gdy staniecie nad grobami bliskich, których przeżyliście - ostrzegł Tyr, niechętnie. - Wtedy zmienia się całe wasze spojrzenie na przemijalność świata...
Zara ścisnęła jego ramię by przestał mówić, a na sali ponownie zapadła cisza.
- Ja kiedyś umrę - szepnęła niespodziewanie Julie, unosząc głowę. - Ale tatuś i braciszek nigdy?
- To nie tak, maleńka - zaczął Dean, niesamowicie łagodnie i troskliwie. - Będę przy tobie zawsze tylko, w którymś momencie...
- Umrę - powiedziała niespodziewanie zimno, niczym odgłos spadającej gilotyny. - A wy nie.
- Nie myśl o tym - poprosił Dean, sięgając dłonią do jej policzka. Nie spodziewał się jednak, że Julie, niczym dziki kot ugryzie go w dłoń i zejdzie z jego łóżka.
- Malutka...?
- Julie, nie martw się - szepnęła nagle Sky, podchodząc do niej. Rudowłosa spojrzała beznamiętnie na blondynkę.
- Ty też umrzesz. Wszyscy umrzemy. To niesprawiedliwe...!
- Wiem - powiedziała spokojnie, próbując dotknąć jej głowy, jednak nieskutecznie. Dziewczynka zwinnie uchyliła się od jej ręki. Nie zdążyła jednak zrobić tego z dłonią Deana.
- Julie, życie jest niesprawiedliwe - oświadczyłem, gdy dziewczynka stanęła w jednym miejscu. Uniosła na mnie swoje chłodne spojrzenie.
- Mówisz tak, bo będziesz żyć - odparła, niczym swoją mantrę i wyrwała się z uścisku Deana.
Po kilku sekundach, dało się słyszeć jak zamyka za sobą drzwi.
Cisza zapanowała między nami. Obawiałem się, czy u Artiego i Zectora nie obudzi się taki głosik jak u Julie, jednak dwaj bracia trzymali się dzielnie. Nie komentowali, ani nic nie powiedzieli. Sky wydawała się za to lekko roztrzęsiona. Nie miałem jej tego za złe, jednak widziałem jak walczy by pobiec za Sky.
- Potem z nią pogadam - powiedziałem. - Teraz nie przemówi się jej do rozsądku. Pewnie zaszyła się gdzieś i nie wyjdzie przez dłuższy czas...
- Boi się śmierci - westchnął Zector. - Jest w wieku, gdy zaczyna sobie o tym uświadamiać. Staje się przytłoczona jej wizją - uświadomił mężczyzna, kręcąc głową i krzyżując ramiona na piersi. Skrzywiłem się, kiwając głową. Zector coś o tym wiedział. Artmate wyznał mi kiedyś, jeszcze za czasów mojego pierwszego pobytu w Szkole, że Zector źle przeszedł pogodzenie się ze śmiercią. Właśnie stąd było jego bycie "mrocznym". Chciał udowodnić samemu sobie, że on jest Śmiercią. Teraz widziałem jednak, że nabrał rozsądku. Doświadczenia, pokory, zebrał gorzkie plony porażki i żalu. Bólu. Nie starał się przypominać Śmierci, ani też się jej nie bał. Była dla niego obojętna. Być może dlatego był teraz taki nieobecny? Zastanawiał się, czy warto się budzić, każdego poranka? Czy warto jeszcze otwierać oczy?
- Chciałbym, by miała szansę zaznać normalności - wyznał nagle Dean. Wszyscy spojrzeli na niego, z większym lub mniejszym zdziwieniem.
- Normalności?
- Byłem kiedyś w Niemczech - wyznał. - Przyjemne państwo, na starym kontynencie. I wiecie co? Dzieciaki nawalają się tam, swoimi małymi piąstkami na ulicy, a ich rodzice najwyżej pogrożą palcem i pójdą do sąsiada, by to wyjaśnić. Nie wsadzają tam za to do więzień, ani nie przewożą od razu tutaj... - mężczyzna pokręcił głową. - Przypomniało mi się akurat...
- Nie byłam nigdy za granicą - wyznała cicho Zara. - Żyłam tak jak Rząd chciał, jak chciał Pierwszy.
- Ja także - przyznał Arty. - I pewnie każdy inny obywatel też.
- Do czego zmierzasz, Dean? - zapytał Tyr. - Wychowałem się we Francji, a potem w Anglii, w Rosji... Z oczywistych powodów podróżowałem z was najwięcej. Jednak do czego zmierzasz?
Dean wziął głęboki oddech. Miał rozbiegane spojrzenie, jakby właśnie doszedł do czegoś niepojętego i niesamowitego. Nie rozumiał tego, ale jak najszybciej chciał się z nami tym podzielić. Czułem, że wiem o co chodzi...
- Szkoła Morderców, to państwo, każde z otaczających nas miejsc... To jedna wielka pomyłka! - powiedział, głosem pełnym niedowierzania do własnych słów. - Sztucznie stworzone, sztucznie wykreowane ze sztucznymi prawami, wbrew naturze człowieka do bycia naturalnym! Nazywają nas psychopatami, a my po prostu padliśmy ofiarą mechanizmu, któremu wypadły trybiki. Wsadzili nas tutaj, ponieważ obawiali się kolejnej awarii - powiedział. Spuścił wzrok na swoje dłonie, powoli i w milczeniu. - Nie jesteśmy psychopatami. To Rząd nas na nich wychował - wyszeptał, a w wielkiej sali medycznej dało się słyszeć tylko Deana i szum wiatru za oknem. Zbierały się chmury. Kolejna burza?
- Mordujemy...
- Zostaliśmy do tego zmuszeni! - odparował zaraz Trzeci Dyrektor.
- To nie broni nas przed faktem, że zamordowaliśmy kogoś. Niejednokrotnie - zauważył Arty, który zaczął panikować.
Świat budowany przez Rząd, przez jego otoczenie, powoli burzył się na jego oczach.
- Racja. Jednak nie musielibyśmy zabijać, gdyby wasi rodzice nie bali się, że będzie psychopatami, gdyby nikt was nie zmusił za pierwszym razem, pewnie spędzilibyście normalne dzieciństwo!
- Dean - syknął Zector, który złapał Artmate za łokieć, by ten się nie rzucił na Dyrektora. Zielone oczy Deana utkwiły we mnie.
- Zamordowałeś Gumi. Pamiętasz to?
- Tak - odparłem chłodno, bez emocji, śledząc jego tor myślenia. Zaczynało mnie to przerażać bardziej niż jego tortury.
- Rzuciła się na ciebie. Broniłeś się. Gdyby nie to, co zrobił ci Pierwszy, nie poczułbyś uderzenia adrenaliny, nie otworzyłoby ci to tej części mózgu, która żyje własnym życiem i która odpowiada za zimny instynkt mordercy - powiedział, czym wydawał oskarżenie i usprawiedliwienie na mnie, jednocześnie. - Czy gdyby Julie nie była więziona przez rodziców, chcących wykorzystać jej dar, byłaby morderczynią? - zakończył, a wokół niego, mimo wielu ludzi, panowała absolutna cisza.
Miał rację. Miał cholerną rację. Ale czy to wystarczy, by zmienić świat? Nasz świat? Nasze małe państewko?
- Ludzie się nas boją, ponieważ poradziliśmy sobie w sytuacji, w której większość nie widzi wyjścia - oświadczył na koniec, nim Artmate uderzył pięścią w stolik. Zaskoczony niżeli przerażony, ale aż podskoczyłem.
- Chcesz powiedzieć, że każdy z Dyrektorów trzymał nas tu bo Rząd tak chciał? - wyszeptał, a właściwie wysyczał przez zaciśnięte zęby, nasz kolorowy kucyk Pony.
- Tak, dokładnie...
- Gdybym wiedział... Gdybym wiedział wcześniej... Pewnie nie powstrzymałbym Pierwszego przed wybiciem całego Kapitolu - wycharczał, patrząc na Trzeciego Dyrektora swoimi stalowymi oczami, przyprawiającymi o mdłości.
- Ludzie - szepnęła Sky, a wszyscy na nią spojrzeli. Zmarszczyłem brwi, ponieważ zrozumiałem, że nie jest przerażona zachowaniem dwójki morderców, a czymś zupełnie innym.
- Czujecie dym?
Dopiero gdy wypowiedziała te dwa słowa, usłyszałem jak po całym korytarzu Szkoły Morderców niesie się krzyk przerażenia, który budzi z cudownego snu o normalności.
- POŻAR! BUDYNEK GŁÓWNY ZARAZ WYBUCHNIE!
.ceinok ein oT
[Perspektywa Mefistofelesa Stigmatusa]
Zawsze lubiłem się bawić ogniem. Spalić coś, wysadzić, czy zapalić papierosa. Nie lubiłem palić. Po prostu lubiłem podpalać.
Teraz, gdy rozlewałem benzynę na cały gabinet dyrektorski, podniecając już palący się dookoła ogień, znów przypomniało mi się to uczucie bycia Bogiem. Tym bardziej, gdy za ścianą wygłodniałych języków żywiołu, stała dziewczynka, której włosy wtapiały się w panujący żar.
- Zdrajca!
- Brawo moje dziecko - prychnąłem. - Zorientowałaś się szybciej niż ktokolwiek z twoich znajomych - uznałem, patrząc na nią z pogardą. Bała się mnie, bała się też ognia. Bała się stracić życie, przeskakując przez ścianę gorąca. Ten strach tylko to przyśpieszy i wiedziałem o tym doskonale.
Opuściłem gabinet z szerokim uśmiechem, dziurawym kanistrem w jednej ręce i zapalniczką w drugiej.
Dla ciebie, ojcze, będę zdradzieckim, dzikim psem piekieł.
#Słyszeliście? Nadeszły wakacje, ale w Szkole Morderców, nadal trwa krwawy rok szkolny. Czas rozpocząć ostatnią klasę i ostatnią przygodę, moi drodzy.
...unys owarB
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro