Rozdział 7
Przepraszam za ten polsat <3
❆
Blue
Silas zignorował moje słowa na temat tego, że coś go do mnie ciągnie. Próbował grać niewzruszonego, ale widziałam ten błysk w oku, co tylko potwierdzało postawioną wcześniej tezę – miał uczucia, ale nie pozwalał im dojść do głosu. Ewidentnie był człowiekiem, który kierował się rozumem, a nie sercem.
Podszedł do namalowanego obrazu, który stał oparty o ścianę i przekrzywił głowę, przyglądając mu się z bliska.
– Cóż za gra kolorów – skomentował z przekąsem.
Wywróciłam oczami, chociaż nie mógł tego zauważyć, bo stał do mnie tyłem. Wiedziałam, że sama szarość i czerń to nie coś wybitnego, ale miało to odwzorowywać moje emocje.
Zignorowałam jego przytyk i z ciężkim westchnieniem wzięłam się za wycieranie pędzli. Nawet nie wiem kiedy Silas podszedł bliżej. Przejechał palcami po brudnym blacie i uniósł kącik ust, rozglądając się dookoła.
– Bardzo tu... kolorowo, jak na ciebie.
Uniosłam brwi, szczerze zdziwiona.
– Jak na mnie? – dopytałam i oparłam się biodrem o stolik, cały czas wycierając ten cholerny pędzel.
Gdy się do mnie odwrócił, zawiało chłodem. Gęsia skórka nie odpuszczała, ale starałam się ignorować to uczucie przeszywania zimnem przez niebieskie tęczówki mężczyzny. Twardo wpatrywałam się w jego oczy.
– Nie wydajesz się osobą, która lubi kwiatuszki i inne takie bzdety – wyjaśnił, machając ręką wkoło, jakby chciał pokazać o co mu chodzi.
Doskonale wiedziałam, że komentuje w ten sposób malunki na ścianach. Namalowałam je bardzo dawno temu, kiedy jeszcze to miejsce tętniło pozytywnymi wibracjami. Miał w pewnym sensie rację, ponieważ teraz nic z tego nie zostało. Każdy dobry aspekt mojego życia, zamienił się w popiół.
– Panie Montague, każda kobieta lubi kwiaty. Aczkolwiek, nie jestem zdziwiona wysnutymi wnioskami przez kogoś takiego, jak pan – mruknęłam w odpowiedzi i rzuciłam pędzel na blat, aby sięgnąć po następny. Wolałam to, niż utrzymywanie kontaktu wzrokowego z Silasem.
– A co to niby miało znaczyć? – Wydawał się być urażony moją uwagą.
– To znaczy, że nie jest pan gentelmanem, panie Montague. – Spojrzałam na niego wyzywająco, lecz tylko przelotnie. Musiałam skupić się na czymś innym, żeby zbierające się ciepło w dole kręgosłupa, nie przerodziło się w całkowity atak paniki.
To tylko praca, powtarzałam sobie w myślach.
– Nie znasz mnie, Blue.
Z ciężkim westchnieniem wrzuciłam pędzel z powrotem do wody i w końcu przeniosłam całą swoją uwagę na mężczyznę. Jak zwykle stał tak nonszalancko z dłońmi schowanymi w kieszeniach garnituru i skanował uważnie moją twarz, chcąc cokolwiek z niej wyczytać. Jego niedoczekanie.
– Panno Frost – poprawiłam go dobitnie i oparłam dłonie na stole. – Jeśli nie potrafi pan zapamiętać mojego nazwiska, to nie jest pan wart mojego czasu, to po pierwsze. A po drugie, wszystkie kobiety lubią kwiaty i jest to fakt powszechnie znany. Nie będę przepraszać za to, że nie ufam nieznajomym i trzymam ich na dystans, przez co mogę wydawać się bezuczuciowa. – Wolałam delikatnie skłamać, niż w jakikolwiek sposób wyjaśnić mu, co mi dolega.
Silas potarł wargę kciukiem, a ja uważnie śledziłam ruch jego ręki. Napięcie między nami eksplodowało, co było całkowicie niezrozumiałe. Właśnie mu nawtykałam, a i tak poczułam dziwny pociąg do tego mężczyzny, na co nie mogłam sobie pozwolić. Przełknęłam więc głośno ślinę, a on wpatrywał się w moją, poruszającą się przy tym krtań. Właśnie wtedy, nieprzyjemny dreszcz uderzył w całą długość moich pleców i wiedziałam, że stanie się najgorsze. Znowu na jego oczach. Zaczęłam szybciej oddychać i dziękowałam Bogu, że trzymałam ręce na blacie, bo dzięki temu zdążyłam się go przytrzymać, zanim moje mięśnie zwiotczały.
– Blue? – Silas znalazł się tuż obok.
Złapał mnie w talii, żebym nie upadła, ale nie miał pojęcia, że tylko pogarsza sprawę. Dotyk mężczyzny mnie palił, czułam się z nim źle i nie dlatego, bo coś zrobił. To ja byłam popieprzona i nie potrafiłam nad tym zapanować. Nigdy nie sądziłam, że zdrada odciśnie na mnie takie piętno i wprowadzi do mojego życia taką traumę. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić i rozwiać znad głowy ciemnych chmur.
Zaczęłam się hiperwentylować, a na klatce piersiowej znalazł się niewidzialny ciężar, który nie pozwalał na wzięcie głębszego wdechu. Łzy przysłoniły widok na twarz Silasa, kiedy zaczęłam osuwać się w dół.
– Cholera, co ci jest? – zapytał spanikowany. – Mam zadzwonić po karetkę?
Pokręciłam przecząco głową. Wiedziałam, że pogotowie mi nie pomoże, a jedynie to, gdyby mnie puścił. Nie potrafiłam jednak wypowiedzieć nawet jednego słowa, bo zamiast składnych sylab, z moich płuc wydostawało się dzikie charczenie. Było mi okropnie wstyd.
Silas zrozumiał, co się dzieje. Szybko mnie podniósł i ułożył na rozłożonej płachcie, ściągając swoją marynarkę i wcisnął mi ją pod głowę.
– Oddychaj ze mną – poprosił łagodnie, już opanowanym głosem.
Zaczął robić wdechy, a ja wiedząc, że patrzenie mu w oczy pogorszy sprawę, wpatrywałam się w jego usta i zaczęłam oddychać w tym samym rytmie. Spokój nie nastąpił natychmiast, ale po kilku długich minutach. Hiperwentylacja zamieniła się w drżenie rąk i nóg. Silas położył swoją dłoń na moich splecionych, w których wyginałam palce na wszystkie strony, byle tylko czymś się zająć. Przyjemny, chłodny prąd przeszył moje ciało i za cholerę nie miałam pojęcia, jakim cudem nie wprawiło mnie to znów w panikę. Patrzyłam z rozszerzonymi źrenicami na miejsce, gdzie nasze skóry się stykały.
– Zaczynam myśleć, że reagujesz tak na moją obecność. – Zaśmiał się i przeczesał wolną dłonią jasne włosy.
– Chciałbyś – wyszeptałam, niezdolna do powiedzenia czegoś głośniej przez suchość w gardle. – Za dużo złych emocji, jak na dzisiejszy dzień.
Nie mówiłam tylko o tym, że mnie zdenerwował, bo nasza rozmowa biznesowa zaczęła zamienić się w lekki flirt, ale także o telefonie od matki. Sama myśl o tym, że miałabym się zjawić w domu rodzinnym, przerażała mnie do szpiku kości.
Otaksował moją twarz badawczym spojrzeniem, ale nie odezwał się od razu. Wyglądał, jakby intensywnie coś analizował, a bijący od niego chłód tylko potęgował uczucie przewiercania mojej duszy na wylot. Zacisnęłam zęby. Nie było takiej opcji, żeby ktoś w tak łatwy sposób się czegoś o mnie dowiedział. Musiałam się chronić, za wszelką cenę.
W oczach mężczyzny mignęło zaskoczenie, kiedy wyrwałam drżącą rękę spod jego i usiadłam, cofając się pośladkami do tyłu. Dzięki temu stworzyłam między nami bezpieczny dystans. Usiadłam po turecku i wzięłam głęboki wdech.
– Myślę, że powinieneś już iść – oznajmiłam chłodno.
Silas wpatrywał się we mnie teraz z dziwną pustką w oczach. To, co wcześniej tam dostrzegłam, zupełnie zniknęło. Po raz kolejny odnosiłam wrażenie, jakbym patrzyła na własne odbicie w lustrze, tylko w męskiej wersji.
– Szybko zmieniasz zdanie – skontrował cicho i nie ruszył się z miejsca, co okropnie mnie frustrowało.
– Z tego, co pamiętam, to nie prosiłam cię, żebyś tu zostawał.
– Nie musiałaś, widziałem to w twoim spojrzeniu. – Wstał, a ja tuż za nim.
Zmrużyłam groźnie oczy i założyłam ręce na piersiach.
– Niby co takiego? Bo na pewno nie to, co sobie wyobrażasz.
– Proszę cię, Blue. – Wzniósł oczy ku niebu i schylił się po marynarkę. – Wręcz mnie błagałaś tymi swoimi zranionymi oczętami, żebym cię nie zostawiał.
– Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo się mylisz! – Zaśmiałam się szyderczo. – Uważasz się za rycerza na białym koniu, bo pomogłeś mi z atakiem paniki, a nawet nie wiesz, skąd się biorą! Nie myśl sobie, że zrobiłeś coś dobrego, bo w rzeczywistości tylko pogarszasz sytuację!
– To co, miałem cię tutaj tak zostawić? Samą? Żebyś się udusiła, albo nie wiem, zemdlała?! – wykrzyknął głośno, gestykulując przy tym rękoma.
Nie mogłam się powstrzymać. Furia wrzała we krwi, rozpływała się gorącą falą po ciele i nim się obejrzałam, było już za późno na zatrzymanie wypowiedzianych słów:
– Może właśnie tak trzeba było zrobić. Może ja na to zasługuje, Silas. Może tego potrzebuje! – Uniosłam ręce w bezradnym geście. – Może taka właśnie jestem, że nie lubię dotyku ludzi.
Mężczyzna zaśmiał się sucho, ale po chwili, gdy zauważył wściekłość w moich źrenicach, spoważniał. Myślał, że tylko tak mówię, aby mu dopiec. Nic bardziej mylnego. Pierwszy raz byłam na tyle szczera, żeby przyznać to, o czym myślę, na głos.
Odkąd Julian mnie zdradził, czułam się wybrakowana. Matka powtarzała mi, że nie potrafiłam go przy sobie zatrzymać, że to Katherine ma coś, do czego lgną mężczyźni. Ja zawsze byłam niczym. Zawsze spychana, pomiatana. Nigdy niedoceniona. Nigdy szczerze nie kochana. Coś było ze mną nie tak.
– Panie Montague – warknął, otrzepując spodnie. – Jesteś cholerną hipokrytką, Blue. Żądasz szacunku, sama go nie dając.
– Szacunek to nie towar na wymianę. – Zacisnęłam pięści. – To coś, na co trzeba zasłużyć. Tak samo jak na czyjąś sympatię, a tej do ciebie nie żywię w żadnym wypadku.
Zdawałam sobie sprawę, że ostatnim zdaniem go w pewien sposób ranię. Nie powinnam była może tak mówić, ale prawda była taka, że byliśmy dla siebie obcymi, nic nieznaczącymi ludźmi. Nie powinien mi pomagać, a ja w żadnym wypadku nie mogłam się na to godzić.
Dostrzegłam jak grymas wykrzywił jego twarz na ułamek sekundy. Szybko jednak przybrał maskę obojętności, jakby pozostawał zupełnie niewzruszony moimi słowami.
– Chcesz grać w taką grę, Blue? Proszę bardzo – syknął niskim, ochrypłym głosem i przybliżył się do mnie o dwa kroki, przez co dzieląca nas przestrzeń całkowicie zniknęła. – Chcesz udawać taką zamkniętą w sobie, szarą myszkę? Chcesz być uznawana za odważną i samowystarczalną? Nie ma, kurwa, sprawy. Commençons le jeu.*
– Wspaniale – warknęłam w odpowiedzi, nawet nie patrząc na to, że jesteśmy coraz bliżej siebie.
– Cudownie – odpowiedział przez zęby.
– Świetnie.
– Doskonale.
– Idealnie.
– Och, kurwa, zamknij się już! – Doskoczył do mnie jednym susem.
Nie spodziewałam się, że Silas złapie mnie za gardło i przyciągnie do siebie, a jego usta zderzą się z moimi. Zamarłam na moment, czując dziwne mrowienie rozchodzące się z karku na całe ciało wraz z dreszczami. Wargi mężczyzny jednak już dotykały moich. Były takie miękkie, ale zarazem zimne, jakbym całowała się z górą lodową. Co najśmieszniejsze, czułam się, jakbym była na Titanicu i po zderzeniu z nią, zaczęła tonąć.
Nie zamknęłam oczu, kiedy zaczęłam oddawać pocałunek. On tylko grał, prawda? Przed chwilą sam powiedział, że zaczynamy grać.
Wewnętrznie panikowałam, ale nie wydarzyło się nic, czego się spodziewałam. Nie zaczęłam się trząść w ataku paniki. Po prostu stałam i poruszałam wargami, wpatrując się w cienie na policzkach mężczyzny, które rzucały jego długie rzęsy. Kosmyki niemal białych włosów łaskotały moją skórę. Dopiero po chwili poddałam się temu uczuciu i przymknęłam oczy. Silas nie wepchnął mi siłą języka do buzi, ani nie przekroczył więcej granic. Oderwał się ode mnie po dłuższej chwili i czułam, że wpatruje się intensywnie w moją twarz, ale nie mogłam się zmusić, żeby na niego spojrzeć. Bałam się, co tam ujrzę. Wolałam, żeby jego mimika pozostawała dla mnie zagadką, więc nie otworzyłam oczu.
Ucisk na gardle zelżał i poczułam się, jakby jego dotyk zabrał ze sobą cały lód, który we mnie tkwił. Zupełnie, jakbym przekazała mu jakąś cząstkę swojego bólu, a nie chciałam tego robić. Cierpienie w samotności było bezpieczniejsze. Nie mogłam pozwolić na zburzenie fortecy, którą tak zacięcie budowałam przez długi czas. Jeden mężczyzna nie miał szans się przez nią przebić. Nikt ich nie miał.
– Tu devrais y aller maintenant** – wyszeptałam w przestrzeń, chociaż nie byłam pewna, czy jeszcze tu jest, czy już może się ulotnił.
Mój francuski był słaby, ale na pewno zrozumiał, że ma się wynosić. Nie obchodziło mnie, czy poczuł się urażony, czy nawet zraniony. To nie miało żadnego znaczenia, kiedy ja sypałam się, jak płatki śniegu z nieba podczas zimy stulecia.
Wyczułam ruch i dopiero wtedy odważyłam się spojrzeć na plecy Silasa. Były szerokie, a materiał koszuli opinał napięte mięśnie ramion. Dotarł do wyjścia, odprowadzony moim najchłodniejszym w całym życiu spojrzeniem. Nie miałam pojęcia, dlaczego się na niego gniewam. Nie odepchnęłam go. Nie powiedziałam "nie". Nie protestowałam w żaden sposób. Ba! Jakiejś cząstce mnie podobało się to i wiedziałam, że będę musiała ją wepchnąć do lochu swojego zamku głęboko w duszy, żeby się nie wydostała na zewnątrz. Mogłaby przypadkiem doszczętnie mnie zniszczyć.
Zanim pchnął drzwi garażowe, odwrócił się i spojrzał na mnie w nieodgadniony sposób. Nawet z daleka jego niebieskie oczy błyszczały dziwnym blaskiem.
– Ne le regrette pas, flocon de neige*** – wyszeptał, ale jego słowa poniosły się echem po całym pomieszczeniu.
Stałam tak dłuższą chwilę, aż uniosłam dłoń i opuszkami palców dotknęłam ust. Były rozpalone i ciągle czułam na sobie Silasa. Jego zapach, oddech i delikatność.
Potrząsnęłam głową.
To nie było w porządku. To nie miało prawa się stać. Nie mogliśmy nigdy więcej przekroczyć tej granicy.
Usiadłam z powrotem na płótnie i wpatrywałam się w drzwi, jakby miał w nich wciąż stać Silas Montague – moje utrapienie, które niemal zaserwowało mi pocałunek śmierci.
Nagle zapanowała ciemność. Chyba zemdlałam.
To był dzień, w którym rysy na szkle przerodziły się w wielkie pajęczyny, a zamek zaczynał się burzyć, jakby tak naprawdę był postawiony z piasku.
❆
* Commençons le jeu - tł. "Zacznijmy grę"
** Tu devrais y aller maintenant - tł. "Powinieneś już iść"
*** Ne le regrette pas, flocon de neige - tł. "Nie żałuj tego, płatku śniegu"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro