Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

Blue

– To raczej nie jest dobry pomysł – zauważyłam, mrużąc przy tym groźnie oczy. Od razu wyczułam podstęp w tej propozycji i nie mogłam nic na to poradzić.

– Dlaczego nie? – Silas pocierał brodę w zamyśleniu i wpatrywał się we mnie bardzo intensywnie, do tego stopnia, że po raz kolejny w jego obecności, zrobiło mi się zimno. Ciarki przeszły całe moje ciało, jakbym nagle przeniosła się z wiosennego Nowego Jorku, na biegun północny.

– Jesteś moim... Pracodawcą. – To określenie nie do końca pasowało w zaistniałej sytuacji, ale nie wiedziałam, jak inaczej nazwać fakt, że pomoże mi zarobić i sam będzie miał z tego jakiś procent. – Wolałabym, aby nasze stosunki pozostały na tym etapie.

Silas przez kilka dłuższych chwil nie ruszył się z miejsca. Analizował wypowiedziane przeze mnie słowa, aż w końcu wstał i schował ręce do kieszeni.

– Spacer raczej nie sprawi, że zaczniemy się kochać – zaśmiał się cierpko. Zrobiłam krok do tyłu i złączyłam dłonie za plecami. Zabujałam się na piętach, kiedy uniosłam wyzywająco brew.

– Nigdy nie byłabym w stanie pokochać kogoś, kto posuwał kobietę w publicznej toalecie – warczę w akcie obrony. Cokolwiek Silas próbował osiągnąć swoim komentarzem, ja chciałam mu dopiec dwa razy bardziej.

Niestety, tylko go rozbawiłam. To nasza kolejna konfrontacja w ciągu kilku dni i nic dziwnego, że zdawał sobie sprawę z mojego ciężkiego charakteru.

– Och, panno Frost – zamruczał, a kąciki ust uniosły mu się jeszcze wyżej, gdy cofnęłam się o kolejny krok, wyczuwając nadchodzące niebezpieczeństwo w postaci kolejnych słów mężczyzny. – Ja również nie byłbym w stanie pokochać takiej panikary, jaką pani jest.

– Więc świetnie się składa – powiedziałam, usatysfakcjonowana takim obrotem spraw. – Nie będzie spacerków i spoufalania się. Spotykamy się tylko w kwestii omówienia wspólnego biznesu, panie Montague.

– Skoro tak sobie pani życzy. – Oparł się leniwie biodrem o kant biurka. – Wykorzystajmy więc fakt, że się pani dziś tu pojawiła i porozmawiajmy na temat obrazów.

– Nie bardzo rozumiem? Chyba się już na coś umówiliśmy w tej kwestii? – zapytałam delikatnie zbita z tropu. Cwany uśmieszek, jaki zagościł właśnie na twarzy mężczyzny, utwierdził mnie w przekonaniu, jak bardzo się myliłam.

– Chciałbym ustalić jakąś konkretną datę, do kiedy może pani namalować trzy obrazy. – Wziął do ręki biurowy kalendarz, który stał obok laptopa i zmarszczył brwi. – Mamy dziesiąty maja. Do dziesiątego sierpnia chciałbym zobaczyć pani prace.

– Czyli jednak poprzestajemy na trzech, nie czterech?

– Owszem. Nie jestem tyranem.

– Na pierwszym spotkaniu odniosłam inne wrażenie. – Nie omieszkałam tego wtrącić. Nigdy nie kryłam się z tym co myślę, więc dlaczego miałabym zrobić wyjątek dla tego człowieka?

– Nie zna mnie pani, panno Frost – celnie zauważył. – Wie pani o mnie tylko to, co sam pokażę.

Ciężko było mi się z nim w tym momencie nie zgodzić. Nawet jeśli buntownicza część mojej natury próbowała właśnie przejąć władzę nad zdrowym rozsądkiem i zaciekle przeszukiwała umysł w poszukiwaniu jakiejś docinki, którą mogłabym go potraktować, to niestety, ale miał rację.

Nie znaliśmy się. Nie byliśmy kumplami, czy nawet znajomymi. Silas Montague był dla mnie obcą osobą, o której nie wiedziałam za wiele, tak samo, jak on o mnie. Uprzedniego wieczora zobaczył namiastkę tego, z czym muszę się zmagać, ale w jego oczach także czają się demony. Co jakiś czas dostrzegałam te iskierki, z którymi walczył, jakby próbował w sobie zdusić jakiś ogień, który mógłby roztopić tą wieczną zmarzlinę, jaką się okrył.

Byliśmy całkowicie inni, a zarazem tak podobni...

– Dobrze, dziesiąty sierpnia mi pasuje – zgodziłam się z nim. Dłonie zaczęły się pocić, chociaż wcale nie czułam ani odrobiny ciepła. Było mi zimno, a niebieskie tęczówki tylko potęgowały to doznanie.

– Wyśmienicie – odpowiedział cicho, ale w taki sposób, że ciarki przeszły mi po plecach. Musiałam wziąć kilka głębokich wdechów i się wycofać, bo to nieprzyjemne uczucie znowu wracało.

– W takim razie, do zobaczenia – pożegnałam się z zamiarem jak najszybszego opuszczenia tego gabinetu, ale niestety, nie było mi to dane. Silas zatrzymał mnie jednym zdaniem i chociaż nie znałam francuskiego perfekcyjnie, zrozumiałam.

Qui t'a fait du mal, flocon de neige?*

Stałam tyłem do mężczyzny, a dziwny ciężar osiadł mi na piersiach. Nikt mnie nigdy nie nazwał w tak delikatny i czuły sposób. Nie chodzi tylko o zwrot płatek śniegu, ale także intonację, z jaką wypowiedział te słowa. Nadała im zupełnie inny wydźwięk, co spowodowało, że na moich skroniach pojawiło się kilka kropelek potu.

Obróciłam twarz, aby spojrzeć na Silasa przez ramię. Wpatrywał się we mnie ze zmarszczonymi brwiami i zaciśniętymi ustami. Mogłam przysiąc, że w tamtym momencie był moim lustrzanym odbiciem.

La vie m'a fait du mal** – odpowiedziałam szeptem, który odbił się delikatnym echem po przeszklonym gabinecie. Nasze spojrzenia spotkały się tylko na ułamek sekundy i wiedziałam, że muszę uciec. Duszące uczucie zaczęło narastać.

Wybiegłam przed budynek, gdzie pochyliłam się układając dłonie na udach. Zaczęłam łapczywie nabierać powietrza i chociaż wciąż czułam na sobie spojrzenie Silasa z okna, dziękowałam Bogu, że za mną nie poszedł. W innym wypadku, nie powstrzymałabym nadchodzącego ataku paniki.

Szybkim krokiem oddaliłam się w stronę przystanku autobusowego.

Cztery godziny później trzymałam klucze od mieszkania w zębach, a pod pachą trzy, średniej wielkości płótna malarskie. W drugiej ręce ściskałam nowe farby. Kopnięciem zamknęłam drzwi i zostawiłam wszystko w przedpokoju. Szybkim krokiem ruszyłam do łazienki, gdzie wzięłam chłodny prysznic. Pogoda była przepiękna, ale termometry wskazywały rekordowe temperatury jak na maj. Spociłam się cała od stóp do głów, kiedy zaopatrywałam się w produkty potrzebne do wykonania pracy.

Po prysznicu udałam się na balkon z kubkiem jagodowej herbaty. Słońce w połowie schowało się za linią horyzontu, rzucając piękne, różowe promienie na chmury. Krajobraz jak z bajki.

Popijałam ulubione picie, a w głowie wciąż wybrzmiewały mi słowa mojego szefa. Kto cię skrzywdził, śnieżynko? Przymknęłam powieki, kiedy lekki, przyjemny wiaterek owiał mą twarz. Czerpałam z przyrody tyle, ile tylko się dało, ale uczucie niepokoju wciąż nie zniknęło.

Gorzej.

Zdawałam sobie sprawę, że każde spotkanie z Silasem będę musiała odbywać na proszkach uspokajających, jeśli nie chcę znów pokazać mu tej strony mojego życia.

Zacisnęłam mocniej dłoń na metalowej poręczy od barierki na balkonie. Otworzyłam oczy i spojrzałam na otaczające mnie drzewa i stare budynki. Centrum miasta znajdowało się daleko stąd, ale mimo to, gdzieniegdzie dojrzałam świecące się, jasne punkciki w oknach drapaczy chmur.

Niespodziewanie, pewna myśl uderzyła we mnie z taką siłą, aż jęknęłam pokonana.

– To tylko przypadek – szepnęłam do siebie i pokręciłam przecząco głową.

Nie mogłam uwierzyć, że po spotkaniu z Silasem dostałam zastrzyku weny. To musiał być tylko niefortunny zbieg okoliczności.

Odstawiłam kubek z, jeszcze parującą, herbatą i wskoczyłam w robocze ciuchy – biały t-shirt oraz jeansowe ogrodniczki. Na stopy założyłam trampki. Z płótnem i farbami pod pachą, ruszyłam w stronę garażu, mojej pracowni. Znajdował się dwie ulice stąd i dotarcie do niego zajęło mi dziesięć minut.

Zabarykadowałam się w środku i od razu ustawiłam płótno na sztaludze. Otworzyłam farby, usiadłam na stołku i złapałam za pędzel. Wzięłam drżący oddech. Po raz kolejny tego dnia, przymknęłam powieki i nie patrząc na nic, zaczęłam malować. To w wyobraźni nastał pierwszy szkic, który musiałam przenieść do rzeczywistego świata.

Pracowałam nad nim, niemal bez tchu, przez cały kolejny tydzień. Garaż został moim drugim mieszkaniem, a na stoliku walały się papierowe kubki po kawie.

Siódmego dnia moim oczom ukazało się coś fascynującego. Białe płótno zostało zastąpione kolejnym szklanym zamkiem. Tym razem, nie było na nim tańczącej pary. Został sam cień kobiety i powstało wiele pęknięć w murach. Kosmyk włosów opadł mi na czoło, kiedy przyglądałam się swojemu dziełu z czystym uwielbieniem. I chociaż cholernie mi się podobało, nie czułam ani satysfakcji, ani radości. Bo ten obraz nie przedstawiał szczęścia. To był przeogromny smutek, który kiedyś, dawno temu, czułam, zanim jeszcze zrozumiałam, że takie emocje osłabiają człowieka.

Zdałam sobie sprawę, że jedyną możliwością, żebym dokończyła kolejne dwa obrazy, było przypomnienie sobie, co czułam kiedyś, skoro dziś nie czuję już nic.

Podziwianie malunku przerwał dzwonek komórki. Szczerze się zdziwiłam, bo niewiele osób miało mój numer. A w jeszcze większy szok wpadłam, gdy na ekranie wyświetlił się napis mama. Niemal natychmiast nacisnęłam czerwoną słuchawkę, odrzucając tym samym połączenie. Prędzej podetnę sobie gardło, niż z nią porozmawiam.

Nie miałam kontaktu z rodziną od przeszło osiemnastu miesięcy. Do tej pory, nie interesowali się tym, co się ze mną dzieje. Bolał mnie fakt, że to Katherine wciąż była oczkiem w głowie u wszystkich. Chociaż to ja zostałam zraniona, oszukana i zdradzona, wina spadła na mnie. Wmawiano mi, że najwidoczniej byłam złą partnerką. Bolesne wspomnienia słów matki, wciąż wybrzmiewały mi w głowie, kiedy tylko sobie o niej przypominałam.

Najwidoczniej nie dawałaś Julianowi tego, czego potrzebuje prawdziwy mężczyzna. Katherine jest starsza i wie, jak zaspokoić potrzeby facetów.

Miałam szczerą nadzieję, że udławi się kiedyś jego kutasem. Przez myśl mi nawet przeszło, że może matka dzwoniła, żeby mnie poinformować o jej śmierci. Nie płakałabym, jakkolwiek okropnie to brzmi. Ta kobieta przestała być moją siostrą w dniu, kiedy wpakowała się mojemu narzeczonemu do łóżka. Nie istniało dla mnie żadne usprawiedliwienie takiego czynu.

Z frustracją wrzuciłam pędzel do wody, która rozchlapała się wokół. Telefon dzwonił wciąż i wciąż, a ja miałam ochotę utopić go w w wiadrze. Za dziesiątym razem nie wytrzymałam i po prostu odebrałam z zamiarem nawsadzania własnej matce.

– Czego chcesz? – zapytałam bez ogródek i ułożyłam wolną dłoń na wcięciu talii.

– Jak zawsze słodka. – Głos matki przyprawił mnie o odruch wymiotny. Ten idealnie wyważony ton, którym się posługiwała, kiedyś robił na mnie wrażenie. Teraz wiem, że to tylko otoczka do niezbyt idealnego życia, które udaje, że jest doskonałe. – Zastanawiam się, jak możesz być tak wredna i nie odbierać moich telefonów.

– Pracuję – odpowiedziałam zdawkowo. – A poza tym, chyba nie mamy sobie nic do powiedzenia.

– Tak uważasz? – Oczyma wyobraźni widziałam już, jak unosi swoją, idealnie wyskubaną w łuk, cienką brew.

– Masz trzydzieści sekund, a potem się rozłączam.

– Wspaniale – syknęła niezadowolona, że stawiam jej jakieś warunki. – W takim razie się streszczam, skoro własna córka nie ma dla mnie czasu. – Wywróciłam oczami na te słowa, ale nie przerwałam jej, gdy dodała: – Za dwa miesiące organizujemy baby shower dla Katherine. Wiem, że jesteś obrażona na cały świat za to, że podebrała ci Juliana i gdyby ojciec oraz babcia nie naciskali, nie zapraszałabym cię.

Zapadła cisza, przerywana jedynie moim niespokojnym oddechem. Furia zaczęła się kumulować w gardle i brakowało kilku sekund, żebym wybuchła.

Baby shower. Katherine i Julian będą mieli dziecko.

– Powariowaliście – powiedziałam zduszonym z emocji głosem. – Nie ma takiej opcji. Możesz podziękować tacie i babci za pamięć o mnie, ale nie pojawię się na tej, jakże wspaniałej, uroczystości. – Sarkazm przesiąkał przez każdą jedną sylabę wypowiedzianych słów. Byłam wzburzona faktem, że w ogóle śmiała o coś takiego zapytać!

– Jak sobie chcesz – odpowiedziała zupełnie tak, jakby jej to nie interesowało, ale kolejne słowa matki sprawiły, że zrozumiałam, co chce osiągnąć. – Pewnie wciąż nie masz żadnego partnera, bo jesteś nadąsana na siostrę za taką błahostkę. Słyszę w twoim tonie głosu urazę, dokładnie taką samą, jak te półtora roku temu.

– Nic o mnie nie wiesz, nie masz pojęcia o moim życiu. Rzucasz tymi frazesami tylko po to, żeby mnie sprowokować. Nie uda ci się. – Zacisnęłam palce na komórce tak mocno, że jeszcze trochę i złamałabym ją na pół.

– To udowodnij mi, że się mylę – rzuciła mi wyzwanie. – Przyjedź z kimś i pokaż, jak super ułożyłaś sobie życie i nie tkwisz w przeszłości. Przy okazji... to może być twoja ostatnia szansa na spotkanie z babcią.

– Słucham? – W tamtym momencie czułam falę przeróżnych emocji, ale na prowadzenie wysunęło się niedowierzanie.

– Ma raka. Lekarze dają jej kilka miesięcy. Na twoim miejscu, wyjęłabym głowę z piasku i stawiła czoła problemom. – Po tych słowach, rozłączyła się, ale ja wciąż trzymałam telefon przy uchu.

Informacja o chorobie babci nie sprawiła, że poczułam żal, czy smutek. Dziura w lewej piersi się poszerzyła i pochłonęła kolejną cząstkę mnie. Tak bardzo chciałabym ją zobaczyć, ale wiem, że nie dałabym rady spojrzeć członkom rodziny w oczy i udawać, że wszystko jest w porządku. Moja matka nawet nie miała pojęcia, jak bardzo się myliła. Nigdy nie schowałam głowy w piasek, jak tchórz.

Próbowałam stawić czoła problemom. Próbowałam złożyć, roztrzaskane na tysiące kawałków, serce w całość. Nikt jednak nie rozumiał, że gdy je zbierałam, pokaleczyły mi całe ciało i byłam w stanie skleić je tylko na słowo honoru.

Byłam jedyną osobą, która zdawała sobie sprawę, jak kruche jest i jak łatwo może znów się rozpaść w drobny mak.

* Qui t'a fait du mal, flocon de neige? – tł. „Kto cię skrzywdził, śnieżynko?"
** La vie m'a fait du mal – tł. „Życie mnie skrzywdziło"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro