Rozdział 4
Oficjalnie stwierdzam, że tracę kontrolę nad czynami bohaterów... Miłego czytania.
❆
Silas
Chciałbym cofnąć czas. Nacisnąć guzik, który przeniósłby mnie w przeszłość. Piękne, kolorowe, pełne uczuć i beztroski lata. Gdybym tylko mógł, zrobiłbym to bez zawahania. Niestety, były to tylko niemożliwe do spełnienia marzenia.
Wpatrywałem się w ciemność pokoju z rękami założonymi pod głową. Nie miałem pojęcia, przez jak długi czas tkwiłem w jednej pozycji. Czułem się tak cholernie skołowany. Frustracja wciąż narastała. Przymknąłem powieki i próbowałem zapanować nad obezwładniającym uczuciem, które nie miało nic wspólnego z prawdziwym podnieceniem.
Pierdolony seksoholizm zabijał mnie od środka. Choroba, z którą musiałem się mierzyć od kilku lat.
Zacisnąłem pięści i zacząłem pracować nad oddechem. Nie chciałem się dotykać, ale wiele razy było to silniejsze ode mnie. Musiałem z tym walczyć. Musiałem walczyć sam ze sobą.
Próbowałem skupić myśli na czymś innym. Nie wiedziałem, jak to się stało, że w głowie zakotwiczył mi się obraz Blue Frost z uprzedniego wieczoru, kiedy odwoziłem ją do domu po ataku paniki. Piaskowe włosy. Usta w malinowym kolorze. Błękitne oczy, raz przypominające zamarznięty ocean, a raz niebo. Z jakiegoś powodu, wspomnienie owej kobiety nie rozpaliło pożądania, lecz sprawiło, że się uspokoiłem. I to szybciej niż zwykle.
Usiadłem na łóżku i zerknąłem za okno. Za godzinę wstanie słońce, więc nie było już tak mrocznie. Szarość poranka zaczynała przejmować stery. Przypominała o tym, że początki nie muszą być kolorowe, czy łatwe. To środek i koniec są najbardziej malownicze, piękne.
Gdy brałem prysznic, jedyne, o czym mogłem myśleć, to jak bardzo żałowałem seksu z Violet poprzedniego dnia. Poczucie winy zżerało mnie do tego stopnia, że byłem o krok, aby do niej zadzwonić lub wysłać wiadomość z przeprosinami. Nic by to jednak nie zmieniło. Za każdym razem jej nie chciałem, ale nie potrafiłem odmówić. A ona zawsze wracała, nawet jeśli po wszystkim traktowałem ją oschle.
Słowa Blue utkwiły mi w głowie. Dlatego, zamiast jechać wprost do galerii, zahaczyłem o prywatną klinikę, gdzie wydałem mnóstwo pieniędzy na szereg badań. Zabezpieczałem się, bo uprawiałem seks z naprawdę ogromną ilością kobiet, ale wolałem się upewnić, że jestem czysty. Gdyby tylko panna Frost wiedziała, z czym muszę się zmagać...
– Udało się wczoraj namówić kogoś do kupna obrazów? – Hunter Black zmaterializował się w moim biurze pięć minut po tym, jak przyszedłem do pracy. Wszedł bez pukania, jak do siebie. Musiałem zacisnąć szczęki i ograniczyć się do rzucenia mu spojrzenia spod byka.
– Może gdybyś się zjawił na własnym wernisażu, to byś wiedział – syknąłem niskim głosem. Nie miałem dziś dobrego dnia, więc byłem nastawiony na jakąś sprzeczkę. Nie wywiązał się z części umowy, więc to już jakiś powód, żeby go stąd wypierdolić.
– Gdybyś nie ruchał znów mojej narzeczonej, to może potrafiłbyś odpowiedzieć na proste pytanie. – Uśmiechnął się krzywo, na co wywróciłem oczami.
– Chcesz się tak licytować cały dzień? Bo oboje dobrze wiemy, że nie masz mi tego za złe, a po drugie, odjebałeś niezły szajs i zdajesz sobie sprawę, że mogę zerwać naszą umowę – zauważyłem niewzruszony. Otworzyłem laptopa i nacisnąłem guzik włączania. Podczas oczekiwania, aż na czarnym ekranie pojawi się tapeta, wpatrywałem się w Huntera. Miał podkrążone oczy i rozszerzone źrenice. Niewątpliwie, kolejny raz był w cugu. Świat gwiazd potrafił pomóc sięgnąć nieba tak samo, jak i dna.
– Nie zerwiesz naszej umowy – prychnął i rozsiadł się na fotelu po drugiej stronie biurka. – Raczej nie chciałbyś, żeby cała nowojorska elita dowiedziała się, że jesteś gościem rozwalającym związki, prawda?
Westchnąłem ciężko. Z jednej strony, miał kompletną rację. Z drugiej zaś...
– Znów te same pogróżki. Ennui* – mruknąłem, wpisując hasło na urządzeniu. – Szantaż wyszedł już z mody.
Hunter zaśmiał się bez cienia rozbawienia i przeczesał czarne, rozwichrzone włosy.
– Nie przyszedłem tu po to, żeby cię straszyć – powiedział w końcu z ciężkim westchnieniem. – Potrzebuję kasy, więc informacja, że coś się sprzedało byłaby zadowalająca i już byś mnie tu nie widział.
– Znowu sprawiasz, że całe twoje życie, to jeden wielki bałagan. – To nie było pytanie, ale w źrenicach mężczyzny błysnęła potwierdzająca odpowiedź. Miał gdzieś, że Violet go zdradzała, bo on robił dokładnie to samo. Wciągał, co mu podstawili pod nos i nie zwracał uwagi, czy to koks, czy zwykła mąka, a potem było mu już wszystko jedno.
Hunter był tym typem osoby, która już dawno sięgnęła dna i nieważne, ile razy próbowała się od niego odbić, prąd zawsze ściągał go z powrotem w dół. Został tak pochłonięty przez narkotyki, że nie baczył na wyciągnięte ku niemu pomocne ręce. Ja byłem jedną z nich. To mój wróg, ale nienawiść nie przysłoniła zdrowych zmysłów. Nie chciałem, żeby umarł tak młodo i w taki sposób. Nawet jeśli nie darzyłem go szacunkiem, to wciąż mógł mieć w miarę normalne życie. Szkoda, że każde zarobione pieniądze wydawał na ćpanie i fakt ten sprawiał, że powoli przestawałem w niego wierzyć.
– Jak długo będziesz to ciągnął, Hunter? – zapytałem w końcu i oparłem splecione dłonie na blacie biurka. – Chcesz się tak stoczyć? Naprawdę? Powinieneś iść do jakiegoś ośrodka, spróbować chociaż z tego wyjść.
W odpowiedzi prychnął pod nosem i odwrócił wzrok. Na pewno było mu wstyd, że poruszam ten temat, kiedy nawet nie darzyliśmy się sympatią. Może jednak nie byłem takim złamasem, na jakiego wyglądałem.
– Oboje wiemy, że od tego nie ucieknę, nawet jeśli przeprowadzę się na inny kontynent – wymamrotał w odpowiedzi. – Więc, wracając do tematu... Będzie ta kasa, czy nie?
Zacisnąłem usta w wąską linię. Chętnie pomagałem innym, na przykład takiej Blue, która wczoraj dostała nagłego ataku paniki. Odwiozłem ją bezpiecznie do domu, chociaż potem było ciężko mi usnąć. Widok jej rozmazanego makijażu i tak kurewsko smutnego wyrazu twarzy, prześladował mnie od momentu, gdy tylko to zobaczyłem. Zamknąłem jednak swój umysł na cztery spusty i nie dałem współczuciu dojść do władzy. W innym wypadku, pewnie koczowałbym pod jej drzwiami. W tej kobiecie było coś intrygującego, a obraz, który namalowała, tylko to potwierdzał. Obecnie wisiał na jednej ze ścian w moim domu i czekał, aż ukażemy go światu.
– Przykro mi, Hunter, ale nie. Dodatkowo, rozwiązujemy umowę ze skutkiem natychmiastowym – warknąłem w jego stronę i wstałem z impetem. Krzesło odjechało na kółkach dobry metr i uderzyło w ścianę. Miałem w dupie jego pogróżki. I tak każdy wiedział, jak się sprawy mają. Jedyną osobą, o której opinię się martwiłem, był mój ojciec.
– Słucham? – Również wstał, ale w zaskoczeniu. – Naprawdę masz zamiar mnie tak po prostu pozbawić pracy?
– Sam to na siebie ściągnąłeś – odpowiedziałem, teraz już trochę spokojniejszym tonem. Podszedłem do drzwi gabinetu i otworzyłem je na oścież. Wolną ręką pokazałem mu, że ma wyjść. Zawahał się na moment, więc dodałem: – Nie chcesz pomocy, chociaż kurewsko jej potrzebujesz. Wyciągnąłem do ciebie pomocną dłoń, chociaż się, kurwa, nienawidzimy. Jesteś panem własnego losu, Hunter. Nie chcesz się ogarnąć? Spoko, twoja sprawa. Ale ja nie będę patrzył, jak się coraz bardziej staczasz.
– Sam w tym siedziałeś – wypomniał mi. – I nie robiłem z tego tak wielkiego halo, jak ty teraz.
– Bo ja wiedziałem, gdzie jest granica. Ty swoją już dawno przekroczyłeś i nie masz zamiaru zawrócić. Więc wyjdź stąd i nie pokazuj mi się na oczy, dopóki nie zrozumiesz, że niszczysz sobie życie.
– Nie bez powodu cię nienawidzę – syknął, przekraczając próg. – Będziesz tego żałował.
Uśmiechnąłem sie szatańsko pod nosem.
– Spróbuj czegokolwiek, to wszyscy dowiedzą się, że twój super talent działa tylko wtedy, jak jesteś nafurany jakimś gównem. – Z tymi słowami zatrzasnąłem mu drzwi przed nosem. Miałem nadzieję, że grzecznie opuści budynek i nie będę musiał wzywać ochrony.
Dopiero po kolejnej godzinie się zrelaksowałem. Spotkanie z Hunterem tylko dolało oliwy do ognia, gdzie od rana chodziłem sfrustrowany. Nerwowo wystukiwałem palcami jednej ręki rytm, przeglądając kalendarz. Zaplanowane wernisaże, bankiety, przyjęcia i aukcje. Musiałem powykreślać tego chuja z każdego wydarzenia. Niczego nie żałowałem.
Moje postępowanie mogło wydawać się niepojęte dla kogoś, kto patrzył z boku. Wróg i pomoc? Kto normalny tak robi? No cóż, ja. Byłem jedną wielką sprzecznością. I to nie tak, że nie cieszyłem się z pozbycia Huntera Blacka ze swojego życia. Odczuwałem ulgę. Ale złamas miał talent i przynosił zysk, o którym teraz mogłem pomarzyć. Musiałem szybko znaleźć łatę dla tej dziury w budżecie. A po drugie – naprawdę było mi go szkoda. Było dokładnie tak, jak powiedział. Sam kiedyś tkwiłem w tym bagnie. To narkotyki doprowadziły mnie na skraj. Brałem i wchodziłem do łóżka kobietom, czasem kilku na raz. Wszystkie te wydarzenia z przeszłości, odbijały się teraz na mnie w postaci choroby psychicznej oraz bezsenności. A dziękować za ratunek mogłem tylko ojcu.
Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek wewnętrznego telefonu stacjonarnego. Z ociąganiem podniosłem słuchawkę. To, że ktoś dzwonił na ten numer oznaczało tylko jedno – kolejne problemy, których miałem dziś po uszy.
– Słucham? – powiedziałem z niesmakiem. Nie byłem zadowolony, że ktoś mi przeszkadza, chociaż rozumiałem, że są sprawy niecierpiące zwłoki.
– Panie dyrektorze, przyszła jakaś pani, która nie była umówiona na wizytę. – Sekretarka miała zbyt przesłodzony i piskliwy głos. Musiałem na chwilę odsunąć słuchawkę od ucha i je przetrzeć.
– Więc, jaki jest problem, Matyldo? Chyba wiesz, co należy zrobić w takim wypadku. – Fakt, że musiałem pouczać wyszkolonego pracownika niezwykle mnie zirytował. Złapałem za nasadę nosa, kiedy kobieta po drugiej stronie linii wyszeptała:
– Szefie, to jakaś wariatka. Stwierdziła, że nie jest pan na tyle ważną osobistością, żeby się umawiać i że na pewno znajdzie pan dla niej miejsce w swoim napiętym grafiku.
Uniosłem brwi na te słowa. No tak, to mogła powiedzieć tylko jedna osoba. Blue Frost.
– Wpuść ją – rozkazałem i się rozłączyłem. Rozsiadłem się wygodniej w fotelu i złapałem w dłoń długopis. Przewracałem go między palcami i zastanawiałem się, czego chciała ode mnie panna Frost.
Weszła do środka nawet nie pukając. Miałem ochotę wywrócić oczami. Ludzie chyba nie potrafili być kulturalni w tych czasach.
Jak zwykle, wyglądała nienagannie. Ubrana w białą koszulkę na krótki rękaw, która odsłaniała opaloną skórę wokół pępka i jasne jeansy, podwinięte u nogawek. Nawet nie ukrywałem się z faktem, że ją oceniam. Kiedy w końcu dotarłem do twarzy, uniosła wymownie jedną brew, ale zwróciłem tylko uwagę na kilka kosmyków, które uciekły z niechlujnego koka związanego frotką z wzorkiem panterki.
– Już się napatrzyłeś? – Założyła ręce na piersi i mierzyła mnie pustym spojrzeniem. Nie błysnęło w nim żadne zaskoczenie, czy zawstydzenie. Normalna osoba poczułaby się chociaż odrobinę skrępowana, gdy ktoś tak intensywnie taksuje wzrokiem. Jej brak reakcji za każdym razem sprawiał, że wydawała mi się bardziej interesująca.
– Nie – odparłem po dłuższej chwili i znów wróciłem do błękitnych oczu. – Możesz mi namalować swój autoportret, żebym miał na co patrzeć.
– Mogłaby wyjść z tego niezła karykatura – prychnęła pod nosem, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, jak niskie mniemanie ma o sobie. Nie okazywała tego w żaden sposób, oprócz słów. Mową ciała przekazywała coś zupełnie innego i domyślałem się, że to trzymało ludzi z daleka.
Blue nie zajęła miejsca na krześle po drugiej stronie biurka. Stanęła krok od niego, wciąż trzymając ręce na klatce piersiowej, jakby potrzebowała jakiejś tarczy między nami. Widziałem ją obecnie drugi raz w życiu, a już mogłem wysnuć odpowiednie wnioski.
– No więc... – przerwałem głęboką ciszę. – Czemu panna Frost zaszczyciła mnie swoją obecnością?
Zacisnęła usta i przymknęła powieki.
– Chciałam podziękować – powiedziała zbolałym tonem i wypuściła powoli powietrze, wlepiając we mnie intensywne spojrzenie. Tak, jakby naprawdę bolało ją wypowiedzenie słowa „dziękuję". – Na ogół nie jestem wdzięczna ludziom, bo ich pomoc przynosi więcej problemów, niż faktycznej ulgi, ale... muszę przyznać, że udało ci się mnie uspokoić, a to naprawdę wyczyn. Gdzie się nauczyłeś tego masażu?
Miałem ochotę zaśmiać się, gdy tak sprawnie zmieniła temat. Nie chciała o tym rozmawiać, ledwo dała radę wyrzucić z siebie te słowa. Westchnąłem ciężko i spojrzałem w stronę szklanej ściany z widokiem na ogród.
– Moja terapeutka mi go poleciła, żeby wyciszyć umysł.
– Terapeutka?
– Tak, panno Frost. Chodziłem na terapię – zerknąłem na nią kątem oka i dostrzegłem, jak się cała spięła. Zrobiła tak malutki krok w tył, że ledwo go zauważyłem. Ale jednak. Wspomnienie o terapii sprawiło, że Blue zaczęła się wycofywać. Znów odwróciłem się do okna i oblizałem usta w zamyśleniu.
To, czego nauczyłem się na sesjach przynosiło ulgę przez jakiś czas. Teraz jednak było to dla mnie zbyt monotonne, żeby głupi masaż wyciszył niepokojące myśli i przyniósł chociaż cień ulgi.
– Każdy z nas nosi w środku jakieś rany, które zrobiliśmy sobie sami – mruknęła tylko wymijająco. Spojrzałem na nią już z pełnym zainteresowaniem i zmarszczyłem brwi. Słowa, które wypowiedziała były takie... prawdziwe. Czułem każdą jedną sylabę całym sobą.
– Co powiesz na krótki, dziękczynny spacer, Blue?
❆
* Ennui – tł. "nuda"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro