Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

Ostrzegam, że nie poprawiłam przecinków. Powtórzenia starałam się wyłapać, ale pewnie nie wszędzie się to udało :) Mimo wszystko, miłej lektury.


Silas

Minęły dwa tygodnie, odkąd ostatni raz widziałem się z Blue Frost. Nie miałem pojęcia, czemu w ogóle to liczyłem. Jej osoba była na tyle interesująca, że postanowiła nawiedzać mnie w snach. Na początku próbowałem sobie wmawiać, że każda wizyta kobiety w moim umyśle oznaczała istny koszmar, ale z ciężkim sumieniem musiałem przyznać, że w jakiś pokręcony sposób, przynosiło mi to ulgę.

Te bezdenne, niebieskie tęczówki przyciągały mnie i przez cholerne czternaście dni miałem nadzieję, że któregoś razu wpadnie do galerii, żeby się na mnie powydzierać. Tak, dokładnie, dotarłem do takiego stanu, że po prostu chciałem, żeby tu była i na mnie, najzwyczajniej w świecie, krzyczała.

– Co jesteś taki rozkojarzony, mon fils?* – Głos ojca przedarł się przez tornado myśli.

Powróciłem do rzeczywistości i spojrzałem na niego trochę mętnym spojrzeniem. Wciąż miałem w głowie kobietę o jasnych, niemal białych włosach.

Czoło ojca przecinały dwie zmarszczki, gdy zmarszczył brwi i wpatrywał się we mnie rozgniewanym spojrzeniem. Wcale nie byłem do niego podobny. Miał brązowe oczy, a włosy przypominały swym kolorem mahoń, choć niegdyś były troszkę głębszego odcienia. Teraz boki przykrywała delikatna siwizna. Jak widać, Francuzi dobrze się konserwowali. Ja, swoje naturalnie ciemne włosy, które odziedziczyłem po matce, przefarbowałem na jasny blond.

– Zastanawiam się nad wernisażem Blue Foster, papa – westchnąłem ciężko, nie chcąc mu zdradzać szczegółów z zakamarków własnego umysłu. – Mógłbyś mi podać numer telefonu do niej? Muszę przedstawić jej plan i dać pisemną umowę.

– Nie zrobiłeś tego na samym początku? – mruknął z przekąsem i wbił we mnie rozgniewane spojrzenie. – Dobrze wiesz, że nie możemy sobie pozwalać na coś takiego. C'est extrêmement irresponsable!** A co, gdyby się nie wywiązała z umowy słownej?

– Nie jest tego typu osobą, zależy jej – odpowiedziałem twardo, pewny swojej racji.

Odkąd poznałem Blue, widziałem, że niczego innego nie pragnie tak bardzo, jak pokazać, że coś potrafi. Nie wiedziałem, co takiego wydarzyło się w jej życiu, iż straciła wiarę w siebie i teraz próbowała udowodnić, że jest kimś. Mój ojciec nie miał o niczym pojęcia, bo zamienił z nią raptem kilka zdań, chociaż obraz go zachwycił. To będzie pierwszy wernisaż, na jakim się pojawi, tego byłem pewien.

Nie odpowiedział. Po prostu otworzył swój kalendarz i przekartkował go wstecz do daty pierwszego spotkania z kobietą. Zapisał numer na małej, żółtej karteczce i mi ją podał. Skrupulatnie złożyłem papierek i schowałem na dnie kieszeni od spodni. Wstałem, żeby wyjść, ale zatrzymały mnie słowa taty:

– Za dwa tygodnie, w sobotę, urządzamy przyjęcie zaręczynowe z Manon. Przyjdziesz? – zapytał delikatnie, jakby to było nic.

Uśmiechnąłem się. Dla Doriana Montague takie sprawy nie były czymś wielkim, chociaż podejrzewałem, że jego narzeczona skakała z radości. Na myśl o niej, moje serce zalała fala ciepła. Nie była młodą laską, z którą mój ojciec przeżywał kryzys wieku średniego. Po śmierci matki, nie myślał nawet o tym, żeby otworzyć przed kimś swoje serce. Jednakże Manon wyciągnęła do niego swoją dłoń i wydostała z cienia żałoby. To kochana, pięćdziesięcioletnia, kobieta. Potrafi świetnie gotować i uwielbia szyć. Pracuje na siebie.

– Za nic w świecie bym tego nie przegapił – oświadczyłem tonem pełnym szczerości i machnąłem mu na pożegnanie.

Wyszedłem z biura, odprowadzany wygłodniałym spojrzeniem Kelsey, recepcjonistki. Przespałem się z nią kilka razy i do tej pory targały mną wyrzuty sumienia, więc nawet nie patrzyłem jej w oczy. Może ona o tym nie wiedziała, ale ja miałem świadomość, że tylko ją wykorzystałem, kiedy nie mogłem się powstrzymać.

Ciepłe, majowe powietrze uderzyło w moją twarz i poczułem, jak pot skrapla się na skroniach. Szybko zdjąłem czarną marynarkę, chociaż doskonale rozumiałem, że gorąc na całym ciele nie jest wywołany przez pogodę, a stres.

Miałem zamiar zadzwonić do Blue Frost.

Wsiadłem do samochodu i odpaliłem klimatyzację. Sięgnąłem do kieszeni i wstukałem w telefon ciąg cyfr. Przez chwilę się wahałem, ale w końcu nacisnąłem przycisk rozpoczynający połączenie. Przysunąłem komórkę do ucha i czekałem. Po trzecim sygnale straciłem nadzieję, że Blue podniesie słuchawkę. Coś dziwnego zakłuło mnie w piersi, ale zignorowałem to uczucie. Chyba muszę iść do kardiologa, bo w ostatnich dniach zdarzało się to coraz częściej.

Kiedy już miałem się rozłączyć, pewny, że za moment włączy się automatyczna sekretarka, usłyszałem jej wzburzony głos.

– Jeśli znowu masz zamiar mnie dręczyć imprezą na cześć tego bachora, to sobie daruj. Nigdzie nie idę – warknęła tonem tak nieprzyjemnym, aż włos zjeżył mi się na karku.

Mimo to, na moich ustach wykwitł szeroki uśmiech. Z niezrozumiałego powodu, brakowało mi tego ciętego języczka. Odchyliłem głowę do tyłu i oparłem się o zagłówek.

– Nie przypominam sobie, żebym coś takiego organizował – mruknąłem obojętnym tonem, chociaż wyraz twarzy miałem zupełnie inny. Całe, kurwa, szczęście, że nikt mnie nie widział. – Chyba że spodziewam się dziecka, o którym nic nie wiem.

Na moment zapadła cisza, podczas której słyszałem jedynie przyśpieszony, wściekły oddech w słuchawce. Blue jednak zreflektowała się i, jak zwykle, mnie nie zawiodła.

– Patrząc na to z kim i gdzie uprawiasz seks, jest to bardzo prawdopodobne.

– Przez te twoje docinki w tym temacie mam wrażenie, że jesteś dziwnie zazdrosna – bąknąłem i otworzyłem oczy. Rozmowa z tą kobietą, a raczej można powiedzieć kłótnia, w jakiś dziwny sposób mnie uspokajała.

Zaśmiała się szorstko.

– Nic bardziej mylnego, boski żigolo. Wciąż mam ochotę cofnąć czas, żeby nie zobaczyć twojego penisa. Te wspomnienie uwiera w moją głowę i sprawia, że chce mi się wymiotować.

Nie mogłem powstrzymać parsknięcia śmiechu, które wydostało się z moich ust. Nie miałem zamiaru pokazywać jej, że mnie rozśmiesza, ale to było silniejsze ode mnie. Zgryźliwości Blue napawały mnie jakimś, ciężkim do zidentyfikowania, uczuciem.

– Odstawmy te uprzejmości na bok – westchnąłem i włożyłem kluczyk do stacyjki. – Podaj mi swój adres. Podjadę z umową.

– Po dwóch tygodniach? – Oczyma wyobraźni widziałem, że unosi idealnie wydepilowaną brew do góry.

– Mam tyle na głowie, że nie udało mi się wcześniej do tego usiąść. – Byłem pieprzonym mistrzem kłamania.

– Jasne. – Nie uwierzyła mi, co wnioskowałem po kpinie w głosie. – Wyślę ci wiadomość z adresem mojej pracowni. Daj znać, jak będziesz w pobliżu to wyjdę.

– Nie wpuścisz mnie do środka? – zapytałem pełen sztucznego niezadowolenia.

Blue się zmieszała i chrząknęła pod nosem.

– Jest tu lekki... burdel. – Dobór słownictwa kolejny raz rozłożył mnie na łopatki.

Była tak bardzo niesamowita w swojej niezwykłości. Mówiła potocznym językiem, chociaż zdawałem sobie sprawę, że gdyby sytuacja wymagała zachowania etykiety dobrych manier, nie sprawiłoby jej to problemu.

– Jasna sprawa. Czekam na informację. – Rozłączyłem się.

Po kilku sekundach na ekranie telefonu pojawił się dymek czatu z numerem Blue. Wpisałem nazwę i numer ulicy w nawigację. Na miejsce docelowe dotarłem po prawie czterdziestu minutach, bo w godzinach szczytu Nowy Jork był całkowicie zakorkowany. Zresztą, nie tylko w ciągu dnia tak bywało.

Dzielnica, w której się znalazłem, wydawała się być jedną z tych spokojnych. Wyglądała niemal jak obrzeża miasta. Szeregowce z niewielkimi ogrodami po dwóch stronach wąskiej jezdni, aleja drzew przy chodnikach, dzieci jeżdżące na rowerach. Klimat, jak z filmu. Na końcu ulicy znajdowały się garaże, gdzie ludzie mogli wynająć miejsce do składowania rupieci. Zaparkowałem i dałem znać Blue, że jestem.

Czekałem przez dwie minuty, aż jedne z zardzewiałych drzwi się uchyliły. Ukazała mi się Blue w najpiękniejszej postaci. Ubrana w jeansowe ogrodniczki i białą bluzkę na krótki rękaw. Włosy splotła w niechlujnego koczka na czubku głowy. Ubranie było poplamione kolorowymi farbami. Chyba nie zdawała sobie sprawy, że ma białą kropkę na czubku nosa oraz żółty, rozmazany ślad na policzku. Zaparło mi na moment dech w piersiach, ale szybko przywróciłem się do porządku i złapałem teczkę.

Wysiadłem i powolnym krokiem skierowałem się ku dziewczynie. Wycierała właśnie dłonie w pośladki, obserwując mnie czujnym okiem, jakby się bała, że zaraz zrobię coś głupiego. Cóż, czasem sam się nie potrafiłem okiełznać, więc rozumiałem to.

Dziwne napięcie wyrosło między nami, a Blue spięła każdy mięsień ciała, kiedy dzieliły nas dwa kroki. Ledwo dostrzegalnie cofnęła się. Wyglądało na to, że desperacko potrzebuje przestrzeni.

– Dzień dobry, panno Frost – powiedziałem oficjalnym tonem.

Jej źrenice rozszerzyły się na ułamek sekundy w zaskoczeniu. Wciąż bawiło mnie to, jak próbowaliśmy utrzymać relacje czysto pracownicze, kiedy nie zawsze zwracaliśmy się do siebie w tak formalny sposób. Na przykład, nasza rozmowa sprzed godziny przypominała bardziej swobodną pogawędkę dwójki znajomych, niż konwersację pracodawcy z jego pracownicą.

Ugodził mnie fakt, że nie chciała iść ze mną na ten cholerny spacer. Za cel obrałem sobie spędzenie z nią trochę czasu sam na sam i nie dlatego, bo chciałem ją zaliczyć. Jakkolwiek źle to nie zabrzmi, Blue Frost była jedyną kobietą, której nie chciałbym wciągnąć w swoje łóżkowe igraszki. Wolałem pobawić się i odkryć tajemnice, jakie skrywa w głowie.

– Dzień dobry, panie Montague – przywitała się uprzejmie.

Widziałem, jak jej oczy ciskają błyskawice. I tym razem, nie były wymierzone prosto we mnie. Wzburzenie, jakim mnie dziś powitała, oznaczało tylko jedno – ktoś jej zalazł za skórę. Już mu współczułem, bo nie było możliwości, aby Blue skapitulowała na jakiejkolwiek wojnie. Mówiła o tym bijąca od niej siła.

Pomimo tego, w skorupie tej kobiety znajdowało się jakieś pęknięcie. Dostrzegałem to.

– Wciąż mnie nie wpuścisz do środka? – zapytałem i zmrużyłem lekko powieki.

– Nie, panie Monague. – Dała nacisk na ostatnie dwa słowa, sprawnie spychając mnie ponownie za postawioną przez siebie granicę. – Mówiłam już, że lepiej, aby nie widział pan mojej pracowni. Nie zdążyłam posprzątać.

Popatrzyłem na nią, jak na wariatkę.

– Blue... – zacząłem, oblizując usta, bo to imię pozostawiało po sobie słodki posmak. – Żaden, szanujący się artysta, nie ma porządku w swojej pracowni, czy domu. Désordre*** to wasze drugie imię.

Założyła ręce na piersi i przestąpiła z nogi na nogę, jakby się nad czymś zastanawiała. Wciąż się przy tym we mnie uporczywie wgapiała, aż przeniknął mnie chłód, chociaż na dworze dziś było bardzo ciepło. Mimo to, nie chciałem, żeby przestawała. To były momenty, w których pustka w jej oczach, głęboka czerń źrenic, ukazywała jakieś emocje.

Tym razem było to zaskoczenie.

– No dobra – mruknęła posępnie. – Powód jest troszkę inny, ale nie mam ochoty o tym rozmawiać.

– Więc wejdźmy do środka i omówmy naszą umowę, a ja przy okazji zerknę na to, co już udało ci się namalować – zaproponowałem rzeczowym, ostrożnym tonem.

Nie chciałem jej wystraszyć, kiedy byłem już na półmetku. Z jakiegoś powodu, bardzo chciałem zobaczyć w jakich warunkach pracuje. To zawsze dużo mówiło o artyście – im większy pierdolnik, tym lepiej. Kiedyś wszedłem do domu Huntera. Co tam zobaczyłem, na zawsze pozostanie w mojej pamięci.

– Okej – fuknęła niezadowolona i ruszyła w stronę uchylonych drzwi garażowych. – Ale nie myśl, że poczęstuje cię kawusią.

– Nie lubisz kofeiny? – Ruszyłem z miejsca.

– Kofeinę lubię. Ciebie nie.

Comme c'est doux**** – warknąłem, bo w jakiś sposób ugodziło to w me serce.

Blue już tego nie skomentowała, a szkoda, bo narobiła mi ochoty na przepychanki słowne. Wkradła się po prostu do środka. Wszedłem tuż za nią i otworzyłem szeroko buzię w zaskoczeniu.

Wnętrze było naprawdę przytulne. Kobieta przerobiła garaż w miejsce, gdzie chciałoby spędzać się czas. Biała cegła pokryta została malunkami przeróżnych kwiatów, a prosta dachówka została zastąpiona oknami, dzięki czemu całe pomieszczenie kąpało się w blasku słońca. Na środku rozłożona została biała płachta, gdzie stały pojemniki z farbami do ścian, a na stoliku, w prawym kącie, leżały pootwierane opakowania farbek. Na sztaludze, w samym centrum, znajdowało się zamalowane w połowie płótno.

Blue zauważyła mnie zdumienie.

– Witaj w moich skromnych progach – mruknęła i ruchem dłoni wskazała całą pracownię.

– Bardzo tu przytulnie. I wcale nie tak brudno. – Skłamałem w drugiej części zdania, ale jeśli to miało pomóc jej poczuć się lepiej, dla mnie nie było problemu.

Widziałem kurz na szafie i stoliku. Podłogę pokrywały drobinki ziemi, piasku i żwiru zmieszane z niewiadomą ilością kolorowej farby.

– Oczywiście – sarknęła. – To co z tą umową?

Westchnąłem i znów przeniosłem na nią całą uwagę.

– Musisz podpisać w dwóch miejscach. Są zaznaczone. – Podałem jej teczkę, którą wzięła w ubrudzone fioletowymi kropeczkami ręce. Całkiem urocze, jak na moje.

Podeszła do stołu, gdzie przerzuciła dobre kilkanaście tubek, aż znalazła długopis. Podpisała w wyznaczonych miejscach, nawet się nie zapoznając z warunkami i punktami. Jeśli mnie ojciec nazywał nieodpowiedzialnym, ciekawe, co by powiedział o Blue.

– Nawet nie przeczytasz? – zapytałem i ściągnąłem brwi, gdy przejmowałem od niej umowę.

– Nie – odpowiedziała niemal od razu.

– Czemu? Nie powinnaś podpisywać dokumentów, których treści nie znasz, Blue – ostrzegłem spokojnie, chociaż w środku się gotowałem.

– Wiem – przytaknęła i usiadła na stołku przed sztalugą. – Ale ty byś mnie nie oszukał.

– Skąd ta pewność i wiara we mnie, flocon de neige?

– Bo coś cię do mnie ciągnie, panie Montague. W innym wypadku, zaprosiłby mnie pan do podpisania umowy w galerii.

Złapała mnie na gorącym uczynku.

* mon fils - tł. "mój synu"

** C'est extrêmement irresponsable! - tł. "To jest skrajnie nieodpowiedzialne!"

*** Désordre - tł. "bałagan"

**** Comme c'est doux - tł. "Jak słodko"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro