6. Co w tym złego, żeby być sobą?
Arthur do końca dnia nie odezwał się do Castii. Po prostu udawał, że wampirzyca nie istniała, choć nie znaczyło to, że jej nie obserwował. Okazało się, że, jeśli nie czuła głodu, światło słoneczne nie przeszkadzało jej. Jedyna przewaga, jaką miał, zniknęła.
Szczęśliwie Helenie Kelly nic się nie stało, jedynie straciła trochę krwi i była lekko oszołomiona. Osiemnastolatek nie miał pewności, jakie kaprysy najdą wampirzycę. Mogła zrobić cokolwiek, a jemu brakowało siły, by się temu przeciwstawić. Żałował, że podczas rozmowy przy śniadaniu nie zapytał, jak zabić wampira. Istniała szansa, że dziewczyna odpowiedziałaby, w końcu przepełniała ją pewność siebie godna trzystuletniego potwora.
Nie mógł pozostać bierny, przecież jego rodzinie groziło śmiertelne niebezpieczeństwo. Niestety wiedział, że nie otrzyma pomocy z zewnątrz – mieszkańcy Kaelen i tak uważali go za wariata. Gdyby nagle wybiegł z domu, krzycząc, że jego matkę zaatakował krwiopijca, wyśmialiby go. Sąsiedzi przez kolejne lata zastanawialiby się, co wydarzyło się u rodziny Kellych, dlaczego biedna, poczciwa Helena i jej pracowity mąż zginęli, a jednocześnie wspominaliby ,,tego zabawnego Arthura'', który wierzył w wampiry.
Osiemnastolatek wiedział, że musi wziąć sprawy we własne ręce. Leżąc w łóżku, usiłował sobie przypomnieć sposoby na uśmiercenie istot nocy. Pamiętał historie o srebrze, lecz Castia obaliła ten mit. A może specjalnie tak powiedziała, by nawet nie próbował? Z pewnością z jej ust padły słowa, że srebro ,,nie działa w żaden szczególny sposób''. To znaczyło, iż mógł użyć zarówno tego metalu, jak i czegokolwiek innego.
Pozostawała jeszcze kwestia nadzwyczajnej prędkości dziewczyny. Arthur widział, jak odskoczyła od stołu. Żaden człowiek nie mógł powtórzyć tego wyczynu. W końcu uznał, że, jeśli ma usiłować ją zabić, to najlepiej rankiem, gdy blondynka będzie głęboko spać. Dobrze pamiętał, jak ledwie kilkanaście godzin wcześniej usiłował ją obudzić, a nie było to wcale łatwe. Na myśl, że czerwonooka leżała tuż obok, owinięta jego kołdrą, przeszedł go dreszcz. Olbrzymią siłą woli powstrzymał się, przed zmianą pościeli. W końcu niedawno to zrobił, a nie miał nieskończonych zapasów poszew.
Przez całą noc tylko na chwilę zasnął. Obudził go oczywiście ten sam koszmar.
Ponownie biegł przez nieskończenie długi korytarz. Widział znajome, zakrwawione postaci i mężczyznę na tronie. Lecz nigdy wcześniej nie dostrzegł, że za nim stał posąg. Nim sen się skończył, Arthur zdążył przyjrzeć się figurze. Wyglądała zupełnie jak Castia.
Otworzył oczy i spojrzał na zegar. Spał ledwie półtorej godziny. Wskazówki pokazywały siódmą rano. Jeszcze trochę i mógł zacząć działać. Chłopak stwierdził, że to odpowiedni czas, by zacząć przygotowania. Był jedenasty miesiąc, początek zimy, więc słońce dopiero wyłaniało się zza horyzontu, jednak miał nadzieję, iż Castia udała się na spoczynek. Dziewczyna nie mogła usłyszeć, jak przeszukiwał szafki w poszukiwaniu czegoś długiego, wąskiego i ostrego. A najlepiej jeszcze srebrnego.
***
W piwnicy znalazł śrubokręt. Z pewnością narzędzie nie zostało wykonane ze srebra, ale nic lepszego nie zdobył. Pozostawało mieć nadzieję, że to wystarczy.
Na palcach przekradał się po korytarzu na piętrze. Castię na pewno umieścili w pokoju gościnnym. Choć od lat nikt w nim nie mieszkał, sprzątał go dokładnie co tydzień. A mógł sobie odpuścić przez ostatni miesiąc, wtedy przynajmniej miałby satysfakcję, że wampirzyca śpi wśród kurzu.
Cicho otworzył drzwi. Nie skrzypnęły, bo ledwie kilka tygodni wcześniej nasmarował wszystkie zawiasy w domu. Wsunął się do pomieszczenia niczym cień.
Okno naturalnie zostało zasłonięte, choć nie tak dokładnie, jak w jego sypialni poprzedniego dnia. Na szerokim łożu, wśród sterty ozdobnych poduszek leżała ona. Spała sztywno, w pozycji, którą Arthur nazywał ,,kłoda''. Naprawdę wyglądała jak lalka.
Osiemnastolatek uniósł śrubokręt jakieś pół metra ponad klatką piersiową wampirzycy. Musiał mieć pewność, że narzędzie wejdzie na tyle głęboko, by dosięgnąć serca. Nachodziły go myśli, że najprawdopodobniej zabrudzi piękną, ręcznie zdobioną pościel, ale każda walka wymagała poświęceń.
Przełknął nerwowo ślinę, uniósł ręce najwyżej, jak umiał. Swoim zwyczajem zaczął odliczać:
,,Trzy'', przygryzł wargę.
,,Dwa'', wstrzymał oddech.
,,Jeden!'', wbił śrubokręt w drobne ciało.
***
W kominku płonął ogień, który sprawiał, że na ścianach falowały przeróżne cienie. Nie przeszkadzało jej to, uwielbiała je. Dawały poczucie bezpieczeństwa, chroniły ją przed spojrzeniami ludzi, dawały okazję do ataku... Nie, tak było kiedyś. Przecież od lat nie przejmowała się opinią ludzi, od lat nie miała potrzeby, by atakować z ukrycia. Ile to już czasu minęło?
To nie miało żadnego znaczenia.
Kobieta siedziała przed toaletką i przeczesywała złote, poskręcane włosy. Mimo że jej loki przypominały sprężyny, sięgały niemal pasa. Gdyby były proste, zapewne dotykałyby kolan.
Drzwi otworzyły się. W lustrze spoglądała na przybysza. Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła znajomą twarz – piękną i gładką, ozdobioną idealnym nosem i dużymi, szarymi oczami – skrytą pod kapturem. Rzuciła szczotkę na ziemię i pośpiesznie wstała, by rzucić się mu w ramiona.
Mężczyzna niechętnie odwzajemnił uścisk, lecz nie dawał tego po sobie poznać. Lekko musnął jej policzek.
– Czekałam na ciebie tak długo! Gdzie byłeś?
– W wielu miejscach. Mam też dla ciebie prezent – odwrócił jej uwagę od dalszych pytań.
– Naprawdę? Co to jest? – klasnęła w dłonie jak mała dziewczynka i zaśmiała się uroczo.
– Niespodzianka... Zamknij oczy i usiądź.
Posłuchała go i poczuła, jak kochanek kładzie coś miękkiego na jej kolanach. Przedmiot był niewielki, niezbyt ciężki oraz ciepły. A do tego się ruszał.
Otworzyła oczy i ujrzała małego, rudego kotka. Pisnęła, wniebowzięta, po czym chwyciła go w ramiona.
– Jak ją nazwiesz?
– Elle! – odpowiedziała bez zastanowienia. – Żeby symbolizowała to, co nas łączy.
No tak, Gwanaelle i Noel. Ich imiona miały wspólną głoskę.
– Kolejny kot? – Do salonu weszła wysoka kobieta. Jej twarz znaczyły liczne zmarszczki, lecz miała w sobie dojrzałe piękno, odpowiednio podkreślone makijażem, starannie ułożoną fryzurą i eleganckimi ubraniami. – Znowu umrze za kilka lat, a Gwen będzie rozpaczać.
– I znowu zapomni po dwóch dniach. Przynajmniej będzie miała zajęcie na co najmniej dziesięć wiosen. No, chyba że tym razem także go wypuścicie i przepadnie. – Noel skrzyżował ręce na piersi. Kompletnie nie zwracał uwagi na fakt, że złotowłosa kładzie kotkę na jego głowie.
– To nie była moja wina!
– Obowiązuje odpowiedzialność zbiorowa, prawda? Klan powinien być jednością.
– I kto to mówi? Ty nie należysz do naszego klanu i nigdy nie będziesz!
– A jednak jestem tu, pomagam wam w utrzymaniu porządku, opiekuję się Drugą... Beze mnie wasza rodzinka dawno by przepadła. Rozeszlibyście się po świecie, a ona – wskazał na Gwanaelle – zostałaby sama.
– Możesz tak myśleć, ale to, że owinąłeś sobie naszą przywódczynię wokół palca nie oznacza, że cię zaakceptujemy. W twoich żyłach płynie krew zdrajcy i nic tego nie zmieni
– Ranisz mnie, Rello. Nie powinno się oceniać po pozorach.
– Pozorach? Wszyscy wiedzą, co robiłeś w dawnych latach. Nie uciekniesz od przeszłości.
– Rello, mogłabyś przynieść trochę mleka dla Elle? Wydaje mi się, że jest głodna – wtrąciła się w kłótnię Druga.
– Jeszcze wrócimy do tej rozmowy. Mnie nie oszukasz tymi swoimi sztuczkami – syknęła kobieta do Noela. – Już idę, kochana. Zaraz ją nakarmimy.
Gdy tylko Rella Walsh opuściła pomieszczenie, z cienia wyłoniła się postać.
Niezbyt wysoki mężczyzna o nieco ciemniejszej karnacji. Jego twarz również znaczyły zmarszczki, ale długie na kilka centymetrów wąsy, zaplecione w dwa cienkie warkocze sprawiały, że wyglądał dość niepoważnie. Czarne oczy emanowały życzliwością, a idealnie ogolona głowa przywodziła na myśl starożytnych mędrców.
– Ona naprawdę cię nienawidzi – powiedział niskim, chrapliwym głosem, w którym słychać było obcy akcent.
– I podburza pozostałych członków klanu. W każdej chwili spodziewam się ataku. – Noel uśmiechnął się lekko, lecz jego oczy pozostały niewzruszone.
– Żebyś wiedział, od jak dawna planują.
– Wiem.
– Ale oni też wiedzą. Zdają sobie doskonale sprawę, że bez ciebie Druga całkowicie odejdzie. Już teraz żyje we własnym świecie, ale gdybyś się nie zjawił, całkowicie straciłaby z nami kontakt.
– Ty też tak uważasz?
– Owszem. Tylko miłość do ciebie trzyma jej rozbitą psychikę w kupie.
– Ona jest tylko symbolem. Nie potrzebujecie jej do niczego.
– Nie zrozumiesz tego. Wasz klan nigdy nie był blisko ze swoją stwórczynią, w końcu Szóstej zależało tylko na stworzeniu jak największej ilości wampirów.
– Gdy tylko straciliśmy możliwość przemiany kolejnych ludzi, przestała się nami interesować. Skupiła się na wampirach Dalszej krwi, które wciąż miały tę moc.
– Właśnie. A Gwen nigdy nas nie zostawiła. Trwała przy nas całe wieki, jak dobra, troskliwa matka. Wielokrotnie stanęła w naszej obronie, nie raz narażając przy tym życie. Dlatego teraz to my z nią zostaniemy. Aż do jej końca.
Noel milczał. Nie mógł zrozumieć ich uczuć wobec Drugiej. Jemu nie dane było odczuć więzi z protoplastą. Został przemieniony jako ostatni Półkrwi, a zaraz potem pozostawiony sam sobie.
– A czy ty mi ufasz, Angusie? – spytał po chwili ciszy.
– Tak – odrzekł krótko łysy mężczyzna.
***
,,Trzy'', przygryzł wargę.
,,Dwa'', wstrzymał oddech.
,,Jeden!'', wbił śrubokręt w drobne ciało.
Taki przynajmniej miał zamiar. Jego dłonie zatrzymały się tuż przed nagą skórą, wystającą z wydekoltowanej koszuli nocnej. Nie mógł się ruszyć, jakby całe jego ciało ogarnął nagły paraliż.
Z przerażeniem stwierdził, że Castia na niego patrzy. Patrzy i się uśmiecha. Wiedział, że zaraz umrze, że wampirzyca wyciągnie ku niemu ręce i ściśnie jego szyję tak mocno i tak długo, aż zaśnie wiecznym snem.
A jednak tak się nie stało. Ona po prostu patrzyła i śmiała się bezgłośnie.
– Nie możesz mnie zabić, Arthurze. Nie możesz też ode mnie uciec. Jesteśmy na siebie skazani.
– Nie rozumiem...
– Twoi rodzice mają tak zaprogramowane umysły, by mi służyli i dawali pożywienie. Ty zostałeś przydzielony do ważniejszej roli. Jesteś moim obserwatorem.
Chłopak wciąż nie mógł się ruszyć. Cały czas jego dłoń ze śrubokrętem znajdywała się nad ciałem Castii. Gdy blondynka oddychała, jej pierś lekko naciskała na metal.
– Nie jesteś tak otumaniony, jak twoja matka i twój ojciec, abyś mógł widzieć świat takim, jakim jest. Gdy stąd odejdę, ruszysz ze mną i będziesz mnie prowadził. Ja nie znam tych ziem, nie wiem, co się działo przez ostatnie lata, nie umiem obsługiwać nowej technologii, dlatego zostałeś dla mnie wybrany.
Przez głowę Arthura przelatywały setki myśli. On także został zahipnotyzowany? Przydzielono go? Miał z nią gdzieś iść i jej pomagać? Nigdy. Wolał umrzeć.
Ale nie mógł. Zostawiłby rodziców na pastwę potworów, a to było nie do przyjęcia. Zebrał wszystkie siły, zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Jeden ruch, jeden jedyny. Tylko tyle brakowało.
Gwałtownie uniósł ręce do góry, pokonując niewidzialną przeszkodę, po czym z impetem wbił śrubokręt w pierś dziewczyny.
Castia krzyknęła, a z jej ust popłynęła strużka krwi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro