19. Spojrzenie jedno, jeden gest
— A wy co tacy czerwoni? — Nie odpowiedzieli, po prostu wbili wzrok w stół, ale Castia się tym nie przejęła. — Arthurze, odstawimy cię do domu. Ruszamy za godzinę.
Chłopak otworzył usta ze zdziwienia. Co prawda chciał już położyć się na własnym łóżku, zjeść obiad w towarzystwie rodziny i po prostu wrócić do swojego nudnego życia, ale to wszystko działo się zbyt szybko.
— Wrócimy tym samym teleportem?
— Nie, Az powiedziała, że musi jeszcze nad nim popracować, a wszyscy wiedzą, że nie jest szczególnie utalentowana w tej dziedzinie. Chyba nie chcesz ryzykować stratą kończyny?
— Czyli będziemy podróżować pieszo? Jestem tu nielegalnie, więc pociągi i teleporty publiczne odpadają...
— Teleportujemy się bliżej granicy, a dalej faktycznie po prostu pójdziemy.
— Ty też się wybierasz?
— Tak. Pozostali powiedzieli, że jeszcze raz sprawdzimy miejsce, gdzie Sylvain zaginął.
Domyślił się, że Castia jeszcze nie wie o rozmowie, którą odbył przed śniadaniem, inaczej na pewno zadałaby mu masę pytań. Przyszło mu też na myśl, że jego wampirzy znajomi specjalnie wybrali taki sposób podróży, aby, niby to przypadkiem, zaciągnąć go w miejsce, gdzie widziano Piątego po raz ostatni.
— Silver, ty też idziesz z nami.
Dziewczyna spojrzała na Castię wielkimi oczami. Zazwyczaj była odsuwana na bok, nie wpuszczano jej wgłąb świata wampirów, choć mimowolnie w pewnym stopniu była jego częścią. Aż tu nagle po prostu stwierdzili, że też ma iść. Coś jej w tym wszystkim nie pasowało, ale mimo wszystko nie miała powodów, aby odmówić. Być może po prostu jej rodzice zauważyli, że jest już dorosła? Nie, najpewniej planowali coś, co mogło nie do końca się jej spodobać i chcieli ją w ten sposób przekupić.
— No co tak siedzicie? Chyba powinniście się szykować.
— Nie mam tu żadnych swoich rzeczy. Nawet te ubrania nie są moje.
— A ja jedną, spakowaną torbę, więc tylko ją chwycę i będę gotowa.
— No dobrze. — Castia wciąż uważnie się im przypatrywała. Czuła, że rozmowa stała się niezręczna, a raczej była już zanim weszła. — Za godzinę czekajcie przy głównym wyjściu, traficie?
— Tak — odpowiedzieli jednocześnie.
Blondynka opuściła pomieszczenie, a Arthura nagle olśniło.
— Hej, a co z portfelem, który wczoraj zwinęliśmy?
— Ty go miałeś.
— Ale gdzieś go zostawiłem... Pewnie jest w "naszym" pokoju. Pójdę go poszukać.
— Czekaj, idę z tobą. I tak nie mam co robić przez tę godzinę.
— Nie chcesz pożegnać się ze znajomymi?
— Niekoniecznie.
Już poprzedniego wieczoru Arthur miał wrażenie, że Silver nie jest zbytnio zachwycona środowiskiem, w jakim się znajdowała. Z początku myślał, że po prostu przeszkadzał jej tłum ludzi na przyjęciu, ale widocznie nie chodziło tylko o to.
Wrócili do pokoju. Chłopak nie miał pewności czy idzie dobrą drogą, ale białowłosa się nie odzywała, więc najpewniej wszystko było w porządku. Jednak kiedy po raz kolejny skręcili w jakiś wąski korytarz, oboje spojrzeli na siebie, zdziwieni.
— Zabłądziliśmy?
— Nie patrz tak na mnie, nie bywam tu często i nie znam całego budynku!
— Wróćmy do schodów, najwyżej spytamy kogoś o drogę.
Ledwie się odwrócili i przeszli kilka kroków, a minęli niską, chudą kobietę o niezdrowo bladej cerze, ubraną jak służka. Normalnie Arthur po kilku sekundach zapomniałby, że ktoś przeszedł obok, ale chusta ciasno owinięta wokół szyi i wystający spod niej bandaż przykuły jego uwagę. Silver wydawała się być pogrążona w myślach, więc postanowił nie poruszać tego tematu.
W końcu odnaleźli znajomy korytarz, a następnie znajome drzwi. Pokój był w stanie nienaruszonym, nawet na Arthurze zrobił wrażenie porządek, jaki tam panował. Portfel leżał na etażerce, więc najwidoczniej ktoś go znalazł i tam zostawił. Chłopak zajrzał do środka, aby przeliczyć pieniądze, które w nim pozostały. Po wewnętrznej stronie wyszyto pełne imię i nazwisko właściciela. Silver momentalnie zbladła, co było widoczne nawet przez warstwę pudru, kiedy to zobaczyła.
— Cholera... Dobrze, że zaraz wynosimy się z miasta.
Arthur posłał jej pytające spojrzenie.
— To portfel jednego z ważniejszych polityków w tym kraju.
***
Wyszli z rezydencji we czwórkę — Arthur, Castia, Silver i nieznajomy, którego rudzielec spotkał wcześniej. Nastolatek po cichu spytał towarzyszki, jak ma się do niego zwracać, bo dopiero wtedy uświadomił sobie, że nie zna jego imienia. "Noel" — zanotował to w pamięci.
— Co z Az i Eliazem? Nie pożegnamy się z nimi? — spytał nastolatek, kiedy zauważył, że naprawdę już ruszają w drogę.
— Już wyjechali — odpowiedziała cała pozostała trójka jednocześnie, zaś Silver i Castia uśmiechnęły się lekko.
— Tak po prostu?
— Raczej się ze sobą nie żegnamy, jeśli rozstajemy się na tak krótko. Wiesz, kilka tygodni to mgnienie oka — wytłumaczyła blondynka.
Arthur nie skomentował, choć w jego głowie kłębiło się od różnych myśli. Na początku uznał, że to dość smutne, w końcu on się żegnał z rodzicami nawet, jeśli wychodził z domu tylko na kilka godzin. Potem doszedł do wniosku, że wampiry mają niemal całkowitą pewność, że prędzej czy później znowu się spotkają, w końcu zabicie ich nie mogło być proste, skoro nawet śrubokręt wbity w pierś nie zadziałał. Postanowił dowiedzieć się tego przy najbliższej okazji, bo jeśli nagle zapytałby o to, mogłoby wyjść nieco dziwnie. Nagle naszła go niepokojąca myśl.
— Hej, chwileczkę. Dlaczego Castia idzie z nami? Przecież dopiero co uciekaliśmy przed Bractwem czy jak im tam było.
— Na jakiś czas nie muszę się nimi przejmować. — Dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo.
— Jakiś pakt o nieagresji?
— Chyba raczej nie powinno cię to interesować, skoro i tak chcesz jak najszybciej pozbyć się naszego towarzystwa? — wtrącił się Noel.
— Może nie jak najszybciej, bo nie chciałbym sam wracać do domu, ale faktycznie mam już dość przygód.
Wyszli na plac, na którym czekała na nich wynajęta dorożka. Jak już usadowili się na wozie, kontynuowali rozmowę:
— Aż tak źle ci z nami? — spytała Castia, a rudzielec nie był pewien czy żartowała, czy mówiła poważnie.
— Chyba minęło zbyt mało czasu, abym mógł to ocenić, ale raczej nie chcę zostawać dłużej, żeby się przekonać. A co, żal ci, że wracam do siebie?
— Nie pochlebiaj sobie. Było miło, ale czas iść dalej.
— Arthurze, jesteś prawdziwym szczęściarzem. Ja, nieważne jak bardzo bym chciała, nie uwolnię się od mojej szalonej rodziny — mruknęła Silver.
Castia chciała odpowiedzieć, ale nie zdążyła, osiemnastolatek wyprzedził ją.
— Każda rodzina wydaje się szalona. Jedna mniej, druga bardziej, ale dobrze jakąś mieć.
— No to żeś powiedział. Dobrze mieć jakąś, ale czasami warto znaleźć sobie lepszą — odpowiedziała blondynka.
— Domyślam się, że twoja nie żeruje na ludziach, a ty nie musisz przymykać na to oka — dodała białowłosa.
— Nie.
— Właśnie.
— Ale przecież mimo wszystko się o ciebie troszczą. Z tego, co widziałem przez ostatnie dni wnioskuję, że nie jest aż tak źle. Mogliście mieszkać w jakimś ciemnym zamczysku i trzymać ludzi w klatkach, jak w powieściach.
***
Ludzie stopniowo opuszczali rezydencję Pierwszego. Większość gości nie brała udziału w przyjęciu ostatniej nocy, a pozostali wyjechali z rana bądź zaraz po południu. Pozostało tylko posprzątać. Obecność Noela była bardzo korzystna — wymazanie pamięci tym, którzy widzieli zbyt wiele albo jakieś fałszywe wspomnienia tłumaczące nagłe osłabienie. Nawet niewielka sterta ciał, których trzeba było się pozbyć, nie stanowiła problemu — naukowcy oraz ludzie ze szkół medycznych zawsze byli chętni przygarnąć kilka nowych obiektów badań. No i zawsze pozostawał czarny rynek. Potem wystarczyła mała hipnoza, by stworzyć kilku fałszywych świadków, a służby rozkładały ręce, próbując wyłowić ciała z rzeki, do której podobno zaginieni wpadli.
Jednak najlepszym aspektem regularnie urządzanych przyjęć była służba, która przyjeżdżała wraz z arystokratami. W znacznej części młode sieroty, więc nikt nie przejmował się ich losem. Niewielka sugestia, że służący wcale do rezydencji nie dotarł, tylko uciekł po drodze, by dołączyć do jednej z band napadajacych na podróżnych, a dzieciak, który w rzeczywistości przyjechał na miejsce, już nigdy nie opuścił ogromnego domu.
***
Jechali dalej w stronę centrum miasta, gdzie mieli skorzystać z publicznego teleportu, a Arthur wciąż mówił.
— No i wydajecie się bardziej ludzcy niż w opowieściach.
— Bo nie zmieniamy się w nietoperze i nie śpimy w trumnach? — dopytała Castia.
— Ty akurat sypiasz w skrzyni w cudzej piwnicy — odpowiedział rudzielec, a Silver i Noel zaśmiali się cicho. — Po prostu ciężko pozbyć się wrażenia, że rozmawiam po prostu z ludźmi. W starych podaniach wampiry wybijały całe wsie, a ludzie zbierali się wielką grupą, aby je dopaść. Przy was mam wrażenie, że to wy jesteście ofiarami, a Bractwo nie daje wam żyć w spokoju.
***
Azarea i Eliaz wyjechali wcześniej, więc zdążyli już dotrzeć do swojego domu. Mężczyzna skrzywił się, widząc, jak Czwarta przygotowuje do użycia swój domowej roboty teleport.
— Już lepiej by chyba było, jakbyś podróżowała w postaci mgły.
— Nie marudź, przecież idę sama.
— Co nie zmienia faktu, że się martwię.
— Ciesz się, że nie widziałeś moich pierwszych teleportów. Raz urwało mi obie nogi i wyrzuciło gdzieś w górach.
— Opowiadałaś o tym setki razy. I teraz będę martwił się jeszcze bardziej. Co, jeśli Bractwo zmieni zdanie?
— Po tylu latach współpracy? Musieliby być szaleni.
Skończyła przygotowania do podróży. Pocałowała Eliaza w policzek, po czym weszła w runiczny krąg. Sylwetka Czwartej zaczęła się rozpływać w powietrzu, jak wtedy, kiedy zmieniała się we mgłę, a po chwili całkiem zniknęła.
Przez moment widziała tylko ciemność, aż w końcu dostrzegła światła w oddali. Te przybliżały się by przybrać kształt lamp. Stała pośrodku dużego, bogato urządzonego pomieszczenia pełnego egzotycznej roślinności. Na ławce przy niewielkiej fontannie siedziała kobieta odziana w biel. Ta sama, która jeszcze niedawno przegoniła Arthura i Castię z Kaelen.
— Tak myślałam, że przybędziesz wcześniej.
— Skoro spóźnianie się oznacza wielkie wejście, ja wolę wejść po cichu i niezauważenie.
— Przecież i tak jesteśmy tu same.
— I niech tak pozostanie.
Czwarta usiadła naprzeciw Widzącej. W powietrzu unosiły się piękne zapachy rozmaitych kwiatów. Mimo że był środek zimy, ciepło oraz światło zapewniane dzięki magii run dawały roślinom odpowiednie warunki do rozwoju. Wzięła głęboki wdech, rozkoszując się aromatem i zapytała:
— I jak się sprawują nasze podarunki?
— Jak zawsze, bez zarzutu. Dzięki nim pozbyliśmy się jednej z kobiet Trzeciego.
— To nic nie da, nie dość, że ma ich więcej, to jeszcze zaraz znajdzie kolejną.
— Wiem, dlatego czas w końcu zabić Trzeciego.
Azarea uniosła brwi. Fakt, że Widząca mówiła jej o tym świadczył, iż oczekuje pomocy, a przynajmniej poparcia dla tego pomysłu. Dawno temu przywódcy wszystkich wampirzych klanów zawarli między sobą pakt. Miał on zakończyć walkę o terytorium, a także zjednoczyć ich przeciwko Bractwu, jednak już dawno temu przestali przestrzegać zasad. Każdy złamał go na swój sposób.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro