Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

Grający uderzał w klawisze fortepianu, co raz szybciej i szybciej by nagle zwolnić melodie prawie do zera, a zaraz po tym na nowo nadać jej dawny rytm. Wysokie i niskie nuty na przemian wydobywały się z instrumentu tworząc niezrównaną sobie harmonię. A to wszystko mogłem usłyszeć gdy o siódmej rano zadzwonił mój budzik.

Podniosłem się do siadu przecierając oczy. Miałem dziwne przeczucie, że coś jest nie tak, nie mogłem tylko zrozumieć co takiego mogło to uczucie spowodować.

Ściany mojego pokoju jak zawsze były szare, a przez duże okno wpadał strumień światła zatrzymując się na białym biurku. Przeniosłem na nie spojrzenie, dostrzegając porozrzucane na całej powierzchni zeszyty i książki, których nie uporządkowałem poprzedniego dnia. Naprzeciw biurka stała równie biała szafa otwarta na oścież, a w niej ubrania porozrzucane po całej powierzchni, gdyż nigdy ich nie układałem. Przypominając sobie o jeszcze jednej ważnej rzeczy spojrzałem na ścianę obok mojego łóżka. Stała tam oparta o nią, moja gitara. Dokładnie w taki sposób, w jaki odłożyłem ją wczoraj wieczorem.

Nie chcąc dłużej tracić czasu z poczuciem, iż czegoś mi brakuje ruszyłem do łazienki i stanąłem przed lustrem. Umyłem twarz zimną wodą by się rozbudzić i spojrzałem w swoje odbicie. Na tafli widniał brunet o jasnoniebieskich oczach i różanych ustach. Moje kości policzkowe i szczęka były dobrze zarysowane, a na lekko garbatym nosie miałem kilka znienawidzonych piegów.

Zmrużyłem oczy wpatrując się w nie. Tak jak zawsze uważałem swój wygląd za wyjątkowo atrakcyjny, tak nigdy nie rozumiałem dlaczego te brązowe kropki występują tylko na moim nosie. Nie na całej twarzy. Nie na połowie. Na samym nosie. Odkąd pamiętam mnie to irytowało, a jako dziecko dosłownie błagałem rodziców o usunięcie ich. W czasie gdy miałem dziesięć lat, trudno było mi się pogodzić z tym, że w szkole dzieci śmiały się że mnie, wyzywając od dziwaków. Moi rodzice mieli wtedy naprawdę pod górkę, gdy cały czas próbowali tłumaczyć mi mój wygląd wyjątkowym i wmawiać, że reszta tylko go zazdrości. Ja nigdy im nie wierzyłem. Zawsze tylko z wrzaskiem uciekałem do pokoju, mówiąc, że nic nie rozumieją i grożąc samotną wycieczką do odpowiedniego lekarza, który miałby mi je faktycznie zlikwidować.

Nie chcąc dłużej o tym myśleć pokręciłem głową, wytarłem ręcznikiem twarz i wróciłem do pokoju.

Po kilku minutach ubrany w swoją ulubioną granatową bluzę i jakieś czarne jeansy zszedłem na dół do kuchni z zamiarem zrobienia sobie śniadania. Miałam wielką ochotę na tosty z dżemem truskawkowym, który wczoraj kupiła mama.

Wchodząc do pomieszczenia zdałem sobie sprawę co z samego rana wywołało u mnie to dziwne uczucie braku. W kuchni nikogo nie było. Wróciłem się na górę, kierując do pokoju brata z nadzieją, że chłopiec nadal śpi. Gdy tylko przekroczyłem próg moim oczom ukazał się istny harmider. Klocki LEGO, samochodziki i pierdyliard innych zabawek było porzucanych po całym pomieszczeniu. Nie tylko na podłodze. Były wszędzie. Z szafy zwisał jakiś kolorowy sznurek, kwiatki z parapetu przeniosły się w kąt pokoju, by ich miejsce zajął ulubiony bordowy miś jedynastolatka. Łóżko, z którego pościel była zrzucona, robiło za półkę dla wszystkich figurek, które dotychczas grzecznie stały na pustym już biurku.

Wyszedłem z jego pokoju, z myślą, że nawet ja nigdy nie miałem takiego bałaganu i przekonany o tym, że śpi razem z rodzicami, skierowałem się do ich sypialni. Tym razem nie ujrzałem, aż tak dużego bałaganu co w pokoju brata, ale to tylko dlatego, że tutaj nie było praktycznie z czego go zrobić. Nadał jednak na podłodze po całej powierzchni porozrzucane były książki taty i kosmetyki mamy. Ubrania z szafy, znalazły się na łóżku, a pościel zarzucona była na drzwi balkonowe.

- Mamo! Tato! Dean! - krzyknąłem z wcale nie lekkim niepokojem, jednak nikt mi nie odpowiedział.

To było dziwne. Rodzice zawsze dbali o porządek i czystość, jedynym wyjątkiem był mój pokój, który pozostawili w zupełności mnie, co jakiś czas tylko napominając, że przydałoby się w nim posprzątać. To co przed chwilą zobaczyłem wyglądało jakby wręcz na siłę próbowali zrobić bałagan, bo naprawdę nie chciałem wiedzieć w jakich innych okolicznościach torebka mogłaby znaleźć się na karniszu.

Zszedłem do kuchni po komórkę, którą odłożyłem na stół i wybrałem numer mamy. Dopiero po trzecim sygnale usłyszałem cichą melodyjkę, domyślając się, że komórka leży pewnie gdzieś w środku barłogu, wybrałem numer do taty. Przez pierwsze trzy połączenia nikt nie odbierał o mnie rozłączało jeszcze przed pierwszym sygnałem. Ciągle dzwoniąc postanowiłem spróbować poszukać telefonu w sypialni rodziców.
Po jakimś dwudziestym razie zrezygnowałem z dalszej próby dodzwonienia się, skupiając całą swoją uwagę na znalezienie telefonu mamy.

Nie okazało się to jakimś wielkim wyzwaniem, ponieważ leżał na regale przeznaczonym dla książek. Wziąłem go chowając do kieszeni bluzy i po raz kolejny tego dnia zszedłem do kuchni.

Zastanawiałem się nad tym czy nie zgłosić tego na policję. Nie do końca wiedziałem pod jakim pretekstem, ale postanowiłem, że jeżeli do obiadu się nie zjawią, albo nie dadzą chociaż jakiegoś znaku życia, zawiadomię o tym służby.

Zatopiony w swoich myślach, podskoczyłem gdy mój telefon ustawiony na maksymalną głośność wydał dźwięk przychodzącego powiadomienia. Okazało się, że nadawcą wiadomości był tata.

" Nie martw się i nie wydzwaniaj. Pojechaliśmy wcześniej z Deanem do jego podstawówki, porozmawiać z jego wychowawczynią. Mama zostawiła telefon w domu, więc się do niej nie dodzwonisz, ja też mam mało baterii, dlatego nie dzwoń. Szykuje się i idź do szkoły. Miłego dnia:) "

Przeczytałem, cały czas mając myśl, że coś mi w tej wiadomości nie pasuje. Rezygnując z wypytania o nagły bałagan i decydując się zrobić to po powrocie ze szkoły, zacząłem robić sobie śniadanie.

∆∆∆

Pogoda dzisiejszego dnia pozostawiała wiele do życzenia. Było mniej więcej dziesięć zakihanych stopni i nieprzyjemny zimny wiatr. Z kapturem na głowie i spuszczoną głową szedłem powoli chodnikiem plując sobie w brodę, że nie ubrałem się cieplej, a teraz było już za późno by wracać po dodatkowe ubranie.

- Już myślałam, że nie przyjdziesz - podniosłem głowę dostrzegając niewiele niższą blondynkę z pięciocentymetrowym brązowym odrostem. Wokół brązowych oczu miała niebieski jasno niebieski cień, na wąsko skrojone usta nałożyła błyszczyk, a kości policzkowe rozświetliła jakimś brokatem. - Nie napisałeś, że się spóźnisz - mówiła nie tracąc uśmiechu z twarzy i podchodzą żwawym krokiem by mnie pocałować

- Nie boisz się, że zjem ci ten nowy, drogi błyszczyk? - zapytałem chowając lekko zmarznięte ręce do kieszeni bluzy.

- To ten tani. Nie jest ci zimno? Ja mam kurtkę z futerkiem i zamarzam, a ty tylko bluzę. - Powiedziała prawie na jednym wdechu, z dużą dozą energii.

- Nie, jest dobrze.

- Czy coś się wydarzyło? Jesteś jakiś nieobecny. - dziewczyna położyła dłoń na moim ramieniu. Uśmiechnęłem się na ten gest i ruszyłem w kierunku szkoły. - Reed, odpowiesz?

- Nic się nie wydarzyło. Poprostu nagle rodzice mi zniknęli - rzuciłem, ale dostrzegając dziwny wyraz twarzy dziewczyny, dodałem - Dean też.

- Co!? Jak to gdzieś zniknęli? Nie wiesz gdzie są? Nic nie mówili? Może zostawili ci jakaś wiadomość ale nie zauważyłeś? A jak ich por...

- Kayley. Są w podstawówce i rozmawiają z wychowawczynią Deana. Poprostu chodzi o to... Wiesz, praktycznie nigdy nie budzi mnie budzik, a kłótnia mamy z Deanem o to, że nie chce pić jakiegoś niedobrego leku. A dzisiaj nagle nic takiego się nie wydarzyło.

- Ale co ma to wspólnego z ich zniknięciem?

- No to, że generalnie gdzieś wyparowali. Przez pokój Deana i sypialnię rodziców mam wrażenie, że przeszło jakieś tornado, wszystko wisi na wszystkim. Do tego mama zostawiła swój telefon, a tata nie odebrał z dzeisiąt połączeń. A on zawsze odbiera. Dosłownie potrafi wyjaśnić z jakiegoś ważnego spotkania, tylko po to żeby słuchać, że mama spaliła obiad i jak będzie wracał z pracy to ma kupić nowe składniki. A nagle zbył mnie zwykłą wiadomością. Do tego mam wrażenie, że coś jest z nią nie tak.

- Dobra, to faktycznie brzmi niepokojąco. - przez chwilę szliśmy w ciszy, myśląc nad tym co powiedziałem. - A pamiętasz wieczór gdy mnie im przedstawiłeś? - Kayley przerwała ciszę szturchając mnie w ramię. - Oni dosłownie wyprawili ucztę. Nie było miejsca, żeby na stole palec położyć.

- Nadal nie mam pojęcia skąd wzięli tyle tego jedzenia. Potem tylko zawiesiliśmy je do hospicjum, żeby się nie zmarnowało. Dosłownie większość była nawet nie tknięta - zaśmiałem się, wspominając minę recepcjonistkę na dwa duże pudła, które nagle postawiliśmy przed nią z tatą.

- To nie normalne, żeby tyle gotować. Chociaż jestem pewna, że wszystko zamówili. Jestem pewna, że dzisiejsza sytuacja należy właśnie do tej kategorii. - Powiedziała spokojnie, pogrzać mi w oczy i lekko się uśmiechając - Po za tym uważam, że powinieneś przefarbować się na blond. Cudownie byś wyglądał w jasnych włosach. Podkreśliły by twoje niebieskie oczy.

- Ale ja lubię swoje włosy. I coś nie widzę, żeby z czarnego wyszedł ładny blond.

- Poprostu musisz odwiedzić dobrego fryzjera.

- A dlaczego ty jeszcze tego nie zrobiłaś?

- Jesteś bezczelny - powiedziała, kierując wskazującym palcem na moją klatkę piersiową - po za tym, aktualnie nie mam czasu. No i może mnie nie stać. - Zaśmiałem się na jej ton wypowiedzi, na co dziewczyna zmierzyła mnie wzrokiem pełnym niedowierzając - Bardzo bezczelny. Piegusie.

- Nienawidzę ich - powiedziałem z udawaną urazą.

- Wiem - blondynka starała ukryć się śmiech jednak nie wytrzymała i parsknęła.

- O ty - powiedziałem szturchając ją łokciem w ramię i śmiejąc się pod nosem.

To właśnie uwielbiałem w Kayley. Swoją obecnością i promiennym uśmiechem rozświetlała wszystko na swojej drodze. W kilka chwil potrafiła sprawić, że mój fatalny humor przestawał być fatalny, a ja sam przywdziewałem szczery uśmiech.

∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆

Witam wszystkich bardzo serdecznie. Niezwykle miło mi, że postanowiliście poświęć trochę swojego czasu i przeczytać ten oto prolog.
Mam nadzieję, że dziwna historia o zaginięciu rodziny Reeda zachęciła Was na tyle mocno by czytać tę historię dalej.

Jako anegdotkę do tego mogę powiedzieć że imię Deana pojawiło się aż sześć razy, przy czym imię Reeda tylko jeden raz.
Główny bohater pełną parą, nie ma co xd.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro