9. Dr Levi Ackermann.
Czerwone wino delikatnie muskało szklaną strukturę kieliszka i poruszało się w rytm krążeń bladego nadgarstka. Jego powierzchnia odbijała wpatrzone w nie stalowe tęczówki. Wyrażały one jedynie zamyślenie, mimo że przez ciało bruneta przepływało tak wiele emocji, tak wiele błędów, które popełnił. Których nie mógł już naprawić. W większości.
Przed jego oczami po raz kolejny pojawiło się zielone spojrzenie. Czyż nie stało się to już przereklamowane? Jego myśli zajmował stale tylko on. Czyż nie stało się to obsesją? Cały czas jego dusza odbijała jedynie negatywne i chaotyczne odczucia. Czyż nie stało się to nieludzkie?
Wciąż roztrzepane kosmyki chłopaka były przecież podobne do tych szalonej okularnicy. A jednocześnie ich wyrazy twarzy były tak różne...
Eren, jak wyglądałbyś z ozdobą w postaci szczerego uśmiechu?
Ich słowa, tak zbliżone. Zarówno pod względem treści jak i uczuć. I jednocześnie tak różne postrzeganie świata...
Hanji, dlaczego pozwoliłaś sobie odebrać życie? Czyż twój uśmiech nie był wart więcej od tego obłędu kryjącego się wśród zieleni?
Błąd... Błąd? Błąd!
Po pomieszczeniu roznosił się dźwięk kropel uderzających o gładką powierzchnię umywalki. Niedokręcony kran w równych odstępach czasu wypuszczał drobinkę wody i pozwalał jej powoli spłynąć w nieznane odmęty kanalizacji. Jednocześnie była ona jednak zagłuszana przez nieco chaotyczne łkanie. Drżąca kobieta nawet nie próbowała się uspokoić. Nic zdawało się do niej nie docierać. Dopiero głośne trzaśnięcie drzwiami wzbudziło w niej jakąś reakcję; łkanie przerodziło się w płacz, może nawet wycie.
- Hanji? - wyjątkowo delikatny głos bruneta zabrzmiał w akompaniamencie otwieranych drzwi do łazienki, a jego stalowe spojrzenie z zaniepokojeniem lustrowało skuloną sylwetkę szatynki. - Hanji, co się stało?
Kobieta jedynie rozpłakała się jeszcze bardziej i po chwili przeniosła załzawiony wzrok na bruneta, który powoli do niej podszedł.
- Straciłam je, Levi... Straciłam je...
- Myliłem się - Levi nigdy nie należał do grona osób gustujących w wylewności. Zawsze starał się przekazać jak najwięcej, używając niedużej ilości słów.
- Co masz na myśli?
Levi był dumny. Tak samo jak większości ludzi nie lubił przyznawać się do błędu przed samym sobą, a tym bardziej przed innymi. Dlatego też zwykle czynił to za późno albo okrywał to jedynie płachtą milczenia. W jego sytuacji przyznanie się do błędu było niczym przekreślenie całej wcześniejszej pracy. Interakcje z ludźmi były zupełnie inne niż obsługa maszyny, która zwykle można naprawić poświęcając stosunkowo niewiele czasu i nie narażając się na większe szkody. Tymczasem jeśli powiedziałeś choć jedno złe słowo, podczas rozmowy z mającym problemy człowiekiem, mogłeś przekreślić wszystkie szanse na powodzenie terapii.
Musiał wtedy spróbować ktoś inny.
Jaki błąd popełniłaś ty, Hanji?
Pozwoliłaś sobie na nieuwagę, przebywając w jednym pokoju z tym smutnym, zielonym spojrzeniem?
Nie musiał się nawet odzywać... A może to to milczenie doprowadziło cię do szału, a w konsekwencji do potknięcia?
Nie, ty się przecież nigdy nie myliłaś...
A ja nigdy nie lubiłem czerwonego wina.
Zatem dlaczego? On był tylko zagubiony, smutny, porzucony. Może chciał się zbliżyć i to stało się iskierką na morzu benzyzny? To On mu przeszkodził, prawda?
- To nie jego wina.
Siedzący w dużym, białym fotelu blondyn zmarszczył swoje wyraziste brwi. Wpatrywał się jeszcze przez kilka sekund w szklaną powierzchnię kieliszka, po czym przeniósł wzrok na zamyślonego bruneta.
- Dlaczego zmieniłeś zdanie? Przecież wszystko wskazuje na... - Erwin nie miał w zwyczaju angażować się w pracę swojego przyjaciela, szczególnie, że ten rzadko się z nim dzielił jakimikolwiek spostrzeżeniami. Jednak tym razem bgło inaczej. Levi odkąd rozpoczął leczenie Erena Jaegera przestał wychodzić z domu, nie licząc podróży do ośrodka. Już po śmierci Hanji zaczął większość tygodnia przebywać w mieszkaniu, ale nie na taką skalę. Zapominał też o zamykaniu drzwi, więc gdy Erwin go odwiedzał, nie musiał nawet tracić czasu na pukanie, bo wiedział, że najprawdopodobniej nie usłyszy tego charakterystycznego, chłodnego "wejść". A może Ackermann robił to specjalnie? Kiedyś ze zwyczajnej złośliwości zamykał drzwi na klucz, nawet gdy wiedział, że zwariowana szatynka pojawi się za kilka minut. Erwin nie znał się na psychologii, ale ciężko mu było uwierzyć w roztrzepanie zawsze poukładanego przyjaciela. Dlatego też nie poruszał z nim tego tematu, a zwyczajnie wychodząc sam zamykał za sobą drzwi. Rzucał tylko ostatnie zmartwione spojrzenie i z westchnieniem opuszczał mieszkanie, posiadając nieprzyjemne poczucie, że zamiast iść na przód, cofają się.
Erwin mimo swojego egoizmu i pewności siebie w dążeniu do celu (nawet po trupach) martwił się o przyjaciela. Szczególnie, gdy podczas rozmowy, chociaż takowe zdarzały się ostatnio rzadko, nagle przerywał w połowie zdania i odbiegał w nieznane blondynowi krainy. Zwykle nawet nie pamiętał później o czym rozmawiali.
- Nie, Erwin, ja ci tak przedstawiłem tę sytuację, ale to nieprawda - Levi nawet nie pozwolił Erwinowi dokończyć. Skupiał się jedynie na gorzkim poczuciu bezsilności i porażki. Jak mógł ocenić kogoś na podstawie własnych uprzedzeń?
- Nie, Levi, przedstawiłeś mi fakty, niezbite dowody - blondyn wypiął trochę pierś do przodu i uniósł podbródek, by nadać swojej postawie pewności, której brakowało słowom. Nie wiedział, czy rzeczywiście miał rację, ale wiedział, że musi coś w końcu zrobić.
- Jakie fakty? - głos bruneta ledwo słyszalnie zadrżał. - Obwiniałem go za... - przerwał.
- Właśnie, on zabił Hanji - Erwin zignorował gulę rosnącą w jego gardle przez wypowiedzenie tych dwóch słów. Nie mógł pozwolić sobie na ponowne unikanie tematu, musiał jakoś dotrzeć do przyjaciela.
- Tak się wszystkim wydaje - powiedział twardo Ackermann, chociaż musiał powstrzymywać swoje dłonie przed drżeniem. - Ale to nie on, udowodnię im to.
- Czy ty do cholery siebie słyszysz?! - blondyn poderwał się z fotela, patrząc na bruneta z przerażeniem. - Przecież sam widziałeś na nagraniu, jak to zrobił!
- Niczego o nim nie wiesz, Smith - głos Ackermanna był wręcz zadziwiająco spokojny. Jego stalowe tęczówki wpatrywały się w te habrowe, wyrażając pustkę, choć może Erwin po prostu nie mógł nic z nich wyczytać. Był jednak pewny, że nie oznaczało to nic dobrego. Wyrzuty sumienia ścisnęły jego sercem. Czemu nie zareagował wcześniej?
- Levi, zrezygnuj z tego, proszę - ton blondyna był wręcz błagalny, co zdarzało się mu niesamowicie rzadko.
- Nie ma takiej opcji.
- Dlaczego? Co chcesz osiągnąć?
Ackermann przeniósł wzrok na szklistą powierzchnię wina, dopiero wtedy dostrzegając jak spięte są jego mięśnie. Powoli je rozluźnił i przymknął powieki, wprawiając ciecz w ruch delikatnymi krążeniami nadgarstka.
- Nie rozumiesz, Erwin. To nie jest biznes, tu nie chodzi o pieniądze czy sławę - sprawnym ruchem wstał z kanapy i podniósł wzrok na przyjaciela - To jest człowiek. Człowiek, którego trzeba uratować.
***
Zapis z podsłuchu umieszczonego w mieszkaniu Państwa Jaeger.
- Eren? - spokojny, opanowany głos. - Eren, coś się stało? - trochę zaniepokojony.
Ciche, powolne kroki.
Szum.
- Eren? Gdzie jest mama? - w głosie pojawiło się trochę zdenerwowania.
Ciche, powolne kroki.
- Eren?
Dźwięk noża zatapiającego się w ludzkim ciele.
Zduszony krzyk.
- Jeśli wygrasz, przeżyjesz. Jeśli przegrasz, zginiesz. Jeśli nie będziesz walczyć, nie możesz wygrać! - głośny, dziecięcy krzyk.
Szum.
Cichy szept.
Charczenie.
Szum.
Cisza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro