6. Złote rybki.
Kocham ten rozdział pod względem wizualnym i metaforycznym ❤
Mam nadzieję, że Wam też przypadnie do gustu ^^
Czerwona ciecz leniwie obijała się o szklane ścianki w rytm ruchów bladego nadgarstka. Jasne oczy śledziły ją jakby w transie, choć widziały coś zupełnie innego. Zielone tęczówki. Za każdym razem nieco inne, choć z pewnością wciąż te same. Niczym morze, które przecież w teorii zawsze jest tym samym, a w praktyce codziennie ukazuje inne swoje oblicze. Woda w nim nigdy nie jest identyczna jak poprzednio, stale krąży i zmienia swoje położenie. Wszystko płynie.
Lecz nie ma to żadnego znaczenia, jeśli budzi ona w nas jedynie złe odczucia ściskające nasze serca i niepozwalające na przepuszczenie czegokolwiek dobrego. Napiera na nas od zewnątrz, jednak tak naprawdę niszczy nas od śródka. A raczej sami zadajemy sobie rany uczuciami, których nie umiemy się wyzbyć. I zaczynają one krążyć nie tylko w nas, wypływają na zewnątrz i swoim palącym dotykiem wnoszą wady do innych. Są cholernie toksyczne.
Ackermann nie powinien był przetrzymywać ich w środku i jednocześnie przebywać z ich powodem. Miał go naprawić? Mimowolnie jego serce nakazywało mu czynić coś zupełnie innego i nie tolerowało sprzeciwu. Miesiące walczenia z nimi nie przyniosły oczekiwanych skutków, a wręcz czas wypełniony napięciem i odliczaniem do pierwszej wizyty pomógł bez jego wiedzy je pielęgnować. Mógł to przewidzieć? Owszem, jednak chyba nie chciał. Łudził się, że da mu czystą kartę, że będzie go oceniał jedynie przez pryzmat rozmów z nim i tego, czego się dowie w ich trakcie, że nie pozwoli emocjom przejąć nad nim kontroli. A tak naprawdę przez cały czas uważał go za mordercę. Za mordercę, którego trzeba ukarać, któremu winę trzeba udowodnić.
Nie szukał odpowiedzi na pytanie "dlaczego", by móc go uratować, co powinien robić jako lekarz. Od początku chciał go tylko pogrążyć. Zemścić się.
Wiedział, że nie powinien był nigdy przekraczać progu tamtego pokoju, a tym bardziej teraz, gdy nie chował już przed sobą swoich prawdziwych intencji.
Nie byłby jednak sobą, gdyby odpuścił.
Napastliwe uderzenia w idealnie czyste drewno wytrąciły go z chaosu myśli panującego w jego głowie. Ackermann z reguły wszędzie zachowywał nieskazitelny porządek, bez wahania możnaby go nazwać pedantem. Jego stoliki wręcz odbijały obrazy, a dłuższe przebywanie w mieszkaniu psychiatry sprawiało, że czystość wręcz przytłaczała i uwypuklała niedoskonałości ludzi. Tylko Ackermann czuł się w niej niesamowicie komfortowo, bo przecież nawet jego myśli były posegregowane w czyste do granic możliwości szufladki.
Przynajmniej zazwyczaj.
Teraz próbował opanować bunt wszczęty w jego umyśle przez nagle nieposłuszne treści. Potykał się o poprzewracane i zniszczone szafki, w których niegdyś kolekcjonował ważne myśli. Chaos drażnił jego komórki i wprawiał je w nerwowe drganie. Jednak to właśnie poczucie bezsilności wcisnęło przycisk odpowiadający za czerwony alarm... Chociaż możliwe, że w tym przypadku był on zielony.
Walenie w drewnianą płytę, gdyż pukaniem już tego z pewnością nazwać by nie można, nasiliło się i dołączyły do niego tłumione przekleństwa. Brunet z irytacją odłożył pełne czerwonego wina naczynie i skierował ciche kroki w stronę drzwi. Spokojnie przekręcił zamek i uchylił drewnianą płytę. Już dawno przestał się łudzić, że spotka za nimi roztrzepaną szatynkę z okularami na nosie. A na początku owszem, robił to. On, zawsze twardo stąpający po ziemi, akceptujący nawet niepomyślne wydarzenia, łudził się, że rzeczywistość okaże się kłamstwem, że brutalne pukanie w jego drzwi jest zarezerwowane jedynie dla wesołej i szalonej pani doktor.
- No ileż można? - spotkało go pełne pretensji warknięcie i widok kuriera z paczką w rękach.
- Przepraszam - mruknął chłodno brunet i mimo okazującej wściekłość i zniecierpliwienie mowy ciała mężczyzny, złożył staranny podpis i odebrał paczkę. Przez chwilę obserwował jeszcze kuriera, który mrucząc zapewnie słowa niezadowolenia, czy też obelgi, pod nosem, dość głośnym krokiem kierował się w stronę ulicy.
Zapewne wiedział, że jego gesty nie wzruszą Ackermanna, a nawet jeśli to sam kurier nic tym nie zyska, jednak mimo tego nie wahał się przed trzaśnięciem drzwiami auta. Po prostu wyładowywał emocje, żeby poczuć się lepiej. Każde zachowanie ma przecież coś na celu, nawet jeśli wykonująca je osoba nie zwraca na to uwagi, za każdym razem ciało, serce bądź umysł chce coś osiągnąć. Co zatem chciał zyskać Eren? Płacz jest automatyczną reakcją obronną, ma wzbudzić współczucie w odbiorcy, by uchronić od ataku, złości czy pozwolić na ucieczkę. Przynajmniej w teorii.
Przed czym jednak chciał się bronić Eren? Być może przed kumulacją smutku lub poczuciem bezsilności, jednak co było ich powodem? Chłopak wiedział, że mężczyzna przyjdzie, w końcu chwilę przed jego wizytą pojawił się mężczyzna nakładający na jego ręce ciężar metalowych kajdan. Zarówno ten fizyczny jak i mentalny. Świadomość bycia uwięzionym przypominała ranę kłutą w porównaniu do tej ciętej, którą były kraty same w sobie. O ileż łatwiej jest dostrzec i wyleczyć tę drugą. Rana na psychice dłużej i intensywniej krwawi, zostawia pulsjące bólem blizny, które przypominają o sobie w najmniej oczekiwanym momencie.
Czy łzy Erena były lekarstwem właśnie na nie? Może, ale chłopak miał wystarczająco dużo czasu by nauczyć się je przywoływać w dowolonym momencie. Przecież znajdował się już tam tyle lat...
Nie wydawało się to jednak mu przeszkadzać. Jego postawa i oczy wyrażały zagubienie, rozpacz lub chwilami obłęd nad nieporównywalnym do niczego uśmiechem. Niczym człowiek błądzący w labiryncie własnej duszy, uczuć, siebie. Nieróżniące się niczym ściany wprawiały go w nerwowe drgania, zamieniały piękną w zieleń w opętany szaleństwem kryształ. A unoszące się do góry kąciki kryły tonącą, pragnącą ratunku duszę. Walczył z potworem, którym stawał się on sam, jednak nie dane mu było tego pojąć. Zbyt skupiony na okowach jego duszy, nie zauważał okalających, więżących go ścian... Były podobne do niewielkiego kamyczka w porównaniu do lawiny. Chociaż to przecież od niedużych odłamków głazów wszystko się zaczyna...
Nie!
Manipulacja, oszustwo, fałsz. On chciał wzbudzić takie odczucia, jednak nie mogły być one prawdziwe. To byłoby zbyt podobne do pokrzepiającej serca bajki niźli do rzeczywistości, która preferowała pełne sprzeczności tragedie.
Prawda?
***
- Przepraszam - to było pierwsze słowo, które przegoniło ciszę panującą między nimi. Ackermann podniósł wzrok znad pary leniwie unoszącej się z jego herbaty i przyjrzał się bladej twarzy. Jedynie z oczu można było wyczytać smutek, być może nawet wyrzuty sumienia. Przenikał on wgłąb duszy i trafiał prosto w serce niczym strzała Kupidyna. Ackermann jednak nie zamierzał się poddawać uczuciom niesionym przez ostrze. Widział jego czarny kolor, obrzydliwie plamiący jego główny organ. Nie wierzył w prawdziwość tych emocji, musiały powstać one z fałszu i zostać udekorowane wręcz idelanym przebraniem, trafiającym do większości, która nie dostrzegała trucizny na grocie strzały i przejmowała się jedynie pozłacanymi piórkami oraz trzonem.
- Powiedz mi, Eren, skoro ludzie są fałszywi, co jest dla ciebie prawdziwe? - Ackermann nie czekał aż chłopak coś doda. Oboje wiedzieli i czuli, to co powinni, wszelkie kolejne słowa byłyby zbędne, może nawet zepsułyby przekaz. A psychiatra i tak nie zamierzał w żaden sposób się do niego odnieść; mimo że przed nikim by się do tego nie przyznał - ten temat był zbyt bolesny. A nic nie mogło zaburzyć jego obojętnego wyrazu twarzy.
- Zwierzęta - rzekł po chwili chłopak, nie odwracając wzroku. Zdarzało mu się to zresztą coraz rzadziej, jakby nieufność i obawa zmniejszały swoje natężenie z każdą minutą spędzoną w obecności Ackermanna. Wywoływało to dziwne, niespotykane dotąd u bruneta, uczucie, które w niepokojący, choć jednocześnie przyjemny, sposób rozprzestrzeniało się po jego ciele. Jakby zielone tęczówki wysyłały mu impuls, który samowładnie wprowadził go w stan chwilowego uniesienia...
Mężczyzna nie odpowiadał przez chwilę. Słowa chłopaka były niczym klucz do jednej z szufladek, która odmówiła brunetowi posłuszeństwa i nie dała się otworzyć. W bałaganie, który od niedawana panował w jego umyśle zresztą nie było to nic dziwnego. Zawartość niepusłusznej szafki pasowała jednak wręcz idealnie do tego, do czego nawiązał szatyn i przez chwilę Ackermann miał wrażenie, że to właśnie chciał Eren osiągnąć. Pragnął poruszyć ten temat i ukazać coś rozmówcy... Brunet był ciekawy, wręcz palce go świerzbiły przez chęć wiedzy, jednak czy nie będzie to równoznaczne z wejściem w pułapkę?
- Miałeś jakieś zwierzęta? - gdyby czyjś nastrój mógł się uśmiechać i mruczeć niczym zadowolony z pieszczot kot, ten Erena z pewnością by to robił. Przynajmniej tak czuł Levi.
- Miałem dwie złote rybki - twarz chłopaka oprócz oczu pozostawała praktycznie niezmienna, jednak jego postawa zdecydowanie nie wyrażała już zamknięcia przed światem, bądź przynajmniej Levi'em.
- Co się z nimi stało?
- Umarły - słowo wyjątkowo łatwo opuściło usta chłopaka i wydało się być najszczerszą rzeczą jaką powiedział Eren. Ackermann przez kilkanaście uderzeń serca po prostu wpatrywał się w głęboką zieleń, po raz pierwszy nie wiedząc, co powinien zrobić. Jego prawa noga już znajdowała się w powietrzu, musiał postawić krok, jednak nie wiedział gdzie. Piasek wszędzie wyglądał tak samo i nie sposób było ocenić, który z nich niesie ze sobą śmierć, a który przetrwanie.
- Byłeś smutny? - być może głupie, zbyt proste pytanie... Niewłaściwe? A jednak sprawiło, że chłopak zamilknął, odwrócił wzrok, nie wiedział co odpowiedzieć... Lub tylko udawał.
- Ja... Nie byłem do nich przywiązany - odparł po chwili chłopak z dozą niepewności. Nie wydawał się wstydzić tego faktu, jednak niewiadomą pozostawała reakcja ludzi, którzy przecież z reguły promowali miłość do zwierząt. Chociaż nie Levi.
- Nie przepadasz za zwierzętami? - jesteś zdolny do odczuwania emocji?
- Czy można się przywiązać do rybek? - szatyn odezwał się równocześnie z podniesieniem błyszczącego spojrzenia. Pojawiła się w nim pewność i inteligencja, chyba nawet determinacja... Do czego?Udowodnienia własnych racji? Oszukania czyiś zmysłów?
Przetrwania? - One nie obdarzą cię miłym gestem, słowem, czy nawet spojrzeniem... Jesteś poza ich światem, którym jest niewielka przestrzeń akwarium. To prawie tak, jakbyś dla nich nie istniał.
Wypowiedź Erena poruszyła umysłem Ackermanna i uświadomiła brunetowi podobieństwo chłopaka do istot jakie opisywał. Jaeger zdawał sobie z tego sprawę, był to zwykły zbieg okoliczności czy może tylko kolejny przemyślany fortel?
Jednak już nie zwracając większej uwagi na zamiary, jeśli to nie była tylko dobra gra aktorska, czy dla Erena ten pokój był akwarium - całym jego światem? Inni ludzie byli poza nim, więc nie obdarzał ich nawet przelotnym spojrzeniem... Nie licząc wyjątków takich jak Ackermann czy Armin Arlert. Co oni mieli w sobie aż tak wyjątkowego? Inteligencję? Wyróżniali się z tłumu? Byli... zepsuci?
Albo to on był klatką dla samego siebie. Nie zauważał, nie chciał do siebie dopuszczać innych ludzi, jego "cztery ściany" mu wystarczały... Czy podobnie jak złote rybki nie zwracał większej uwagi na otoczenie, nie posyłał miłych gestów, słów i spojrzeń?
- Więc dlaczego one?
- Właśnie dlatego - Ackermann czuł jak chłopak ukazuje mu kolejną część siebie, dotąd okrytą mgłą. Ich rozmowa balansowała na zupełnie innym poziomie, pełnym metafor, porównań, niedomówień i domysłów. Ale czy któryś z nich pragnął to zmienić? - Mogłem zobaczyć zupełnie inny świat, nie szukając go w umyśle człowieka, a w naturze. Rybki nie były zachłanne, choć może po prostu nie wiedziały o możliwości życia gdzie indziej. Ale to co miały im wystarczało. Może my też żyjemy w niedużej, porównując do reszty świata, klatce?
Oh, byłoby to doprawdy ironiczne, gdyby tak inteligentny człowiek, żył w przekonaniu o swojej wyższości, a tak naprawdę znaczył tyle, co pojedyncza mrówka.
Jednak czy naprawdę jedenastoletnie dziecko mogłoby dojść do takich wniosków?
- To właśnie skłoniło cię do ich wyboru?
- Nie, to mama je kupiła. Powiedziała, że ona, gdy była mała, miała rybki i zawsze uspokajały ją powolne oraz melancholijne ruchy tych akurat zwierząt.
- Byłeś niespokojnym dzieckiem?
Odpowiedź padła błyskawicznie, pozostawiając po sobie, można by powiedzieć, z lekka niebezpieczny wydźwięk. Jakby w jednym słowie, zawarta została nutka groźby i gotowości do ataku... Temat musiał przypadkiem spaść z toru obranego przez Erena i z pewnością nie leżało to w jego preferencjach.
- Nie.
- Dlaczego więc twoja mama je wybrała?
Zielone tęczówki zabłysnęły niepewnością, jednak Ackermann czuł, że jest ona jedynie maską dla prawdziwych emocji grających w jego sercu. Białe zęby zacisnęły się na dolnej wardze i wypuściły ją po wyraźnym przełknięciu śliny.
Prawda czy fałsz?
- Nie wiem - kłamał. Eren kłamał i Ackermann to widział. Chłopak pozwolił lekarzowi się do siebie zbliżyć, odkrył część siebie, zapewne licząc na zdobycie zaufania, być może współczucia. Prawdopodobnie nie wiedział jednak, że brunet nigdy nie miał takiego zamiaru, nie zaufałby przecież mordercy...
Ale pragnął sprawiać takie wrażenie, pragnął być bliżej, widzieć więcej. Nie musieć sięgać po niepewną lupę, by dostrzec potrzebne drobinki uzupełniające obraz choroby.
Ponieważ tym bliżej jesteś, tym więcej szczegółów widzisz.
I tym więcej oczywistych rzeczy ci umyka.
***
Różni się.
Niczym smuga krwi w turkusie oceanu.
Jedynie słony posmak ten sam...
Jednak winny metal sięga dna.
Chwila jego blasku jest krótsza
niż trzepot skrzydeł kolibra.
Widzą ją tylko obojętne ryby
Ze światełkiem przed straszną twarzą.
(Najgorsze dostrzegasz za późno).
Jesteś naiwny, niczym ta rybka,
Co ufnie podpływa ku źródle "życia"
Tracąc je na korzyść innego.
Poświęcenie? Głupota.
Żyjemy dla siebie.
Uczestniczymy w wyścigu szczurów, by pokazać
Czyja egzystencja była więcej warta,
Która świeciła, a która żyła w cieniu
A te dwa zupełnie inne światy bez siebie istnieć
Nie mogą.
Choć jedno pluje na drugie
Przekazują sobie wzajemnie niedoskonałości,
I tylko je widzą.
Bo zalety istnieją, by przykryć nasz egoizm.
Haha, miałam wstawić rano, ale wstałam dopiero o 13, co poradzić xD
Następny pojawi się w środę ^^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro