Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. Dr Hanji Zoe.

Do uszu mężczyzny dotarł odgłos głośnego szarpnięcia za klamkę. Następnie ciche "cholera" pod nosem i szamotanina kobiety z własną torbą. Na sam koniec zwycięski pisk i brzęk kluczy przekręcanych w zamku.

- Levi, musisz zawsze się zamykać jak w jakimś bunkrze? - kobieta wydęła usta i spojrzała z wyrzutem na bruneta.

- Jakoś muszę się bronić przed napastliwymi szaleńcami, jednak widocznie nawet to już nie działa - odparł zgryźliwie Levi Ackermann, nie unosząc nawet wzroku znad książki.

- Pff, i tak wiem, że mnie uwielbiasz - zaśmiała się kobieta i zaczęła grzebać w swojej dużej torebce. - Przyszłam ci opowiedzieć o Willu, to czego się ostatnio dowiedziałam jest niesamowite! - wreszcie wyciągnęła pomarańczową teczkę i butelkę swojego ulubionego, czerwonego wina.

- Hanji, naprawdę nic innego nie dzieje się w twoim życiu oprócz rozmów z pacjentami? - spytał kpiąco brunet, unosząc jedną brew. Tak naprawdę przyzwyczaił się już do ciągłego nawijania szatynki, jednak po prostu lubił się z nią trochę podroczyć.

- Ależ oni są wyjątkowi! - zawołała z pasją i zaczęła ponownie grzebać w torebce, marszcząc brwi.

- A czy nie każdy jest na swój sposób wyjątkowy?

- Oni są wyjątkowo wyją... gdzie są moje okulary? - mężczyzna dopiero wtedy podniósł wzrok znad książki i zlustrował przyjaciółkę wzrokiem. Jej ręce nurkowały co chwila w torebce i wyciągały kolejne przedmioty na jego przedtem nienagannie czysty stolik. Brunet podniósł wzrok na rozczochraną kitkę kobiety i uniósł prawy kącik ust, po czym odłożył książkę.

- A ty jesteś po prostu dziwna, czterooka - mruknął i podszedł do niej, by wyplątać poszukiwany przedmiot ze znowu nierozczesanych włosów.

- I kto to mówi, kurduplu - kobieta zaśmiała się szczerze, nie zwracając uwagi na morderczy wzrok Ackermanna.

- Uważaj, bo w końcu skończysz, patrząc i na mnie z dołu - burknął i ponownie zajął miejsce w swoim ulubionym fotelu.

- Nie wątpię, krasnalu - ciepły śmiech ponownie wypełnił pomieszczenie, a Ackermann przewrócił tylko oczami. Przyzwyczaił się do dziwactw przyjaciółki i w pewnym momencie przestały mu one nawet tak bardzo przeszkadzać. Dlatego też wysłuchiwał jej przemyśleń, chociaż swoimi się nigdy z nią nie dzielił.

Nawet tym, jak bardzo ważna dla niego było, czego niejednokrotnie żałował.

                         ***

Dźwięk przekręcanego w zamku klucza sprawił, że chłopak podniósł zaszklone spojrzenie. Młodzieńcze oczy były wtedy niczym liść o kolorze soczystej zieleni, na powierzchni którego unosiła się wypukła kopuła kropli wody. Odbijała ona jednak nie kolorowe obrazy będące w zasięgu jej pojmowania, a wyłapywała uczucia chowające się w głębi ludzkich dusz. Zdawała się kopiować tym zachowaniem magnez, jednak doświadczone spojrzenie stwierdziłoby, że dosyć nieudolnie. Być może dlatego, że wspomniany metal przyciągał jedynie upragnione przedmioty, a szklista powierzchnia zdawała się na los, który miał w zwyczaju wymyślać wyjątkowowo niewyrafinowane żarty.

Powieka zasłoniła wirujący listek niczym chmury chowają życiodajne słońce przed zachłannymi ludźmi, a spojrzenie udało zaciekawienie niewartą tego podłogą.

Blade dłonie zacisnęły się na podobę rąk łaknących skarbu, jednak schowana przed światem została jedynie pustka. Była ona przeciwieństwem zamieszania zakrywanego maską obojętnością, noszoną niczym największy powód do dumy, na twarzy Levi'a. Chłopak od razu wydał mu się niepodobny do jego wcześniejszych odsłon, jednak nie obdarował go ani spojrzeniem, ani słowem. Jedynie ścisnął mocniej papierowy wytwór, a powierzchnia cieczy znajdującej się w nim zadrżała delikatnie. Obiła się o ściany swojego więzienia, gdy Ackermann zajął miejsce naprzeciw chłopaka skrywającego ulotny dar w oczach. Nie protestowała, gdy jej właściciel postanowił zmienić jej położenie i ze stoickim wręcz spokojem zaakceptowała swój brak swobody oraz zniewolenie. Zupełnie inaczej niż zrobiłaby to istota ustawiona najwyżej w hierarchii żywych istot.

- Nie chcę dzisiaj rozmawiać - cichy głos drżał niczym zepsuta, łaknąca wypoczynku zabawka. Pobrzmiewało w nim zmęczenie i rozpacz wprawiające serce w niespokojne drgania podobne do tych dłoni pozbawionej ciepła. To bruneta zdawało się jednak być odporne na dotyk chłodnej barwy głosu, ponieważ zostało już one wcześniej zetknięte z płomieniem. Jątrzyły się w nim emocje pragnące uwolnienia i zawładnięcia organizmem. Każde z nich chciało być wyżej od innych, w tym celu toczyło walkę z wszystkimi przeszkodami na jego drodze; czasem i z własnym ja. Splątane w sporze i wykrzywione nienawiścią uczucia zajmowały całe dostępne miejsce, zatem żadne z nich nawet nie pomyślało o możliwości wpuszczenia kolejnego "towarzysza".

- Dlaczego? - och, niewzruszona twarz Ackermanna była iście perfekcyjnym odzwierciedleniem przeciwieństwa chaosu pożerającego go od srodka.

- Ja... On... Ty... - pojedyncze słowa wybijały nowy rytm, zupełnie niezgodny z pędzącymi w szale organami, którym przypisywało się tak wielkie pojęcie jak miłość. - Nie chce...

- Kim jest on? - oczywiście, że Levi posiadał tę świadomość, jednak jedynie w sensie dosłownym. Tak naprawdę wiedział o nim tyle ile radości widniało na jego obliczu.

Zielone oczy Erena drżały w chaotycznym tańcu, jednak ich pełen tragizmu wyraz nie pobudzał Ackermanna do współczucia czy choćby litości, a jedynie rozgoryczenia. To wszystko wydawało się bardziej fałszywe od Świat Bożego Narodzenia w ateisycznej rodzinie.

- N-nie wiem... - brązowe kosmyki zafalowały niczym liście na wietrze, jednak nie było w nich choćby niewielkich żyłek dodających życia. Były jedynie ozdobą. - Ale on... niszczy, lubi ni-niszczyć...

- Ciebie? - spotkanie kobaltu z zielenią nie miało możliwości przyniesienia czegoś innego niż iskry wznoszące się w pełne napięcia powietrze. Ciało chłopaka jedynie przez kilka uderzeń serca pozostało w bezruchu, by następnie zapłonąć z zielonymi tęczówkami na czele.

- Wszystko! - rozpacz, przerażenie. - Mnie też, pana, ja nie chcę... - nutka obłędu i szaleństwa.

- Więc dlaczego nie pozwoliłeś sobie wcześniej pomóc? - stanowczy ton głosu przypominał strzał z karabinu wśród przerywanej jedynie wyciem wiatru ciszy. Mimo że jest to jedynie oszukujące nasze zmysły złudzenie - szum na chwilę cichnie, by echo po, przywołującym jedynie strach, odgłosie mogło jeszcze przez chwilę zatrzymywać hemoglobinę w jej podróży. Dopiero po tym wiatr może spokojnie wrócić między krzewy zlewające się w jedną całość w mroku nocu - chociaż ich przecież ani na chwilę nie opuścił.

- Oni wszyscy byli fałszywi... Uśmiechali się, ale zamiast mnie widzieli pieniądze lub sławę... Byłem tylko sposobem do zdobycia ich własnego Mount Everestu -  gorycz zawładnęła głosem chłopaka, niwelując wcześniej królujące drżenie.

- Nawet doktor Hanji Zoe? - z pozoru zwykłe pytanie zawierało w sobie zatrutą igłę z groźbą, dotykającą delikatnej ścianki najważniejszego organu. Jedno złe słowo, a siła bijąca z kobaltowych tęczówek z pewnością bez wahania odłączyłaby duszę od ciała - gdyby tylko mogła.

- Ona... - głos chłopca znowu zamienił się w listek poruszany przez wiatr, z tą różnicą, że tym razem nawet nie próbował się sprzeciwiać silniejszemu, a wykorzystał go na swoją korzyść niczym ptak lawirujący między jego decyzjami. - była najbardziej fałszywa z nich wszystkich.

Jedynie Cisza - nieszanująca zasad gościnności - bez najmniejszych wątpliwości wyczuwała krążenie słów między pierwotnym znaczeniem, a tym nowym, nieoczywistym i niezgłębionym.

- Hanji była najnaturalniejszą osobą jaką znałem - słowa samoistnie opuściły usta bruneta, oddając berło rozmówcy. Kontakt między dwoma, zupełnie różnymi organizmami został brutalnie zerwany w akompaniamencie drewna rysującego chłodną posadzkę.

Teren za granicą soczystej zieleni stał się zbyt wielką przeszkodą dla odważnych odkrywców, a za kobaltową mgłą kryło się jedynie poczucie porażki i przeczucie, że Ackermann nigdy nie powinien był przekraczać tego progu.

                         ***

Kilka miesięcy wcześniej

- Czemu mi ją zabraliście? - głos szatyna był pusty i zachrypnięty. - Nic wam nie zrobiła.

- Kogo ci zabraliśmy? - szatynka podniosła na niego zdziwiony, ale i podekscytowany wzrok.

- Mikasę - jedno słowo, które zawierało więcej wyrzutu niż niejedna pieśń żałobna.

Szatynka wpatrywała się ze skupieniem w twarz chłopaka, na której nie malowała się żadna emocja. Była jej zupełnym przeciwieństwem, ponieważ nią uczucia wręcz zawładnęły. Chłopak odezwał się do niej po raz pierwszy i zrobił to nagle, bez żadnej zapowiedzi. Kobieta odrząknęła i zajrzała w niezwykłe, zielone oczy.

- Ona nigdy nie istniała - rzekła w końcu. - To był tylko wytwór twojej wyobraźni. Musisz to zaakceptować i dostrzec prawdziwych ludzi.

Cisza po jej wypowiedzi szybko została przerwana ostrym głosem nastolatka, chociaż pobrzmiewała w nim też nutka charakterystyczna dla ludzi niepotrafiących się pogodzić z rzeczywistością.

- Kłamiesz.

- Niestety nie, to prawda - jej głos za to był pewny, chociaż wypełniała go też nutka smutku, tak dziwnego dla niej. Praktycznie zawsze obdarzała przecież swoich pacjentów uśmiechem, pozytywną energią i dobrym słowem. Jednak przed prawdą też ich nigdy nie broniła.

- Nawet tak nie mów. Najpierw mnie opuściłaś mimo swojej obietnicy, a teraz jeszcze wygadujesz takie bzdury.

- Ja cię nie opuściłam, Eren. Cały czas tu przy tobie jestem.

Chłopak przymknął oczy i po chwili otworzył je, a błyszczała w nich tak wielka rozpacz, że szatynka na chwilę znieruchomiała.

- Dlaczego cię nie było, gdy najbardziej cię potrzebowałem? Ja tęsknię, Mikasa.

Kobieta powtarzała sobie w głowie słowa chłopaka raz po raz i milczała. Znała już takie sytuacje. Nawet kilka razy sama w nich uczestniczyła, jednak nigdy nie można było w nich przewidzieć, które wyjście będzie najlepsze, chociaż w tym przypadku wszystkie mogły prowadzić jedynie do katastrofy.

- Wybacz, Eren, ale ja nigdy tak naprawdę nie istniałam.

Hanji najlepiej jak mogła spróbowała wcielić się w nową rolę, jednak histeryczny, a następnie pełen rozpaczy śmiech chłopaka wytrącił ją z równowagi.

- Przestań, Mikasa - szatyn spojrzał na nią pobłażliwe, a jego oczy błyszczały na kilka sposób, przez co żadnego nie można było rozróżnić. - Wiem, że jesteś świetną aktorką, ale ja cię zbyt dobrze znam, żeby się nabrać.

- Nie znasz mnie Eren, ja nie istnieję - szatynka przymknęła na chwilę oczy i spróbowała jeszcze raz, z siłą w głosie.

Nie wiedziała, co dokładnie to sprawiło, ale chłopak nagle skulił się w sobie, a jego spojrzenie zmieniło się w rozbiegane i spanikowane. Oddech przyśpieszył.

- On ci to powiedział? - drżący głos był ledwo słyszalny.

- Kto?

- Dobrze wiesz kto. On ci kazał tak mówić? - chłopak rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby bał się, że ktoś nieodpowiedni może to usłyszeć.

- Nie Eren, ja po prostu nie istnieję.

- Kłamiesz, Mikasa - chłopak pokręcił głową, ale jego głos znowu był spokojny. - A skoro możesz kłamać, to znaczy, że żyjesz.

- To jest pożegnanie, Eren, ja już tu nie wrócę.

- Kłamiesz! - chłopak podniósł się gwałtownie z krzesła, jednak mimo że puls szatynce przyśpieszył, ona nadal zachowała pełną spokoju postawę.

- Nie, Eren, pogódź się tym. Odchodzę.

Lekarka mimo drżących z emocji nóg wstała i wsunęła krzesło na miejsce, ale nie zdążyła się odwrócić, ponieważ nastolatek złapał ją za nadgarstek. Kobieta posłała uspokajające spojrzenie w kierunku kamery.

- Mikasa, proszę nie... - szatyn z rozpaczą wpatrywał się w kobietę, która posyłała mu ciepłe, ale smutne i stanowcze spojrzenie - Bez ciebie on...

- Eren, muszę odejść, żebyś mógł znaleźć nowych przyjaciół.

- Ale ja chcę tylko ciebie...

- Proszę, pozwól mi odejść -
Eren powoli spuścił wzrok i znacznie poluźnił uścisk na nadgarstku kobiety. Brązowe oczy szatynki błysnęły szczęściem. Hanji czuła, że pewien etap w ich terapii się kończy i wreszcie uda jej się w jakiś sposób dotrzeć do zamkniętego w sobie nastolatka. Wszystkie jej nadzieje potłukły się na drobne kawałeczki, gdy ciałem chłopaka wstrząsnął coraz to głośniejszy śmiech.

- Głupia jesteś, Mikasa...

- O czym mówisz? - kobieta ukryła niepokój zalewający jej ciało i nadal cierpliwie wpatrywała się w swojego pacjenta.

- Nie powinnaś była nigdy zostawiać Erena - chłopak podniósł wzrok na kobietę, a jego spokojne spojrzenie i szept sprawiły, że szatynka zamarła na chwilę. Chwilę, w której powinna wcisnąć alarm i uratować swoje życie.

Blade palce zacisnęły się błyskawicznie na szyi i pozwoliły jedynie na ciche stęknięcie.

- Już nigdy więcej go nie opuścisz...

W akompaniamencie otwieranych z impetem drzwi i pośpiesznych kroków rozległ się dźwięk nienaturalnie wykrzywianego kręgosłupa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro