2. Armin.
Ackermann wpatrywał się jeszcze chwilę w nagranie. Oglądał i analizował je już któryś raz z rzędu, na różny sposób łącząc fakty i szukając jakichś zależności. Za każdym razem skupiał się na innym szczególe i zestawiał go z jakąś informacją zdobytą w rozmowie z chłopakiem. Mimo że pierwsza taka sytuacja wydarzyła się kilkanaście miesięcy temu, to chłopak nadal nazywał Mikasę swoją przyjaciółką. Czy to możliwe, żeby mieszała mu się przeszłość z teraźniejszością? Czy w aktach było wszystko, co rzeczywiście zobaczyli pozostali psychiatrzy?
Nie wiedział.
Ale nie oznaczało to, że tego nie zmieni. Ackermann zawsze był wytrwały w dążeniu do celu i nie poddawał się. Jeśli coś było niemożliwe do osiągnięcia, po prostu się tego nie podejmował.
"Wziąłem nóż i ich zabiłem."
Eren był świadomy swoich czynów, jednak czy zdawał sobie w pełni sprawę, że to co zrobił jest złe? Z pewnością wiele osób już mu o tym wspominało, jednak czy zrozumiał? Nawet jeśli była to zbrodnia w afekcie, chłopak pownien czuć choćby wyrzuty sumienia, że odebrał komuś życie. Takowych jednak nie dało się wyczuć w jego głosie.
Mężczyzna odchylił się na krześle i utkwił wzrok w białym suficie. Cera chłopaka była niewiele ciemniejsza od tego koloru... Kiedy ostatnio go w ogóle wypuścili na dwór? Przecież w zamknięciu można zupełnie oszaleć...
Jednak Ackermann wiedział, że nie ma zbytnich szans na uzyskanie pozwolenia na choćby krótki spacer na terenie ośrodka.
Przeniósł wzrok z monitora na niewielką roślinę, którą przyniósł ze sobą w doniczce. Pracownica zakładu, Adela Schmitz, nie była z tego zadowolona, ale nawet się nie odezwała, chyba czując, że i tak jest skazana na porażkę. Zresztą po zdziwieniu wymalowanym na jej twarzy, odgadł, że wątpiła w jego kolejną wizytę. Nie zareagował przecież w żaden sposób na jej pytanie po ostatniej rozmowie i nic nie wyjaśniając, po prostu nie pojawił się kolejnego dnia, czego chyba szatynka oczekiwała. Ackermann zawsze zachowywał pewien odstęp między wizytami, pozwalając pacjentom i sobie na przemyślenie wszystkiego, co się wydarzyło podczas poprzedniej. A tym razem naprawdę było nad czym się zastanawiać.
Kim był Tytan i czemu Eren się go bał? To byłoby zapewne pierwsze pytanie jakie zadałaby sobie większość osób, jednak nie on. Ackermann analizował zawsze wszystko od początku - przyczyny, fakt, skutki, nie inaczej.
Najważniejszym pytaniem było, dlaczego chłopak postanowił się do niego odezwać. Informacje, które mu podał, niekoniecznie musiały być prawdziwe. Ludzie mają urojenia, kłamią, manipulują... Praktycznie nigdy nie można być pewnym ich słów, więc zweryfikowanie ich nie zawsze jest głównym priorytetem. Co takiego chłopak dostrzegł w mężczyźnie, że zgodził się na rozmowę? Czy może chodziło o inne okoliczności, a nie o samą jego osobę?
Tego Ackermann chciał i musiał się dowiedzieć. Jednak jeszcze nie tego dnia, to pytanie powinien zadać z zaskoczenia, gdy już chłopak będzie przekonany, że jego rozmówca nie zwrócił na to uwagi. Dopiero wtedy zachwieje jego poczuciem bezpieczeństwa.
Chłodne spojrzenie przeniosło się na poruszające się w równych odstępach czasu wskazówki zegara. Powoli wstał z krzesła i chwytając herbatę, wyłączył urządzenie.
- Wychodzi pan? - w głosie Schmitz można było usłyszeć nutkę ciekawości i pewności siebie. Kobieta była przecież przekonana o porażce mężczyzny.
Ackermann jednak nie obdarzył jej nawet spojrzeniem, tylko powoli skierował się w stronę odpowiednich drzwi. Przed przesunięciem karty przez czytnik rozluźnił jeszcze mięśnie twarzy i odetchnął cicho. Dzisiaj, jeśli wszystko pójdzie po jego myśli, uda mu się dowiedzieć jeszcze więcej. Chociaż jak w praktycznie wszystkich pierwszych rozmowach, zdobędzie więcej pytań niż odpowiedzi.
Zielone tęczówki zmieniły swój obiekt zainteresowania, gdy tylko do uszu ich właściciela doszedł dźwięk otwieranych drzwi. Chłopak musiał w jakiś sposób wyczuć, że to Ackermann go odwiedza, ponieważ gdy ktoś inny wchodził, nie obdarzał go przecież żadną reakcją.
Tym razem jednak w oczach zabłysnęło w pełni zdrowe zdziwienie, gdy dostrzegły roślinkę w dłoniach lekarza. Chłopak śledził każdy ruch mężczyzny, który w jednej dłoni trzymał papierowy kubek z najprawdopodobniej herbatą, drugą chował klucz do kieszeni, a do boku łokciem przyciskał doniczkę. Nie wyglądał jednak na zakłopotanego czy choćby zmieszanego. Jego twarz jak praktycznie zawsze wyrażała obojętność lub bezkresne znudzenie; trudno do końca określić.
- To dla ciebie - rzekł, nawet na niego nie patrząc, i postawił na stole kwiat z jeszcze nierozwiniętymi pączkami. Szatyn z zaciekawieniem przyjrzał się roślinie, jednak nie zrobił nic prócz tego.
- Dlaczego? - wyszeptał po chwili, gdy doktor usiadł już na krześle i założył nogę na nogę.
- Hm? - lekarz dopiero wtedy przeniósł na niego wzrok i podniósł kubek do ust. Nastolatek chwilę przyglądał się jego dziwnemu sposobowi picia herbaty, jednak już po chwili ponowił pytanie.
- Dlaczego doktor mi to przyniósł?
- Jeśli ty nie możesz przyjść do roślin, to one przyszły do ciebie - odpowiedział obojętnie lekarz, wpatrując się w pacjenta znad kubka. Od razu dostrzegł błysk zdziwienia w zielonych tęczówkach.
- Te słowa nie pasują do pana - ton głosu Erena był nieśmiały i widać było po jego postawie, że nie był pewien, czy to powiedzieć.
- Masz rację - mężczyzna odstawił kubek na stół i utkwił spojrzenie w oczach chłopaka, na co ten szybko odwrócił wzrok. - Nie wierzę w takie głupoty. Wierzę jednak, że człowiek nie może wyzdrowieć, jeśli nie ma zapewnionych podstawowych potrzeb, a natura jest bardzo ważna - dodał i musnął delikatnie zielony liść rośliny. Tego samego koloru tęczówki śledziły ciekawie ten gest, a ich właściciel wydawał się intensywnie nad czymś zastanawiać.
- A na co ja tak właściwie jestem chory? - pytanie, które opuściło usta chłopaka wywołało ciszę, a spojrzenie Ackermanna znów wróciło do rozmówcy.
- A jesteś? - odpowiedź bruneta wydawała się zupełnie zbić z tropu chłopaka. Szatyn zakłopotany podniósł wzrok, jednak napotykając przenikliwe kobaltowe tęczówki szybko z powrotem go odwrócił.
- Skoro tu jestem już tyle lat... - zaczął niepewnie nastolatek i zagryzł wargę. - Na coś być muszę, prawda?
- Jestem tu po to, by to sprawdzić - odparł spokojnie mężczyzna, obserwując jak w oczach chłopaka pojawia się wściekła nutka.
-Jestem tu już tak długo, a wy nadal nie wiecie? - chłopak podniósł głos, jednak z każdym słowem mówił coraz ciszej. W jego oczach wymalowało się niedowierzenie i coś na kształt paniki.
- Oni myślą, że wiedzą.
- A pan jak myśli? - spytał po dłuższej chwili chłopak, patrząc w nieokreślony punkt na kiedyś białym stole.
- Ja myślę, że gówno wiedzą - odparł pewnie mężczyzna, jednak w jego głosie kryła się jakaś tajemnicza nutka, oznaczająca coś zupełnie innego. Brzmiała ona jak swego rodzaju obietnica.
Cisza po tym stwierdzeniu trwała zdecydowanie dłużej w porównaniu do poprzednich przypadków i była przerywana jedynie dźwiękiem połykania herbaty.
- Możemy porozmawiać, Eren? - chłopak podniósł zdziwiony wzrok na mężczyznę. Był przekonany, że Ackermann dopije swoją herbatę i wyjdzie bez słowa, zostawiając go z mętlikiem w głowie.
- A czy właśnie tego nie robimy? - spytał niepewnie, tym razem nie odwracając wzroku. Mężczyzna nie odpowiedział, tylko oczekiwał na twierdzącą lub przeczącą reakcję chłopaka. - Tak.
- Masz przyjaciół? - Ackermann zadał to samo pytanie, co ostatnio i uważnie wpatrywał się w zielone tęczówki, w których znowu pojawiło się zdziwienie.
- Mam Mikasę... - odparł chłopak niepewnie, łapiąc kontakt wzrokowy z doktorem. Pytające spojrzenie upewniło Ackermanna, że chłopak pamięta ich poprzednią rozmowę. Tę musiał jednak przeprowadzić zgoła inaczej.
- Zabiłeś ją - stwierdził spokojnie swoim chłodnym i opanowanym tonem. Chłopak zadrżał i spuścił wzrok, zaciskając ledwo zauważalnie dłonie.
- Kłamiesz. Ona lubi udawać. Byłaby dobrą aktorką - rzekł szybko, trochę panicznie. Brzmiał jakby chciał przekonać bardziej samego siebie niż rozmówcę.
- Ona nie żyje i ty ją zabiłeś - odparł spokojnie Ackermann, rejestrując każdy szczegół. Rozbiegane zielone tęczówki. Drżące dłonie. Zagryzana prawie że do krwi warga. Spłoszony i zrozpaczony nastolatek. - Masz jakichś przyjaciół?
- Jest jeszcze Armin... - odpowiedział chłopak po dłuższej chwili, jednak widać było, że niezbyt miał na to ochotę.
- Opowiedz mi o nim - poprosił mężczyzna, jednak w jego głosie pobrzmiewała nutka nieznosząca sprzeciwu. Chłopak przeniósł wzrok na żywego koloru roślinę i zapukał paznokciem palca wskazującego u lewej dłoni o tego u prawej.
- Jest bardzo mądry, zawsze wie, co powiedzieć i jak się zachować w danej sytuacji - mówił powoli, jakby przypominał sobie to wszystko. Jego oczy wydawały się nieobecne, jakby to Armin stał przed nimi. a nie kwiat w doniczce.
- Jak go poznałeś?
- Zapytał mnie, czy chcę z nim zagrać - rzekł po chwili i spuścił wzrok na złączone ze sobą dłonie. Nim Ackermann zadał kolejne pytanie, dodał coś, co wydawało się zupełnie nie pasować do poprzedniej wypowiedzi. - Wszyscy uważali go za tego dobrego...
- Jaka to była gra? - brunet udał, że nie dosłyszał drugiego zdania, jednak zapisał je sobie w pamięci.
Nastolatek drgnął, a paznokcie jego lewej dłoni wbiły się zapewne boleśnie w skórę. Po chwili chłopak podniósł powoli wzrok na mężczyznę, jednak jego oczy zdawały się błyszczeć zupełnie innym blaskiem niż wcześniej. Jego głowa przechyliła się lekko na bok, a kąciki ust uniosły się w niezbyt pocieszającym uśmiechu.
-Było sobie życie... - wypowiedział wręcz patetycznie.
- Kto wygrał? - Ackermann udał, że nie zauważył zmiany w postawie chłopaka i spokojnie napił się herbaty.
- Szanse były równe, - z ust chłopaka zniknął uśmiech, za to spojrzenie wzniosło się ku sufitowi, a na twarz wpłynął zamyślony wyraz. Następnie zbliżył twarz do doktora i ściszył głos - ale w sekrecie zdradzę, że myślę, że to ja wygrałem.
- A on też tak myśli? - Ackermann w żaden sposób nie zareagował na ruch ze strony chłopaka, tylko zadał kolejne spokojne i rzeczowe pytanie.
- Skoro nie żyje, to zapewne nie - nastolatek odsunął się z powrotem i wypowiedział to, jakby mówił, że cukier się skończył.
- Zabiłeś go? - w głowie Ackermanna zapaliła się czerwona lampka, jednak nie dał tego po sobie poznać. W jego głowie rodziło się mnóstwo nowych pytań, ale górowało silne przeczucie, że coś mu umyka.
- Wiesz może, panie doktorze, jakie to wspaniałe uczucie patrzeć prosto w oczy swojej ofiary, z której ulatuje dusza? Być jedynym świadkiem tych ostatnich chwil i obserować szybko lub powoli wypływającą z organizmu krew? Jest wtedy tak ciepła, taka pełna życia... Tak ironiczna, bo wraz z jej odejściem, odchodzi również życie. I to od ciebie to zależy. To ty decydujesz czy ulegniesz prośbie zawartej w spowijających się mgłą tęczówkach, czy odbierzesz im ich blask. Życie jest tak cholernie ulotne.
- A więc przyznajesz się, że go zabiłeś, Eren? - z Ackermanna nie można była wyczytać, że właśnie intensywnie analizował każdy gest, spojrzenie czy uśmiech chłopaka. Tylko dłonie praktycznie w ogóle się nie poruszały, jakby akceptowały, to że są skute. Reszta zdawała się nabierać zupełnie innego wymiaru.
- Eren? - nastolatek wręcz wypluł ze śmiechem swoje imię. - Naprawdę mimo wszystkich książek, które pochłonąłeś, sądzisz, że on byłby w stanie to zrobić? On jest jak Armin, cholernie głupiutki...
- Mówiłeś przecież, że Armin jest mądry.
- Wybacz, doktorku, ale widocznie źle się wyraziłem. On wiedział dużo, ale był głupi. Nie umiał żyć, nie wiedział, że nie powienien był tu przychodzić - głos chłopaka wręcz ociekał kpiną i wyższością. Zielone oczy przypominały teraz raczej jad niż wiosenną trawę.
Był to idealny moment, żeby go zaskoczyć. Ludzie, gdy nie wiedzą, co się dzieje i co powinni zrobić, popełniają najwięcej błędów. Z ich twarzy opadają maski i brutalnie rozbijają się w drobne kawałki, tak żeby każdy to zauważył. Zaskoczenie było największym wrogiem aktorów, którzy wyuczyli się swojej roli na pamięć.
Brunet gwałtownie poderwał się z krzesła i chwycił chłopaka za koszulkę, a następnie przechylił go razem z krzesłem tak, że patrzył teraz na niego z góry, a głowa nastolatka była jedynie jakieś czterdzieści centymetrów nad ziemią.
-Nie jestem doktorkiem, bachorze, i nie będę uważał, żeby nie zbić tej twojej cholernie delikatnej skorupki - zaczął przesiąkniętym chłodem głosem. Jego lodowate, kobaltowe tęczówki utrzymywały kontakt z tymi zielonymi, w których jednak mimo jego oczekiwań nie pojawił się strach czy zdziwienie. - Nie korzystam z normalnych metod, a jedyne co wyznaję to prawda. Nie mam litości dla kłamliwych pajaców.
- Ach tak? - zaśmiał się krótko chłopak. - Mówisz poważnie, czy boli cię tylko realizm moich słów? Może sam kogoś zabiłeś, co doktorku? Nie uśmiechałeś się na widok duszy rozpływającej się w nicości?
- Kim jesteś? - głos Ackermann nie odpowiadał uczuciom, jakie krążyły po jego głowie. Szatyn był teraz zupełnie inny niż wcześniej i nie wydawał się być tego w żaden sposób świadomy. Wyglądał wręcz jakby go to wszystko niesamowicie bawiło. Brunet odegnał silną chęć odsunięcia się od pacjenta i nadal wpatrywał się w jego zielone tęczówki.
- Erenem, prawda? - tym razem głos nastolatka był poważny i kontrastował z błyskiem w oczach. Ackermann milczał przez chwilę, wpatrując się w tą szaloną zieleń, która wyglądała niczym stale zmieniający się skomplikowany wzór.
- Tym, który zabił Mikasę?
Cała otoczka chłopaka zniknęła, a do uszu bruneta doszedł brzęk kajdanek wywołany nerwowym poruszeniem rąk. Kąciki od razu powędrowały w dół, a w oczach zabłysnęło zdziwienie i niedowierzenie.
- Nikt nie zabił Mikasy, - zaprzeczył z paniką w głosie i zamknął oczy, by odciąć się od przenikliwego kobaltu - ona tylko udaje.
- Tak samo jak ty teraz? - ton Ackermanna był niezachwiany i pewny - bez choćby cienia litości.
Eren otworzył gwałtownie tęczówki, w których błysnęły łzy. Dłonie zaczęły drżeć, a dolna warga znalazła się między zębami.
- Przyprowadź ją tu... - jego głos był przesiąknięty rozpaczą, ale grało w nim coś odcinającego go od reszty świata. - Proszę, brakuje mi jej...
- A co by zrobiła, gdybym ją tu przyprowadził? - spytał Ackermann nadal chłodnym tonem, zastanawiając się nad obecną sytuacją. Pierwszy raz od dawna nie był do końca pewien, co powinien teraz zrobić
- Przytuliłaby mnie... - głos chłopaka drżał, jednak tym razem zabrzmiało w nim coś an rodzaj nostalgii czy może niepoprawnej radości...
- Jesteś pewien? - spytał, patrząc się w zaszklone oczy. - A ja myślę, że znowu by mówiła, że nie istnieje.
Eren podniósł na niego wzrok i rozszerzył powieki z oburzeniem.
- Nieprawda, ona tak nie mówi! - szarpnął się z rozpaczą, przez co Ackermann prawie wypuścił krzesło z rąk. - To nie ona!
- Zatem kto? - brunet zbliżył jeszcze bardziej swoją twarz do jego, wprawiając chłopaka w dyskomfort. Czuli ciepłe oddechy na swoich twarzach.
- To on... - załkał po chwili nastolatek - który ją zabił...
- Czyli to nie ty ją zabiłeś? - w głosie Ackermanna po raz pierwszy pojawiła się emocja i była to lekka nutka kpiny.
- Ja nie chciałem! - zapewnił rozpaczliwie chłopak, a z jego oczu popłynęły łzy. - Ja... ja ją kochałem... Ona... Ona nie mogłaby umrzeć... Nie mógłbym jej zabić... Nie tak jak on....
Chłopak zaczął drżeć, próbując opanować płacz, jednak chyba po chwili zrezygnował, ponieważ nieliczne łzy dalej spływały po jego policzkach.
- A jednak zabiłeś Armina.
Cztery słowa. Jedno zdanie. Zero emocji.
Eren drgnał, a powieki przykryły jego oczy. Z ust przestało wydobywać się łkanie, jednak zostało ono już po chwili zastąpione coraz głośniejszym śmiechem.
- Jesteś tak cholernie naiwny, doktorku - stwierdził, otwierając błyszczące niewiadomo czy to od łez, czy szaleństwa oczy - Tak samo jak On...
***
- Czas na... - znudzony głos kobiety rozległ się w akompaniamencie otwieranych drzwi, jednak szybko zamarł na jej ustach, a następnie przerodził się w przerażony krzyk. Jej ręce zaczęły niepohamowanie drżeć, a w oczach stanęły łzy. Szybko wycofała się z pokoju, nie zwracając uwagi na siedzącego w kącie chłopca.
- Co się stało? - spytał jeden z lekarzy, który przybiegł zaalarmowany przerażonym krzykiem.
- Armin... on... -kobieta zaczęła dukać, ale nie była w stanie wytłumaczyć tego, co zobaczyła.
Mężczyzna zmarszczył brwi zdziwiony jej zachowaniem i niepewnie zajrzał przez szkło na drzwiach. Przełknął nerwowo ślinę i otworzył zamaszyście płytę.
- Sprawdź czy żyje, a ja zajmę się Erenem - powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu i zaczął powoli podchodzić do skulonego w kącie szatyna.
Pielęgniarka skinęła głową i przełykając głośno ślinę, ostrożnie podeszła do zakrwawionego ciała.
- Armin? - spytała drżącym głosem i przyłożyła dwa palce do jego szyi, mimo że była praktycznie pewna zgonu. Zimna skóra tylko ją w tym utwierdziła.
Łkając, przykryła powiekami jego otwarte w szoku oczu i przyjrzała się reszcie jego ciała. Z szerokiego rozcięcia na klatce piersiowej wystawał miś, a raczej to co z niego pozostało. Kiedyś biała sterta waty na podłodze była teraz zabarwiona na czerwono i upewniła kobietę w pewności, że to wszystko musiało zdarzyć się w więcej niż pięć minut, co które ochrona ma obowiązek zaglądać w kamery. Czy zabójca wiedział o tym niedopatrzeniu i zaniedbaniu?
- Eren, co się stało? - spytał delikatnym głosem doktor, a ciało chłopaka zadrżało. Z jego ust wydobyło się ciche łkanie, a po schowanych polikach spłynęły kolejne łzy.
- On... nie żyje - szepnął załamanym głosem i były to jego pierwsze oraz ostatnie słowa jakie wypowiedział do lekarza w tym zakładzie.
Dla kochanych ludzików, którzy nie bawią się zbyt dobrze w Sylwestra 😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro