Rozdział 8
Weszli na wielką halę i pierwsze co w nią uderzyło to okropny hałas przez który wykrzywiła twarz w grymasie.
- Idę po coś do picia. - burknęła do reszty.
Odwróciła się byle jak najmniej przebywać w tym cyrku. Przemierzała korytarze w poszukiwaniu jakiegoś automatu albo sklepiku ale jak na złość nic nigdzie nie było. Coraz bardziej sfrustrowana skręciła i prawie wpadła na jakiegoś blondyna.
- Uważaj jak łazisz. - warknęła do niego i minęła.
- Ktoś tu ma gorszy dzień. - zaśmiał się chłopak.
- Jak Ci przywalę to Ty tu będziesz miał gorszy dzień. - odwróciła się do niego.
Zrzuciła torbę z ramienia i strzeliła stawami w palcach.
- Ikuyoko do cholery! - usłyszała za sobą zbyt dobrze znany jej głos.
- Taiga do cholery! - odwróciła się do niego wściekła. - Przeszkadzasz mi w zabawie! - rzuciła z udawanym wyrzutem.
- Bicie zawodników to nie zabawa! - walnął ją w głowę.
- Zaraz Ci tę rękę urwę. - popatrzyła na niego groźnie, masując tył głowy.
- Znacie się, Kagamicchi? - blondyn przekrzywił głowę zainteresowany.
- To moja siostra. - mruknął zażenowany.
- Starsza siostra, nie zapominaj o tym. - poklepała go po głowie z wrednym uśmiechem.
- Pozwól, że się przedstawię. - uśmiechnął się do niej koszykarz. - Kise Ryota. - poszerzył uśmiech i puścił do niej oczko.
- Chwila moment. On też jest z tej dziwnej grupy? - wskazała na niego kciukiem patrząc na Taigę.
- Pokolenia Cudów! - wydarł się zdenerwowany. - I tak. - dodał machając ręką.
- Aha. - tylko spojrzała po blondynie znudzonym wzrokiem
Sięgnęła po torbę i jeszcze raz rzuciła na niego okiem. Wzrostu Taigi, złote oczy i równie lśniące włosy. Śmiało można stwierdzić, że był idealny. Tak idealny, że Ikuyoko miała ochotę zmiażdżyć mu tą ładną buźkę i przy okazji rzygnąć tęczą.
- Idę do reszty. - rzuciła w stronę brata i ruszyła przed siebie.
Weszła na trybuny i zlokalizowała Seirin. Usiadła obok Teppeia i ziewnęła szeroko obserwując boisko na które wchodzili zawodnicy. Między innymi Pan Perfekcyjny. Skrzywiła się na sam jego widok.
- Kto Ci tak nie pasuje? - zapytał rozbawiony Kiyoshi.
- Laluś. - odpowiedziała. - Blondasek w białym. - sprecyzowała widząc jego zdezorientowaną minę.
- Kise! - doznał olśnienia i zaśmiał się głośno. - Ciekawe czy podpasuje Ci jego rywal. - zastanawiał się głośno wracając wzrokiem na rozgrzewających się.
- Który? - beznamiętnym wzrokiem lustrowała koszykarzy.
- Numer 5. - mruknął, chyba bardziej do siebie.
Odnalazła go wzrokiem choć nie musiała się zbytnio wysilać. Miał ciemniejszą karnację i granatowe włosy co znacznie ułatwiło jej zadanie. Obserwowała ich uważnie, może nie była zafascynowana tym sportem jak jej brat ale potrafiła docenić siłę zawodników. A ta dwójka zdecydowanie tę siłę miała. Skupiona obserwowała każdy ich ruch, każdą akcję i każde podanie. Musiała przyznać, że robili wrażenie. Granatowowłosy był bezwzględny, Kise natomiast nieustępliwy. Lecz w tym meczu to bezwzględność wygrała.
- Nie wstanie. - stwierdziła spokojnie patrząc jak blondyn próbuje podnieść się z parkietu.
- Nie jest Ci go żal? - zdziwił się siedzący obok szatyn.
- Hmm? - spojrzała na niego niezrozumiale. - Dlaczego miałoby być? Przecież sam chciał grać. - wzruszyła ramionami. - Mogę jedynie pogratulować mu dobrej gry ale nie będę mu współczuła czy coś. Żeby ktoś wygrał, inny musiał przegrać. - wróciła wzrokiem na boisko gdzie drużyny kłaniały się sobie.
Brązowooki patrzył na nią jeszcze przez chwilę i uśmiechnął się pod nosem patrząc na schodzących zawodników.
- Spadam stąd. - mruknęła zabierając torbę i przeciągając się.
Wyszła z trybun i korytarzem ruszyła do wyjścia. Jak najdalej od tego harmidru, zaraz jej głowa pęknie od tych wrzasków. Wyszła na świeże powietrze i odetchnęła głęboko siadając na jakimś murku. Zamykając oczy odchyliła się do tyłu eksponując wyrzeźbiony brzuch spod krótkiej koszulki.
- No hej. - usłyszała niski, głęboki głos i czuła, że ktoś siada koło niej.
Otworzyła oczy i napotkała granatowe tęczówki oraz lekki uśmiech.
- Hej. - odpowiedziała czekając aż chłopak powie czego chce.
- Jak masz na imię? - zapytał przysuwając się trochę bliżej.
- Ikuyoko. - nie miała zamiaru się odsuwać, ona nigdy nie ustępuje pola.
- Ja jestem Daiki. - poszerzył trochę uśmiech. - Może gdzieś pójdziemy? - zapytał gładząc jej dłoń kciukiem.
- Może kiedyś. - uśmiechnęła się zadziornie. - Teraz muszę wracać. Pewnie już na mnie czekają. - dodała z udawanym smutkiem.
- W takim razie jak Cię znajdę? - położył jej dłoń na udzie i przysunął się jeszcze bliżej.
- Jestem pewna, że się jeszcze spotkamy. - uniosła palcem jego podbródek i przysunęła się do niego prawie dotykając jego usta swoimi. - I to szybciej niż myślisz. - dodała szepcząc mu do ucha.
Odsunęła się z uśmieszkiem na ustach i wstała zabierając torbę. Pomachała mu nawet się nie odwracając po czym ruszyła na poszukiwanie grupy koszykarzy.
- Gdzieś Ty była? - pieklił się Hyuga jak tylko była w zasięgu jego wzroku.
- Kto to wie, kapitanie. - uśmiechnęła się do niego złośliwie. - Kto to wie... - minęła go i ruszyła w kierunku przystanku autobusowego.
Spojrzała w niebo i uśmiechnęła się do siebie. Może jednak przyda im się wsparcie z trybun?
-----
Hej Szkraby!
Entuzjazm tego powitania jest zdecydowanie nie adekwatny do tego jak się czuję ale mam nadzieję, że u was zdecydowanie lepiej.
Krótki coś ten rozdział, nie lubię jak mi takie wychodzą. Ogólnie zła jestem na siebie za tą książkę, mam wrażenie, że jest jakaś taka bez smaku.
Ale to już nie wasz problem tylko mój więc trzymajcie się cieplutko i liczmy na to, że się ogarnę z tą książką.
Buzi <3
~ Ignis
-----
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro